Friday, 20 March 2015

Wednesday, 11 March 2015

M12 Zabawki Milly, zabawki mamy

Wiecie jak to jest. Hula człowiek po Internetach, szlaja się po TK Maxxach i obcuje ze znajomymi rodzicami uberestetami – i chce. Odzywa się gen konsumpcjonizmu który człowiek myślał że na fali minimalizmu zupełnie w nim nie działa już. A tu takie piękności – przestarannie wykonane drewniane puzzle, prosty sorter w skandynawskim stylu w którym nawet plastikowe elementy nie rażą, książeczki z ilustracjami takimi że wrażliwej na sztukę matce zapiera dech w piersiach, czy jeździk-pchacz, który nie bardzo ma zastosowanie w pięćdziesięciu metrach kwadratowych mieszkania ale taaaaaaaaaki jest piękny.

...

A dalsza część tego posta na nowym blogu: http://itsmillyme.com/m12-zabawki-milly-zabawki-mamy/

 PS. Przy okazji polecam też post Towarzysza Męża: http://itsmillyme.com/watch-this-incredible-moment-when-a-father-of-four-hears-silence-for-the-first-time/

... i zakładkę z komediowymi filmikami Mill: http://itsmillyme.com/video/

Odwiedzacie nas na nowych śmieciach? Jak jest?

Ściskamy,
z&m

Sunday, 8 March 2015

M12 Dlaczego (już) nie obchodzę dnia kobiet?

Primo, to Towarzysz Mąż jest jak powszechnie wiadomo Anglikiem, a jak Anglia długa i szeroka o takim święcie nikt nie słyszał.

... Poczytaj o kolejnych powodach i nie tylko: http://itsmillyme.com/m12-dlaczego-juz-nie-obchodze-dnia-kobiet/

Ściskam,.
z.-

Friday, 6 March 2015

M12 Impreza urodzinowa z niemowlęciem w tle

Trzydziestka! Piękny wiek dla kobiety! Fragment ten przewijał się w wielu życzeniach, które wczoraj otrzymałam. W przeciwieństwie do zeszłego roku, kiedy wszyscy życzyli mi szczęśliwego rozwiązania mającego nastąpić niebawem, w tym roku usłyszałam, że najlepsze dopiero przede mną, że już dużo mogę, a nie wszystko muszę, i że okolice trzydziestki są często ponoć cytowane jako najlepszy okres w życiu przez staruszki które patrzą wstecz.

I wiecie co, poczułam to już dziś, w dzień po.




... A dalsza część posta i więcej zdjęć pod nowym adresem: http://itsmillyme.com/m12-impreza-
urodzinowa Zapraszam!

z.-

Wednesday, 4 March 2015

M12 Już jest!

Kochani! Całkiem dumna zapraszam na nowego szybciutkiego posta pod nowym adresem:


itsmillyme.com


Dajcie znać jak wrażenia! Buźka!
 z.-

Tuesday, 3 March 2015

M12 Birthday week, niespodzianki i dlaczego uwielbiam bloga pozablogowo

Kiedy mówię TM żeby może nie pił już piwa w okolicy jego urodzin (albo załadował pralkę, albo wyniósł śmieci, czy cokolwiek w ten deseń) nieodmiennie słyszę, że to jego 'birthday week' czyli urodzinowy tydzień. Tydzień urodzinowy od tygodnia nieurodzinowego różni się tym, że wcale nie ma siedmiu dni tylko dziewięć, bo wlicza się w niego łikend przed i łikend po. Mój birthday week zaczął się więc od dwudniowego zapieprzu w stolicy, ale jako że ja nigdy nie obchodziłam niczego tak długo (niczego!) to chyba się nie liczy. Od dzisiaj (mimo tego że poniedziałek to początek tygodnia, ale w poniedziałek nie wiedziałam jak się nazywam, czyli mojo-klasycznie ostatnio, ale sama się już znudziłam tym tematem więc Wam oszczędzę) postanowiłam jednak trochę poświętować. -Kochanie, Milly nie śpi, Ty idź z nią na nocnik. 6:40 rano. Towarzyszowi Mężowi wyszły oczy z orbit wszak takie rzeczy tylko w erze żony mocno podziębionej, a tu po przeziębieniu ani śladu. - It's my birthday week - odpowiedziałam tak słodko jak tylko umiałam (a Ci co mnie znają zauważą z pewnością że słodkie odpowiadanie jest zdecydowanie nie w moim stylu), a TM przewrócił oczami - i - co zrobić, poszedł z Milly na nocnik. 'Birthday week' śmierdzi mi więc nową świecką tradycją w naszym domu. Szaleć to szaleć.

* * *

Znacie Ruby Soho? No kogo ja pytam, no jasne że znacie! Ruby Soho oprócz wspaniałego bloga ma też całe mnóstwo innych zalet, które też na pewno znacie. A jedną z nich dość zapewne subiektywną i ocenianą z mojego punktu widzenia, jest to, że mieszka dosyć blisko. I to, że chodzi do fryzjera (wróć, chodzą do fryzjera, wszyscy u Ruby!) dwie ulice ode mnie. I jeszcze to, że ja pracuję popołudniami, a jej Małż ma pracę na zmiany i w związku z tym wolne czasem w środku roboczego tygodnia i to w godzinach dość umownie porannych (wiecie... tu z rozrzewnieniem wspominam czasy kiedy pobudki w okolicach 9:00 były dla mnie synonimem zrywania się o świecie). I takim to sposobem, kiedy cała rodzina umówiona jest do fryzjera w godzinach okołopołudniowych udaje nam się umówić czasem na jakiś spacer w parku albo kawę. Albo śniadanie. Czy coś. Lubimy się pozablogowo, no, po prostu.

***

Dziś umówiwszy się na przedfryzjerową kawę z rodziną Ruby Sohów przygotowałam szybkie śniadanie (wszak odkryłam przecudowną lokalną piekarnię francuską, a takich znalezisk nie wolno zatrzymywać tylko dla siebie! Napiszę o niej niebawem. A śniadanie w zamyśle miało być pięknie podane, blogowo-odpowiednie i zdjęciowo-kadrowo ustawialne. Miało mieć podkładki w chevron i białe naczynia z serwetkami w gwiazdki w tym sych samych kolorach co podkładki. Widziałam to juz w mojej głowie, widziałam, no! Ale z braku podkładek, serwetek w gwiazdki i czasu było jak zwykle), a w drzwiach zastałam to:


Tak, to jest beza. Najlepsza beza jaką w życiu jadłam. Specjalnie dla mnie. Z taktowną jedną świeczką.

No i co ja mam więcej napisać, no. Wzrusz nad wzrusze. Takie niespodzianki lubię, oj bardzo. To znaczy - nie zrozumcie mnie źle - i bez bezy lubiłabym Ruby Sohów równie mocno... Ale jest mi szalenie miło, ciepło, cudownie. Czuję się ważnie i w całym tym zalataniu złapałam oddech. Przyjaciele są. Są, starają się i czekają, aż czas okaże się łaskawszy.

Uwielbiam <3

Ściskamy Was mocno,
z&m