Tuesday, 17 December 2013

W25 Miejsca: Jeff's

Uwielbiam budzić się w grudniowe poranki (ok, poranki rzecz względna, jak dla mnie poranki to ok 10:00 rano, żeby nie było), kiedy niebo jest bardziej błękitne od sztampowego błękitnego nieba, słońce świeci, ptaszki ćwierkają, a mąż przytula mnie i Milly i nie musimy zwlekać się z łóżka przez co najmniej jeszcze godzinę, mimo tego że to środek tygodnia. Ot, zalety pracy popołudniami. Do cudownego krajobrazu brakuje nam jeszcze tylko śniegu (no kurka wodna, w końcu mamy grudzień, Święta za pasem,a  białych nie było od 2009! Co jest, śniegu!?) i tego żeby ktoś nas wyręczył w robieniu śniadania...

I tu pojawia się myśl: chodźmy na śniadanie!

Dobra randka nie jest zła, dlaczego nie o poranku (choćby w środku tygodnia), dlaczego nie...

Tu następuje szybkie zebranie się z łóżka i ekscytacja wyjściem na śniadanie, wyjściem na dwór (co przy moich ostatnich spacerowych bólach brzucha jest nie lada frajdą :), wyjściem na randkę i możliwością wyszykowania się we wtorkowy poranek w który normalnie 1) uczę 2) przygotowuję lekcje 3) sprzątam 4) gotuję. Jiiiii, śniadanie na mieście!!!!

Hmmm... ok... na mieście to trochę przesadzone określenie. Śniadanie postanowiliśmy zjeść w amerykańskim Jeff's, oddalonym od naszego domu o jakieś... hmmm... 200 metrów. Takteż oto Jeff's wygląda:



Panie kelnerki są amerykańsko bardzo miłe, aż za. Noszą krótkie szorty i zakolanówki, czego serdecznie im współczuję (brak śniegu brakiem śniegu, ale jednak mamy grudzień). Towarzysz Mąż mówi że nie chciałby żeby Milly miała taką pracę i mimo sympatii do Jeff's nie mogłam się z nim nie zgodzić. Myślę że było by zdecydowanie mniej seksistowsko bez takich mundurków. I naprawdę, da się zrobić amerykańsko, ale nie wulgarnie. Szkoda że właściciele tego nie kumają.

Menu śniadaniowe jest krótkie, szybko decydujemy się więc na co następuje:

 
Fitness breakfast...eee... może następnym razem, w końcu takie śniadanie to ja jem codziennie w domu.

Poszliśmy w omlet, tosty, pomidorek i mini hash-browns


Do tego sok pomarańczowy i grejpfrutowy, oba, z niechęcią muszę przyznać, paskudne. Coś im się pomarańcze z tej dostawy nie udały, gorzkie jak szlag, i jakiś taki suchy ten sok. Nie polecam. No-no.


I jeszcze nam pani przyniosła gratis kapustę kiszoną i to nie ze względu na fakt że jestem w ciąży, tylko polityka firmy jest taka, że ponoć zostało udowodnione naukowo że kapusta kiszona zapobiega przeziębieniom i grypie więc ją serwują gratis w sezonie jesienno-zimowym. Towarzysz Mąż pogardził, ja wszamałam z przyjemnością (kapusty kiszonej na śniadanie jeszcze nie jadłam, ale kiedy jak nie w ciąży?!)


Yum yum yum... lubimy randki w środku tygodnia, lubimy!!!! (na co nie wskazuje moja skwaszona mina, ale to pewnie przez tą kapustę!)

Ogólnie polecam/nie polecam? Jeśli macie Jeff's w okolicy, można. Niedrogo (omlet z całą resztą to 11,90PLN) i smacznie, poza sokiem. Zdecydowanie polecam zostać przy kawie bądź herbacie. Poza tym radzę mieć gotówkę bądź Visę, bo kartą Maestro lub MasterCard płacić nie można (o czym obsługa z góry informuje, co jest na plus, ale że informować musi, zdecydowanie na minus - jak to nie można płacić Mastercard?! Przecież tylko randka we wtorkowy słoneczny poranek miała być bezcenna...). Daje radę, ale 10/10 jak w przypadku Byfyja to to nie jest.

Czujące się już znacznie lepiej,
z&m

Monday, 16 December 2013

W25 Kiedy powiedzieć o ciąży?

Z ciążą moją jak jest, każdy widzi.

Przynajmniej od tygodnia, kiedy naprawdę wyskoczył mi brzuch (i jak mi ktoś będzie próbował wmówić że w jeden dzień brzuch nie może wyskoczyć tak będę się kłócić bo mój z 'ojeju, jak to jesteś w ciąży?! Przecież nic nie widać!' zmienił się w 'Ojej, jaki masz brzuszek, na kiedy masz termin?'

W centymetrach nie wiem ile ma, bo nie dorobiłam się jeszcze centymetra żeby zmierzyć, ale jest spory. Zaczęło się od białobluzkowej porażki (więcej szczegółów tu) i od tej pory rośnie jak na drożdżach (tudzież na Michałkach Kokosowych, które mi jeszcze nie zbrzydły, a w niedzielę dostałam od mojej uczennicy/szefowej 800gramowy zapas. Myśl że mogłabym zjeść ekwiwalent wagowy mojego dziecka w Michałkach mnie przeraża, nie mniej jednak pudełko pustoszeje w zastraszającym tempie. Towarzysz Mąż pomaga, ale tylko ciut ciut). Doszłam do wniosku że nie ma co, pora powiedzieć moim uczniom. Od mówienia że jestem w ciąży już odwykłam, choć i tak przerabiałam to stosunkowo niedawno, bo w 15 tygodniu (a czymże jest 10 tygodni wobec wieczności w której wydaję się być w ciąży?), czyli dosyć późno jak na pierwsze ciążowe niusy.

Dlaczego tak późno?

Kiedy okazało się że jestem w ciąży pracowałam na obozie z dzieciaczkami w Anglii (5 tygodni), a prosto stamtąd Towarzysz Mąż i ja wybraliśmy się w naszą podróż poślubną do Stanów na kolejnych tygodni sześć. Rachunek prosty, dołożywszy do tego jeszcze, że jak człowiek dowiaduje się że jest w ciąży to jest już w około 4-5 tygodniu, przynajmniej według tego jak to tam od ostatniego okresu liczą.  Tak więc tu były decyzje do podjęcia:

a) mówimy rodzicom i bliskim znajomym, narażając się na nerwy rodziców i bliskich znajomych i codzienne pytania o samopoczucie i telefony i czy na pewno możemy w tych Stanach być (angielski lekarz powiedział że mamy jechać póki możemy i się nie martwić więc tak też zrobiliśmy) i czy na pewno nic mi nie jest
b) mówimy im to online/przez facebook bo do Polski nie było już kiedy przylecieć, kiedy loty zarezerwowane od pół roku i grafik napięty

albo

c) nie mówimy rodzicom żeby się nie denerwowali i nie mówimy im przez telefon tylko na żywo z takimi wieściami, chyba zawsze lepiej
d) a skoro nie mówimy rodzicom to i nie mówimy znajomym, bo trochę głupio jak rodzice by się dowiedzieli na szarym końcu

Uznaliśmy z Towarzyszem Mężem że pójdziemy w opcję c) i d) i stąd taki poślizg informacyjny. Suma sumarum, rodzice powiedzieli że dobrze że im nie mówiliśmy, bo by się byli martwili. Tak więc po rodzicach dowiedzieli się znajomi i praca (praca dowiedziała się tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, w dwa dni po rodzicach, tak żeby się mogli jakoś zorganizować kiedy mnie nie będzie, a miałam ambitny plan pracować cały pierwszy semestr i ciągle go mam, choć wtedy wydawał mi się bardziej ambitny niż teraz to wychodzi w praniu, odpukać, bo ten tydzień mimo że dopiero rozpoczęty, jakoś średnio pracowo-zmęczeniowo znoszę). Potem dowiedzieli się dalsi znajomi z plotek, bo na fejsbuku stanowczo odmawiam współpracy jeśli chodzi o wszelkie okołociążowe wpisy. Jest czas, jest miejsce, ale fejsbuk jak dla mnie zdecydowanie tym miejscem nie jest.

A moi uczniowie? Trochę zignorowałam temat. Nikt się mnie nie zapytał wprost, no bo siara by była chyba, gdybym nie była w ciąży rzeczywiście, patrz niżej:



...ale czas mojego odejścia zbliża się nieubłaganie (dwa tygodnie po Świętach, i, że tak powiem, nara) więc w tym ostatnim przedświątecznym tygodniu zebrałam się w sobie i im powiedziałam. 

Zdecydowanie nie jestem z tych którym mówienie o ciąży przychodzi łatwo. Nawet jak brzuch mam jak stąd do Krakowa. Przyznałam się więc że to nie nadmiar okołoświątecznego łakomstwa (no, może trochę.... cholerne Michałki!) tylko dzidziuś i że sorry Winnetou, ale choćbym na uszach stanęła to nie da rady tego przesunąć do czerwca. Przyjęli ze zrozumieniem, choć ze smutkiem (oh yeeeeah!:D). Jeszcze tylko jakieś 8 grup mi zostało do końca tygodnia,a  trema za każdym razem ta sama...

A jak to u Was jest/było z tym mówieniem o ciąży? Wcześnie? Późno? I czy tak samo tremująco-stresująco jak u mnie?

Pozdrawiamy grudniowo,
z&m






Sunday, 15 December 2013

W25 Co to u diabła jest rampers?! Samozwańcza mini-encyklopedia ubranek dziecięcych część 1: bodziaki, pajacyki, rampersy i śpiochy

Rozmawiając z moimi doświadczonymi koleżankami-mamami (nieocenionymi i dzięki Wam wszystkim razem i każdej z osobna!) trochę się chwytam za głowę. Bo nie kumam.

Nie sądziłam, że tak jest, ale tak jest, że mamy naprawdę mają swój żargon (którego jeszcze nie znam, ale idzie mi coraz lepiej). Pamiętam, kiedy pracowałam w korporacji i rzadko na awejlu zdarzały się chwile kiedy nie było koli, na szczęście większość to FTFy albo pasłord resety, więc dało się przeżyć. Obecnie też pamiętam o ICQs i CCQs i eliciting i scaffolding, co w nauczycielskiej nowomowie nikogo nie dziwi (chociaż brzmi brzydko). Przy rozmowach o ciuchach dla dzieci jednak kompletnie, okazuje się, wymiękam. O ile co to jest bodziak jeszcze jestem w stanie wydedukować, o tyle usłyszawszy słowo RAMPERS oczy i uszy wyszły mi z orbit (czy z czego tam oczy i uszy wychodzą). Co to u diabła jest rampers?!

Postanowiłam się doedukować. Ponieważ jeszcze nic nie mam (poza ślicznymi ciuszkami od koleżanki K., ale w ramach ciuszków praktycznych to się chyba nie liczy), jest mi w miarę łatwo (tak myślę). Po czym zmieniam zdanie szperając w internecie. Ile mam tyle opinii. I te nazwy, aaaa... Totalnemu laikowi jak ja ciężko to ogarnąć. Ale próbuję i odkryciami się dzielę.

Najwięcej informacji znalazłam tu. Wszelkie dopiski pochodzą od moich koleżanek mam.

BODY aka BODZIAK

Chyba podstawowe ubranko każdego dziecia. Z długim lub z krótkim rękawem, czasem nawet totalnie bez. Coś jak koszulka, tylko zapinane w kroku. Na pampersie (nie mylić z rampersem). W necie wygrzebałam następujące typy:


1. Krótki rękaw, wiązane z boku
2. W sumie identyczne jak poprzednie tylko w innym kolorze. Kolor nie ma znaczenia. Mnie się wydawało że one się czymś wybitnie różnią, ale teraz widzę, ze jednak kompletnie, poza kolorem, niczym.
3. Krótki rękaw, zapinane z przodu
4. Przez głowę, z długim rękawem, zapięcia ma tylko w kroku
5. Długi rękaw, zapinane z boku

Opinie mam:

- krótki rękaw lepszy niż długi, bo w domku jest zwykle ciepło
- te przez głowę są niewygodne do zakładania (a więc beee), więc lepiej żeby miały jakieś zapinanie na całej długości
- najlepiej takie jak w numerze 5 lub 3 (zatrzaski) bo zawiązywane się lubią odwiązywać
- pomiędzy 5 a 3 lepsze jednak 5, bo dziecka zatrzaski z boku ponoć nie drażnią
- lepiej większe niż mniejsze i lepiej za dużo niż za mało
- lepiej nie kupować poniżej rozmiaru 62, chyba że dzidziuś jest wybitnie mały, ale to zawsze można dokupić
- zdecydowanie bawełniane

Milly: co i jak?

- 5ciopak primarkowy z krótkim rękawem. Albo i dwa. I zapinane z boku
- ze trzy sztuki z długim rękawem
- wszystko w rozmiarze 62
- plus ciuszki dostane po Tymku (moim najukochańszym 6cioletnim chrześniaku - dzięki Mamo Tymka!) - w domu przecież może Milly wyglądać jak chłopiec, co mi tam :) !


PAJACYK

Pajacyk to coś jak bodziak, tylko z nogami. Z nogawkami, znaczy się. Zapinane na milion sposobów (patrz niżej), z zabudowanymi stópkami lub rączkami bądź nie (ale wtedy może okazać się rampersem, patrz jeszcze niżej). Od bodziaka różni się tym, że ma nogawki.


1. Długi rękaw, długie nogawki, zamek z przodu, ale bez stópek
2. Stópki zabudowane, a zamków nawet dwa
3. Mogą być też z zapięciem na napy z przodu
4. A to body co robi w pajacykach? 
5. Długi rękaw, przez głowę, z zabudowanymi stópkami
6. Oprócz zabudowanych stópek - również ochrona na rączki zamiast łapek-niedrapek (patrz: łapki niedrapki)

Opinie mam:

- podobnie jak w przypadku bodziaka, krótki rękaw lepszy niż długi, bo w domku jest zwykle ciepło, chyba że chcemy wybitnie te z osłonką na ręce, co jest nie do zrobienia przy krótkim rękawku, ale ponoć nie ma co wybitnie chcieć, więc się nie spinam. Na spacery lepszy długi rękaw.
- te przez głowę są niewygodne do zakładania (a więc, znów podobnie do bodziaków, beee), więc lepiej żeby miały jakieś zapinanie. Od biedy może być zapinanie na ramionkach, tak żeby głowa dziecia nam przeszła bez większych krzyków
- asymetrycznie zapinane (na jedną nogę na przykład) to nie aż taka wygoda jak te zapinane symetrycznie (2, 3, 5)
- kaptur zbędny, i dzieciowi z nim/na nim niewygodnie, chyba że kupujemy pajacyk-kombinezon zimowy, wtedy kaptur ma rację bytu i nawet się przydaje
- odsłoniętym nóżkom w pajacykach (=rampersach) mówimy nie (czyli nr 1 na odstrzał)

Milly: co i jak?

- no jakiśtam pajacyk czy dwa się przydadzą chyba. Z osłoną na nóżki, bez rąk się obejdę.W senie bez osłonek na ręce, jasna rzecz, bo bez rąk było by mi obejść ciężko.

RAMPERS

Rampers to pajacyk bez stópek, najprościej mówiąc. Zagadka dla spostrzegawczych: kto na zdjęciu z pajacykami wyłowi rampers wygrywa tonę węgla. Brak zabudowanych stópek to właściwie jedyna cecha rampersów, góra absolutnie dowolna. Może być więc tak:


1. Kołnierzyk polo, czemu nie, plus długie nogawki
2. Zapinany z boku, z krótkimi nogawkami (ale jednak nogawkami)
3. Z kapturem, długim rękawem i długimi nogawkami (ale bez stópek - gdzie sens, gdzie logika?!)
4. Podobnie jak poprzedni, wyłączając kaptur. Zamek z boku nie wygląda zbyt praktycznie, mimo tego że ładnie
5. A to się w ogóle gdzieś zapina?
6. No ładne, ładne, ale żeby coś, co ma tak krótką nogawkę nazywać osobnym imieniem niż śpiochy tudzież pajacyk, hę?

Opinie mam:

-z krótkimi nogawkami na lato jeszcze oblecą (jako alternatywa dla pajacyka bądź śpiochów), ale z długimi bez wbudowanych skarpetek to totalne zbędna i absolutnie niepraktyczna rzecz

Milly: co i jak?

- mówiąc szczerze bez opinii mam pewnie bym i kupiła sztuk parę, zwłaszcza jeśli ładne by były te sztuki. Po przemyśleniu sprawy wykreślam z listy rzeczy do kupienia (ha ha, zupełnie jakby taka lista istniała. Z POTENCJALNEJ listy rzeczy do kupienia. Która się dopiero tworzy w mojej głowie w miarę jak piszę ten post. Po prostu na liście rzeczy do kupienia rampersów nie będzie)

ŚPIOCHY

Podobnie jak inne w tej kategorii - wariacja na temat tej samej rzeczy. Dół pajacykowy (nóżki + stópki), góra bez rękawów, zapinana na zatrzaski. W przeciwieństwie do pajacyków/rampersów i bodziaków wymiennych elementów jak długie/krótkie/zabudowane etc. brak.


1. 2. 3. Wszystko to samo - długie nogawki, zabudowane stópki, zapinane na ramionach na zatrzaski, rękawa brak

Opinie mam:

- praktyczna sprawa, zwłaszcza bawełniane
- świetne do ubierania na cebulkę (na koszulkę z długim rękawem, albo z krótkim, albo bez, jak w domku ciepło, wszystko w zależności od potrzeb, pory roku i dziecia samego w sobie, bo, jak mawia mój tatko, jeden lubi czekoladę, a drugi zielone mydło)

Milly: co i jak?

- wszem i wobec uznaję że potrzebuję. Kolejny primarkowy pięciopak musi (po prostu musi :) wrócić z Towarzyszem Mężem/Towarzyszem Tatą z Anglii
- i w spadku po Tymeczku też trochę mam (czy już mówiłam że to nic a nic nie szkodzi że jak Milly będzie sama z mamą w domu to będzie wyglądać jak chłopak?)


UFFFF.... Ale się rozpisałam. A to dopiero początek dziecinnej garderoby obejmujący to, w czym niemowlaki widuje się najczęściej (to znaczy ja widuję. A nie widuję ich za często i uogólniam). Kolejne części wkrótce. Weryfikacja moich pomysłów odnośnie ilości i czego mile widziana, rady doświadczonych rodziców: bezcenne. Bo ja jednak trochę jeszcze w tej szafie malucha jak dziecko we mgle... Wszelcy Wujkowie (i Ciocie!) Dobra Rada - w moich komentarzach łączcie się (i doinformujcie niedoinformowaną).

Wciąż niechodzące w obawie przed bolącym brzuszkiem: z&m



Saturday, 14 December 2013

W25 Świąteczna łiszlista

Wszyscy mają łiszlisty, mam i ja!

Kochany Mikołaju C.,

Byłam bardzo baaardzo grzeczna w tym roku i nie rozrabiałam nic a nic.

To pewnie moje ostatnie Święta kiedy nie tonę w tonie zabawek więc może jest jakaś szansa że jeszcze jeden, jedyny ten ostatni raz się załapię na małe-co-nieco?

(no dobra, jest to mały szantaż emocjonalny, ale wiesz, kobietom w ciąży się nie odmawia bo podobno gniją ziemniaki w piwnicy, i nie żebym źle wróżyła Twoim ziemniakom, ale wiesz... nie samymi ciasteczkami i mlekiem Mikołaj żyje)

W ramach dwupaku w którym się znajduję zaszalałam (a co!) i zrobiłam dwie łiszlisty: Milly-related i nie(tak bardzo ale trochę jednak tak)-Milly-related . 

Nie, żebym była AŻ TAK grzeczna żeby dostać wszystko, ale wiesz, jedna rzecz, albo dwie, i będzie super. Obiecuję więcej nie szantażować i być naprawdę ale to naprawdę i jeszcze bardziej grzeczna. A jak!

 Milly-related (od góry, od lewej do prawej):

- fotelik samochodowy Maxi-Cosi Cabrio Fix Graphic Crystal
- wózek Bebetto Luca 2 w 1 (może być też jasnoszary), ale obojętnie który koniecznie z białą ramą
- pudełko na dzidziusiowe szpargały (może być takie albo takie albo jeszcze inne)
- miś z Roszpunkowa - najpiękniejszy na świecie i najlepiej o imieniu Milly. Z kokardką i sukienką w kropeczki. Różowo-brązową, najchętniej. Ach, rozmarzyłam się...
- książeczka scrap-bookowa (obojętnie jaka, może być taka, a może jeszcze inna, byle ładna) do wklejania dzidziusiowych rzeczy jak dzidziuś się urodzi. Najlepiej po angielsku, żeby Towarzysz Mąż/Towarzysz Tata mógł partycypować
- książka o dzieciach. Jeszcze nie mam ani jednej a z tego co wiem to dzieci nie rodzą się z instrukcją obsługi. Niestety. Muszę więc nabyć z innych źródeł. Podobnie jak wyżej, najlepiej po angielsku, żeby Towarzysz Mąż/Towarzysz Tata mógł się doszkalać także. Ja wiem że podobnie do smartfonów dzieci są intuicyjne ponoć, ale w razie czego warto mieć się do czego odwołać (chyba?)



Nie(tak bardzo ale trochę jednak tak)-Milly-related (od góry, od lewej do prawej): . 
- sukienka Giselle dress od Happy Mum
- La Millou - kocyk dla dorosłych. Ach ach! Zresztą z La Millou bezwyjątkowo wszystko jest piękne, więc w sumie obojętnie co.
- książki. Każde i w każdych ilościach.
najukochańsze perfumy które się jak na złość wzięły i skończyły tuż przed Świętami. Najlepiej w mojej ulubionej dotorebkowej wersji twist-off. Może być też Coco Noir, moje zeszłoroczne odkrycie. Na zimę w sam raz.
- Clarnisonic Mia 2 - szczotka do oczyszczania dzioba
- ładna bielizna, w którą się mieszczę. Może być z opcją karmienia. Yyy... Sexi to to nie jest, ale przynajmniej nie przepoławia cycków na pół. A ma co przepoławiać, niestety.
- kolczyki Harley Golden Shadow Pierced Earrings Set 
- 3 kroki Clinique dla skóry mieszanej w kierunku suchej, zawsze mi się marzyły, a jakoś nigdy ich nie wypróbowałam, a przy ciąży moja cera niestety nie jest z tych promieniejących (tragedii nie ma, ale przed ciążą było zdecydowanie lepiej)

A u Was jak tam? Jakie specyfiki na łiszlistach?

Ciągle pokurczone (więc starające się nie chodzić i leżeć i odpoczywać) z & m

Friday, 13 December 2013

W25 Piątek trzynastego

Niby wszystko zdarzyć się może, niby świat w różowym kolorze...
A czasami wcale nie w tak różowym...

Dla mnie piątek trzynastego to dzień złych wiadomości i złego samopoczucia.
Mimo tego że dzień zaczął się cudownie od krótkiego wypadku do Częstochowy i spotkania z D. i jej boskimi dwiema córkami. Ale o tym może jutro. Albo w jakiś bardziej optymistyczny dzień.

Skurcze B-H nie odpuszczają, wręcz przeciwnie, nasiliły się sporo.
Dziś spotkały mnie cztery, trwające po 15-20 minut, z bardzo bolącym dołem brzucha.
Martwię się, Milly naprawdę i na pewno nie jest jeszcze gotowa.
Monitoruję te skurcze, biorę potrójny magnez i jak jeszcze raz się powtórzy to, zgodnie z zaleceniem ginekolożki, zaaplikuję nospę forte a jak nie pomoże to jednak trzeba będzie odwiedzić szpital.

Nie chcę, nie chcę, nie, nie, nie, nie. Jeszcze nie.

Zdecydowanie czas zwolnić chyba. Dobrze że jeszcze tylko tydzień w pracy i Święta, potrzebuję tej chwili oddechu. Potrzebuję skrócić moją listę rzeczy do zrobienia. Wywalić rzeczy które mogą poczekać, a zrobić te, które nie mogą. Bo jak widzę ile mam rzeczy do ogarnięcia to jestem tak przerażona że nie ogarniam nic. Znacie to?

Poza tym to dzień złych wiadomości. Chciałabym pomóc, ale nie mogę. Mało rzeczy denerwuje mnie tak, jak bezsilność. Frustruje mnie, wścieka, a nic nie jestem w stanie zrobić. I na tym właśnie polega problem. Teoretycznie świetnie to brzmi: nie przejmuj się rzeczami na które nie masz wpływu. A czasem tak się nie da...

Chyba muszę iść dziś wcześniej spać. I obudzić się jutro. Czternastego. Tak, czternasty to na pewno lepszy dzień.

Thursday, 12 December 2013

W25 OOTD #3 Ostatnie podrygi białej bluzki AKA co ubrać na Święta?

Dzisiaj obudziłam się z myślą: co ja włożę na Wigilię?

No dobra, nie obudziłam się z tą myślą. Po prostu chciałam założyć moją ukochaną białą bluzkę i okazało się, że się, skubana, nie dopina. Ani w tyłku, ani w brzuchu, ani w cyckach, for that matter. To znaczy bluzka się może i dopina, na wieszaku wyglądała całkiem całkiem. Normalnie. Tak jak ją zostawiłam ostatnim razem. Nie dopinam się w niej ja (no ale ustaliliśmy już że mam grube dziecko więc postanawiam się nie przejmować. W ramach nieprzejmowania się i ukojenia maluteńkich nerwów po moim porannym odkryciu postanawiam też zjeść michałki kokosowe, moje ostatnie odkrycie, sztuk dwie. Albo i trzy, co mi tam, i tak się już nie mieszczę w tą ulubioną bluzkę).

Zaczęłam więc kminić. Oto moja propozycja pierwsza - co ja poradzę że tak kocham białe bluzki? Mam ich parę. Mieszczę się już tylko w tą (tę?). Choć w sumie i tak nie mam co narzekać, bo w połowie szóstego miesiąca ciąży moje jedyne zakupy ciążowe to dwie pary ciążowych spodni i trzy pary ciążowych rajstop. Marzy mi się ciążowa sukienka, ale w sumie wydatek spory na coś, w czym pochodzę trzy miesiące, eeee, chyba nie.

Tak więc moje nieśmiertelne czarne rurki w których chodzę od września i pochodzę pewnie następne trzy miesiące, biała bluzka, złota biżuteria i czerwone buty. Nudno, wiem. Ale co ja poradzę że ja lubię nudno. Poza tym - po Świętach ta bluzka pewnie spocznie na dnie szafy (tudzież plastikowym pudle oznaczonym 'post-preggo stuff' (chlip chlip). No więc, o ile nie zmienię zdania (a znając mnie może tak być) - oto mój Świąteczny OOTD 2013.

PS. Poza tym to pewnie ostatnie Święta w białej bluzce. Na jakiś czas. Albo inaczej - ostatnie nieuświnione ulanym mlekiem/słoiczkiem/kupą czy czym tak jeszcze dzieci świnią białe bluzki. Aj aj aj, nie mogę się doczekać!





 Posh Wigilia:

- zegarek: MK
- bransoletka: Ania Kruk
- obrączka: nooo... obrączka
- pierścionek: zaręczynowy
- kolczyki:  Swarovski
- koszula: Calvin Klein Jeans (TK Maxx)
- spodnie: H&M
- buty: kupione we Włoszech z 8 lat temu

Wednesday, 11 December 2013

W24 Broody

Moje samopoczucie dzisiaj może być określone jedym krótkim (szkoda że angielskim) słówkiem: broody.
Polski ekwiwalent nie istnieje, a szkoda, bo słówko nader piękne, a znaczy tyle co 'marzący o dziecku' - wedle słownika, to to znaczy, znaczy się. Ale wiemy wszyscy o co chodzi więc do rzeczy.

Odwiedziła mnie dzisiaj pewna cudowna dawno niewidziana znajoma. Z siedmioipółmiesięcznym Stasiem. A. wyglądała bosko. To znaczy ona zawsze wyglądała bosko, ale dzisiaj wyglądała jeszcze bardziej bosko niż zwykle. Niż zwykle przed ciążą w sensie, bo od ciąży się nie widziałyśmy. Więc mit pierwszy, o wyglądających jak zombie młodych mamach z podkrążonymi oczami i z zerową energią został obalony na wejściu. I tak jestem w szoku że zauważyłam jak bosko A. wygląda, bo ciężko mi było oderwać oczy od Stasia.

Stasiu wybitnym przystojniakiem jest, umówmy się. Ale jest też wybitnie bezproblemowym dzieckiem. A. wniosła Stasia w foteliku, pościągała całe zimowe czapkowo-szalikowo-kurtkowe oprzyrządowaniem, wyjęła z torby trzy (słownie i dosłownie: TRZY) zabawki wielkości nie większej niż moja pięść i położyła cały majdan (a poprzez majdan rozumiem Stasia i jego trzy zabawki) na mojej, rozłożonej specjalnie dla nich, kanapie. Nawet o kocyk się postarałam, niech ma Stasio mięciutko, ale jego jakoś wybitnie chyba to nie obeszło, myślę że byłby szczęśliwy w każdych warunkach.

Z A. zdążyłyśmy pogadać przez dwie godziny, wypić kawę, wypić herbatę, zjeść pączki (kiedy jak nie w ciąży!), zjeść kabanosy i kanapki (dobre drugie śniadanie nie jest złe), a samowystarczalny Stasio zajmował się sobą. Od czasu do czasu podpełzło dziecię do mnie lub do A., śmiejąc się, robiąc minki i słodko, acz zupełnie niezajmująco kwiląc. Marudzenie trwało minuty pół, kiedy chciał jeść. Po ekspresowym skorzystaniu z cyca Staś wrócił do swoich zabawek i bycia dzieciem absolutnie samowystarczalnym.

Chyba nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojego zachwytu. Tryb broody włączony absolutnie. Stwierdziłam że marzę o cudownym, grzecznym i umiejącym zająć się sobą dzidziusiu, który tylko się śmieje i bawi. Oj, jaka ja się poczułam gotowa żeby być w ciąży.... Muszę o tym powiedzieć Towarzyszowi Mężowi - myślę - może on też... Po czym zdałam sobie sprawę że przecież już jestem w ciąży. Że za 15 tygodni plus minus Mi będzie z nami. Że pomarańczowo kocowa kanapa i najpiękniejsze minki na świecie to wcale nie taka odległa przyszłość. Że damy radę, że będzie nawet nie jakoś, ale będzie cudownie. Że ja to jednak mam szczęście, mimo cholernej zgagi (tak, tak, ciągle nie byłam w aptece po to całe Manti), coraz większej ilości kilogramów, spuchniętych nóg (to nowość - od kiedy skarpetki zostawiają TAKIE ślady ja się pytam?!) i skurczach B-H (już pamiętam ich nazwę, ale co się będę wymądrzać) - to wszystko jest po coś.

Bardzo fajnie było choć na tą chwilę zobaczyć się z A. i zobaczyć, jak to jest mieć dzidziusia w domu.
Dzidziusie pachną pięknie.
Jestem zakochana.
Czekam na Ciebie, córeczko...

Tylko teraz masz być co najmniej taka grzeczna jak Staś! Bo nie chcę robić erraty o podkrążonych oczach i jednak wyglądaniu beznadziejnie kiedy ma się niemowlę w domu. Jasne?