LIPIEC
W lipcu wróciłyśmy z Mill od angielskich dziadków we dwie, niestety, bo Towarzysz Mąż został w UK aż do połowy sierpnia zarabiając angielskie fundusze na wakacje które miały dopiero nadejść i komputer, który naprawdę wymagał wymiany. Mimo tęsknoty lipiec upłynął nam na intensywnych spotkaniach towarzyskich, głównie z Olgą i Ruby, długaśnych spacerach, ogródkowych posiadówkach i letnim wyluzowaniu. W lipcu były urodziny Matki Polki i sporo imprez plenerowych. Jako że dawno nie spędzałam wakacji w Polsce, a pogoda wyjątkowo dopisywała, cieszyłam się nimi jeszcze bardziej.
Jedno z moich ulubionych letnich zdjęć. W ogródku Ruby, gdzie było ciepło, ale przyjemnie, dzieci młodsze (Kropka i Mill) urzędowały razem na kocykach, dziecko starsze (Młody) kopało w piaskownicy, a mamy czyli my bezczelnie piłyśmy lemoniadę, jadłyśmy mufiny które przy karmieniu piersią zupełnie nie szkodzą na figurę i plotkowałyśmy ile wlezie. Dużo takich było popołudni w lipcu, to u Ruby, to u Olgi, to u mnie, a raczej w położonym nieopodal Parku Chorzowskim. Lubię to!
SIERPIEŃ
W sierpniu kontynuowałyśmy z Mill beztroskie polskie wakacje obfitujące w niekoniecznie planowane spotkania i wyjścia z dziećmi. Ponadto wyjechałam z Mill na mini-parodniowy odpoczynek w góry do mojej Mamy Chrzestnej z A.B.-B. i kuzynami Mill, za którymi przepada. A w połowie miesiąca wrócił Towarzysz Mąż i wyjechaliśmy na chorwackie wakacje z prawdziwego zdarzenia (z których fotorelacja tu, tu i tu). Zdecydowanie stałam się fanką podróżowania z dzieckiem i przeżyłam pierszy porządny macierzyński kryzys.
Pierwsza kąpiel w morzu zaliczona. Brzuch mamy czyli mnie do poprawki, ale od czego są postanowienia noworoczne (choć bez bicia przyznam że w pisaniu tego posta towarzyszy mi spory kubek herbaty z mlekiem i zapas harbatników, ale jeśli nie w Anglii to gdzie).
WRZESIEŃ
We wrześniu dopadł Mill pierwszy katarek, który na szcęście był tylko katarkiem solo, a nie zwiastunem jakiegoś innego choróbska większego kalibru. Z miłych wydarzeń odkryliśmy że 20 kilomentów od domu mamy całkiem przyzwoitą plażę (a mieszkamy na południu kraju!), pojechaliśmy w Tatry na kolejne wakacje i zabraliśmy Mill do Morskiego Oka. Ponadto Mill skończyła pół roku, rozszerzyliśmy jej dietę i odkryliśmy że je wszystko i chętnie i dorobiliśmy się (no dobra, ja się dorobiłam) fanpage'a na facebooku.
Wrześniowe wakacje: mode on. Byliśmy nad morzem, byliśmy w górach, byliśmy nad jeziorem (nieważne, że tak blisko) - wakacje 2014 uważam więc za mega udane. Mimo tego że nie obfitowały w dalekie i egzotyczne podróże, to jak na wakacje z niemowlakiem tak małym jak Mill i tak uważam że wymiotły totalnie.
PAŹDZIERNIK
Październik to powrót do szarej rzeczywistości. Ale to niekoniecznie coś złego. Ja mimo całego mojego uwielbienia dla lata nawet lubię powroty do pracy, do pewnej rutyny (choć dużo rodziców wyśmiało by moje użycie słowa 'rutyna'), regularności, zorganizowania. W październiku wróciłąm do pracy na pół etatu (dwa dni w tygodniu) i zaczęłam nauczycielski kurs który wymaga ode mnie obecności w Warszawie co dwa tygodnie, w związku z czym całą rodziną spędzamy dość interesujące weekendy w stolicy. W październiku Towarzysz Mąż wrócił do pracy, a ja musiałam po długich leniwych wakacjach nauczyć się ogarniać wszystko z jego sporymi całkiem nieobecnościami. W październiku powitaliśmy też pierwszego ząbka i zaczęłam chodzić na fizjoterapię żeby naprawić poporodowe kuku. Blogowi stuknęło 100.000 wyświetleń a ja usiłowałam odnaleźć się w wiecznym zalataniu (i ciągle usiłuję!).
Mill karmi się sama... Choć nie do końca BLW, bo i papki zdarza jej się dostawać i to dość często. Przyznam bez bicia że każdy posiłęk 'w kawałkach' przyprawia mnie o przyspieszone bicie serca i strach przed zadławieniem. Ciągle BLW uskuteczniamy, ale bez ortodoksji. A Milly i tak je wszystko z apetytem....
LISTOPAD
W listopadzie zabiegania ciąg dalszy i czasu zdecydowanie mniej niż chciałabym, żeby było. Jesień rozpanoszyła się na dobre, choć byłą wyjątkowo ciepła i słoneczna. Udało nam się wyskoczyć z szybką wizytą do Angielskich Dziadków Mill, a ona sama rozpełzała się po całości i od tej pory jest nei do zatrzymania. I szczerze powiedziawszy listopad minął mi tak szybko że nawet dobrze nie zauważyłam że się zaczął a już się skończył.
Drewniane klocki z Lidla będące listopadowym prezentem od Matki Polki okazały się hitem a dzień bez zabawy z nimi jest dniem straconym. Nie do końca opanowała jeszcze Mill wkładanie ich z powrotem na miejsce, za to uwielbia je wyciągać po sztuk dwie i stukać jeden o drugi. Albo jeść,
wiadomo, ale jeść to lubi wszystko.
GRUDZIEŃ
Podobnie jak listopad, minął w trymiga. Powole lato nigdy nie wydawało się bardziej odległe. W grudniu Mill spotkała Mikołaja, przeżyła swoje pierwsze Święta i próbowała zjeść choinkę. Ponadto dopadł ją paskudny kaszel, który na szczęście, podobnie do wrześniowego kataru, nie okazał się być niczym innym jak tylko koszmarnym kaszlem, z którego zresztą już się wykaraskała. W grudniu pojawiła się górna jedynka i po raz kolejny polecieliśmy do Angielskiej Teściowej. Gdzie ciągle jesteśmy i odpoczywamy zbierając siły na kolejny bardzo pracowity styczeń (ale dopiero od siódmego, więc jeszcze trochę laby przed nami).
Oto cały rok w pigułce. Było fantastycznie. I oby było tylko jeszcze fantastyczniej (choć ciężko mi to sobie wyobrazić) w 2015! Czego i Wam życzymy,
z&m









.jpg)





