Saturday, 18 January 2014

W30 Po prostu położna

Tak, wiem, miało być o prezentach dla Milly, ale chyba będzie temat musiał poczekać do jutra.

Właśnie wróciłam z warsztatów w ramach kampanii społecznej 'Po prostu położna' (więcej szczegółów tu) zorganizowanych przez fundację Siostra Ania (ich strona tu) i wrażenia na gorąco spisać muszę, jakem ja nerwus i niecierpliwiec.

Konferencje tego typu nie są mi obce. Hmmm... W sumie tego typu tak, to pierwsza (i zapewne ostatnia, ale nie zarzekam się, bo przecież nigdy nie mów nigdy) konferencja o tematyce okołodziecięcej, ale z racji mojej pracy w nauczycielskich zlotach tego typu uczestniczyłam dużo, ba, nawet prowadzić mi się zdarzało, więc wiem czym to się je (albo jeść ma) i generalnie jak wyglądać powinno. No właśnie, powinno, a czasem nie wygląda.

Jak było dzisiaj?

Trochę fajnie, trochę niefajnie. Dlaczego?

Na plus:

+ miejscówka - ludzi niby dużo, ale sala przestronna, dość miejsca na nogi i wygodne krzesła, co w salach konferencyjnych zdarza się rzadko
+ wykład o karmieniu - prowadził go, jak sam zainteresowany słusznie zauważył, facet po czterdziestce (zresztą, ciężko było tego nie zauważyć), p. Tomasz Chodkowski (nie mylić z guru fitnessu o podobnym nazwisku). Zdziwienie było, bo co niby facet, choćby i ojciec trójki dzieci (którym jak się okazuje pan Chodkowski jest) ma wiedzieć o karmieniu piersią. Dość dowcipnie i nienudno opowiadał on o pozytywnym wpływie karmienia piersią i na dziecko i na matkę. Dużo oczywistych oczywistości, trochę rzeczy nowych, ale, co doceniłam najbardziej biorąc pod uwagę fakt że pan jest przedstawicielem jednego ze sponsorów produkującego laktatory (tak, wiem co to laktator. Kto nie wie odsyłam tu) , że padło podczas wykładu żeby laktatora nie kupować, dopóki nie okaże się niezbędny, i że tak jak nie ma jednej pary butów która pasuje wszystkim tak samo nie ma takiego laktatora, który by odpowiadał wszystkim. Brzmiało to wiarygodnie i zdecydowanie na plus
+ położne - kto ma pojęcie o porodach poza Polską wie, że położna jest co najmniej tak samo ważna jak lekarz. W takiej Anglii na przykład to położna prowadzi ciążę, a konsultacji u lekarza ma się dwie lub trzy. Ale dużo osób tego nie wie. Tak samo jak dużo kobiet które nigdy nie rodziły, i nie rozmawiały z nikim niedawno rodzącym, mają obraz w głowie niczym z amerykańskich filmów, lekarza odbierającego poród. Też tak miałam, dopóki nie zainteresowałam się bardziej tematem i dopóki nie okazało się że położna naprawdę podczas przebiegu porodu jest najważniejsza. Ale dużo babeczek, które nigdy w ciąży nie  były (jak ja do niedawna) tego nie wie. Kampania uświadamiająca rolę położnych podczas porodu naprawdę tę rolę spełnia. Ja nie dowiedziałam się niczego nowego, ale podejrzewam ze wiele ciężarówek początkujących, które jeszcze się nie zdążyły porodem poważnie zainteresować mogło skorzystać.
+ przerwowe jedzenie - z konferencyjnym jedzeniem bywa różnie, albo jest dobre albo nie. Mini-kanapeczki na bagietce wyglądały i smakowały bosko. Wstyd się przyznać, ale wsunęłam siedem (ale spoko, dużo jeszcze zostało)
+ nagrody - same w sobie, niekoniecznie sposób ich rozdawania (ale o tym w minusach). Mnie udało się wygrać książkę 'Ciąża i narodziny' i zestaw zdrowych produktów od Sante (coś czuję że już wkrótce kolejny atak na ecookland.com i jakiś nowy przepis do wypróbowania). Ponadto 'goodie bag' na wejściu, poza stertą niepotrzebnych ulotek, zawierał otręby (zawsze się przydadzą) i bobo fruit (ach te smaki dziciństwa) i archiwalny egzemplarz 'Dobrej mamy' (a dla kogoś kto w życiu nie miał żadnej dzieciowej gazety w ręku to frajda) i informacje o spotkaniu z przydatnymi linkami (do deklaracji wyboru położnej, planu porodu i standardu opieki okołoporodowej, na przykład), co tak naprawdę było istotą tego spotkania.

Tyle z rzeczy kolorowych. Co było mało fajne (według mnie, jasna rzecz, może komuś to pasowało, więc proszę się tu nie obruszać. Albo właśnie nie - proszę się obruszać, chętnie poznam Wasze zdanie!)

Na minus:

 - Agnieszka Maciąg w roli specjalisty. Ja rozumiem że oni muszą czymś przyciągać na spotkania, ale na Boga, poszłam tam słuchać położnych i konkretów, a nie prywatnych opowieści kogoś, kto jest znany, kto wypowiada się tylko dlatego, że jest znany. Równie dobrze mogę posłuchać moich koleżanek mam i taki sam z tego pożytek byłby. Pani Agnieszka jest piękna, wysoka, chuda, sympatyczna i dowcipna, i absolutnie jej tego nie odmawiam, ale kiedy słyszę o tym jak mówi o tym, że kiedyś kobiety miały status bogiń bo rodziły dzieci i to było takie cudowne i wspaniałe, a później pojawiły się feministki i im to odebrały, to flaki mi się przewracają, krew bulgoce i mam ochotę wstać i wyjść (zacisnęłam zęby i zostałam)
- program sobie, a konferencja sobie. Jasne, opóźnienia i zmiana kolejności wykładów się zdarzają, ale żeby nastąpiły godzinne opóźnienia w rozkładzie to już mało fajne, zwłaszcza dla kobitek w ciąży. Weź tu wysiedź cztery godziny, choćby i na wygodnym krześle. Cięęęęężko.
- wykład o przepisach prawa nie miał nic wspólnego z przepisami prawa. Podczas godzinnej prelekcji trzech gadatliwych kobitek z praw które mi przysługują dowiedziałam się tylko że konsultacje z położną na NFZ od 21 tygodnia ciąży raz w tygodniu (a od 32-ego dwa) mogę sobie zorganizować i że mamy piękne zapisy prawa, ale nie respektowane. O tym jak je egzekwować już nie za bardzo. To było bardziej jak podsłuchiwanie trzech przyjaciółek (założycielki fundacji, eksperckiej położnej i A.M.) i ich historii i prywatnych doświadczeń bardziej niż to, czym miało być.
- podczas pytań z sali padło jedno o porody w wodzie. Doświadczona położna stwierdziła, że nie jesteśmy rybami, nie żyjemy w środowisku wodnym (co z tego że nasze dziecko tak, o tym już nie mówiła) więc po co rodzić w wodzie. Zaznaczyła, że to jej prywatna opinia. A ja chciałam posłuchać czegoś profesjonalnego, a nie prywatnego. Od prywaty mam koleżanki i blogi.
- sposób rozdawania nagród - moim zdaniem trochę niesprawiedliwy. Nie było losowania, które było by fair, i najlepsze nagrody, typu profesjonalne sesje ciążowe/dzidziusiowe dostały panie, które są w 36-39 tygodniu ciąży i pani, która miała urodziny. Nie rozumiem zachęcania więc do przyjścia na wykłady, bo do wygrania są profesjonalne sesje, skoro tak naprawdę jeśli jesteś poniżej 36 tygodnia na taką 'wygraną' nie masz szans. ja na moja książkę załapałam się dlatego że mieściłam się w przedziale  '30-35', ale uczestniczki które były w 25 tygodniu dostały na przykład jakieś zabiegi spa, darmowe usługi fryzjerskie i zniżki do sklepów ciążowych, fuksiary. Za to panie które były w tygodniu na to 20 nie dostały nic. Na sali było też dużo położnych i babek nie w ciąży, i one też kompletnie nie miały szans na wygraną. Także to było słabe, myślę. Acha, a zestaw dobroci od Sante wygrałam, bo wiedziałam co to jest quinoa. Woohoo!

Ogólnie nauczyłam się kilku fajnych rzeczy, ale też zmarnowałam trochę czasu. Mam mieszane odczucia. Uważam, że to, co było naprawdę przydatne można było zrobić w znacznie krótszym czasie. Ale może ja się nie znam... Nie żałuję że poszłam, ale następnym razem się zastanowię.

Wysiedziane na konferencyjnych stołkach za wszystkie czasy,
z&m


Wykład o karmieniu piersią z perspektywy mojego krzesła (strategiczne miejsce, przy kanapkach :)


Moja 'wygrana' książka




Zapasy zdrowych rzeczy na moje ulubione zdrowe rzeczy (choć niektóre niezdrowe też lubię:) Bardzo się cieszę z tej nagrody i już się nie mogę doczekać gotowania (oczywiście kiedy będę mieć czas kiedy nie będę pracować... Wróć, przecież już nie pracuję. Niedługo, więc! Mimo tego że moja lista rzeczy do zrobienia nie skróciła się znacznie, a wręcz przeciwnie, co chwilę  mi coś do niej dochodzi, czekam już na ten moment kiedy siądę przed jagodzinym blogiem i ugotuję nam coś pysznego)

Friday, 17 January 2014

W30 OOTD #4 Dziewczyńskie spotkanie

W sumie braku pracy jeszcze nie odczuwam.
Kolejny dzień załatwiania spraw za nami.

Milly przewraca się w brzuchu na wszystkie strony (aua!), plecy trzaskają okrutnie, ale przynajmniej od zgagi mam mały oddech (uff). Braxtony-Hicksy dzisiaj też atakują jak szalone, naliczyłam cztery, za to wszystkie przeszły po około kwadransie, za radą wujka google postanawiam się więc nie martwić.

Poza tym produktywnie - autko jak nowe (mimo tego że ma 14 lat, działa i ma się dobrze, więc zostanie z nami dopóki się nie rozkraczy i oby, odpukać, nie prędko) po myjniowej wizycie, obicie do sofy prawie wybrane (wciąż debatujemy nad kolorem, ale odkryliśmy że istnieje coś takiego jak dzicioodporne, łatwo-czyszczące teflonowe materiały, z których złazi wszystko, włącznie ze śladami długopisu, i to wodą li i jedynie - sprawdzone! Bo ja już widzę te małe oblepione łapki, te soki marchewkowe wyplute, kupy, i wszystko co wiąże się z małą istotką w okolicach kanapy...), mamy i niemamy spotkane...

I wszyscy mi mówią jak ja pięknie w ciąży wyglądam, mimo samopoczucia małego słonia (w sensie nie wiem jak się małe słonie czują, ale ja się czuję ciężko i tak sobie wyobrażam, że czuje się mały słoń, ale oczywiście mogę się mylić), co nie da się ukryć świetnie robi na psychikę. Oby więcej takich spotkań!

Dziś, i w ogóle w tym tygodniu zostaliśmy też zasypani prezentami dla Milly, ale więcej o tym w osobnym poście jutro. Ale piękne są...

No i znów mi wyszedł kilometrowy wstępniak do czegoś, co miało być zwyczajnym autfitem dnia z trzydziestotygodniociążowego spotkania w dziewczyńskim gronie, eh. Do rzeczy więc. To my:

Od góry:

  • Włosy: umyte, nieuczesane, fryzura w 0 minut
  • Makup: Też nic specjalnego, taki codzienniak
  • Mina: nieszczególna, ale z braku cierpliwego fotografa, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma
  • Sukienka: Intimissimi, z szafy mamy, ciągle trochę za duża (ale lepsza za duża niż za mała), zwłaszcza w rękawkach, ale za to bardzo wygodna i świetnie się nosi
  • Torebka: Fendi, ta sama co tu
  • Biżu: Też to samo co zwykle - zegarek MK, obrączka, pierścionek zaręczynowy (ciągle pasują, dobra nasza!)
  • Rajtuzy z chińskiego sklepu z czasów kiedy mieszkałam w San Sebastian (3 lata temu) - gdybym wiedziała że tak się będą nosić i nic się z nimi nie będzie dziać kupiłabym z 10 par. A tak mam tylko jedną. Ogólnie rajtki noszę głównie czarne, ale te wyjątkowo lubię do tej właśnie sukienki. Kosztowały całe euro albo euro pięćdziesiąt.
  • Buty: prawdopodobnie najdroższe w mojej szafie, kupione w przypływie gotówki w Sewilli, lat temu ponad dwa, albo i ciut więcej, ale kocham je miłością absolutną (mimo tego że w tym sezonie w mojej szafie rządziły bikery z Zary, ale wczoraj rozwaliłam w nich zamek, i zanim mi go naprawią przeprosiłam się z tymi. To znaczy nigdy się z nimi nie pokłóciłam, ale jednak płaskie buty to płaskie buty, mimo tego że w tych przelatałam mnóstwo kilometrów, to nie miałam millowej piłki zamiast brzucha i jakoś łatwiej mi było. Mimo wszystko, wygodne są co niemiara). Hispanitas (takie), ówcześnie €120, teraz podejrzewam wyprzedawane - bardzo polecam!

Noooo... A teraz piżamka, książka i wyrko, czyli prawdziwy ciężarny weekend czas zacząć.
Ściskamy!

z&m

Thursday, 16 January 2014

W30 So Long, Farewell, Aufiderzein, Goodbye


Znacie to? Mnie w głowie gra cały dzień...

Nadszedł ten dzień. Trzydziesty tydzień (perspektywa jedynych 10 więcej napawa mnie przerażeniem lekkim, ale o tym może kiedy indziej w tym tygodniu. Wygląda na to że będę mieć dużo czasu na ogarnianie bloga).

Wyglądam jak wyglądam, brzuch coraz większy, ale nie ma tragedii. Niektóre znajome mamy mówią że miały taki w trzecim albo czwartym miesiącu. Panią od kanapy (bo tak, mamy kanapę do obicia i milion innych zadań do wykonania zanim się dziewczynka nasza wykluje) kiedy zapytałam jaki najlepiej wybrać materiał z perspektywą małego dziecka zapytała na kiedy to dziecko planujemy i zbierała szczękę z podłogi dowiedziawszy się że za dwa i pół miesiąca planujemy dziecko z nami mieć. Ale byłam ubrana maskująco dość, tyle mam na jej usprawiedliwienie. Ogólnie brzuch widać i ewidentnie jest ciążą (mimo tego że wciąż jest mniejszy od cycków, ale to też zupełnie inna historia).

W ramach tego ewidentnie dzisiaj po raz ostatni byłam w pracy. Pozbierałam papiery, poukładałam książki na półeczce dla mojego następcy (tak, oczywiście że zatrudnili faceta na moje miejsce), posprawdzałam co było do posprawdzania i So Long, Farewell, Aufiderzein, Goodbye które grało mi w  głowie cały dzień stało się faktem.

Bez pracy przez najbliższy rok tudzież i półtora, ciekawe jak dam radę.

Coraz mi ciężej się gramolić między piętrami kamienicy w której uczę, to fakt, a zgaga dopada mnie tak silna że dziś musiałam wyjść i (z kolejnym przeproszeniem dla obdarzonych nadmierną wyobraźnią) rzygać, bleee. Tak, zdecydowanie wygodniej mi będzie w domu, bo któż by nie wolał ze zgagi rzygać w domu niż nie w domu. Zresztą z każdego innego powodu również.

Ale...

Ale ja kocham moją pracę!

Będę tęsknić. Dwa tygodnie leżenia i obijania się (ferie!) a potem pewnie zatęsknię i będę chciała wrócić. A nie bardzo mam gdzie i nie bardzo jak. Manatki uprzątnięte.

W sumie dobrze że jeszcze tyle okołodzidziusiowych spraw mi zostało, bo oczywiście wszystko przesuwałam na czas kiedy nie będę już pracować. No to... już nie pracuję.

Jutro na pierwszy ogień wybieranie materiału kanapowego, umycie auta (noooo dobra, myjnia umyje, ale muszę je tam zawieźć i tam czekać), i popołudniowe spotkanie z zaprzyjaźnionymi dwiema mamami i jedną niemamą, ale za to też zaprzyjaźnioną. Brzmi jak plan.

A potem... Potem zobaczymy.

A póki co - praco - So Long, Farewell, Aufiderzein, Goodbye!

Trzydziestotygodniowe,
z&m

(w sumie tylko m. jest trzydziestotygodniowa, ja tygodni liczę już 1506)

Wednesday, 15 January 2014

W29 Dresiara

No i kolejny dzień za nami. Przedostatni w pracy.

A po pracy... Nigdy nie byłam dresiarą. Nigdy, przenigdy, nie miałam dwóch zestawów ciuchów, nigdy nie dzieliłam ich na te 'po domu' i 'do wyjście' (tudzież 'nie po domu'). Ubierałam to, na to miałam ochotę i szczęśliwie chodziłam w tym cały dzień. Nigdy nie było mi niewygodnie, albo ubrań szkoda. Bardziej prania i czasu potrzebnego na przebieranie się i noszenie dwa razy takiej ilości szmat.

Ale dzisiaj...

Dzisiaj nieopatrznie poszłam z mamą na wyprzedaże. Jeszcze bardziej nieopatrznie (a tak się starałam, nooo!) weszłam do mojego ulubionego sklepu (nawet, wiedząc dokładnie gdzie on jest, usilnie starałam się patrzeć w drugą stronę, ale i tak się wróciłam) zwanego Intimissimi, który na moje finansowe nieszczęście urządził sobie (i mnie!) obniżkę 50%.

Pięćdziesiąt procent piechotą nie chodzi, umówmy się. Zwłaszcza kiedy znajdziemy coś, na co czaiłyśmy się wcześniej, po dwukrotnie wyższej cenie. Przecież takie wyprzedaże to niemalże samo oszczędzanie. Nie, że wydam stówę której miałam nie wydawać, ale nie wydam stówy, którą bym była wydała gdybym to miała była kupić przed wyprzedażą. Tak koję moje wyrzuty sumienia związane z wydawaniem pieniędzy. Na siebie. Nie kupuję nic dla siebie, bo wiadomo, jak to z dzieciaczkami nowymi - wydatków że tak zajadę po Śląsku w ciul i trocha. Jakby ktoś nie wierzył to zapraszam do mojego posta o wyprawce - tutaj. Tak, naprawdę tyle tego jest. Nie ma więc sensu się spłukiwać na siebie, bo ja co na tyłek mam włożyć, w przeciwieństwie do Milly. No ale....

Dres.

Z własnej nieprzymuszonej woli nabyłam dres, bez przeznaczenia na siłownię.

Do chodzenia po domu, a może nawet i na zewnątrz, kto to wie.

Pierwsze kroki ku zostaniu kurą domową takteż poczyniłam.

Został mi jeden dzień w pracy. A potem...

A potem będę miała dres. I nie zawaham się go użyć!

PS. Przepraszam, że zdjęcia takie ciemne i średnio udane, ale tak wygląda zuz, który wychodzi z domu o 9 rano a wraca o 22:30. 

Bywa.




Dresowe szaleństwa. Nie wiem jak to się stało że spodnie mają rozmiar L a bluza S, a chciałam wszystko M. Plusy - w gaciach dużo miejsca na Milly a bluzę wykorzystam kiedy, mam nadzieję, wrócę do swojej normalnej figury. Przy okazji znów zmierzyłam się w obwodzie, ciągle mamy metr, więc chociaż tyle tego.


Nowo-dresiarowe,
z&m

Tuesday, 14 January 2014

W29 Miejsca: MadMick's

Nie wiem jak to się stało ale jakoś ta miejscowa seria kompletnie mi uciekła.

Nie wiem też jak to się stało że nie napisałam jeszcze o MadMick'sie.

Pregnancy brain. Wytumaczenie na wszystko.

W MadMick's bywamy regularnie, co czwartek. Bywamy, bo bywam ja, Milly (ma się rozumieć, ciężko mi teraz bywać bez niej, aczkolwiek bywałam, kiedy jeszcze miałam wybór, a raczej nie miałam dziecięcia w brzuchu bez którego, dosłownie, ruszyć się nie sposób), Towarzysz Mąż i moi znajomi z pracy, czyli co-nauczyciele.

Czwartek to taki fajny dzień żeby wyjść. Kilkoro z nas ma wolne piątki, inni mają taki też luźniejszy dzień, więc czwartek dla nas to tak jakby regularny piątek, czyli dobry dzień żeby wyskoczyć coś zjeść, czegoś się napić i porozmawiać o dupie Maryni.

Jak to się stało że od dłuższego czasu lądujemy właśnie tam wytłumaczyć nie mogę, bo nie wiem.

Jedno wiem za to - co jak co, ale burgery są pyszne.

Ogólnie fanką fast foodów w żadnej postaci nie jestem, w McDonaldzie bywam na lodach tylko i wyłącznie i to też od wielkiego dzwonu, może raz na pół roku a może i rzadziej,  za mięsem ogólnie też nie przepadam i mimo że od mojej siedmioletniej wegetariańskiej przygody minęło co najmniej drugie siedem lat wciąż mając do wyboru jedzenie wege i nie wege w 90% przypadków decyduję się na wege, frytek w domu nie jem nigdy - NIGDY - a i w knajpie poza MadMick'sem właśnie też nie jadam, to... no właśnie to - dla MadMick's robię wyjątek.

Typowy fast-food to nie jest. Burgery i frytki nie brzmią dumnie (choć to nie jedyne rzeczy w menu, bo są i bagietki, i sałatki, ale jakoś dziwnym trafem na nic co nie jest burgerem się jeszcze tam nie skusiłam), ale na niebrzmieniu dumnie się kończy, bo dumnym jest z czego być.

Po pierwsze mięso. Mięso jest prima-sort, i mówię to ja, która od mięsa pół życia uciekałam. Przy zamówieniu pytają o to, jak burgera wysmażonego dostać chcemy - do wyboru krwisty, średnio- lub dobrze wysmażony. Ale w MadMicksie nasz kilent nasz pan, mnie często zdarzało się zamawiać 'średnio, ale w kierunku do bardzo' albo, kiedy jeszcze nie byłam w ciąży i takie rzeczy jak niewysmażone mięso groźne mi nie były 'taki krwisty, ale nie tak bardzo, taki prawie średnio, ale trochę mniej' też się zdarzało, i zawsze dostawałam to, o co mi chodzi.

Bułki rzecz względna, jedni lubią bardziej, inni mniej. Dla mnie lepsze były te stare, organiczne, z lokalnej piekarni - obecne sa trochę słodką amerykańską bułką z sezamem - niektórzy sobie chwalą, ja zjadam, ale clue programu to to nie jest. Ale nie szkodzi, bo wspomniane już mięso i dodatki robią robotę i jedzenie jest pyszne.

Kombinacji do wyboru trochę jest (patrz zdjęcie menu).

I tu kolejna uwaga: większość moich kolegów pracowych to głodomory hamburgerowe i porcję zjadają bez problemu. Ja też kiedyś zjadałam byłam. Teraz nie daję rady, chyba mam trochę mniejszy żołądek przez dziecia, który zabiera znaczną część mojego brzucha. Choć pewnie bym i dała radę zjeść porcję całą, ale gdybym to zrobiła to odbiło by się to (dosłownie!) zgagą na cały regulator (tak tak, koleżanka zgaga nie odpuszcza, a wręcz przeciwnie - wieczorami szaleje i boli i przypomina mi pierwszy trymestr, i bynajmniej nie te fajne momenty), więc porcji zjadam pół (i kończy się bezproblemowo). Drugie pół zjada Towarzysz Mąż, który się odchudza, a pół hamburgera i pół garści frytek raz w tygodniu nie zdaje się mieć większego wpływu na jego postępy. Takteż z zadowoleniem dzielimy się porcją i dobrze nam z tym. Koledzy hamburgerożerni nie dzielą się niczym Joey z 'Przyjaciół' i równie im z tym dobrze, jeśli nie lepiej.

Hamburgera z syropem klonowym i bananem jeszcze nie jadłam (co dziwne, w sumie kiedy jak nie w ciąży?!) ale jadł kolega R. i mówi ze jest lepszy niż brzmi. Może jeszcze się skuszę.

U nas z reguły angielski, włoski albo klasyczny cheeseburger.

Jadłam też kozio-serowy z burakiem (pycha) i francuski z camembertem i żurawiną (podpasował mi mniej, żurawina i hamburger to jednak dla mnie nie to). Ostatni na liście, z nachosami, brzmi dziwnie a smakuje wspaniale.

Poza tym sosy są super.

I obsługa. Obsługa jest najlepsza w Katowicach,z decydowanie. Jedzenie, nawet kiedy jest nas 6-8 osób, zawsze wychodzi o tej samej porze (a jako grupa zamawiamy wszystko - od nieomal surowego mięsa do bardzo dobrze wysmażonego,z  milionem udziwnień po drodze), wszyscy mówią świetnie po angielsku, ale i Anglikom chcącym poszpanować polskim dają się wykazać i nie odpowiadają od razu po angielsku tylko z nimi ćwiczą jeśli Ci mają taką chęć, i ogólnie jest och i ach.

Poza tym baaaardzo duży wybór czeskiego piwa (ale tu już musiałabym podpytać Towarzysza Męża o rekomendacje, bo ja nawet jak nie miałam Milly zawsze byłam wrobiona w bycie dodomowym kierowcą, więc piwa nie pijam tam, a szkoda, bo wygląda super) i herbat i czego tam jeszcze można chcieć pod hamburgera.

Wszystko w centrum miasta, ale dla odmiany nie na Mariackiej, tylko na Warszawskiej, od rynku idąc w kierunku Zawodzia po prawej stronie. Łatwo przegapić, ale przegapiać nie warto. Gdyby nie te bułki było by 11/10. A tak li i jedynie 10/10. Co w mojej skali i tak wymiata.

Bardzo-lubiące-czwartkowe (i nie tylko ale ostatnio głównie)-jedzonko,
z&m


MadMickowe burgerowe menu


sosów stos (yum)

Towarzysza Męża i mój ostatni posiłek (ostatni madmickowy, to znaczy, w ramach ostatniego posiłku dzisiejszego ja zjadłam żurek a Towarzysz Mąż wypił piwo. Oba posiłki w domu. Też dobre.)

Monday, 13 January 2014

W29 Przeporodowe rozkminy

Szkoła rodzenia umówiona, zaczynamy za tydzień we wtorek. Wszystko staje się dosyć realne. O porodzie myśleć nie chcem, ale muszem, że tak bezczelnie zacytuję klasyka.

Kiedy miałam 13 lat przeczytałam gdzieś o porodach w wodzie i postanowiłam, że kiedy będę miała dzieci (co wtedy wydawało mi się zdecydowanie mniej odległe niż, też zresztą przysłowiowa, rzeczywistość pokazała) to też tak chcę rodzić, w wodzie. Od tamtej pory nie zmieniłam zdania.

Wiem, że różnie bywa, że trzeba mieć ciążę idealną, że to, że tamto i siamto i owamto. I ja sobie mogę planować a jak mnie mają pokroić to i tak mnie pokroją.

Nie brzmi to zbyt optymistycznie, zwłaszcza kiedy patrzę na historie znajomych mam, które rodziły godzin paręnaście tudzież w niektórych wypadkach parędziesiąt, a i tak skończyło się cesarką. Więc tak, liczę się z tym że różnie to bywa. Ale chciałabym rodzić w wodzie, jeśli nie będzie przeciwwskazań (a im więcej o tym czytam tym bardziej się upieram).

Póki co przeciwwskazań nie ma, mimo tego że moja ginekolożka ma prywatne obiekcje, powołując się na badania z rzekomo większą ilością zakażeń. Ale zakażeń czym już mi nie powiedziała.

I wkurzam się, jak szlag się wkurzam, czemu u nas porody w wodzie to ciągle taka abstrakcja. Wszystkie publikacje jakie czytam (a czytam głównie brytyjskie, ale i amerykańskie) nie demonizują porodu w wodzie tak bardzo i jest on wręcz na porządku dziennym, jako opcja taka sama jak poród bez wody.

W Katowicach, niby dużym mieście, znalezienie szpitala gdzie to jest możliwe graniczy z cudem. Są dwa, z tego co udało mi się dowiedzieć, które zgadzają się na ostatnią fazę porodu w wodzie i mają warunki. Dwa. Seriously?

Jeśli nie będę mogła rodzić w wodzie nie ze względu na wszelakie okołolekarskie przyczyny, ale ze względu na to, że jakiejś szczęściarze udało się dorwać do wanny przede mną bo córka moja nienarodzona (ale wtedy już prawie) akurat nie zechce się urodzić w czasie, kiedy wanna jest wolna, to rzeczywiście peszek.

Pod warunkiem że w ogóle mnie przyjmą do tego szpitala, który wannę ma. Jednego z dwóch, podkreślam, dwóch, w dużym mieście, stolicy województwa, że niby.


Szczęście moje, jeden z tych dwóch właśnie jest szpitalem najbliższym ode mnie. I położna z tego szpitala prowadzi szkołę rodzenia na którą idę od wtorku. Przyszłego, to jest, wtorku, ale idę. Na jeszcze większe szczęście ona do porodów w wodzie ma zgoła inne podejście niż moja ginekolożka. Chwali sobie. W sensie mamie i dzidziusiom chwali, bo dla personelu medycznego to ekwilibrystyczne ponoć.
Ponoć dlatego że to niewygodne położne i lekarze unikają. I znowu tylko jedno słowo mi przychodzi do głowy - seriously??????

Pozostaje mi być dobrej myśli, liczyć na szczęście, na to, że wanna będzie wolna, nie będzie innych przeciwwskazań a i położna od szkoły rodzenia akurat będzie na dyżurze, albo będzie inna, która nie będzie zmuszać mnie do porodu nie w wodzie bo jej niewygodnie Jeszcze mam opcję, zgodnie z komercyjnym cennikiem szpitala, zapłacić 1000PLN za położną którą chcę do opieki nade mną i porodem. A co jak ta położna będzie akurat po jakimś innym odebranym porodzie, nie na nogach, i nie w stanie, i zamiast tej wybranej i tak mi wcisną jakąś inną (w tej samej cenie) która ma podejście do porodów w wodzie takie jak moja ginekolożka?

Ufff... dobra, koniec nerwów. A nóż (widelec) się wszystko uda tak jak sobie wymarzyłam.

A jak nie to zawsze jest epidural.

Zniesmaczone sytuacją,
z&m



(idealna ilustracja pochodzi z bloga projekt junior, który jest super, a który znalazłam przypadkiem szukając ilustracji do tego posta. Dawno nieapdejtowany, ale i tak polecam, bo czyta się jednym tchem!)

Sunday, 12 January 2014

W29 Wyprawka - jak nam idzie?

W ramach realizacji postanowień noworocznych (więcej o nich pisałam tu, a jeszcze więcej napiszę pod koniec miesiąca sprawozdając jak nam idzie :) zabrałam się za wyprawkę.

Zabrałam się jak to ja - może nie w Excelu (Excela ciągle znam słabo, ale za to nadrabiam PowerPointem), ale w Wordzie. Z tabelkami.

W piątek przy wózkowo-fotelikowych zakupach w Smyku dostałam listę rzeczy wyprawkowych których wedle Specjalistów od Marketingu Smyka potrzebuję absolutnie niezbędnie. A nawet tych, których potrzebuję mniej niezbędnie, ale potrzebuję.

Nie jak ja za to (bo z reguły jestem typowym targetem na którego promocje/listy rzeczy niezbędnych i product placementy i reklamy działają jak szlag) postanowiłam nie dać się zwieść marketingowym szamanom (haaaa!) i podejść do tego zadaniowo. Z tabelką.

Takteż pod lupę wzięłam listę Smyka (stąd) i włożyłam ją sobie w tabelkę. W środkowej kolumnie albo tick albo cross - tick znaczy mamy, cross - nie mamy i nie planujemy. Jak jest pusto to znaczy że czeka na zatickowanie albo zacrossowanie - zatickowanie jeśli w końcu kupimy, zacrossowanie jeśli zdecydujemy się jednak nie szarpać na coś, co okaże się być zbędne (a czy się okaże to mam nadzieję dowiem się od Was - doświadczonych, ale o tym zaraz).

W ostatniej kolumnie moje komentarze/wątpliwości/pytania. Proste jak budowa cepa.

A colour coding? Jak coś jest w planach, to jest na niebiesko. Jak coś jest na różowo - to kompletnie nie wiem. Warto/niewarto? I stąd też moja ogromna prośba do Was - doświadczonych rodziców. Jak to wygląda? Czy rzeczy niezbędne są rzeczywiście niezbędne? W co inwestować warto/w co niewarto? Jacy konkretni producenci się u Was sprawdzili (interesują mnie zwłaszcza dzieciowe skarpetki i pielęgnacja)? Jest jeszcze coś, czego smykowa lista nie uwzględnia, a warto?

Za wszelką pomoc będę dozgonnie wdzięczna. Milly jeszcze bardziej, podejrzewam, bo to wszystko dla niej. Zwłaszcza różowości tabelkowe (bo co do tego kompletnie nie wiem) ale wszelkie uwagi mile widziane - może mamy coś w planach czego nie warto mieć w planach?

Dzięęęęęki!

z&m



Kącik do spania

Niezbędne:

łóżeczko
v Od szefowej, stoi w piwnicy
materac

W planach
kołdra i poduszka

mamy do kołyski, do łóżeczka jeszcze nie, ale w planach – poza tym, jak to jest z tą poduszką? Potrzebna? Ponoć dzidziusie nie potrzebują poduszek…
pościel – co najmniej 2 komplety (na zmianę)

mamy do kołyski, do łóżeczka jeszcze nie, ale w planach
prześcieradło, najlepiej z gumką – co najmniej 2 sztuki

mamy do kołyski, do łóżeczka jeszcze nie, ale w planach
przewijak lub mebel z przewijakiem

W planach
kocyk
v Mój z dzieciństwa, ale jest J Pewnie dokupimy jeszcze jeden

Przydatne:
ochraniacz na szczebelki do łóżeczka

mamy do kołyski, do łóżeczka jeszcze nie, ale w planach
baldachim
x Que?
śpiworek do łóżeczka
x Ale po co śpiworem jak już mamy kołdrę
podkład nieprzemakalny

W planach
rożek

W planach
leżaczek

W planach
karuzelka z pozytywką

W planach (może trochę dalszych)
elektryczna niania
x Jedna z zalet małego mieszkania – urządzenia typu elektryczna niania są zbędneJ

Kącik kąpielowy
Niezbędne:
wanienka
v [poniekąd] Mamy obiecaną do dostania w spadku, a więc trochę mamya  trochę w planach
termometr kąpielowy

Czy to jest potrzebne naprawdę? Nie wiem!
ręcznik kąpielowy

W planach
delikatna myjka lub gąbka

W planach


Przydatne:
stelaż do wanienki
v[poniekąd] Mamy obiecaną do dostania w spadku, a więc trochę mamya  trochę w planach
wkład antypoślizgowy do wanienki lub wkład zabezpieczający dla dziecka, na przykład z gąbki

Czy to jest potrzebne naprawdę? Nie wiem!

Transport

Niezbędne:
wózek dwu- lub kilkufunkcyjny (gondola, spacerówka, nosidełko, fotelik samochodowy w jednym)
v [poniekąd] Zamówiony, zaliczkowany, więc tak jakby mamy J
poduszeczka i kocyk do wózka

Jak to wygląda? Gdzie to dostać? Czy rozmiar gondoli ma do tego znaczenie?
fotelik samochodowy dostosowany do wieku i wagi dziecka
v [poniekąd] Podobnie jak wózek, zamówiony, zaliczkowany, więc tak jakby mamy J
Przydatne:
śpiworek do wózka
v [poniekąd] W komplecie z wózkiem, więc jeśli założymy że wózek mamy to i śpiworek mamy
torba do wózka
v [poniekąd] Jak wyżej, w komplecie z wózkiem
moskitiera do wózka
v [poniekąd] I tu bez niespodzianek, też w komplecie z wózkiem
nosidełko na ramiona
v [poniekąd] Nie do końca wiem co autorzy mają na myśli. Chustę do kangurowania mamy obiecaną do dostania w spadku też więc mimo że jeszcze nie mamy to zakładamy że mieć będziemy. Nosidełek innego rodzaju nie przewiduję. Chyba że warto?
osłona od deszczu na wózek
v [poniekąd] Bez zaskoczenia - w komplecie z wózkiem

Pielęgnacja

Niezbędne:

uniwersalny płyn do kąpieli dla niemowląt do mycia ciała i włosów

Zdecydowanie w planach, tylko pytanie: jaki, jaki?
oliwka

W planach
zasypka

W planach
krem do pupy zapobiegający odparzeniom

Potrzebne?
krem leczniczy na odparzenia

W planach. Sudocrem?
chusteczki nawilżane

W planach
pieluchy jednorazowe

W planach
pieluchy tetrowe lub flanelowe do różnorakiego zastosowania, np. podkładania pod pupę podczas przewijania – około 30 sztuk

W planach. Proszę poradźcie tylko co do ilości sztuk!
szczoteczka do włosów z naturalnego włosia

Ale jakich włosów?
nożyczki z zaokrąglonymi czubkami
x Nieee, za radą mam znajomych planuję obgryzać
gruszka do oczyszczania noska

Moja mama miała dla mnie,a le to było prawie 30 lat temu. Używałyście tego?
gaziki wyjałowione do przecierania twarzy i oczu

A normalnym wacikiem do demakijażu przetrzeć nie można?
patyczki do uszu dla niemowląt (specjalnie poszerzane)

Dżizys, to niemowlętom się czyści uszy? I to jeszcze specjalnie poszerzanymi wacikami?!!?!?
termometr o jak najkrótszym czasie mierzenia temperatury ciała

W planach
sól fizjologiczna

A do czego to służy?
70%-owy roztwór spirytusu

A to?! Niemowlę i spirytus? Huh?
specjalny proszek lub płyn do prania ubranek niemowlęcych

W planach. Dzidziuś?

Przydatne:
szampon dla niemowląt
x Przecież niemowlęta nie mają włosów, albo mają tyle co kot napłakał. W celu mycia główki planuję używać tego, czego do mycia reszty dziecia.
mydło niemowlęce
x Ale po co, skoro już mamy płyn do mycia?


Ubranka

Niezbędne:
kaftaniki, koszulki, body – co najmniej kilka sztuk
v Cośtam mamy, cośtam dostaniemy, ale spoko, Milly nie zamarznie
śpioszki lub półśpioszki – co najmniej kilka sztuk
v Jak wyżej
grubsze wierzchnie okrycie: bluzy, sweterki, wdzianka
v I też jak wyżej
grubszy pajac na spacery

Właśnie nie wiem czy to potrzebne, skoro ma się urodzić pod koniec marca. A jeśli, to jaki rozmiar? A jeśli czekać z zakupem do końca marca, to czy pod koniec marca takie rzeczy w ogóle w sklepach bywają?
cienkie bawełniane czapeczki do zakładania po kąpieli – co najmniej 2 sztuki

W planach
grubsza czapka na dwór

W planach
skarpetki – co najmniej 2 pary

W planach – jakieś firmy godne polecenia?
skarpeto-buciki

Przecież nie chodzi niemowlę, to po co skarpekto-buciki ja się pytam?
ciepły kombinezon na zimę, a do niego czapeczka, szalik, rękawiczki i buciki
x Podobnie rzecz się ma jak z grubszym pajacem – dziecku urodzonemu na wiosnę takie ustrojstwo już i natychmiast chyba nie jest potrzebne, nie?

Przydatne:

rękawiczki niedrapki

Warto? Niewarto?
pajacyki
v Cośtam mamy, cośtam dostaniemy, odtikowujemy
rajstopki
v Yyyy, rajstopki… Mamy parę par i mam nadzieję styknie


Karmienie

Niezbędne:
wkładki laktacyjne

W planach (jakieś godne polecenia?)
butelka ze smoczkiem (na wszelki wypadek)

Warto kupować na wszelki wypadek, czy dokupić w razie gdyby wszelki wypadek miał miejsce (24godzinną aptekę mamy pod nosem)? Poza tym czy butelka nie przyda się nawet jeśli pokarm jest, do odciągnięcia pokarmu na tak zwany ‘wszelki wypadek’ (załóżmy że mama na przykład poszła na pół godziny biegać kiedy dziecko smacznie spało ale po 10 minutach dziecko przestało smacznie spać, obudziło się i żądało jedzenia. No bo tata dziecka cycem nie nakarmi, ustalmy)? Czy nie warto tego robić?
mleko początkowe w proszku (na wszelki wypadek)

Podobne wątpliwości jak w przypadku butelki - warto kupować na wszelki wypadek, czy dokupić w razie gdyby wszelki wypadek miał miejsce (zapominalskim w stylu Dory z Gdzie jest Nemo? przypominam, że 24godzinną aptekę mamy pod nosem)?

Przydatne:
smoczek

Różne szkoły smoczkowe są, ale raczej w planach. Jakieś godne polecenia?
sterylizator do butelek
x Skoro nie planuję butelek to i nie sterylizator, logiczne chyba
herbatka z kopru włoskiego

Przydatne?
biustonosz do karmienia

Zdecydowanie w planach.
laktator do odciągania pokarmu

No i nie wiem jak to jest z tym laktatorem. Kupować? Nie kupować?
krem leczniczy do podrażnionych brodawek

Podobnie. Warto? Jaki?