Tuesday 31 December 2013

W27 Postanowienia noworoczne zacząć czas

Znacie to?

"Postanowienia noworoczne NIE BĘDĘ Marnować pieniędzy na fikuśną bieliznę, bo bez sensu, skoro nie mam faceta.(... ) Pozwalać, żeby na biurku rosła piramida papierów. Lecieć na: alkoholików, pracoholików, związkofobów, żonatych lub mających dziewczyny, mizoginów, megalomanów, szowinistów, emocjonalnych popaprańców, pijawki i zboczeńców.(...) Przejmować się facetami - mam być zimną i wyniosłą księżniczką. Tracić głowy dla facetów - mam budować związki na podstawie dojrzałej oceny charakteru.(...) Wpadać w depresję z powodu braku faceta - mam osiągnąć równowagę wewnętrzną oraz pewność siebie i czuć się osobą pełnowartościową i kompletną bez faceta, bo to najlepszy sposób, żeby faceta znaleźć."

Dziennik Bridget Jones, H. Fielding, s.3 (a cytat bezczelnie ściągnięty stąd)

Dylematy Bridget co prawda już dawno za mną, ale postanowienia noworoczne z reguły u mnie następują. Dotrzymuję ich różnie, ale ostatnimi laty, odpukać, nawet mi to idzie. Chyba się wytrenowałam i po prostu postanawiam bardziej realistycznie. Przecież dajmy na to gdybym teraz postanowiła nie jeść czekolady to bankowo 2 stycznia po postanowieniu i szlag trafia całe przedsięwzięcie. Ale jak na przykład postanowię że NIE BĘDĘ jeść czekolady przez dwa dni w tygodniu to to już jest bardziej do zrobienia. Albo raz, na przykład, jeszcze bardziej do zrobienia. Taki sposób wszem i wobec polecam, mierzyć siły na zamiary, bo inaczej bywa kiepsko. Trochę wystraszył mnie przeczytany rano arykuł traktujący o tym, że dzieci matek w ciąży (w sumie ciężko było by być dzieckiem matki nie w ciąży) które robią postanowienia (robią postanowienia kiedy są w ciąży, ma się rozumieć) noworoczne i ich nie dotrzymują mają 90 (!!!!) procent szans na to, że ich dziecko zostanie politykiem bądź tele-religijnym oszołomem. Ryzyko spore, 90%, nie ma to tamto. Prawie mnie to zniechęciło, wszak wizja politycznej tudzież religijno-oszałamiającej córki, i to w dodatku w telewizji, brzmi odstraszająco. Jednak, jako urodzona (no dobra, może nie urodzona, ale wytrenowana) optymistka stwierdziłam, że nie zaliczam się już do grupy postanawiających i niedotrzymujących, więc postanowiłam poszaleć i listę postanowień noworocznych jednak poczynić. Oto i ona:

1. Będę pić mniej wina. Wróć, to zeszłoroczne postanowienie. Zrealizowane zresztą, z powodzeniem. Milly okazała się być wielkim ułatwieniem w tej kwestii.
2. W końcu zrobię listę rzeczy potrzebnych dla Młodej, skonsultuję ją z innymi mamami, pozmieniam ile trzeba/wlezie i ją zrealizuję (brzmi ambitnie, ale jakby nie patrzeć, nie da się tego uniknąć).
3. Zorganizuję firmowe papiery. I papiery w ogóle. Trzy segregatory oznaczone etykietką 'ważne' to świetny pomysł, ale szlag mnie trafia kiedy znajduję jakieś stare rachunki obok ubezpieczenia auta obok pierwszego usg obok dyplomu. Może i mam wszystko w jednym miejscu, ale to jedno miejsce trzeba zdecydowanie pod-zorganizować).
4. Odwieczne: schudnę zamieniam na: będę jeść więcej owoców a mniej czekolady. Więcej warzyw nie muszę bo jem głównie warzywa. Warzywa uwielbiam. Owoce mówiąc delikatnie średnio. Ale może kiedy będę jeść ich więcej, nawet z mniejszą ochotą, czekolada/ciastka/inne niezdrowe słodyczowe przysmaki mi zbrzydną. Albo przynajmniej dzień bez nich nie będzie wyjątkowy.
5. Ćwiczenia. Już trochę pisałam o nich tu. Siłownię porzuciłam pod koniec listopada, jako ze skończyło mi się członkostwo, a na następny rok nie ma co przedłużać, bo nie wiem kiedy moja noga była by w stanie tam postać przy M. Tudzież ręka. Tudzież jakakolwiek inna część mojego ciała, for that matter. Odkąd zaczął boleć mnie brzuch (mniej więcej w połowie grudnia) zarzuciłam też intensywne chodzenie i jogę, ale od tej pory brzuch mi się naprawił (tak myślę) a ja jakoś się nie mogę zebrać... Postanawiam wszem i wobec się wziąć i zebrać i ćwiczyć znów. Ze trzy razy w tygodniu, powiedzmy. Chciałabym częściej, i pewnie będę o ile samopoczucie pozwoli, ale nie chcę się zarzekać, a potem wylądować z polityczno-telewzizyjnie-religino-oszałamiającym dzieckiem.
6. Szkoła rodzenia. Naprawdę muszę (ale to muszę!) zainteresować się tym tematem. Zrobię risercz i wybiorę coś, co będzie dla nas najlepsze. I to jak najszybciej.
7. Szpital. I około-szpitalne, około-porodowe sprawy. Kolejna rzecz którą ciężko dłużej ignorować. Mając lat 13 usłyszałam o porodach w wodzie, stwierdziłam, że też tak chcę, i nigdy nie zmieniłam zdania. Im więcej czytam (patrz punkt 8, a najlepiej 9) tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że to dla nas. Nawet szpital najbliższy ma warunki. Pytanie tylko czy moja ciąża będzie na tyle idealna żeby się to udało i czy akurat w momencie kiedy M. postanowi przyjść na świat wanna do porodu w wodzie nie będzie zajęta (bo tak, o ile mi wiadomo jest tylko jedna). Zdecydowanie muszę to jakoś ogarnąć. Poza tym - przejechać się z Towarzyszem Mężem na potencjalną porodówkę, napisać adres szpitala i numer taksówki na lodówce, zapytać co muszę mieć ze sobą i czy Towarzysz Mąż musi być po szkole rodzenia żeby mógł tam ze mną być  i co jeśli jego polski dość mocno kuleje.
8. Czytać. Więcej. Zawsze.
9. Czytać nie tylko fiction, ale i science. Instrukcje obsługi niemowląt, znaczy się.
10. Nie przejmować się rzeczami, na które nie mam wpływu. Wpływać na te, na które mam.

Ufff, to tyle.

10 rzeczy na 12 miesięcy, myślę że to nie za dużo.
Chciałam jeszcze dopisać, że może odświeżyć hiszpański, albo gotować więcej i lepiej, albo napisać dzidziusiowy pamiętnik, albo... Dużo by tego wyszło. Ale odpuszczam w tym roku. Wybrałam najważniejsze, i, mam nadzieję, uda się je zrealizować.

Ten mijający rok był dla mnie/nas cudowny.

Oby ten przyszły był jeszcze lepszy.

Czego i Wam życzymy!

z&m

PS. Oooo, jednak mam 11 postanowień!

11.

 (a obrazek stąd)

A Wy? Robicie noworoczne postanowienia?

No comments:

Post a Comment