Zaczęło się od tego, że Mill urosła. Jak powiedziała znajoma K., 'jeszcze dwa miesiące i będzie mogła grać w koszykówkę'. Well, jak dla mnie jeszcze dwa miesiące i będzie mogła uprawiać sumo czy inne tam sporty, gdzie masa liczy się bardziej wszerz niż wzwyż. Nie mniej jednak jest duża, silna i ciężka.
W Rocker-Napperze mieści się na styk i nie za bardzo lubi w nim leżeć ostatnio, na sofie jej nie zostawię, bo się boję że się zroluje, a fakt jest taki, że czasem muszę jeść, a żeby jeść muszę ją zostawić na chwilę i to jedzenie przygotować. Poza tym chciałam żeby miała twardszą powierzchnię do ćwiczenia przewrotów z brzucha na plecy, które wszystkie genialne dzieci blogosfery już z powodzeniem wykonują, a Mill... tak jakby, z powodzeniem mniejszym. Tłumaczy ją fakt ciężkiej pupy (no ciężką ma, no!), przynajmniej w moich oczach. Tak czy inaczej, chciałam, żeby miała gdzie ćwiczyć. Poza tym wyrosła ze swojej niemowlęcej maty edukacyjnej (o niej
tu), która była w porządku dla takiego mikro-mini dzieciątka, ale jak już ustaliliśmy, Mill wcale już nie jest taka mikro-mini. Mata została więc zwinięta w folię, opisana i wyniesiona do piwnicy w oczekiwaniu na dziecię no 2, a Towarzysz Mąż i ja zamieniliśmy dwa wakacyjne obiady w restauracji na matę piankową skip-hop.
Ja się szarpnęłam, dodatkowo, i zamówiłam też akcesoria do niej (o szczegółach zaraz), jako że kupowanie osobno maty edukacyjnej nie widziało mi się wcale.
Co to za cudo?
O macie dowiedziałam się od Ruby Soho z
Life Stajla Baby Blog. A właściwie nie tyle dowiedziałam się, co odwiedzając ją zobaczyłam na własne oczy. A później przeczytałam
tego posta.
Idea maty bardzo mi się spodobała, ale jako że nie dysponuję pokojem dziecięcym wiedziałam że żadne hiper-mega-ultra-neonowo-ostre kolory nie przejdą, mimo całej sympatii dziecięcej do nich i dobroczynnego ich wpływu na stymulację maluchów - ja nie odpoczywałabym dobrze otoczona intensywnymi barwami (nad czym kolorolubny Towarzysz Mąż boleje bardzo), więc wiedziałam że skuszę się raczej na coś neutralnego. Mata, oprócz funkcji ochrony Mill przed namiętnym nabijaniem sobie guzów, miała też spełniać zadanie nawet nie tyle ozdabiania, co po prostu nie oszpecania naszego salonu. A że będzie jego elementem permanentnym, ze względu na formę, wiedzieliśmy raczej od razu.
I tak, wiem że kolory nie są najważniejsze, ale dla niereformowalnej estetki takiej jak ja grają mega ważną rolę. A odcienie zaproponowane przez producenta bardzo mi się podobają. A wybór mamy następujący:
Green/Brown
Blue/Gold
Brights
Pink/Brown
Grey/Gold
Zoo (nieco mniejsza od pozostałych)
Podobają mi się wszystkie! Są nieprzekombinowane i chyba każdy znajdzie coś co go zachwyci. Ja liczyłam na kremowo/śmietankowe z brązem i czerwienią, bo takie zestawienie było by idealne w naszym mieszkaniu (i w kombo z rocker napperem i fotelikiem do karmienia), ale niestety, aż tak zbędnej gotówki nie mam żeby sobie z dwóch mat taką idealną stworzyć (brązowy i kremowy z
blue/gold, czerwony i szary z
brights), a jak się nie ma co się lubi... To poszłam w to, co podobało mi się najbardziej, i nie będzie zbyt
vile, jakby to powiedział Towarzysz Mąż, w naszym, i tak pełnym dziecięcych akcesoriów, salonie. I tym sposobem skończyliśmy z matą w kolorze Grey/Gold.
Kolory poza tym możemy układac niczym dusza zapragnie - wymieniać dowolnie kolorowe środki i ułożyć jednokolorowe cztery pasy, albo bardziej lub mniej regularne wzory tworzyć. Nasza mata została ułożona na chybcika przez Towarzysza Męża więc żadnej logiki w tym nie ma. Póki co podoba mi się taka 'przypadkowa', a jak przestanie... Cóż, bez problemu poukładam od nowa.
A co poza kolorem?
Mata to dwadzieścia płytek o wymiarze 35x35 cm, w formie kwadratu i kółka w środku, w wybranych przez nas kolorach i z łącznikami, którymi składamy tą matę w jedną całość o dość sporych wymiarach 175 cm x 140 cm. Wszystko wykonane z miękkiej pianki EVA o grubości 1,25 cm, bez potencjalnie niefajnych dla dzieciątka
BPA, a także
ftalanów, czy
PVC.
Producent zapewnia że maty Skip Hop Playspot zostały zaprojektowane, przetestowane i
wyprodukowane tak, żeby spełnić wymogi bezpieczeństwa produktów dla
dzieci. I wszystko gra, tylko nagle widzę informację, że rekomendowany wiek w EU to 10 miesięcy +. A w Stanach 0+. No i tak się dziwię, o co chodzi, i czym europejskie niemowlęta różnią się od amerykańskich? Po zbadaniu sprawy okazuje się, że chodzi o łączenia tych 'puzzli' (czyli 35x35cm płytek) - według UE są one za małe żeby były uznane za bezpieczne dla takich maluchów (info
stąd). A ja myślę - jak to? Przecież taki niemowlak nie jest w stanie tego zjeść, nie ma opcji. Więc spokojnie na potrzeby możliwości używania maty amerykanizuję moje dziecko. Mill ma 5,5 miesiąca i nie widzę zagrożenia w postaci połknięcia tych łączeń. Prędzej bym się mogła przyczepić do jednego elementu z akcesoriów, ale o tym zaraz.
Akcesoria
Akcesoria to pakiet trzech zabawek edukacyjnych, które mogą być substytutami regularnych kółek w macie. Trzy te kółka kosztują 1/3 ceny całej maty, co jest ceną zawrotną, ale moim zdaniem i tak warto, zwłaszcza w przypadku kiedy nie dysponujemy osobną matą edukacyjną. Wygląda to tak:
Mamy więc lusterko i dwa szeleszcząco-metkowe kółeczka z różnymi fakturami, a wiadomo, dzieci lubią metki i faktury. Kolory są nienachalne, a równocześnie bardzo prodziecięce. Jakość wykonania absolutnie bez zarzutu (poza lusterkiem, ale też się nie czepiam specjalnie - użytkowane w taki sposób musi, no po prostu musi, się skończyć rysami). Obawy mam natomiast co do gryzaka z formie liścia, tego o:
Kiedy dziecko jest na brzuszku i się nim bawi to ja mam czarno-matczyne wizje włożenia sobie tego liścia w oko. Także z mniejszymi dziećmi tutaj ostrożnie i pod nadzorem, powiedziałabym.
Niemniej jednak wszystkie trzy Mill lubi bardzo i chętnie się nimi zajmuje. Dwa pozostałe w naszym domu prezentują się tak:
lusterko przeżyło już obrzyganie mleczne, ale jak widać żyje, i choc zdjecie lekko nieostre, zapewniam że ma się dobrze
I moje osobiście ulubione, z bardzo trzeszczącym kwiato-płatkiem w kolorowe kropeczki. Nawet obiad od A do Z mi się udało dzięki niemu ugotować!
Ceny
No ceny są... dość zaporowe. Ale przeczytawszy mnóstwo pozytywnych opinii... i trochę też z braku alternatywy na rynku mimo wszystko się skusiłam. Używając porównywarki cenowej ceneo.pl wyszło na to że najkorzystniejszą cenę na rynku oferuje sklep coocoo.pl - ok. 278/9 PLN (w zależności od koloru) za maty podstawowe i troszkę mniej za mniejszą Zoo (ok. 246PLN) i tamteż zamówiłam naszą matę. I akcesoria, na które w zamian za zapisanie się do newslettera udzielony zostaje nam 5% rabat. Moje zakupy kosztowały niecałe 400PLN, czyli całkiem spoko... Jak na razie myślę że warto było i widzę już jak mata rośnie razem z Milly.
Jestę blogerę
Jako że moje doświadczenie ze sklepem jest bardzo pozytywne - szybka, bezproblemowa wysyłka, przemiły kontakt i towar dokładnie taki jak w opisie zupełnie bezinteresownie Wam ten sklep polecam. Ale ze względu na bloga udało mi się też zostać partnerem coocoo.pl, co oznacza, że jeśli skusicie się na matę, bądź cokolwiek innego, a zamówienie złożycie przez link obrazkowy w tym poście albo banner w prawym górnym rogu bloga, ja z tego tytułu otrzymam prowizję. W żaden sposób nie zmieni to ceny jaka Wy płacicie za produkt, a pokaże mi że doceniacie moje rekomendacje (tak więc - tu już interesownie - polecam Wam zakupy przez linka tego oto:
http://www.coocoo.pl/?affiliate=millyme)
Milly & mata
I na koniec parę zdjęć samolotującej i nie tylko Mill które udało mi się cyknąć podczas wczorajszych popołudniowych wygłupów.
A Wasze dzieci? Jak spędzają czas?
Pozdrowionka,
z&m
PS. Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony coocoo.pl lub są mojego autorstwa, wiadomo!