Nie samą Milly żyje człowiek, wszak. Człowiek blogujący zwłaszcza. Stałyśmy się, chcąc-nie chcąc, częścią blogosfery. Która z reguły jest miejscem cudownej wymiany doświadczeń, cennych rad, wsparcia, podnoszenia na duchu i łechtania ego. Czasem pojawia się krytyka, często konstruktywna (taką lubimy), czasem mniej (haters gonna hate, czy jak to szło). Czasem, w kontraście z blogosferowymi matkmi idealnymi czuję się fatalnie i wyrodnie. Częściej jednak dzięki innym blogom wiem, że nie tylko ja mam takie i owakie okołodziecięce obawy, że nie tylko ja odczuwam pewne rzeczy tak a nie inaczej, że dylematy z którymi każdemu rodzicowi przychodzi się mierzyć są rozwiązywalne. Częściej też dzięki innym blogom zyskuję nową perspektywę, inspiruję się rozwiązaniami lub lekturami, albo zwyczajnie uśmiecham się do monitora kiedy czytam przezabawne teksty z - jakby nie było trochę już mojego - dziecięco-rodzicielskiego świata. Codzienna lub prawie codzienna 'blogówka' (gazet nie czytuję, poza niedzielami kiedy jestem u mamy i nadrabiam zaległości z całego tygodnia) do porannej kawy/wieczornej herbaty z miodem i cytryną/śróddziennej chwili tylko dla siebie kiedy Mill drzemie - stała się częścią mojego rozkładu dnia. I chwalę sobie.
Wszystkie moje ulubione blogi zapewne są Wam znajome, a jeśli nie - to może znajome Wam się staną. Jeśli nie ma tu Waszego bloga - nie znaczy że go nie czytam, nie lubię albo nie cenię. Ale gdybym chciała wymienić absolutnie wszystko co czytam - ten post miałby dwa kilometry i nawet najwytrwalsi z najwytrwalszych nie dobrnęli by do końca, ręczę. Wszystkie blogi do których zaglądam - i to chętnie - możecie zobaczyć na blogrollu (czy jak to tam się fachowo zwie) po prawej stronie ekranu. A tu parę, na których posty czekam z niecierpliwością. Z różnych powodów. Kilka moich ulubionych postów też Wam podrzucę, a jak.
Zaskoczenia nie będzie. W Ruby jestem absolutnie zakochana, uwielbiam całokształt jej bloga. Uwielbiam jej zdjęcia, jej teksty, jej gust, jej gadżety, jej wszystko wszystko. Nie będę się rozpisywać o tym jak bardzo ją uwielbiam, bo wyjdę na psychofana i trafię do prokuratury, a wolałabym nie, wszak nasza wirtualna znajomość przeniosła się na grunt pozawirtualny, i zapewniam, że na żywo jest równie wspaniale. Gdyby nie to że uwielbiam również małża Ruby wniosłabym o rozwód żeby się z nią ożenić.
Że już nie wspomnę o tym że Mill przepada za Kropką i Młodym. Ale to tak pozablogowo.
Tu chyba też bez zaskoczeń. Przepadam za Olgi elokwencją, ciętym dowcipem i lekkim piórem. Jestem oczywiście wielką fanką Poli, bohaterki bloga, i obie dziewczyny zarówno blogowo jak i pozablogowo są zdecydowanie w moim klimacie. Olga jest bezpośrednia i mówi to co myśli. Lubię to, bardzo lubię! Poza tym jest szaloną zakupoholiczką i gadżeciarą (ale ona naprawdę tego wszystkiego potrzebuje, serio - i tak, to jest cytat) i często podpatruję u niej fajne rozwiązania. Dzięki Oldze poznałam Lela Blanc (ubóstwiam!), zostałam fanem Starbucksa (choć nie tak maniakalnym, ale jednak), nabyłam Quinniego dla Mill i oplułam monitor herbatą wybuchając śmiechem przy jej poście. Polecam, w obu wersjach (na żywo i blogowo)
Judyta jest autorką jednego z pierwszych blogów parentingowych na które trafiłam. Połączenie słów Mama (którą miałam dopiero być, kiedy tam trafiłam) i Silesia (czyli mojego faterlandu) podziałało na moją wyobraźnię. Szybko polubiłam tą chudą i wysoką (wrrrr) piękną (wrrrrr wrrrrr) blondynkę z piegami i bardzo zaraźliwym uśmiechem i przechętnie czytam (tudzież oglądam, bo zdjęcia też są super), mimo tego że Ben jest ponad dwa razy starszy od Mill. Zwłaszcza lubię posty o żywieniu B., i różnych tam DIYach. Cieszę się bardzo że po czteromiesięcznej przerwie Judyta jest z powrotem.
Mamę Juniora znam jeszcze z czasów, kiedy nie była Mama Juniora - ba, w ogóle nie była niczyją mamą, podobnie jak i ja, i podobnie jak i ja studiowała amerykanistykę z Krakowie, z którego żadna z nas nie pochodzi, tym samym niejeden obiad razem zjadłyśmy. Blog Mamy Juniora dopiero raczkuje (w sensie, całkiem nowy jest w blogosferze), za to bardzo dobrze się zapowiada - trochę kontrowersji (świetny jest post o niekarmieniu piersią!), dużo gadżeto-testów, trochę o nie-do-końca fajnych zdrowotnie początkach Juniora na świecie... Wszystko przezabawne. Jeśli nie znacie to zapraszam, zachęcam, polecam.
Cóż tu dużo gadać - Matylda jest absolutnie przepiękna (podobnie jak i mama, zresztą). Blog RadoShe jest bardzo klimatyczny, pełen świetnych zdjęć, rewelacyjnych wspomnień i przemyśleń, z którymi praktycznie zawsze się zgadzam. Na blogu u RadoShe czuję się jak zaproszona do oglądania rodzinnego albumu, którego autorka uchyla rąbka tajemnicy i pokazuje przepiękny wymiar macierzyństwa.
Logo-ciocia prawdę Ci powie! Logociocia specjalistką od co-sleepingu, chustonoszenia, niesmoczkowania, wielo-pieluszkowania, raczkowania i wszelkich tego typu spraw jest. Że już nie wspomnę o wszelkich logopedycznych aspektach macierzyństwa, wszak logopeda prawdę Ci powie. W dodatku jest irytująco sympatyczna, nie-wywyższająca się, normalna i swojska. I bardzo merytoryczna. Lubimy, nie ma co!
Kejt właściwie z pozoru nie powinnam lubić - często się nie zgadzamy, ścieramy, wymieniamy poglądy. Kejt nosi dziecko w chuście i nie lubi go (go dziecka w sensie, bo dziecko Kejt jest córeczką) zostawiać z obcymi, uprawia macierzyństwo ekstremalne będąc cały czas z córeczką i czytając chyba wszystko co jest do przeczytania na temat rodzicielstwa bliskości. Kejt sprawia, że z moimi okazjonalnymi małymi potrzebami wymknięcia się z domu na jakąś kawę bez dziecka, z moim jeszcze bardziej okazjonalnym poczuciem uzależnienia od dziecka ze względu na konieczność karmienia i z moim podziwem dla matek dyscyplinujących dzieci niegrzeczne - czuję się jak matka wyrodna, nie dość dobra i taka, która nie powinna pisać w internetach o swoim podejściu do macierzyństwa bo w życiu nie będzie tak doskonałe (no ale ustaliliśmy już że matką sezonu to ja nie zostanę). Ale jednak kejt lubię, cenię za totalne (w moim odczuciu), choć w jej przypadku bardzo naturalne, poświęcenie się córeczce i podziwiam za dokonywane dziecięce wybory.
Obszerna kopalnia wiedzy o ciąży i macierzyństwie zebrana do kupy przez mamę trzech dziewczynek, w tym jednych bliźniaczek. W przeciwieństwie do wszelkich rodzicielskich portali - przezabawna. Uwielbiam.
9. Hubisiowo by Hubisiowa mama (vel Asia)
Kiedy byłam jeszcze w ciąży całego bloga Asi przeczytałam od deski do deski. Z zapartym tchem czytałam o jej ciąży, o porodzie (z przygodami, zachęcam do lektury, warto!), o tym jak rozwija się Hubiś i jak bardzo jest ona dumna ze swojego dziecka. To piękny, ciepły blog mądrej, kochającej mamy, która pięknie pisze o miłości.
Jedno z moich niedawnych odkryć. Tak jak blogi wolę z reguły czytać niż oglądać (choć u Poli jest co czytać, żeby nie było) to wizualnie to jeden z moich ukochanych blogów. Celebracja chwili, jak sama nazwa wskazuje - odpoczywanie. Cudowne zdjęcia. Trochę outfitów (nosiłabym, wszystko!), trochę dzieciaków, trochę jedzenia, trochę zwyczajnego (choć nie, właściwie nie zwyczajnego - kompletnie nadzwyczajnego) życia. Pięknie tam!
Wszystkie zdjęcia bezczelnie ukradłam z blogów wymienionym w poście autorów i mam nadzieję że zostanie mi wybaczone (a jeśli nie proszę o kontakt i coś z tym zrobię).
A Wy? Macie swoje ulubione blogi? Co w nich lubicie?
Pozdrawiamy,
z&m