Sunday, 5 October 2014

M7 Zmiany, syndrom wicia gniazda i blogowy przestój in spe

Zakręcenie u nas. Dużo się dzieje, a doba nie chce być dłuższa. Pomysły na posty są, niestety głównie na posty pracochłonne, do których muszę usiąść na dłużej, a tego 'dłużej' ostatnio jak na lekarstwo.

Ząbkujące dziecko to absolutny priorytet. Ciągle jest dzielna, ciągle się uśmiecha, ale często to uśmiech przez łzy. Dentinox pomaga doraźnie, ale za często nie można go stosować. Zamiast tego przytulamy, nosimy, Tulujemy, głaszczemy z jeszcze większą dawką czułości niż zwykle. Poza tym wychodzimy, bo pogoda tak piękna, że szkoda z niej  nie korzystać. Spotykamy się z ludźmi, spotykamy się ze sobą, używamy, póki możemy, bo od jutra (a właściwie od pojutrza) brutalny powrót do rzeczywistości - czyli wracamy do pracy. Tak, oboje.

Ja tylko na część etatu, bo ciągle jestem na urlopie macierzyńskim, i na cały etat absolutnie się nie piszę, ale trochę tęsknię za pracą. I tak, zastanawiałam się bardzo czy to nie robi ze mnie wyrodnej matki. Uwielbiam bycie mamą i rozumiem dziewczyny które się realizują totalnie będąc z dziećmi non-stop... Ale ja tak chyba nie mam do końca. Brakuje mi trochę siebie jako nie-mamy i skoro mogę poświęcić na nią dwa popołudnia w tygodniu, z czego jedno popołudnie Mill będzie z Towarzyszem Mężem a drugie z Matką Polką - to tak zamierzam zrobić. Tydzień ma 168 godzin, mnie nie będzie, od drzwi do drzwi, jakieś 10, góra 11. Myślę że to nie za duży kawałek czasu dla siebie i że Mill zniesie to dobrze. Ba, kiedyś, i to wcale nie tak dawno kiedyś, urlop macierzyński (tia, rodzicielski się nazywa że niby, ale jeszcze żadnego ojca który z niego skorzystał w wymiarze dłuższym niż 2 tygodnie nie spotkałam. Towarzysz Mąż pewnie by skorzystał gdyby mógł ale w naszym zawodzie o umowie o pracę w której przysługują takie luksusy nikt jeszcze nie słyszał) trwał 6 miesięcy i kobiety wracały do pracy, i to na 8 godzin dziennie, i nikt się temu wybitnie nie dziwił. Nie wiem skąd to moje poczucie więc, że zostanę odebrana jako samolubna i wyrodna kobieta, która chce robić coś poza podziwianiem postępów własnego dziecka, skoro tego czasu mi nikt nie zwróci, skoro a nóż postawi pierwszy krok kiedy ja akurat, jak na złość, będę w pracy, skoro tylko raz w życiu jest taka malutka... Ja te wszystkie argumenty rozumiem - i tak, mam nadzieję że pierwszy krok kiedy będę w pracy nie nastąpi - ale nie chcę wkręcić się w spiralę poczucia winy tylko dlatego że czuję, być może samolubną, potrzebę bycia chwilę poza ramami zębów, kup, ciuszków w rozmiarze 74 i zachwytów nad obrotami i jedzeniem stóp (choć to tematy mi bliskie i zachwycać się zachwycam). Wszak szczęśliwa i spełniona mama to szczęśliwe dziecko. Szczerze w to wierzę i myślę że matka frustratka która bez absolutnego przekonania zostaje z dzieckiem przez 168 godzin w tygodniu bez choćby kawałka odskoczni, której czuje że potrzebuje (bo rodzicielstwo bliskości rodzicielstwem bliskości, ale niektórzy żeby być blisko muszą po prostu przez chwilę pobyć daleko) to niekoniecznie lepsza matka, tylko dlatego, że jest z dzieckiem totalne 24/7.

W dodatku postanowiłam machnąć kurs nauczycielski zwany Deltą, stwierdziwszy że nigdy nie będzie lepszego czasu na to, a chciałam to zrobić od lat, a jednak wiecznie przekładałam, bo wiecznie coś stało na przeszkodzie... Wymaga to ode mnie pojechania do Warszawy na sobotę i niedzielę, razy trzy, do grudnia (razy cztery, ale raz nie jadę, bo jedziemy z Mill do Angielskiej Teściowej). To już większy wyczyn ale jakoś z Towarzyszem Mężem ogarniemy, myślę. Tyle mam w końcu, kurczę, pracuje, studiuje, i daje radę. To co, ja nie dam, ja?

Przygotowania do nowego roku szkolnego wrą. Przy całym totalnym oddaniu Mill ja dostałam jakiegoś dziwnego syndromu wicia gniazda (czy on nie powinien był nastąpić pod koniec ciąży?) i wywalam na potęgę (proszę, niech któraś z Was napisze że też macie przyprawy ważne do 2011? Yyy... Ja już nie mam, to znaczy) i sprzątam i szaleję co najmniej jakby mi zaraz jakaś perfekcyjna z białą rękawiczką miała wpaść... Choć moja teoria głosi że jak będzie wszystko na tip-top totalny spokojnie będę mogła zajmować się Mill, planować lekcje, książki zakuwać i ogarniać tylko rzeczy wymagające ogarnięcia na bieżąco... Energia w każdym razie jest!

No ale, jak już zauważyłam we wstępie, doba nie chce być dłuższa i coś będzie musiało ucierpieć, no nie ma rady, no. I coś tak czuję, że, niestety, padnie na blog. I nie mówię, że znikniemy kompletnie, albo że zawieszamy działalność do grudnia, aż tak to nie. Ale posty zamiast codziennie albo co drugi dzień będą się pojawiać trochę rzadziej (tak raz na 3-4 dni, myślę). No czas nie jest z gumy niestety, rozumiecie, prawda? Prawda?

A u Was jak tam? Też jakieś nowe jesienne wyzwania?

Ściskamy,
z&m

PS. A tu zdjęciowe korzystanie z pogody, wizyty naszego przyjaciela z Berlina i kolejki linowej zwanej Elką w naszym wszystkomającym parku chorzowskim. No bo jak tu nie korzystać, no jak?






17 comments:

  1. Rozumiemy, no jasne że rozumiemy :)
    Nic się nie martw, i tak Cię zawsze podziwiam za te codzienne posty!

    ReplyDelete
    Replies
    1. No ale nie będą już codzienne, przynajmniej do grudnia. Czy to znaczy że już mnie nie będziesz podziwiać? Oh my!

      Delete
  2. Mam identyczny post przygotowany do publikacji :/ i co teraz?? :) No, ale tak w skrócie: wolne od dziecka nie czyni cię gorszą matką, ale lepszą - wychodzę z założenia i tak się tłumaczę wychodząc na 1 dzień w tygodniu. Gdziekolwiek. Czasem do pracy, zazwyczaj jednak na kawę, poczytać, w spokoju. I wracam zdrowsza na umyśle i ciele. A dziecka chcę po powrocie bardziej i mocniej, więc wszystko gra. Dobrze robisz - w skrócie :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. No jak to co teraz? Publikuj! Czy dobrze robię ciągle mam wątpliwości, zwłaszcza po ostatnich przejściach... Ale próbuję znaleźć złoty środek :)

      Delete
  3. Wszystko rozumiemy i podziwiamy za te chęci i organizację! Brawo! :)

    ReplyDelete
  4. Mam podobne rozterki. Wracam do "pracy" (chodź to tylko dwa dni zajęć angielskiego w tygodniu w przedszkolu, ale muszę zorganizować opiekę dla 3-miesięcznej Małgosi, zawieźć ją, dojechać do pracy, potem odebrać) a do tego zaczynam podyplomówkę co piątek w godzinach 14-20 i znowu organizacja opieki itd. Mam wyrzuty sumienia, że ją podrzucam do babci, że gonie za każdym groszem... Takie czasy. Podołamy!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Noooo.... Trzymiesięczny maluch to jednak mega mały jest - ale dzięki temu może będzie jej łatwiej wiesz? Mill jak zostawała z babcią jedno popołudnie w tygodniu jak miała 1,5-2,5 miesiąca to nie było problemu. Teraz jest gorzej, zdecydowanie :/ Dużo masz na głowie, nie powiem, no ale co mamy nie podołać, nie?

      Delete
  5. Ekhm...no to kiedy beza w Warszawce?:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ooooo! Beza! W Warszawce! Hmmm... No w ten weekend już nie dam rady (zabieram Towarzysza Męża i Mill, inaczej nie da rady), ale może za dwa tygodnie? Albo w listopadzie?:>

      Delete
    2. W ten weekend też rady nie dam, mam teściów na chacie, więc sama rozumiesz, skaczę ze szczęścia:p daj znać jak będziesz mieć czas następnym razem:)

      Delete
  6. Ooo nieee, mniej postów?! :((

    ReplyDelete
    Replies
    1. Noooo :((( Przyszła kryska na matyska, uczyć się czasem muszę też :)

      Delete
  7. Ja miałam takie przyprawy, a nawet starsze - wywaliłam w ramach wicia gniazda przed urodzeniem drugiego synka - troszkę młodszego od Twojej córy:)
    Swoją drogą - podziwiam. Sama, kiedy patrzę na moje prawie półroczne dziecko, nie czuję się jeszcze gotowa nawet myśleć o pracy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ufff...! Dzięki za ten koment o przyprawach :)
      I nie ma czego podziwiać - primo: ponoć przy drugim dziecku jest inaczej, a secundo - każda z nas jest inna - i to jest super! Ty się nie czujesz gotowa myśleć o pracy - i super - a ja za pracą tęsknię i w niej odpoczywam, a kiedy wracam jestem dla mojego dziecka jeszcze bardziej - więc też nie jest najgorzej :) Na 8h dziennie i 5 dni w tygodniu bym się nie zdecydowała, ale dwa popołudnia - no jakoś to chyba obie przetrwamy :)

      Delete
  8. Dasz rade, ja już pracuje od 1 października - nie martwię się bo wiem że Jula jest w tym czasie pod dobra opieką :-) a czas w pracy bardzo szybko mi mija bo roboty full :-) Pozdrawiamy

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mnie też bardzo szybko mija, bardzo! Ale martwić się jednak trochę martwię, mimo że wiem że Mill pod świetną opieką... to ona chyba nie do końca to wie :(

      Delete