Monday, 27 October 2014

M7 Zalatanie

Marzę o 34-godzinnej dobie. Serio. Bonusowa godzina po wczorajszej zmianie czasu nie załatwiła nic. Gdzie to leniwe lato które upływało radośnie na spotkaniach towarzyskich, ogródkowych posiadówkach, czytaniu książek które czyta się dla zwykłej przyjemności czytania i oglądaniu seriali bez natychmiastowej potrzeby 'multitaskingu' - to jest karmienia piersią/powtarzania terminologii do zbliżającego się wielkimi krokami potężnego egzaminu/poszukiwania informacji na temat różnych okołodziecięcych spraw i rzeczy?

Zupełnie niepostrzeżenie dni zaczęły być coraz krótsze, liście coraz czerwieńsze i żółtsze, a liczba zadań do wykonania nie zdołała się zmniejszyć, a wręcz przeciwnie. Tak, sama chciałam. Chciałam częściowego powrotu do pracy, chciałam kursu w Warszawie, chciałam żeby Towarzysz Mąż zmienił pracę (tylko nie chciałam żeby tyle go poza domem nie było,a  jedno okazało się wiązać z drugim dość mocno). Chciałam - mam. Czy to dobra decyzja? Pewnie dobra, bo przez większość czasu czuję, że dobra.

Ale czasem nachodzą mnie, jak to jesienią, refleksje pod tytułem: gdzie ja pędzę? Czy ja naprawdę muszę już, wszystko, natychmiast, na wczoraj? Ja wiem że zawsze musiałam, i ogólnie bardzo dobrze czuję się w takim pełnym pozytywnej energii środowisku, zmiany lubię, lubię mieć cele, lubię (jeszcze bardziej) je osiągać, lubię brak stagnacji, rutyny, nudy. Ogólnie właśnie tak jest. Ale szczególnie - nie zawsze. Są chwile, kiedy za nudą tęsknię. Za zwyczajnym spacerem z dzieckiem, na który nie mam wyliczonego czasu, podczas którego nie zajmuję się przeglądem 'flashcards' ciągle w ramach nauki doegzaminacyjnej. Po stokroć wolałabym liście oglądać, te które spadły i te które jeszcze nie, te które się tak jesienią na drzewach co mam wrażenie w jakimś amoku nawału zajęć przegapiłam.

Wolałabym, zamiast zrywać się z łóżka - bo już tak późno a jeszcze tyle do zrobienia - kokosić się w nim z Mill dopóki mgły nie opadną i nie przywita nas kolejny chłodny - ale słoneczny i piękny - jesienny poranek. Wolałabym z kubkiem herbaty snuć się w piżamie po mieszkaniu w południe (kiedy jak nie na macierzyńskim!), pisać bloga kiedy Mill śpi, a kiedy nie śpi - wygłupiać się z nią, ćwiczyć pozycje brzuszkowe których szczerze nienawidzi i spędzać godziny wymyślając kreatywne zabawy dla siedmiomiesięczniaka. Albo dobra - nawet pójść na łatwiznę bym mogła i wynajdywać te kreatywne zabawy w internecie, niech stracę.

Ale nie robię tego. Spędzam 'wolny' czas ucząc się albo ucząc kogoś, w tym wszystkim starając się zająć Mill najlepiej jak potrafię, do tego ogarniać dom i ogarniać siebie. Kurczę, ciężko bywa. Mam mocne postanowienie poprawy. Priorytety. Chwile, które nie będą przeciekać przez palce. Małe radości, na które zawsze znajdzie się miejsce (przynajmniej taki jest plan!) w moich szalonych, zagonionych dniach.

Nie chcę obudzić się w zimie nie zauważywszy że przyszła.

A u Was jak? Też tak intensywnie czy większy luz?

Ściskamy,
z&m

Rzucamy liśćmi... Jesień odnaleziona. Pauza. Jest dobrze!

12 comments:

  1. Podziwiam mamy małych dzieci, które wcześnie wracają do pracy. Nie wiem nawet jak to jest mieć na głowie coś innego niż dziecko poza obiadem😊 w dodatku zamiast powrotu z macierzyńskiego kombinuję jego przedłużenie. Czasem nawet niepokoję się, czy zawodowa ambicja kiedykolwiek powróci. Miałam jednak dość ustabilizowaną pozycję i chyba jestem spełniona pod tym względem. Poza tym nie umiem dziecka zostawić z nikim😊

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie ma co podziwiać, każda z nas jest inna. Ja bardzo chciałam wrócić na trochę, a że również mam ustabilizowaną pozycję i nie muszę nikomu nic udowadniać mogłam sobie pozwolić na to żeby wrócić na moich warunkach na tyle na ile chcę... I wszyscy dzięki temu korzystają. Ja bym się tam nie niepokoiła brakiem zawodowej ambicji, a wręcz przeciwnie - ja podziwiam kobiety które tak zatracają się w macierzyństwie że nic innego się nie liczy. Ja tak nie mam. Kocham, oczywiście, moje dziecko nad życie, ale umiem ją zostawić z Towarzyszem Mężem (w końcu to jej tata, ej!) albo babcią (raz w tygodniu na kilka godzin) bez większych problemów (choć zostawienie jej na dłużej, mimo że planowałam, jednak absolutnie nie wchodzi w grę, też nie umiem) i wyjść, ekhem, odpocząć do pracy. Praca jak spa dla młodych matek, serio! I pomyśleć że dotychczas po pracy bywałam zmęczona i padałam z książką albo z serialem... Teraz po pracy wracam naładowana energią i jestem z małą chętniej, pełniej, bardziej. Ale tak pisałam na początku - każda z nas jest inna i każda inaczej odnajduje się w macierzyństwie. Świetnie że Ty tak stuprocentowo, Hanka na pewno na tym skorzysta!

      Delete
  2. Oj tak, dobrze to znam. Na szczęście często w tym biegu przychodzi otrzeźwienie i mówię sobie w myślach: gdzie tak pędzisz? zatrzymaj się na chwilę.

    ReplyDelete
  3. Zu, od ponad 7 lat czuje, jakby czas przyspieszyl. A przeciez Einstein i Skłodowska Curie mieli go tyle samo:) Ale ha! Nie zajmowali się małymi dziećmi i tu ich mam ;) Chyba jedynym rozwiązaniem jest łapać te chwile "perelki", wyłapywać jak najwięcej pozytywów z każdego dnia. Reszta musi się kręcić, po prostu. Ten pęd czasowy jest chyba też w charakter wpisany - ja nawet z wózkiem nie umiałam chodzić wolno:) Tylko trzaskałam kilometry po Miko i nie tylko. Moje dzieci też wolno nie umieją:) Sciskam i tęsknie!!!!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hehhehe, ja też nie chodzę na wolne spacery :D Ciekawe jak to będzie z Milly! :) Też ściskam i tesknię i do pojutrza! x

      Delete
  4. a mój czas jakby się zatrzymał :P jestem w przestoju, dni powoli sobie płyną, a ja czekam tylko na mój wyjazd, co będzie potem, to się zobaczy, plany są, ale nigdy nie wiadomo :) oby Twój też na chwilę zwolnił jeśli Ci potrzeba :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nooooo... zwolni...kiedyś. Na co dzień świetnie odnajduję się w pędzie, tylko muszę uważać, żeby w tym przyspieszeniu widzieć jeszcze to, co po drodze. Wolnopłynące dni mają swój urok, ale na dłuższą metę chyba jednak nie są dla mnie :)

      Delete
  5. Ok tak czas pędzi , jak wracam z pracy odbieram małą i zastanawiam się co najpierw zrobić. O tyle dobrze ze jak wracam z pracy to Jula idzie spać :-) wiec mam czas na ogarniecie albo siebie albo domu a potem to juz tylko zabawa z dzieckiem i przy okazji zrobienie czegos jeszcze w domu :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Podziwiam Cię z tą pracą pełnoetatową, ogarnianiem siebie i domu. W dni kiedy ja jestem w pracy... Cóż... Mój dom nie jest ogarnięty :)

      Delete
  6. Luz to pojęcie, które ostatnio u nas po prostu nie działa.

    ReplyDelete