7.5h.
Tyle spała Mill ciągiem dziś. I wczoraj. Przedwczoraj siedem.
Aloha przespane noce?
Fanfary dla tej pani!
A Wasze dzieciaki? Przesypiają noce?
Ściskamy,
z&m
Dzidziusiowo-ciążowo. Ale nie tylko. Jeszcze nie zwariowałam. Poza tym: ciąża, blog, marzec 2014, Milenka, Milly.
Wednesday, 16 July 2014
Monday, 14 July 2014
M4 Trzy Gracje
Dzieci lubią dzieci - powiedziała ostatnio Olga.
Ano lubią.
Ja jakoś nie mam znajomych z małymi dziećmi w podobnym wieku tu na miejscu. Owszem, znajomych z dziećmi w podobnym wieku mam - ale dosyć rozsianych po świecie i Polsce (w Sewilli, w Krakowie, w Anglii i w Sulejówku prawie-że), ale na miejscu słabo.
Nie miałam koleżanek w ciąży w tym samym czasie, nie spotykałam się na żadnych brzuszkowych spotkaniach, na szkole rodzenia, na którą trochę liczyłam pod względem znajomościowym były same pary i jakoś tak... Dziwnie było zagadać, bo na blogu nie widać, ale ja w sumie na żywo dość wstydliwa jestem. Zwłaszcza przy pierwszym kroku. Tak samo nie lubię dzwonić do nieznajomych i wszelkie pierwszo-spotkaniowe sytuacje mnie stresują. Tak mam.
Na fora w stylu 'marcóweczki 2014' ja się kompletnie nie nadaję. Czytałam jedno w jeden wieczór i bardzo jednak to nie moja bajka. Ale jeśli jest to czyjaś bajka to kumam czaczę i kibicuję. I chyba z tej potrzeby okołodziecięcego zainteresowania w ogóle powstał mój blog który, co szalenie mnie cieszy, z taką chęcią (ponad 50.000 odsłon - dziękuję!) czytacie. Dziękują za wszelkie komentarze, wiadomości i ciepłe słowa - jest to fantastyczne!
Blog spowodował jednak coś jeszcze - zupełnie nieoczekiwane przeze mnie znajomości 'na żywo'. Okazało się nagle, że po drugiej stronie ekranu siedzą żywe dziewczyny, żywe mamy, i w dodatku niektóre całkiem blisko.
Ruby Soho poznałam dzięki Mamie Silesii (no właśnie Judyta, co to za milczenie jest?!?!?!?!!?) i jej komentarze spodobały mi się na tyle że weszłam w jej profil, jej bloga (Life Stajla Baby Blog) i totalnie przepadłam. Na szczęście zadziałała chemia i Ruby i u mnie stała się częstym gościem. I tak od słowa do słowa (od komentarza do komentarza) postanowiłyśmy się spotkać na żywo. I na tym spotkaniu na żywo przez totalny przypadek wpadłyśmy też na Olgę (Instytut Doświadczeń) która zaciekle broniła mnie w sporze o czapkę (tym) i zaprosiła do siebie (na blog)... I też przepadłam!
Nasze córeczki dzielą odstępy trzytygodniowe (Kropka-Pola-Mill) i są razem absolutnie przecudowne. Z dziewczynami też złapałyśmy kontakt od razu, strasznie lubię ich styl, ich blogi, ich osobowości... i w ogóle wszystko lubię! Dziewczyny lubiłabym i bez dzieci, ale dzieci w tym samym wieku są dodatkowym bonusem. Spotkanie są cudne, karmienie, zmiana pieluch i inne okołodziecięce przerywniki są supernaturalne i nie trzeba się z nich tłumaczyć, temat dzieci równie naturalnie pojawia się nieustannie, ale i inne mają rację bytu.
No sielanka, sielanka po prostu, no!
A Wy jak - macie znajomych z dziećmi w podobnym wieku? A może poznałyście kogoś dzięki blogom czy forum?
Ściskamy,
z&m
PS. No i Judyta (Mama Silesia) z Benem i Dori z Martusią - może jakieś pikniki reaktywacja?
Ano lubią.
Ja jakoś nie mam znajomych z małymi dziećmi w podobnym wieku tu na miejscu. Owszem, znajomych z dziećmi w podobnym wieku mam - ale dosyć rozsianych po świecie i Polsce (w Sewilli, w Krakowie, w Anglii i w Sulejówku prawie-że), ale na miejscu słabo.
Nie miałam koleżanek w ciąży w tym samym czasie, nie spotykałam się na żadnych brzuszkowych spotkaniach, na szkole rodzenia, na którą trochę liczyłam pod względem znajomościowym były same pary i jakoś tak... Dziwnie było zagadać, bo na blogu nie widać, ale ja w sumie na żywo dość wstydliwa jestem. Zwłaszcza przy pierwszym kroku. Tak samo nie lubię dzwonić do nieznajomych i wszelkie pierwszo-spotkaniowe sytuacje mnie stresują. Tak mam.
Na fora w stylu 'marcóweczki 2014' ja się kompletnie nie nadaję. Czytałam jedno w jeden wieczór i bardzo jednak to nie moja bajka. Ale jeśli jest to czyjaś bajka to kumam czaczę i kibicuję. I chyba z tej potrzeby okołodziecięcego zainteresowania w ogóle powstał mój blog który, co szalenie mnie cieszy, z taką chęcią (ponad 50.000 odsłon - dziękuję!) czytacie. Dziękują za wszelkie komentarze, wiadomości i ciepłe słowa - jest to fantastyczne!
Blog spowodował jednak coś jeszcze - zupełnie nieoczekiwane przeze mnie znajomości 'na żywo'. Okazało się nagle, że po drugiej stronie ekranu siedzą żywe dziewczyny, żywe mamy, i w dodatku niektóre całkiem blisko.
Ruby Soho poznałam dzięki Mamie Silesii (no właśnie Judyta, co to za milczenie jest?!?!?!?!!?) i jej komentarze spodobały mi się na tyle że weszłam w jej profil, jej bloga (Life Stajla Baby Blog) i totalnie przepadłam. Na szczęście zadziałała chemia i Ruby i u mnie stała się częstym gościem. I tak od słowa do słowa (od komentarza do komentarza) postanowiłyśmy się spotkać na żywo. I na tym spotkaniu na żywo przez totalny przypadek wpadłyśmy też na Olgę (Instytut Doświadczeń) która zaciekle broniła mnie w sporze o czapkę (tym) i zaprosiła do siebie (na blog)... I też przepadłam!
Nasze córeczki dzielą odstępy trzytygodniowe (Kropka-Pola-Mill) i są razem absolutnie przecudowne. Z dziewczynami też złapałyśmy kontakt od razu, strasznie lubię ich styl, ich blogi, ich osobowości... i w ogóle wszystko lubię! Dziewczyny lubiłabym i bez dzieci, ale dzieci w tym samym wieku są dodatkowym bonusem. Spotkanie są cudne, karmienie, zmiana pieluch i inne okołodziecięce przerywniki są supernaturalne i nie trzeba się z nich tłumaczyć, temat dzieci równie naturalnie pojawia się nieustannie, ale i inne mają rację bytu.
No sielanka, sielanka po prostu, no!
A Wy jak - macie znajomych z dziećmi w podobnym wieku? A może poznałyście kogoś dzięki blogom czy forum?
Ściskamy,
z&m
PS. No i Judyta (Mama Silesia) z Benem i Dori z Martusią - może jakieś pikniki reaktywacja?
Trzy Gracje
Sunday, 13 July 2014
M4 Nikiszowiec - magiczne miejsce
W Nikiszowcu jest moja ukochana kawiarnia (Byfyj).
W Nikiszowcu urodził się mój tato i z Nikiszowca i okolic pochodzi praktycznie cała moja rodzina.
Nikiszowiec to moje dzieciństwo, to przepiękny kościół świętej Anny i lodowisko na które chodziłam zawsze przed dobranocką.
Ostatnio Nikiszowiec to też miejsce wielu fajnych wydarzeń (o Industriadzie pisałam tu, a o jarmarku świątecznym tu) i jedno z moich ulubionych miejsc spotkań.
Nikiszowiec to dla mnie magiczna dzielnica Katowic, do której zawsze chętnie wracam. Historię też ma ciekawą, ale nie będę Wam powielać Wikipedii i zainteresowanych odsyłam tamże.
Ostatnio wyrwałam do Nikiszowca Ruby Soho na spotkanie bez dzieci. Mały tour de Nikisz i byłyśmy gotowe do ciastojedzenia w Byfyju. Pięknie było, a dzieci pod troskliwą opieką tatusiów też miały się w porzo.
A dziś na Nikiszowcu odbywał się Jarmark lokalnej Art Naif czyli sztuki naiwnej połączonej z wystawcami rękodzieła i mnóstwa gadżetów dla dzieci ( o nieee) w związku z czym udało mi się tak wyciągnąć gadżeciarę pierwszej wody i maniaczkę wydawania pieniędzy na swoją śliczną córeczkę czyli Olgę z Instytutu Doświadczeń. Dziewczyny ewidentnie przypadły sobie do gustu i przytulały się do siebie i wyciągały rączki. My też nie mogłyśmy się nagadać no i oczywiście nie oparłyśmy się też małemu zakupowemu szaleństwu. Poza tym podejrzałam u Olgi wózek którego zakup rozważam w ramach zabrania na wakacje bo jest mały, lekki i kompaktowy (kurka, ale przecież ja wcale nie potrzebuję nowego wózka!!!!) i spędziłam cudowne popołudnie u rodziców na obiedzie.
I... na deser wróciłam z rodzicami i Mill do ukochanego Byfyja, gdzie wpadliśmy na P. - chrzestnego Mill. Fajnie było!
A Wy, macie takie swoje ukochane miejsca?
Ściskamy,
z&m
PS. No i komu tu kibicować, komu?
W Nikiszowcu urodził się mój tato i z Nikiszowca i okolic pochodzi praktycznie cała moja rodzina.
Nikiszowiec to moje dzieciństwo, to przepiękny kościół świętej Anny i lodowisko na które chodziłam zawsze przed dobranocką.
Ostatnio Nikiszowiec to też miejsce wielu fajnych wydarzeń (o Industriadzie pisałam tu, a o jarmarku świątecznym tu) i jedno z moich ulubionych miejsc spotkań.
Nikiszowiec to dla mnie magiczna dzielnica Katowic, do której zawsze chętnie wracam. Historię też ma ciekawą, ale nie będę Wam powielać Wikipedii i zainteresowanych odsyłam tamże.
Ostatnio wyrwałam do Nikiszowca Ruby Soho na spotkanie bez dzieci. Mały tour de Nikisz i byłyśmy gotowe do ciastojedzenia w Byfyju. Pięknie było, a dzieci pod troskliwą opieką tatusiów też miały się w porzo.
A dziś na Nikiszowcu odbywał się Jarmark lokalnej Art Naif czyli sztuki naiwnej połączonej z wystawcami rękodzieła i mnóstwa gadżetów dla dzieci ( o nieee) w związku z czym udało mi się tak wyciągnąć gadżeciarę pierwszej wody i maniaczkę wydawania pieniędzy na swoją śliczną córeczkę czyli Olgę z Instytutu Doświadczeń. Dziewczyny ewidentnie przypadły sobie do gustu i przytulały się do siebie i wyciągały rączki. My też nie mogłyśmy się nagadać no i oczywiście nie oparłyśmy się też małemu zakupowemu szaleństwu. Poza tym podejrzałam u Olgi wózek którego zakup rozważam w ramach zabrania na wakacje bo jest mały, lekki i kompaktowy (kurka, ale przecież ja wcale nie potrzebuję nowego wózka!!!!) i spędziłam cudowne popołudnie u rodziców na obiedzie.
I... na deser wróciłam z rodzicami i Mill do ukochanego Byfyja, gdzie wpadliśmy na P. - chrzestnego Mill. Fajnie było!
A Wy, macie takie swoje ukochane miejsca?
Ściskamy,
z&m
PS. No i komu tu kibicować, komu?
Saturday, 12 July 2014
M4 Mamascarf
Dzięki lekturze blogów parentingowych i poznanym dzięki tymże dziewczynom-mamom, rzadko trafiają mi się gadżetowe wtopy okołodziecięce (za to gadżetów na mojej chciej-liście przybywa i przybywa, no ale coś za coś). Ale tym razem popłynęłam. A kitem nad kity okazał się niejaki Mamascarf, który jako ofiara marketingu zapragnęłam mieć już i natychmiast i skuszona ilością nagród które produkt otrzymał i tym jak pięknie i sprytnie wyglądał na zdjęciu z opakowania. Głupia ja.
Na informację o Mamascarf natchnęłam się nie chcący szukając nowego laktatora na stronie Mothercare (a dla tych co nie wiedzą dlaczego szukałam nowego laktatora - więcej tu). Ustrojstwo kosztowało 17GBP (teraz jest tu w promocji za 9, choć i tak uważam że nie warto) ale wydawało mi się nader sprytne i odpowiadające na moje potrzeby, które nie wiedziałam że mam, dopóki tego nie widziałam.
Ano, co to jest? Wedle producenta innowacyjny szalik dla entuzjastek karmienia piersią w miejscach publicznych tak, żeby nie epatować cycem. Zaprojektowany przez mamę karmiącą, zdobywca bazyliona nagród, szmery bajery. Czyli coś w sam raz dla mnie (choć mówiąc szczerze odkąd urodziłam Mill moje piersi i tak widziało więcej osób niż do urodzenia Mill przez całe życie więc w pewnym momencie już serio zaczęło być mi wszystko jedno. Jednak zdaję sobie sprawę że jak wychodzę z Mill z moimi przyjaciółmi płci męskiej, zwłaszcza tymi bezdzietnymi, że niekoniecznie chcą oglądać mój cyc - awkward!). Tak też wymyśliłam sobie że ja to koniecznie muszę mieć.
17GBP jednak nie mało, zwłaszcza po nieplanowanym zakupie laktatora (o nim tu, i ciągle uważam że jest super), więc zachęcona sukcesem na gumtree (również przy okazji laktatora) postanowiłam posuzkać czegoś używanego i tym sposobem znalazłam szalik na eBayu. Zapłaciłam za niego 4 funty i na szczęście nie więcej, bo szczerze mówiąc szaliki z Primarka za połowę tej i tak niewygórowanej kwoty sprawdzają się równie dobrze jeśli nie lepiej. Ale żeby 17GBP?! Serio?! Za co?
A co mi się tak w ustrojstwie nie podoba?
1. Konstrukcja
Spodziewałam się takiej jakby kieszonki do włożenia dzidziusia. Jakiegoś zapięcia, jakiegoś czegoś odkrywczego i ułatwiającego rzeczywiście proces karmienia w miejscach publicznych, co bywa kłopotliwe. W ogóle kompletnie inaczej to widziałam. Tymczasem dostajemy wielki trójkąt, i tyle. A, sorry - jest kieszonka. Na dole trójkąta jest malutki trójkącik, do którego rzekomo możesz sobie włożyć wkładkę laktacyjną. Czyżby? Moja zostaje w staniku i też jest ok. Raz chciałam (naprawdę chciałam!) z tego skorzystać to przy manewrach z dzidziolem upadła na ziemię. czyli konstrukcja totalnie bez szału i ten sam efekt uzyskamy przecinając dużą kwadratową chustę na pół (w dwa trójkąty w sensie, nie prostokąty, wiecie o co chodzi). A jak się uprzeć to i tą totalnie zbędną kieszonkę można sobie doszyć.
Bo zakłada się to tak, że się wiąże podwójny węzeł na szyi. Voila! (Że przypomnę: 17GBP - serio!?!?!?)
2. Jakość
No bawełna, cienka. W takie małe jakby kuli. Jest ok, ale z nóg nie zwala, żeby miało to aż tyle kosztować. Ruby Soho ostatnio wyjęła go z opakowania w TK Maxxie ( także beware - bywają w TK Maxxach!) i stwierdziła że materiał jak fartuch kuchenny. Nie wiem jaki Ruby ma fartuch, ale mój jest znacznie grubszy, znacznie lepiej odszyty i znacznie bardziej powalający jakościowo.
Poza tym dostępne jest ustrojstwo w kolorach czarnym, granatowym, kremowym i w liście. W liście jest brzydki i się gryzie z czymkolwiek, więc pole manewru do założenia poza karmieniem piersią ograniczone. W czarnym i granatowym w słońcu upalnie a kremowy nader łatwo usyfić. Nasz jest czarny i Mill zwyczajnie nie pasuje.
PODSUMOWANIE
Gadżet wymyślony ewidentnie w celu wyłudzania kasy od rodziców, którzy naiwnie jak jak ja myślą że potrzebują WSZYSTKO. Wolę Mill karmić przykrywając się pieluszką albo zwykłą chustką/kominem które akurat mam na sobie. Mamascarf mieszka w naszej torbie na pieluszki, ale chyba już niedługo. Strata kasy i rekomendacji ode mnie niet.
Miałyście? Słyszałyście? A może u Was jakimś cudem się toto sprawdziło?
Albo macie jakieś inne gadżety które kompletnie okazały się zbędne?
Ściskamy,
z&m
Na informację o Mamascarf natchnęłam się nie chcący szukając nowego laktatora na stronie Mothercare (a dla tych co nie wiedzą dlaczego szukałam nowego laktatora - więcej tu). Ustrojstwo kosztowało 17GBP (teraz jest tu w promocji za 9, choć i tak uważam że nie warto) ale wydawało mi się nader sprytne i odpowiadające na moje potrzeby, które nie wiedziałam że mam, dopóki tego nie widziałam.
Ano, co to jest? Wedle producenta innowacyjny szalik dla entuzjastek karmienia piersią w miejscach publicznych tak, żeby nie epatować cycem. Zaprojektowany przez mamę karmiącą, zdobywca bazyliona nagród, szmery bajery. Czyli coś w sam raz dla mnie (choć mówiąc szczerze odkąd urodziłam Mill moje piersi i tak widziało więcej osób niż do urodzenia Mill przez całe życie więc w pewnym momencie już serio zaczęło być mi wszystko jedno. Jednak zdaję sobie sprawę że jak wychodzę z Mill z moimi przyjaciółmi płci męskiej, zwłaszcza tymi bezdzietnymi, że niekoniecznie chcą oglądać mój cyc - awkward!). Tak też wymyśliłam sobie że ja to koniecznie muszę mieć.
17GBP jednak nie mało, zwłaszcza po nieplanowanym zakupie laktatora (o nim tu, i ciągle uważam że jest super), więc zachęcona sukcesem na gumtree (również przy okazji laktatora) postanowiłam posuzkać czegoś używanego i tym sposobem znalazłam szalik na eBayu. Zapłaciłam za niego 4 funty i na szczęście nie więcej, bo szczerze mówiąc szaliki z Primarka za połowę tej i tak niewygórowanej kwoty sprawdzają się równie dobrze jeśli nie lepiej. Ale żeby 17GBP?! Serio?! Za co?
A co mi się tak w ustrojstwie nie podoba?
1. Konstrukcja
Spodziewałam się takiej jakby kieszonki do włożenia dzidziusia. Jakiegoś zapięcia, jakiegoś czegoś odkrywczego i ułatwiającego rzeczywiście proces karmienia w miejscach publicznych, co bywa kłopotliwe. W ogóle kompletnie inaczej to widziałam. Tymczasem dostajemy wielki trójkąt, i tyle. A, sorry - jest kieszonka. Na dole trójkąta jest malutki trójkącik, do którego rzekomo możesz sobie włożyć wkładkę laktacyjną. Czyżby? Moja zostaje w staniku i też jest ok. Raz chciałam (naprawdę chciałam!) z tego skorzystać to przy manewrach z dzidziolem upadła na ziemię. czyli konstrukcja totalnie bez szału i ten sam efekt uzyskamy przecinając dużą kwadratową chustę na pół (w dwa trójkąty w sensie, nie prostokąty, wiecie o co chodzi). A jak się uprzeć to i tą totalnie zbędną kieszonkę można sobie doszyć.
Bo zakłada się to tak, że się wiąże podwójny węzeł na szyi. Voila! (Że przypomnę: 17GBP - serio!?!?!?)
2. Jakość
No bawełna, cienka. W takie małe jakby kuli. Jest ok, ale z nóg nie zwala, żeby miało to aż tyle kosztować. Ruby Soho ostatnio wyjęła go z opakowania w TK Maxxie ( także beware - bywają w TK Maxxach!) i stwierdziła że materiał jak fartuch kuchenny. Nie wiem jaki Ruby ma fartuch, ale mój jest znacznie grubszy, znacznie lepiej odszyty i znacznie bardziej powalający jakościowo.
Poza tym dostępne jest ustrojstwo w kolorach czarnym, granatowym, kremowym i w liście. W liście jest brzydki i się gryzie z czymkolwiek, więc pole manewru do założenia poza karmieniem piersią ograniczone. W czarnym i granatowym w słońcu upalnie a kremowy nader łatwo usyfić. Nasz jest czarny i Mill zwyczajnie nie pasuje.
PODSUMOWANIE
Gadżet wymyślony ewidentnie w celu wyłudzania kasy od rodziców, którzy naiwnie jak jak ja myślą że potrzebują WSZYSTKO. Wolę Mill karmić przykrywając się pieluszką albo zwykłą chustką/kominem które akurat mam na sobie. Mamascarf mieszka w naszej torbie na pieluszki, ale chyba już niedługo. Strata kasy i rekomendacji ode mnie niet.
Miałyście? Słyszałyście? A może u Was jakimś cudem się toto sprawdziło?
Albo macie jakieś inne gadżety które kompletnie okazały się zbędne?
Ściskamy,
z&m
Zdjęcie ze strony producenta gdzie w razie gdyby moja negatywna opinia Was nie zniechęciła możecie owy Mamashit nabyć w astronomicznej cenie 17.99GBP. Ale za to Mel C. to reklamuje!
Friday, 11 July 2014
M4 Wspomnieniowo: chrzciny
Z chrzcinami wzięłam się i spięłam. teściowie i szwagrowstwo zabukowali loty a i my wymyśliliśmy że fajnie by było zrobić te chrzciny (ekhem, ja wymyśliłam, Towarzysz Mąż nie utrudniał) w naszą rocznicę ślubu (o tym tu), bo skoro ślub był w sobotę to rok później ten sam dzień to niedziela, logiczne (nooo... nie w przypadku roku przestępnego, rzecz jasna), a niedziela na chrzciny jak znalazł.
Tak więc w odległym czasie kiedy Mill była jeszcze malutka i ciągle spała (rety, kiedy to było?!) w wieku pięciu tygodni nasza mała poganeczka (że tak zacytuję klasyka zwanego Olgą) dołączyła do reszty owieczek. Wujek mój czytał czytanie, msza była krótka i na temat i impreza się cała bardzo udała. Pisałam już o chrzcinach tu, więc co mnie tak naszło znów? Ano - zdjęcia przyszły. Czyż nie piękne?
Oto mały wybór.
A u Was jak? Już przed czy po czy w ogóle olewacie sprawę?
Ściskamy,
z&m
Tak więc w odległym czasie kiedy Mill była jeszcze malutka i ciągle spała (rety, kiedy to było?!) w wieku pięciu tygodni nasza mała poganeczka (że tak zacytuję klasyka zwanego Olgą) dołączyła do reszty owieczek. Wujek mój czytał czytanie, msza była krótka i na temat i impreza się cała bardzo udała. Pisałam już o chrzcinach tu, więc co mnie tak naszło znów? Ano - zdjęcia przyszły. Czyż nie piękne?
Oto mały wybór.
A u Was jak? Już przed czy po czy w ogóle olewacie sprawę?
Ściskamy,
z&m
No to jazda! Bohaterka dnia w wózku + od lewej Towarzysz Mąż, ja i Polski Dziadek J.
I ona tak śpi? - Polska Babcia K. + moja osobista chrzestna L.H.-B.
Hmmm... Impreza nie zapowiada się na tyle interesująco żeby nie spać...
Wujek O. czyta czytanie
Najlepsi chrześni -P. i A.B.-B.
'Aua, będzie ryk!' (nie było)
Chrzestny czyni powinność
Tata daje krzyżyk na drogę
I nara! Udało się! W rękach dzierżę odpowiednio pamiątkę chrztu świętego od księdza i rysunek przedstawiający chrzciny od siostrzenicy Towarzysza Męża Ch.
Zdjęcie grupowe musi być
Czas na hulanki: start!
Szczęśliwi Dziadkowie PL
Mój chrześniak Tymo, jego siostra Olcia i nasza Mill
I na koniec przepiękny (i przepyszny!) tort Mill (tak wiem Ruby że od patrzenia na torty też się tyje, sorry, taki mamy klimat:)
Thursday, 10 July 2014
M4 Okrąglak
Takim oto epitecikiem obdarzyła nasza pani pediatra.
Ponadto dowiedziałam się, jak zwykle, że Mill jest silna, zdrowa i fantastycznie się rozwija.
Yyy... Poza obserwowaniem zabawek i przekładaniem ich z ręki do ręki - bo co robi Mill? Wkłada wszystko do dzioba zamiast obserwować.
Jeszcze poza tym zważenie jej graniczy z cudem bo to dziecko nie umie uleżeć spokojnie (chyba że śpi). Ja do tej pory myślałam że wszystkie niemowlęta tak mają, że fikają wszystkimi kończynami na wszystkie strony i oglądają wyimaginowane mecze tenisa. Hmmm... no ponoć nie wszystkie. Ale ADHD się u niemowląt rzekomo nie diagnozuje.
Pokarm wrócił (hurra!) i Mill głodem nie przymiera bynajmniej, śmieje się i piszczy na całe gardło, gada w swoim niemowlęcym języku i ogólnie jest przesłodka, wiadomo. Ale jak jej coś nie pasuje to też umie to wyraźnie zasygnalizować (hmmm... no parę w płucach to ona ma) i wtedy mama czyli ja metodą prób i błędów usiłuje rozszyfrować o co kaman. Ze wstydem przyznaję że order mamy doskonałej mi się nie należy i w odróżnieniu od wielu z Was nie słyszę różnicy między różnymi rodzajami płaczu (i ściąga Tracy Hogg z 'Języka Niemowląt' też nie bardzo pomaga) więc próbuję (w różnej kolejności, zależnie od intuicji w danym momencie) - podnoszenia, noszenia (wiem, wiem, buuu), tulenia, całowania, jedzenia, szumów z brzucha na iPadzie, zmiany pieluszki, noszenia w Tuli, bujania w wózku, masowania plecków, zabawiania, wyciszania i odbijania. Zawsze coś z tego pomaga, uff.
Poza tym odhaczyłyśmy kolejne pneumokoki (jeszcze tylko 2 heksy i jeden pneumokok i koniec ze szczepionkami aż do marca 2015, hurra!), Mill znów zaliczyła bezdech, ale po raz trzeci już, więc tym razem obyło się bez paniki. Jako że przed szczepieniem była trochę marudna za poleceniem pani od szczepień przystawiłam ją do piersi tuż przed przymusowym 'pik' - kiedy trochę podjadła (choć karmiłam ją tuż przed wyjściem, no ale ustaliłyśmy już że to mały jedzenioholik, niewątpliwie po mamusi) była spokojna, uśmiechnięta, i po tym jak zaczęła znowu oddychać po szczepieniu zapłakała dwa razy i koniec, uśmiech i nyny, od razu. No złote dziecko, no.
Buźka,
z&m
Ponadto dowiedziałam się, jak zwykle, że Mill jest silna, zdrowa i fantastycznie się rozwija.
Yyy... Poza obserwowaniem zabawek i przekładaniem ich z ręki do ręki - bo co robi Mill? Wkłada wszystko do dzioba zamiast obserwować.
Jeszcze poza tym zważenie jej graniczy z cudem bo to dziecko nie umie uleżeć spokojnie (chyba że śpi). Ja do tej pory myślałam że wszystkie niemowlęta tak mają, że fikają wszystkimi kończynami na wszystkie strony i oglądają wyimaginowane mecze tenisa. Hmmm... no ponoć nie wszystkie. Ale ADHD się u niemowląt rzekomo nie diagnozuje.
Pokarm wrócił (hurra!) i Mill głodem nie przymiera bynajmniej, śmieje się i piszczy na całe gardło, gada w swoim niemowlęcym języku i ogólnie jest przesłodka, wiadomo. Ale jak jej coś nie pasuje to też umie to wyraźnie zasygnalizować (hmmm... no parę w płucach to ona ma) i wtedy mama czyli ja metodą prób i błędów usiłuje rozszyfrować o co kaman. Ze wstydem przyznaję że order mamy doskonałej mi się nie należy i w odróżnieniu od wielu z Was nie słyszę różnicy między różnymi rodzajami płaczu (i ściąga Tracy Hogg z 'Języka Niemowląt' też nie bardzo pomaga) więc próbuję (w różnej kolejności, zależnie od intuicji w danym momencie) - podnoszenia, noszenia (wiem, wiem, buuu), tulenia, całowania, jedzenia, szumów z brzucha na iPadzie, zmiany pieluszki, noszenia w Tuli, bujania w wózku, masowania plecków, zabawiania, wyciszania i odbijania. Zawsze coś z tego pomaga, uff.
Poza tym odhaczyłyśmy kolejne pneumokoki (jeszcze tylko 2 heksy i jeden pneumokok i koniec ze szczepionkami aż do marca 2015, hurra!), Mill znów zaliczyła bezdech, ale po raz trzeci już, więc tym razem obyło się bez paniki. Jako że przed szczepieniem była trochę marudna za poleceniem pani od szczepień przystawiłam ją do piersi tuż przed przymusowym 'pik' - kiedy trochę podjadła (choć karmiłam ją tuż przed wyjściem, no ale ustaliłyśmy już że to mały jedzenioholik, niewątpliwie po mamusi) była spokojna, uśmiechnięta, i po tym jak zaczęła znowu oddychać po szczepieniu zapłakała dwa razy i koniec, uśmiech i nyny, od razu. No złote dziecko, no.
I w bonusie filmik z Mill do góry nogami w którym pokazuje niemałe możliwości swoich płuc.
PS. A jeśli nie działa (pracuję nad tym) w wersji z dźwiękiem do zobaczenia tu
PS. A jeśli nie działa (pracuję nad tym) w wersji z dźwiękiem do zobaczenia tu
z&m
Wednesday, 9 July 2014
M4 Gdzie byłam kiedy mnie nie było?
Cześć i czołem!
Kajam się za długą blogową nieobecność, ale wakacje, podróże, same rozumiecie... Różnie bywa. Ale wracam i mam nadzieję na dobre, przynajmniej do końca sierpnia, kiedy w planach wakacje no 2, tym razem w trochę (oby!) pogodowo bardziej typowo letnim miejscu...
Gdzie byłam i co robiłam kiedy mnie nie było...
Hmmm...
1. Zakupy
Moja Angielska-Teściowa-Samo-Zło namówiła mnie na zakupy part 2 (w dodatku z Mill, która niezainteresowana cały wypad zakupowy przespała, więc stosunek do zakupów póki co ma zdecydowanie po tatusiu), na których byłam niegrzeczna i kupiłam jeszcze parę drobiazgów (dwa topy, bikini - na moje usprawiedliwienie mam to że w żadne się z karmiącym cycem nie mieszczę a na nieangielskie wakacje z czymś trzeba jechać, kostium kąpielowy dla Mill - z tym samym zamysłem, i yyy.... jeszcze jedne tanie baletki w Prajmanim). Angielska Teściowa tym razem też poczyniła zakupy, więc chociaż tyle, nie ja jedna mam wyrzuty sumienia do mienia.
2. Odwiedziny u rodziny i krewnych i znajomych królika
Czas w UK zawsze staramy się wykorzystać maksymalnie na spotkania z rodziną i przyjaciółmi z którymi widzimy się tylko parę razy w roku. Jako że ja nie widziałam wszystkich wyjątkowo długo bo ze względu na ciążę i lenia odpuściłam tradycyjny wyjazd jesienny i zimowy tym bardziej starałam się korzystać. Tym sposobem ciągle kogoś odwiedzaliśmy z Mill i czasem wychodziliśmy bez niej. Ja musiałam dwa wyjścia odpuścić, ale o tym więcej w punkcie 4. Ale i tak się nawychodziłam za wszystkie czasy. No i ilość komplementów na temat tego jaka Mill piękna i jak ja świetnie wyglądam po ciąży to zawsze + 100 pkt. do samooceny
Liverpoolska przyjaciółka L. która pofatygowała się nas odwiedzić specjalnie po to żeby poznać Mill
3. Odprowadzenie siostrzenic Towarzysza Męża do szkoły
Pchanie wózka uwielbiają chyba wszystkie małe dziewczynki, w tym Ch. i Jo-Jo, które poranne pchanie wózka do szkoły uznały za zabawę dnia. Mill jest sławna prawie niczym jej mama (hue hue, o tym tu) bo nauczycielka J. wyskoczyła z klasy na nasz widok z zapytaniem czy to słynna 'baby Milly from Poland' bo ona tyyyyle o niej słyszała. Udało mi się też załapać na dzień sportu i oglądanie Ch. w strugach deszczu w jej pierwszym wyścigu.
4. Kryzys laktacyjny
Dopadł i mnie. Rano jest jeszcze jako-tako, ale mimo mojego super laktatora wieczorem słabizna.Od paru dni Mill jest marudna i wisi na cycku po 4h i ciągle głodna. Próbowałam przeczekać, ale niestety musiałam jej raz podać MM - po dwóch godzinach bezskutecznego jedzenia i płakania wypiła 60ml i zasnęła w końcu snem tak twardym że spała od 22 do 7. Mimo tego czuję się zlaktoterroryzowana i z całym moim zrozumieniem dla matek karmiących sztucznie i nieuważaniu butli za koniec świata, tak sobie wkręciłam że Mill ma być tylko na cycku i koniec że odpuściłam parę wyjść (urodziny kolegi, grill u drugiego) po to żeby spędzić wieczór ją karmiąc. Po paru fatalnych dniach dziś wydaje się być trochę lepiej, choć boję się chwalić. Wróciłyśmy już do Polski, więc zabunkrowałam się z Mill w domu i karmię ją kiedy chce. A chce ciągle. Dobre jest to że kiedy zjada mniej mniej też ulewa (jednak ciągle ulewa). Za radą męża Angielskiej Teściowej zaczęłam Mill też odbijać i bardzo ale to bardzo to pomogło - ulewa jej się znacznie mniej i jest zdecydowanie spokojniejsza.Więc w naszym przypadku to bujda, że dzieci karmionych piersią nie trzeba odbijać. Jak się ma takiego łapczywego głodomora jak mój to najwyraźniej trzeba.
5. Karmienie extreme
W Anglii tolerancja dla karmienia piersią jest jaka jest, czyli słaba. Ja mimo wszystko karmiłam gdzie wlezie wykorzystując szaliki i Towarzysza Męża do pomocy. Czasem zabierałam też butelki z odciągniętym pokarmem (wygoda, jednak) a i tak zdarzało mi się karmić dość ekstremalnie - na przykład pod folią przeciwdeszczową z wózka podczas dnia sportu w szkole Ch. i J.
6. Jedzenie
Crumpets i frytki z octem (choć w ilości symbolicznej) - tylko w Anglii. Miałyśmy mały wysyp po angielskich truskawkach, pierwszy w karierze Mill, ale reszta bez zarzutu. I nawet schudnąć trochę mi się udało, ale nie pytajcie mnie jak to się stało, bo nie wiem.
7. Podróż samolotem z Mill, za to bez Towarzysza Męża
Towarzysz Mąż pracuje w Anglii przez najbliższe 6 tygodni (cóż, ktoś musi zarobić na wakacje no 2), a Mill i ja odpoczywamy w domu. Choć póki co 'odpoczywamy' bo ja czuję się pogodowo fatalnie (zatoki, auaaa!) a Mill normuje mi laktację i je non-stop (rośnie?). Jutro szczepionki. I staram się nie przesadzać z ilością zaplanowanych spotkań, bo naprawdę ale to naprawdę muszę ogarnąć to mleko.
Jeśli chodzi o podróż samolotem z Mill - było spoko! Trochę mi dała popalić na lotnisku (jeść, jeść, jeeeeeeeeeść! Ale uwaga, na lotnisku w Liverpoolu jest specjalny pokój do karmienia, totalnie pozbawiony kibelkowego zapachu. Oł je!)
Obsługa mi pomogła z wózkiem (czytaj: weszłam do samolotu inną drogą niż reszta ze względu na schody), ale musiałam ją wyjąć z Tuli, bo musiała być przypięta dziadowskim pasem. Mimo to dostawszy butelkę na starcie przespała cały lot włącznie z lądowaniem, czekaniem na plecak i załadowaniem do samochodu.
'Anioł, nie dziecko!' powiedziała pani siedząca obok i zdecydowanie się z nią zgadzam. Choć niewiele to pomogło bo samolot był wypakowany płaczącymi i krzyczącymi dziećmi. Ale mimo to cieszę się że to nie moje dziecko (choć oczywiście rozumiem że to niczyja wina) i udało mi się uniknąć dodatkowego stresu. Stwierdzam po dwukrotnym locie z Mill, w tym jednym samotnym, że bez problemu nadaje się do podróżowania. Hurra!
8. Planowanie postów na bloga
Ze względu na ograniczony czas, słaby internet i limitowany dostęp do komputera trochę się opuściłam blogowo, za to w notatkach telefonowych mam całą listę pomysłów na posty, więc ten... strzeżcie się! Muszę też ogarnąć problem z zakładkami (bo leci M4 a zakładka M3 się nie wczytuje - czemu, no czemu!?!?!?) i popoprawiać parę literówek... Ale podczas drzemek Mill mam nadzieję że uda mi się to ogarnąć.
A Wam, jak mija lato?
Ściskamy,
z&m
Kajam się za długą blogową nieobecność, ale wakacje, podróże, same rozumiecie... Różnie bywa. Ale wracam i mam nadzieję na dobre, przynajmniej do końca sierpnia, kiedy w planach wakacje no 2, tym razem w trochę (oby!) pogodowo bardziej typowo letnim miejscu...
Gdzie byłam i co robiłam kiedy mnie nie było...
Hmmm...
1. Zakupy
Moja Angielska-Teściowa-Samo-Zło namówiła mnie na zakupy part 2 (w dodatku z Mill, która niezainteresowana cały wypad zakupowy przespała, więc stosunek do zakupów póki co ma zdecydowanie po tatusiu), na których byłam niegrzeczna i kupiłam jeszcze parę drobiazgów (dwa topy, bikini - na moje usprawiedliwienie mam to że w żadne się z karmiącym cycem nie mieszczę a na nieangielskie wakacje z czymś trzeba jechać, kostium kąpielowy dla Mill - z tym samym zamysłem, i yyy.... jeszcze jedne tanie baletki w Prajmanim). Angielska Teściowa tym razem też poczyniła zakupy, więc chociaż tyle, nie ja jedna mam wyrzuty sumienia do mienia.
2. Odwiedziny u rodziny i krewnych i znajomych królika
Czas w UK zawsze staramy się wykorzystać maksymalnie na spotkania z rodziną i przyjaciółmi z którymi widzimy się tylko parę razy w roku. Jako że ja nie widziałam wszystkich wyjątkowo długo bo ze względu na ciążę i lenia odpuściłam tradycyjny wyjazd jesienny i zimowy tym bardziej starałam się korzystać. Tym sposobem ciągle kogoś odwiedzaliśmy z Mill i czasem wychodziliśmy bez niej. Ja musiałam dwa wyjścia odpuścić, ale o tym więcej w punkcie 4. Ale i tak się nawychodziłam za wszystkie czasy. No i ilość komplementów na temat tego jaka Mill piękna i jak ja świetnie wyglądam po ciąży to zawsze + 100 pkt. do samooceny
Wnuczki Angielskiej Teściowej x3
Milly z cioteczką J. i gadającą papugą "Hello Rollo'. Z Mill urządzili sobie konkurs na piski, i do teraz żaluję że tego nie nagrałam
M&J
G., mama M. + Lilly the Dog
Lilly & Milly. Sympatia wzajemna natychmiastowa. Mill piszczała z radości a Lill pilnowała i merdała ogonem
Kuzynki po raz kolejny. Udało im się też zaliczyć pierwszą wspólną kąpiel w wielkiej wannie. Awww...
Gra o Tron w wersji planszowej. Półtorej godziny zajęło nam rozłożenie planszy i ciągle było przed nami ok. 26 stron instrukcji. Olaliśmy sprawę i poszliśmy na piwo (bezalkoholowe!)
Liverpoolska przyjaciółka L. która pofatygowała się nas odwiedzić specjalnie po to żeby poznać Mill
3. Odprowadzenie siostrzenic Towarzysza Męża do szkoły
Pchanie wózka uwielbiają chyba wszystkie małe dziewczynki, w tym Ch. i Jo-Jo, które poranne pchanie wózka do szkoły uznały za zabawę dnia. Mill jest sławna prawie niczym jej mama (hue hue, o tym tu) bo nauczycielka J. wyskoczyła z klasy na nasz widok z zapytaniem czy to słynna 'baby Milly from Poland' bo ona tyyyyle o niej słyszała. Udało mi się też załapać na dzień sportu i oglądanie Ch. w strugach deszczu w jej pierwszym wyścigu.
4. Kryzys laktacyjny
Dopadł i mnie. Rano jest jeszcze jako-tako, ale mimo mojego super laktatora wieczorem słabizna.Od paru dni Mill jest marudna i wisi na cycku po 4h i ciągle głodna. Próbowałam przeczekać, ale niestety musiałam jej raz podać MM - po dwóch godzinach bezskutecznego jedzenia i płakania wypiła 60ml i zasnęła w końcu snem tak twardym że spała od 22 do 7. Mimo tego czuję się zlaktoterroryzowana i z całym moim zrozumieniem dla matek karmiących sztucznie i nieuważaniu butli za koniec świata, tak sobie wkręciłam że Mill ma być tylko na cycku i koniec że odpuściłam parę wyjść (urodziny kolegi, grill u drugiego) po to żeby spędzić wieczór ją karmiąc. Po paru fatalnych dniach dziś wydaje się być trochę lepiej, choć boję się chwalić. Wróciłyśmy już do Polski, więc zabunkrowałam się z Mill w domu i karmię ją kiedy chce. A chce ciągle. Dobre jest to że kiedy zjada mniej mniej też ulewa (jednak ciągle ulewa). Za radą męża Angielskiej Teściowej zaczęłam Mill też odbijać i bardzo ale to bardzo to pomogło - ulewa jej się znacznie mniej i jest zdecydowanie spokojniejsza.Więc w naszym przypadku to bujda, że dzieci karmionych piersią nie trzeba odbijać. Jak się ma takiego łapczywego głodomora jak mój to najwyraźniej trzeba.
Nie ma papu, nie ma frajdy
5. Karmienie extreme
W Anglii tolerancja dla karmienia piersią jest jaka jest, czyli słaba. Ja mimo wszystko karmiłam gdzie wlezie wykorzystując szaliki i Towarzysza Męża do pomocy. Czasem zabierałam też butelki z odciągniętym pokarmem (wygoda, jednak) a i tak zdarzało mi się karmić dość ekstremalnie - na przykład pod folią przeciwdeszczową z wózka podczas dnia sportu w szkole Ch. i J.
6. Jedzenie
Crumpets i frytki z octem (choć w ilości symbolicznej) - tylko w Anglii. Miałyśmy mały wysyp po angielskich truskawkach, pierwszy w karierze Mill, ale reszta bez zarzutu. I nawet schudnąć trochę mi się udało, ale nie pytajcie mnie jak to się stało, bo nie wiem.
7. Podróż samolotem z Mill, za to bez Towarzysza Męża
Towarzysz Mąż pracuje w Anglii przez najbliższe 6 tygodni (cóż, ktoś musi zarobić na wakacje no 2), a Mill i ja odpoczywamy w domu. Choć póki co 'odpoczywamy' bo ja czuję się pogodowo fatalnie (zatoki, auaaa!) a Mill normuje mi laktację i je non-stop (rośnie?). Jutro szczepionki. I staram się nie przesadzać z ilością zaplanowanych spotkań, bo naprawdę ale to naprawdę muszę ogarnąć to mleko.
Jeśli chodzi o podróż samolotem z Mill - było spoko! Trochę mi dała popalić na lotnisku (jeść, jeść, jeeeeeeeeeść! Ale uwaga, na lotnisku w Liverpoolu jest specjalny pokój do karmienia, totalnie pozbawiony kibelkowego zapachu. Oł je!)
Obsługa mi pomogła z wózkiem (czytaj: weszłam do samolotu inną drogą niż reszta ze względu na schody), ale musiałam ją wyjąć z Tuli, bo musiała być przypięta dziadowskim pasem. Mimo to dostawszy butelkę na starcie przespała cały lot włącznie z lądowaniem, czekaniem na plecak i załadowaniem do samochodu.
'Anioł, nie dziecko!' powiedziała pani siedząca obok i zdecydowanie się z nią zgadzam. Choć niewiele to pomogło bo samolot był wypakowany płaczącymi i krzyczącymi dziećmi. Ale mimo to cieszę się że to nie moje dziecko (choć oczywiście rozumiem że to niczyja wina) i udało mi się uniknąć dodatkowego stresu. Stwierdzam po dwukrotnym locie z Mill, w tym jednym samotnym, że bez problemu nadaje się do podróżowania. Hurra!
Samolotowe selfie no 2
8. Planowanie postów na bloga
Ze względu na ograniczony czas, słaby internet i limitowany dostęp do komputera trochę się opuściłam blogowo, za to w notatkach telefonowych mam całą listę pomysłów na posty, więc ten... strzeżcie się! Muszę też ogarnąć problem z zakładkami (bo leci M4 a zakładka M3 się nie wczytuje - czemu, no czemu!?!?!?) i popoprawiać parę literówek... Ale podczas drzemek Mill mam nadzieję że uda mi się to ogarnąć.
A Wam, jak mija lato?
Ściskamy,
z&m
Subscribe to:
Comments (Atom)












