Upał jakby zelżał. Usypiam Mill jedną ręką (drzemała między 18 a 21, ma prawo jeszcze nie spać), drugą ogarniam co jeszcze jest do ogarnięcia, trzecią zjadam resztki kolacji przygotowanej cztery godziny wcześniej. Mill usypia, dom w miarę ogarnięty, kolacja w brzuszku (sorry Gregory, diety matki karmiącej dietami matki karmiącej, ale kiedyś jeść trzeba), jest pięknie!
00:05 a.m.
Mill przewraca się z boku na bok, kwili, po to, żeby się rozedrzeć. Lecę do łóżeczka, głaszczę po policzku, i stosuję wszelkie możliwe triki które zwykle działają, ale nie dziś. Nieważne że przed chwilą jadła, znów podaję pierś (może pić jej się chce?). Zasypia w moim łóżku w 2 minuty.
00:08 a.m.
Przenoszę Mill do jej łóżeczka. Ryk.
00:08 - 1:08 a.m.
Analogiczna sytuacja jak w 00:05 a.m. i 00:08 a.m. powtarza się pięć razy. Po pięciu kapituluję i pozwalam jej spać ze mną bo też padam na dziób. Jutro powalczę o łóżeczko, dziś nie mam siły. A może to jednorazowy wyskok i nie trzeba będzie walczyć?
04:16 a.m.
Budzę się. Mill chce jeść a ja przypominam sobie że do dzisiaj muszę wysłać papiery do OFE. Mill je, daje się przewinąć i śpi. Ja ustawiam przypomnienie apropos OFE w telefonie i też próbuję spać. W końcu o 9:30 widzimy się z Olgą, a wyspać się trzeba.
06:01 a.m.
Mill wstaje na całego. Je, przewijam ją, po czym do mnie uparcie gada. Marzę o obecności Towarzysza Męża, albo kogokolwiek, kto mógłby zająć się poranną gadułką, żebym ja mogła jeszcze trochę pospać. Nie ma szans. Karuzelka be, łóżeczko be, a uśmiechy i pogawędki cacy. I zmiany pieluszek, oooo taaaak. Łałałałałałłała. Łałała? Ja Ciebie łałałała, psia kostka, też.
07:28 a.m.
Po długich namowach Mill w końcu postanawia usnąć. Ja od razu z nią. 6:00 to zdecydowanie nie moja pora.
08:00 a.m.
Budzik. No tak, o 9:30 widzę się z Olgą, a muszę jeszcze zjeść śniadanie, wyglądać jak człowiek i ogarnąć Mill. Ale jeszcze pięć minut. Ustawiam drzemkę i śpię kolejne pięć minut. Mill niewzruszona.
08:45 a.m.
Dziewięć drzemek później w końcu wstaję. Robię śniadanie, ale nie zdążam go zjeść. Ogarniam Mill która od rana nie w humorze (czyżby się nie wyspała?). Czuję nadchodzący hardkor.
09:34 a.m.
Spóźniłam się jedyne cztery minuty i to dlatego że zagadała mnie sąsiadka A. Mill w świetnym humorze (hardkor nie nadszedł), na dzień dobry śle mnóstwo uśmiechów. Z Olgą jej kuzynka A. z dwójką dzieci i koleżanka M. z jednym.
09:50 a.m.
Wyruszamy spod miejsca spotkania w stronę parku. Duszno i pochmurno, ale naiwnie myślimy że nie będzie padać przez najbliższe parę godzin. Dzieci w humorach.
10:08
Spotykamy D. z Martusią. Martusia kończy dziś roczek. Wszystkiego najlepszego dla Martusi! D. niczym święty Mikołaj obdarowuje nas prezentami. Olga i ja dajemy ciała - własnoręcznie uszyty prezent Olgi został w domu Olgi a własnoręcznie kupiony prezent mój został w domu moim. Ale nadrobimy dzięki Poczcie Polskiej wkrótce! Obiecujemy!
11:27 a.m.
Po licznych pitstopach w celu:
- nakarmienia któregoś dziecka
- przewinięcia któregoś dziecka
- zjedzeniu loda/gofra przez którąś mamę
- ustąpienia miejsca rowerowi (na ścieżce rowerowej zresztą, mea culpa!) przez któreś dziecko/którąś mamę
- zerwania kwiatka przez któreś dziecko
- popodglądania zwierzątek zza muru w zoo
w końcu docieramy do Kontenera Kultury (tego z plażą i parasolami i świetnymi burgerami - pisałam o tym miejscu już tu).
Pana od burgerów jeszcze nie ma. Zamawiam Yerbatę i wszystkie rozsiadamy się na leżakach. Dalsza część mamino-pogawędkowa i dzecięco-zajmująca się (karmienie i drzemki w przerażającej większości) trwa do mniej więcej 14, kiedy rozsądne mamy posiliwszy/napiwszy się postanowiły zrobić odwrót i wracać do domu. Zostaje Olga i ja.
14:04
Dzwoni Ruby Soho że są w parku. Już już miałyśmy się z Olgą zbierać bo czarna chmura wydawała się
nadciągać wprost na nas, no ale jak Ruby jedzie to czekamy, a jak.
14:37
Zaczyna lać. Z Olgą uciekamy do knajpy 'Wioska Rybacka' tuż obok. W knajpie wszystko się lepi i zgodnie z nazwą śmierdzi rybą. Leje na całego, grzmi i błyska się. Boję się burzy, ale jesteśmy pod dachem. Zamawiam herbatę, Olga ziemniaki. Dziewczynki na szczęście w dobrych humorach, śmieją się i gaworzą. Ruby dojeżdża na parking, jest 5 minut od nas, ale nie może wyjść z auta bo tak leje i grzmi. W międzyczasie dziewczyny jedzą, mamy gadają o Sylwestrze, Mill testuje wózek Polki (Quinny Zapp 2) i całkiem jej się podoba. Z wrażenia postanawia obrzygać Polce stopę.
15:20
Mąż Olgi deklaruje się je odebrać samochodem. Dobry pomysł. Olga chce zebrać i mnie, ale Bebetto Luca, którą uwielbiam, ale nie do transportu samochodem, brak fotelika i słabnący deszcz przekonują mnie, że jednak dam radę dojść. W końcu to raptem 15 minut piechotą i już prawie-prawie nie pada i prawie-prawie nie grzmi.
15:45
R. podjeżdża pod knajpę, zgarnia Polę i Olgę, ja rozkładam parasol (nie taki bajerancki jak R. z Oxfordu, ale za to w słonie), nakładam folię przeciwdeszczową na wózek i pędzę do domu.
15:50
Dzwoni Ruby. Są z rodzinką w Silesii (czyli centrum handlowym na przeciwko mojego mieszkania), bo Kato totalnie zalane, megakorki i nie ma sensu jechać. Deklaruję się do nich dołączyć. Mill śpi.
16:02
Znajduję Ruby + 3 i idziemy na kawę. Kropka i Mill w najlepszej komitywie, nawet jeść chcą w tym samym czasie. Młody urzęduje z tatą i pochłania sernik z truskawkami, którego mega mu zazdroszczę, ale skoro nie jem nabiału to nie jem i sernika. Każdego szkoda.
16:54
Docieramy do mnie. Tour de mieszkanie trwa dwie minuty. Serwuję herbatę i wafle ryżowe z tahini (głupio mi po wypaśnych frykasach u Ruby, ale zobowiązuję się lepiej przygotować następnym razem). Rozkładam koc na środku podłogi, podziwiam umiejętności podnoszenia pupy Kropki, gadam z Młodym (i ze, ekhem, starymi Młodego trochę też) i przytulam Mill, której jednak podoba się na brzuchu bardziej niż zwykle dziś. Mimo koszmarnej pogody humory wciąż dopisują.
18:39
Ruby i jej rodzina wracają do siebie. Mill ulewa na całego, przebieram ją i siebie. Szybko wypełniam druk do OFE, wkładam Mill do Tuli i pędzimy na pocztę.
19:00
Wróć, Milly znów ulała, wyjmuję z Tuli, przebieram, wkładam do Tuli i teraz naprawdę pędzimy na pocztę.
19:10
OFE załatwione. Po drodze z poczty wchodzę na chwilę do działu dziecięcego w H&M.
19:50
Po 'chwili' wychodzę z dwoma rampersami na ramiączkach z eko-sreko bawełny (grunt że oprócz tego że z eko-sreko bawełny to jeszcze z wyprzedaży za całe dwie dychy), dumna z siebie jak nie wiem że nie wzięłam nic innego. Rampersy nabyte z zamysłem wykorzystania ich podczas wakacji. Po powrocie do domu okazuje się że póki co w Chorwacji jest 16'C.
20:15
Kładziemy się z Mill na ciągle rozłożonym kocu i uprawiamy śmichy-chichy, kręcimy filmiki, robimy zdjęcia i wysyłamy do Towarzysza Męża. Jeszcze tylko dwa i pół tygodnia! W końcu głodną Mill karmię i przy piersi mi usypia. Odtransportowuję do łóżeczka i olewam kąpiel (wykąpię ją jak wstanie, przecież nie będę jej budzić żeby ją wykąpać, bez sensu). Siadam do nadrabiania blogowych zaległości czytelniczo-piśmienniczych. Jestem zmęczona, ale zadowolona. Lubię takie intensywne dni!
21:50
Mill ciągle śpi w swoim łóżeczku. Ja kończę pisać posta i zastanawiam się, czy może jednak nie obudzić jej na kąpiel. Deszcz leje.
No i niech mi ktoś powie że w czasie deszczu dzieci się nudzą!
A Wam, jak minął dzień?
Ściskamy,
z&m
PS. 22:06 Ciągle śpi!!!! No i jak ja mam ją wykąpać?!
No pada...
Zanim padało - maminy zlot w Kontenerze Kultury
W końcu śpi, Miss 6 rano!
Jem wegańskiego burgera, bo wołowiny w diecie bezmlecznej też nie można
Łup z H&M na niefortunnym tle z pomarańczowego koca
Jak to po rękach Cię mam całować? Za to że na dwie minuty usiadłam w Twoim wózku. No wieeeesz?
Millowe i Kropkowe stópki podczas maminego raczenia się kawą