Saturday 30 November 2013

W23 Balkonowy OOTD

Wybrałam się dzisiaj ambitnie na darmowe USG 4D. W Smyku taka akcja była. A że do Smyka mam jakieś 5 minut spacerkiem nic nie stało na przeszkodzie żeby skorzystać. W smyku były dzikie tłumy i to okazało się być przeszkodą. Dziewczynkę w 4D zobaczymy innym razem (już co-nieco tam podejrzeliśmy na badaniu prenatalnym połówkowym, którego wyniki, odpukać, bardzo dobre), nie mniej jednak przed wyjściem towarzysz mąż zrobił mi parę zdjęć. Oto Milly i ja, w drodze na USG, jeszcze nieświadome niepowodzenia jakie nas spotka (spoko, straty zminimalizowane - daleko nie mielismy i przy okazji pooglądaliśmy wózki :D)


Brzuch widać, brzuch! I to nie jest duży obiad tylko najprawdziwszy dwudziestotrzytygodniowy dzidziuś :)


Co mam na sobie:

- chusta: vintage, zajumana mamie, a właściwie babci, ale ponoć moja mama nosiła ją jak była nastolatką. Potem nie nosił jej nikt, a ja sobie ją wyjątkowo upodobałam już parę dobrych sezonów temu i noszę nader często.
- sweter: nowy-nie nowy nabytek z H&M. W lumpeksach bywam bardzo rzadko (ostatnio z dobrych pięć lat temu) aż do czasu kiedy czerwony ludzik zatrzymał mnie na pasach, a ten sweter wisiał na wystawie lumpeksu przy światłach. Weszłam, zobaczyłam, zwyciężyłam. Sweter jak nowy, ani pół kuleczki zmechacenia, śladu zużycia, NIC, do tego ten skład: 55% wełny. I można go prać w pralce (na programie wełna, ale jako że jestem szczęśliwą posiadaczką takiego programu to piorę, i nic sie z nim nie dzieje). Niech mi ktoś pokaże sweter w sieciówce z takim składem! Kolejny bonus: zapłaciłam za niego całe 18 złotych. Deal roku.
- płaszcz: Top Secret. Kupiłam go ładnych parę lat temu i do tej pory pamiętam że kosztował 199PLN. Do tej pory jednak nie pamiętam dlaczego pamiętam, że tyle kosztował. Lubię, ale nie wielbię. Noszę dla odmiany. Okryć wierzchnich mam akurat dość sporo, już od paru lat nie kupiłam niczego nowego, bo wszystko co mam spokojnie mi wystarcza.
- dżinsy: H&M , ok. 30 dolarów (przywiezione z podróży poślubnej w Stanach - byłam wtedy w jakimś 8 tygodniu ciąży i wydawało mi się że w ciąży na pewno będę gigantyczna, więc muszę wziąć rozmiar 38, który do tej pory jest mi za duży, za to jedyna druga para ciążowych spodni którą posiadam, ktora też jest z H&M, i która ma postać czarnych rurek w rozmiarze 36 leży jak ulał i trzeba było nie zakładać najgorszego, ale mądry Zuz po szkodzie, a przecież nie będę kupować większej ilości spodni ciążowych, zwłaszcza w mniejszym rozmiarze)
- buty: Zara Kids. Są idealne. Płaskich motocyklówek szukałam wszędzie i niby wszędzie teraz są. Ale albo nie było mojego rozmiaru, albo jakoś kiepsko wykonane, albo wyglądały moje nogi w nich kiepsko, albo... Zawsze jakieś albo. Te, nie dość że są skórzane, to jeszcze mają w środku futro. A dobre futro na zimę, jak każdy wie, nie jest złe. Ich jedyny mankament to chyba tylko to, że jeszcze nie jest wystarczająco zimno żeby je nosić non-stop. Ale może to też być mankament pogody, nie butów. Acha, nie wspomniałam o cenie. Moje idealne buty na ten sezon kosztowały 199PLN, czyli połowę ceny damskich motocyklówek w sieciówkach. O sklepach typu Badura czy Aldo nie wspominając.
- torebka: Fendi. Dostana od ex-chłopaka na gwiazdkę za czasów kiedy jeszcze byłam młoda, niezamężna, szczupła, bez dzidziusia w brzuchu i na pocztątku studiów. Około miliona lat świetlnych temu. Chociaż, jak teraz o tym myślę, to przecież ciągle jestem młoda, a i wybitnie szczupła nie byłam. Torebka, tak czy inaczej, dogorywa. Uszy miałam już robione u szewca, zamek nie działa. Ale noszę ją jeszcze. Nie non-stop, ale noszę. Na bogato, a jak. Choć przy jej stopniu zużycia, nie wiem czy tak bym to nazwała.
- fryzura: dwudzistosekundowy kok ekspresowy. Potrzebne tylko długie kudły i gumka. Włosy zbieramy do góry i spinamy gumką. Zrobione.
- makijaż: też szybki szpil bez udziwnień. Zresztą i tak go nie widać, więc nie ma co się rozpisywać.
- niewyraźna mina: darmoszka. Na zawołanie. Mówisz i masz, nic prostszego.

Bez 4D, ale za to z outfitem - pozdrawiamy,
Milly & z.-

W23 Pierwsze garderobowe koty za płoty!



Tak jak już pisałam w moim poprzednim poście – do dzisiaj dla Dziewczynki nie miałam nic. Może dlatego mnie tak kopie, bo się dopomina, że haloooo, mamoooo, zorganizuj się! 

Nastał więc ten wiekopomny dzień. Zabrałam się, zwarta i gotowa, i pojechałam do Kasi Z., mojej koleżanki z pracy sprzed stu lat, która postanowiła urządzić wyprzedaż rzeczy po swojej, skądinąd boskiej, córeczce, lat obecnie niemal trzy.

Z braku gotówki (no bo który normalny człowiek idzie na zakupy, nawet na wyprzedaży i nawet u koleżanki, pod koniec miesiąca i to jeszcze przed Świętami!?) z trzech próżniowych worków cudownych rzeczy, wybrałam jedynie te które zachwyciły mnie absolutnie i bez których szafy Milenki sobie nie wyobrażam (ha, co z tego że ona nie ma szafy? Przecież jeszcze nic nie ma, poza już zakochanymi w niej do obłędu mamą i tatą). Pragmatycznie może niekoniecznie, bo takie maleństwa z tego co widziałam odziewa się głównie w bodziaki, pajacyki, czy jak tam zwał, ale te towarzysz mąż mam nadzieję przywiezie je mi z Anglii, gdzie jedzie na Święta (ale to temat na osobny post :) i gdzie w Primarku takie basicowe rzeczy może śmiało dostać. Z drugiej strony weź tu kobieto (nawet w ciąży!) wyślij chłopa na samotne zakupy dla noworodka… Hmmm… może zaangażuję teściową :)

Suma sumarum, oto najnowsza kolekcja mojej małej szafiary, ta-dam!
[Kajam się za jakość zdjęć – jest ciemno, a  o tej porze roku robienie zdjęć kiedy nie jest ciemno kiedy ma się normalne życie jest lekko mówiąc utrudnione. Obiecuję, wszem i wobec, poprawę.]





Misiowo-polarowy dresik HiMowy. Miłość od pierwszego wejrzenia. Czy Wy widzicie te uszy?!!?!?!? Jestem absolutnie zauroczona – dajcie mi coś z uszami a będę zachwycona. 200% słodkości. I bez różu. Ach, ach! [H&M]
 






Powinna mi się kompletnie nie podobać ta włóczkowa sukienusia – nie dość że zielona, to jeszcze w mysz! Mimo mojej awersji do zielonych ubrań (tak, wiem, irracjonalnej i nieuzasadnionej, no ale nie lubię to nie lubię, co zrobić. Na talerzu uwielbiam, w parku uwielbiam, ogólnie kolor niczego sobie, ale tkaniny jakoś mi nie pasują, trudno) i myszy (aaaa, a myszy nie znoszę jak mało czego!) sukienka jest boska. No jest i już. Poza tym może Milly lubi zielony. Albo i nawet, nie daj Boże, myszy. Aaaa! [Zara]
 





Hipsterskie mamy strzeżcie się, nadchodzi moje lansiarskie dziecko! [Zara]







Bluza dostana w gratisie od Kasi. Ze względu na mojego brytolskiego męża. Ha, zawsze wiedziałam że brytolski mąż się na coś przyda, ale nie śmiałam przypuszczać że będzie to akurat dostawanie bluz dla naszej córeczki w gratisie. Nie wiem jeszcze jak Ona wygląda, ale widzę Ją w tym. Z jej cudownym tatkiem. Love. Acha, i cień mojej ręki na zdjęciu macie w gratisie ode mnie. [H&M]
 






Ta bluzeczka jest Maleństwem na 50 cm. I choćby Milly ją miała włożyć raz, i choćby w szpitalu, musiała być moja. Te łatki na łokciach i ten szydełkowo-guzikowy królik. No och i ach i tyle![Next]
 






Znowu różowy… Temat rzeka. W przeciwieństwie do zielonego do różowego nic nie mam, przeciwnie, bardzo lubię, co więcej, czasem nawet noszę. A raczej lubiłam, dopóki nie okazało się że to Maleństwo w moim brzuszku jest dziewczynką. Róż. Wszędzie róż. Przecież jest tyle innych kolorów, o co chodzi z tym różem dla dziewczynek? Jeśli jednak nie w wieku niemowlęcym to nie wiem kiedy Młoda da radę wyglądać szałowo w różowej welurowej sukienusi z baletniczą wystającą spódnicą (no kiedy?!) Plus, sukienka ma króliki. A ja, odkąd zobaczyłam outfit królika dla dzidziusia w Breaking Bad mam jakąś totalną króliczą obsesję. I znów (ależ dzisiaj jestem hojna!) – ręka fotografa aka moja w gratisie. [no name]
 






Takie letnie dwa-w-jednym cuś. Wygląda jak dwa, a jest jednym. I z takiego chłodzącego materiału, szał ciał. Widzę już jak Młoda śmiga w tym po plaży w Chorwacji. Albo po ogródku u mamy, jak nasze plany wakacyjne wezmą w łeb. Chociaż, po głębszym zastanowieniu, w lato to ze śmiganiem po czymkolwiek może być ciężko, bo o ile mi wiadomo pięciomiesięczne dzieci jeszcze nie śmigają. A może nie mam racji. Poprawcie mnie, jeśli się mylę. [Catimini]
 






Kolejne dwie letnie sukieneczki. Cudne. Sama bym takie chciała, ale jestem o jakieś pięćdziesiąt kilo za ciężka i o jakiś metr pięćdziesiąt za duża. [H&M]
 






Kolejne mega-lowe. Po dwójce dzieci, a wygląda jak funkiel nówka. Wykończone to jest jak najlepsze rzeczy z mojej szafy (albo i lepiej) i skrojone tak że kolejną dwójkę dzieci przetrzyma. [De Bijenkorf]
 




Koszula w kratę. Ja nie mam żadnej a zawsze chciałam (urok cycków, nic nie leży w koszulach, ni hu hu). Jako że Milly w wieku lat 0 cycków, podejrzewam, mieć nie będzie, to jej śmiało mogę zaproponować. Z hispterskim dżinsami będzie wypas. [Zara]






Lans nad lanse czyli moje dziecko jeszcze się nie urodziło a już ma posh sweter w swojej kolekcji. Panie Ralphie Laurenie, bardzo jest śliczny. W sam raz do bezcyckowej koszuli w kratkę i hipsterskich dżinsów. I miliona innych rzeczy. No bo czy mały kremowy warkoczowy sweter w dobrym gatunku to nie jest dziecięcy odpowiednik małej czarnej? [Ralph Lauren]
 






O, jednak się coś pragmatycznego przyplątało. Rajtuzy. No bo która dziewczynka nie potrzebuje rajtuz? Na pończochy ona jeszcze ma czas!
 








Biały lniany komplecik. Prosty. Zachwyca mnie, zwyczajnie. Lubię białe. I proste. Kompleciki niekoniecznie, ale to w wieku lat 28, a nie -4 miesięcy. [H&M]
 




I, na koniec, kolejny gratis od Kasi (dzięki, Kasiu!) – majty na basen. Nie myślałam o basenie, ale majty na basen są tak urocze, że może pomyślę.



Uff, to by było na tyle. Pierwsze milenkowe zakupy uważam za bardzo udane. O trzy stówki uboższa, ale o ile szczęśliwsza mama-to-be, która nie może już powiedzieć że nic ma niczego dla Córeczki (wooo-hooo!) pozdrawia ciepło!

z.-
 

W23 Wszyscy mają bloga... mam(a) i ja!

Czytam. Czytam blogi namiętnie, ostatnio głównie te ciążowo-mamowe. Wpadam trochę w panikę, bo tu 23 tydzień a ja ciągle nic. Ani regularnych zdjęć brzucha, ani dziecięcych książeczek, pamiętników i czegokolwiek, co świadczyło by o tym, że ciąża to ważny dla mnie okres. Fatalnie!

W ramach postanowienia poprawy:

primo - ten oto blog
secundo - wyprawa wózko-sklepowa (co prawda i towarzysz mąż i ja poddaliśmy się po dwóch sklepach, za to wytypowaliśmy parę wózków którymi nawet się przejechaliśmy, poskładaliśmy i powybrzydzaliśmy, podyskutowaliśmy i dyskusje trwają, ale opcje jakieś są, a ja w końcu wiem o co chodzi z gondolami, spacerówkami, piankowymi versus pompowanymi kołami i ba, nawet wiodących producentów znam! Risercz trwa)
tertio - wyprawka. A raczej jej dotychczasowy brak. Kompletny. Na tych wszystkich czytanych przeze mnie namiętnie blogach wszyscy już wszystko mają, albo tak to wygląda. A ja nie do końca jeszcze kumam o co chodzi z niedrapkami, że już nie wspomnę o tym że nie wiem co to kosz Mojżesza (wiem że to dwa kliknięcia u wujka gogle, ale boję się że się dowiem i spanikuję że jeszcze tego nie mam. Co, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze niczego nie mam, nie powinno być aż tak przerażające jak jest). Jadę dziś do mojej starej pracowej znajomej sprzedającej ciuszki po swojej dziewczynce. Idzie ku lepszemu!

A Milenka smacznie chrapie. I nie, nie dam sobie wkręcić że jestem złą mamą-in-spe, że zdarza mi się rozmawiać na tematy niezwiązane z ciążą (o zgrozo, zdarza mi się nawet częściej niż na te z ciążą związane), że przygotowania idą wolno, że ponad połowa ciąży za mną a ja jeszcze nic nie mam, że ciągle pracuję zamiast matko-polkować, że zdarza mi się mieć bałagan, że… że… że… Mam czas. Działam. Będzie dobrze!