Saturday 31 May 2014

M3 Się dzieje!

Weekend upływa nam niezwykle intensywnie. Uwielbiam takie weekendy!

Zaczęło się od tego że Towarzysz Mąż poszedł do pracy. Miało padać więc ja i Mill postanowiłyśmy (ok, ja postanowiłam za nas dwie) leżeć w łóżku porannie, tulić się nawzajemnie, pić herbatę (ja) względnie mleko (Mill) i czytać książki (ja, ale od biedy na głos, choć nie wiem na ile Alice Munro nadaje się dla niemowląt). Ale... sobota zaskoczyła nas pięknym porannym słońcem. Wobec tego nie pozostało nam nic innego jak doczłapać (tak, znów szłyśmy piechotą wobec tego że Towarzysz Mąż miał auto w pracy. Co więcej w tym aucie nie miał fotelika, a że liczyłyśmy na to, że po pracy po nas przyjedzie musiałyśmy fotelik ze sobą zabrać. Ja, ofiara propagandy że dzieci nie wolno w fotelikach za długo wozić nie wiozłam jej wcale, tylko pchałam wózek z wpiętym fotelikiem... i niosłam Milly w Tuli. Przespała całą drogę. Dotarłyśmy w jednym kawałku. W dwóch to znaczy, Milly i ja, ale cało i zdrowo, mam na myśli) na piknik z Judytą vel Mamą Silesią która tym razem dotarła, hurra! Tak jak i Dorotka z Martusią, kolejne hurra! Ja to chyba powinnam otrzymać jakąś piknikową kartę stałego klienta bo wszem i wobec oświadczam że nie ominęłam żadnego majowego pikniku!

 Była Judyta z Benem...

 ...i Dorota z Martusią...

... a piżamowa Mill odkrywszy niedawno swoje rączki postanowiła niczym niewzruszona je uparcie konsumować

Z pikniku przegonił nas deszcz (świnia!) i fakt, że przyjechał Towarzysz Mąż nas zgarnąć. Oraz fakt że umówiliśmy się ze szkocko/amerykańsko/angielskim kolegą M. na lancz w naszym starym dobrym Parku Śląskim.


 Mina Mill wyrażająca focha. Z cyklu 'Nie jadłam już 45 minut, gdzie jest moje mleko, heloooooou?!'

Wujek M. z Milly pod moskitierą w tle. Po nakarmieniu poszła grzecznie spać.

Ze śpiącą Milly wysłałyśmy tatę i wujka M. na Juwenalia (z niektórych rzeczy nigdy się nie wyrasta)a my do domku gdzie odwiedziły nas cioteczki D. i B. Ślub B. już za trzy tygodnie (podobnie jak wujka M. z powyższego obrazka, choć to nie ich wspólny ślub. Zresztą czerwiec u nas w ogóle miesiącem ślubów jest, bo idziemy aż na 3 wesela, a nie na 4 tylko dlatego że dwa, wspomnianych M. i B. są tego samego dnia w różnych miejscowościach oddalonych o ponad 100km i przeteleportować się nie damy rady. Idziemy więc na wesele M., a do B. na wieczór panieński - ja w senie, bo Towarzysz Mąż nie bardzo się na wieczory panieńskie nadaje, i na śląskie tradycyjne 'trzaskanie') więc było co ustalać (kiecki, kwiatki, dodatki, biżuterie, ciasta, te sprawy). Jako że pogoda poprawiła się znacznie inauguracja sezonu siedzenia na balkonie (z rowerem Towarzysza Męża w tle, ale niech tam, niezaplanowana to była inauguracja wszak) miała miejsce też.

Cioteczki D. i B. omawiające szczegóły B.-owego ślubu i jedzące, jak to zwykle przy okazji babskich spotkań bywa

No a po spotkaniu... Cóż, matce vel mnie wrażeń nie dość i postanowiła wziąć ucieszoną z tego powodu wielce córeczkę na jeszcze jeden spacer. Nic że ostatni mecz sezonu, że mieszkamy koło stadionu i że znów do parku (tylu kiboli Mill jeszcze nie widziała ani nie słyszała),a le radość jest.

 Jeee... Jeszcze jeden spacerek!

W sumie możemy się już troszkę zapatulić, słonko zachodzi i robi się chłodniej...

A po powrocie do domu chwilka zabawy z nową zabawką od Mamy Silesii (jeszcze raz dzięki Judyta!!!! Piękna jest!), kąpanie i nyny. Trzeba odespać i szykować się na kolejny szalony weekendowy dzień (Przystanek Śniadanie i obiad dnio-dziecięcy u rodziców moich a Millenkowych dziadków). Ufff.... Uwielbiam takie weekendy, ale też... czekam na poniedziałek :)

Sponsorami dzisiejszej aktywności zabawowej są: J. (poduszka vel skrzydła anioła, choć jak dla mnie wygląda to bardziej jak uszy słonia), Mama Silesia (własnoręcznie uszyta piękna ach ach szmatka sensoryczna), Olga aka Instytut Doświadczeń (słoń), A. (pozytywko-maskotka Bukowski) i A.B.-B. (Rocker Napper).

A Wam, jak minął weekend?

Buźka,
z&m

Friday 30 May 2014

M3 Maty edukacyjne - przegląd

Po co niemowlakom maty edukacyjne? No do edukacji, panie!

Sprawdzają się chyba u wszystkich mam które znam. Dziecko jest w pobliżu, zajmuje się sobą, dotyka różnych materiałów, przegląda w lusterku, szeleści, podnosi główkę, przekręca z plecków na brzuszek i vice versa. Brzmi cudownie. Jedyny problem jaki mam z matą edukacyjną (której jeszcze nie mam) że zajmuje to ustrojstwo od cholery miejsca, co w naszym nie za dużym mieszkaniu w połączeniu z wózkiem, fotelikiem samochodowym, Tulą, kołyską i leżaczkiem bujaczkiem sprawi ze chyba już doszczętnie przestanę widzieć podłogę i nie wiem jak w nawale akcesoriów i gadżetów odnajdę córkę. Ale myślę że mimo wszystko dla chcącego nic trudnego i jak ma mieć młoda motywację do ćwiczeń to niech ma, nawet za cenę mojej podłogi (a niech tam!).

Możecie jakąś konkretną matę polecić? Albo odradzić? Coś co sprawdziło się u Was, albo przeciwnie, były to pieniądze wyrzucone w błoto?

Po wstępnym riserczu oto nasze typy:

1. Fisher Price 'Las Tropikalny', ok. 249PLN

Podobają mi się kolory, różne zabawki, możliwość ich odczepiania i to, że przeznaczona jest dla wieku 0-18 miesięcy. Poza tym od cioci M. Milly dostała karuzelkę z tej serii i karuzelka jest naprawdę cudowna - pięknie wykonana i Milly ją uwielbia i aż piszczy z radości kiedy ją puszczamy, więc prognozuję podobny zachwyt tą matą. Poza tym Fisher Price ma naprawdę świetne zabawki. Nie podoba mi się w tej macie jedynie cena.

2. Mata 'Las Tropikalny' Deluxe , ok. 149PLN


 Czy Wy to widzicie? A widzicie jakąś różnicę między tą a poprzednią? No właśnie, ja też nie.
A skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać, jak mawia słynne hasło reklamowe, a stówka jednak piechotą nie chodzi. Tylko obawiam się że właśnie różnicę widać w jakości przy bliższym poznaniu, więc to co w internecie wydaje się identyczne do końca jednak takie nie jest. Miał tą matę ktoś? Albo porównanie?

3. Fisher Price 'Baw się i kop', ok. 200PLN



I kolejny Fisher Price który wydaje mi się fajny. Ta pierwsza kwadratowa mata chyba jednak do mnie bardziej przemawia, nie mniej jednak na korzyść tej przemawiają większa kompaktowość i... pianinko do kopania. Czy Wy widzicie to pianinko??? No jest bajer, nie ma to tamto.

4. Skip Hop - mata edukacyjna alfabet, ok. 350PLN



No piękna jest. Nie mam do niej absolutnie żadnych zastrzeżeń, wizualnie nawet lepsza niż moja podłoga więc chętnie bym ją powitała w swoim salonie... Tylko droga jak szlag. Czemu ona aż tyle kosztuje? Nawet w zestawieniu z Dżunglą Fisher Price'a to jakieś horrendalne kwoty. Czemu ach czemu?

5. Skip Hop Mata Edukacyjna Treetop, ok. 320PLN


Trochę tańsza od tej alfabetowej, z tej samej stajni. Też piękna, ale niestety też droga. Poza tym całkiem podoba mi się to że jest okrągła. I te zwiarzątka... Fajne takie. Ale kurka, żeby od razu trzy stówki?

6. Taf Toys Mata Do Zabaw Dla Noworodków, ok. 190PLN


Słodka taka jest. Podobają mi się te grzechotki, nie ma to tamto. Podoba mi się też możliwość demontażu pałąków i wykorzystania maty jako samej maty/koca. I to miękkie kółko w środku też mi się podoba. Kolory mocne, ale ponoć dzieci takie lubią, to się nie będę sprzeczać, że mi nie pasuje do salonu. Poza tym ma baterie, muzyki, i wszystko co mata powinna mieć.

7. Fehn Ocean Club Mata Do Raczkowania, ok. 200PLN


Lubię marynarskie klimaty, lubię tą matę - proste. Podoba mi się że jest taka... inna. Trochę bardziej kolorystycznie 'surowa', ale bardzo spójna i po prostu ładna. Choć zastanawiam się czy trochę nie zbyt 'chłopczykowa'.... ha ha, zupełnie jakbym się tym przejmowała ubierając Milly namiętnie w rzeczy po moim chrześniaku

8. Nattou Cappuccino Mata Do Raczkowania, ok 330PLN


Pasuje do naszego beżowego mieszkania jak żadna inna. No piękna jest! Tylko primo - czy o to chodzi w macie edukacyjnej żeby pasowała do mieszkania (nawet niewidzenie podłogi przy tej macie by mnie nie ruszało) czy żeby służyła dziecku do nomen-omen edukowania (a skoro dzieci lubią jaskrawe kolory to ta chyba nie bardzo)? A secudno - droga jak szlag, a żadnych bejero-udziwnień (typu muzyczki i takie tam) nie ma.

9. Ebulobo Mata wielofunkcyjna z serii Peace & Love, ok. 440PLN


Piękna jest. Taka hippisowa, taka moja i taka Towarzyszowo-Mężowa. Ale czy Wy widzicie tą cenę? Ja też. Widzę i przecieram oczy. Fisher Price który na początku wydawał mi się drogi to przy tym tanioszka. Chlip chlip, bo przemawia do mnie ta pacyfa!

10. Ikea, LEKA, ok. 100PLN



Podoba mi się jej minimalizm i cena. Pytanie, czy spodobała by się Mill?



Wszystkie zdjęcia z tego posta pochodzą ze strony ceneo.pl. Poza zdjęciem maty z Ikei która rzecz jasna pochodzi ze strony Ikei.

Gdybym miała budżet nieograniczony, hulaj dusza piekła nie ma, te sprawy, to pewnie zdecydowałabym się na Pacyfkę z serii Peace&Love albo Skip-Hoppowy alfabet. Ale że nieograniczonego budżetu nie mam i milion innych wydatków jak to przy niemowlętach moimi obecnymi typami są i tak nie najtańsze Dżungla Fisher Price'a albo mato-kocyk Taf Toys.

A Wy, macie jakieś typy? A może coś kompletnie spoza listy?

Będę wdzięczna za wszelkie rady,
z.-


Thursday 29 May 2014

M2 Dwa miechy, pneumokoki i sentymenty

29 już! Milly ma dwa miesiące!

Szaleństwo jakieś. Czas się dziwnie zagina w dwie strony - no bo przecież dopiero byłam w ciąży, ba, dopiero dowiedziałam się o tym, że jestem w ciąży, dopiero wyszłam za mąż i myśl o dziecku dopiero mi zaczęła świtać... A tu ona ma dwa miesiące, kiedy to zleciało, ja się pytam? A z drugiej strony mam wrażenie jakby Mill była z nami od zawsze, już kompletnie nie pamiętam mieszkania bez jej łóżeczka, biurka, które robiło za biurko (albo toaletkę vel make-up station jak nazywał ustrojstwo Towarzysz Mąż) a nie miejsce do przewijania, minimalizmu i jako-takiego ogarnięcia.

Szaleństwo, mówię Wam!

Nie będę się rozpisywać o jej umiejętnościach, bo że umie wszystko co w jej wieku dzieci umieć powinny jasna rzecz. Poza tym zrobiła się kluskowata jak nie wiem (waży 4750, tak więc w dwa miesiące utyła ponad dwa kilo. Dobrze że nie jest mną bo ja bym miała doła, a że ona 'ładnie przybiera' się cieszę, bo ponoć dzieci w jej wieku mają 'ładnie przybierać' a karmiąc piersią się nie da dziecka przekarmić ale i tu mam wątpliwości biorąc pod uwagę ile ona ulewa) i nasza pani pediatra stwierdziła na pierwszy rzut oka szelmowsko marszcząc oko że 'głodna nie jest'. Ano, nie jest.

Poza tym ciągle walczymy trochę z jej pupą (już była piękna i gładka, i już-już przymierzałam się do posta... I znowu się zepsuła. Prawdopodobnie dziadostwo genetyczne jako że niemowlak Towarzysz Mąż też tak miał), ale to wszystko. Poza nielicznymi chwilami kiedy Mill marudzi (z reguły w deszczowe dni kiedy nie spacerujemy) jest cudownym, spokojnym, bezkolkowym i uśmiechniętym dzieciątkiem z apetytem na zabawy, wygłupy i jedzenie, ale też śpiącym rozsądną ilość godzin (choć ciągle budzi się dwa razy na karmienie, ale po nakarmieniu i przewinieciu zasypia od razu, a ja nawet tak wolę, bo cała noc bez przewijania dla jej pupy byłaby słaba).
No cudna jest, no!

Wczoraj byłyśmy na pneumokokach, Milly dostała bezdechu szczepionkowego niemowląt (czy jak to tam się zwie), o którym w życiu wcześniej nie słyszałam i dostałam niemal zawału tam. W sensie przy płaczu kiedy dostawała szczepionkę wstrzymała oddech na jakieś dziesięć sekund. Mnie wydawało się to straaaaasznie długo i sama chyba przestałąm oddychać z nerwów i tylko pytałam co jej jest i musiałam chyba wyglądać mocno źle bo pani od szczepionek pytała czy dobrze się czuję (nieważne jak ja się czuję, dziecko mi nie oddychało 10 sekund!) Pani od szczepionek mnie uspokoiła i powiedziała że to się zdarza przy szczepionce i mam się absolutnie nie martwić. Jako że nie miała żadnych objawów poszczepiennych, nawet gorączki, nic, nada - to się nie martwię. Choć internet straszy, oj straszy. Straszy. Ale nie mogę dać się zwariować. Bezdech się odpukać nie powtórzył (i ponoć nie powinien i to jednorazowa akcja przy szczepionce) i mam nadzieję że tak zostanie i że fora pełne tekstów o zapaleniu opon mózgowych i innych koszmarnych rzeczach nie wpłyną na mnie jakoś strasząco-stresująco. Odhaczone i na kolejnych szczepionkach widzimy się dopiero za miesiąc. Uff...
 

Ściskamy Was mocno,
z&m


Wednesday 28 May 2014

M2 Instytut Doświadczeń

W sobotę (hmmm... i w niedzielę w sumie też) spotkałam się z Olgą z Instytutu Doświadczeń. Wielką fanką Olgowej pisaniny jestem odkąd ją odkryłam, a od tego czasu zostałam też wielką fanką Olgowej córki Poli i w ogóle całej rodzinki (i tak, miałam zaszczyt poznać słynną Lady Mamę!). I Olgowej twórczości na DaWandzie. W ogóle DaWanda to zło.

Już na Przystanku Śniadanie dyskutowalyśmy z Olgą o tym jakie mamy fajne wózki ksero i jak się świetnie sprawdzają (recenzja wkrótce, stay tuned, a niemogącym się doczekać powiem tylko że brać, jest super!) ale... przydałaby się im ochrona przeciwsłoneczna (wszak parasolki w nich niet a ileż można popinkalać z pieluszką?). No i Olga wymyśliła osłonkę.

Ja podchwyciłam pomysł i ową osłonkę u Olgi zamówiłam. A Olga, nie dość że wysłała mi link do sklepu z materiałami żebym sobie wybrała jaką chcę (a chciałam w kropeczki, żeby mi się wzorowo za bardzo nie gryzła z torbą do wózka) to jeszcze oprócz osłonki podarowała nam płaską niemowlęcą poduszkę, kocyk i zabawkę - słonicę po cesarce. I mówi - Na Dzień Dziecka macie. Nawet nie wiem jak mam dziękować. Takie cuda!

Zresztą, same zobaczcie:

 Taką oto paczuszkę dostałyśmy na dzień dobry

 Osłonka po aplikacji. Jak ustrojstwo montować i jak w ogóle wygląda możecie zobaczyć u Olgi tu

 Osłonka zainstalowana, możemy śmigać na spacer

 Dwustronny kocyk - szara dresówka plus kropeczkowy zamówiony materiał. I metki, przecież dzieci uwielbiają metki. Czyż nie piękne?

 Kocyk jeszcze nie w użyciu i nogi mojej kluseczkowatej M. I Słonica, o której zaraz.

 Jako że Olga po raz pierwszy szyła Słonicę (piękna, nie?) musiała dość brutalnie zszyć jej brzuch. Tym samym sama Autorka ochrzciła ją 'Słonicą po cesarce'. Mill uwielbia.

 A do tego wszystkiego jakże śliczna wizytówka

 Tu testujemy poduszkę

... I kocyk (kajam się za jakość zdjęcia, bateria aparatowa mi zdechła)

Wszystko super, nie?

Olga szyje na zamówienie (jak się okazuje) i swoje gotowe rzeczy też ma piękne (chcę wszystko!) i sprzedaje na DaWandzie. I dobra wiadomość jest taka, że do 7 czerwca wszystko w promocji -30%. Dzień Dziecka za pasem, polecam więc! Bez dnia dziecka polecam zresztą też :)


Pozdrawiamy zachwycone kropkowo,
z&m

Tuesday 27 May 2014

M2 Dzień Mamy

Miało być tak. Budzę się do radosnego guglania córeczki. Córeczka w humorze od rana, śle mi uśmiechy i mlaskając z zachwytu wcina śniadanie (cycek, to znaczy). Po śniadaniu przejmuje ją Towarzysz Mąż, przewija, przebiera i zabawia. Przy okazji robi herbatę i śniadanie które dosypiającej mnie przynosi wprost do łóżka. Śniadanie wyszukane, dodajmy na to, jakieś świeże bułeczki, pomidorek, szczypiorek, masło wcześniej wyjęte w lodówki i roztopione na tyle że da się je smarować, te sprawy. I mówi mi - Proszę Kochana Mamo mojego dziecka, świętuj sobie, prezencik dla Ciebie mamy. I wręcza mi odcisk millusinej ręki (albo coś w tym stylu) i nową ksiażkę (choćby w wersji elektronicznej) przy której sobie świętować mogę (zasadzam się na Jeannette Kalytę, której chyba jako jedyna jeszcze nie czytałam). Tak więc ja ze śniadaniem i ksiażką w łóżku z godzinkę sobie urządzam podczas gdy Mill rozkosznie bawi się z tatą. Następnie Towarzysz Mąż oznajmia mi że załatwił nam obojgu wolne w pracy żebyśmy mogli razem ten mój pierwszy dzień mamy poświętować. Acha, i że przecież w Polsce moja mama to jego mama też, więc ma dla niej kwiaty i czekoladki czy coś w ten deseń więc pojedziemy ją ochoczo odwiedzić i złożyć życzenia przed tym jak pójdziemy na spacer w pięknym słońcu i przy nie za gorącej temperaturze po drodze racząc się kawą/winem bezalkoholowym/ciastkiem względnie obiadem. Wracamy do domu, Milly grzeczna jak zawsze albo nawet grzeczniejsza z ochotą udaje się na drzemkę a my przytulając się na kanapie w lśniąco czystym mieszkaniu oglądamy jakiegoś Woody Allena i jemy owoce. Ach, cudownie...

Chyba nie muszę dodawać że tak nie było? Córeczka wstała lekko nie w humorze i to o 6 rano. I postanowiła już nie spać, bo po co. Towarzysz Mąż wręcz przeciwnie, spał do 10. Więc sprzątanie, śniadanie i wszelkie inne domowe nieprzyjemności zostały mnie. Towarzysz Mąż zresztą też wstał nie w humorze i spinał się z powodu nerwowego dnia w pracy. Zamiast życzeń na Dzień Matki usłyszałam że w mieszkaniu w którym sprzątałam przez dwie godziny z marudnym dzieckiem do opiekowania się przy okazji jest syf i w ogóle o co mi chodzi z tym Dniem Matki, przecież nie jestem jego matką (fakt, ale skarpetki z różnych dzikich miejsc w mieszkaniu ciągle muszę po nim zgarniać). Pojechałam więc z przemyślanym prezentem dla mojej mamy (pięknym przepiśnikiem, którego wiem że nie ma, a wszelkie gazetowe/telewizyjne przepisy notuje na świstkach które namiętnie gubi, pięknymi czekoladkami z Karmello, które wiem że uwielbia, bo dostaje od taty od wielkiego dzwonu, kwiatkiem w wiklinowym koszyku i zamówionym pilnikiem do stóp Scholla) do mojej mamy i przywitana zostałam z co najmniej brakiem entuzjazmu. Niby wszystko ok, zaserwowała mi mama drożdżówkę i kawę, z prezentu niby się ucieszyła (no ale te przepisy to ona i tak ciągle z głowy i czekoladki be, bo w sumie od dzisiaj ona jest na diecie, kwiatek zwiędnie, i czy ja sugeruję że ona ma niehalo stopy) i ogólnie była jakaś nerwowa. Kochana, i mojo-mamowa, ale nie w sosie. Stwierdziła że Dzień Maki już jej nie interesuje bo teraz ważny jest Dzień Dziecka. Fajnie że jest ważny, ale tego dnia mamy jakoś szkoda... Zwłąszcza, że to mój pierwszy. No i ja zapomniałam skarpetek dla Milly, tragedia się stała więc. Pojechałam więc do pracy i był to chyba najfajniejszy moment dnia (jakież to smutne). Wróciłam, mama oglądała seriale, ale tata i babcia trochę się zajęli i mną i Mill. Odebrałam Towarzysza Męża z pracy, pojechaliśmy do domu, Towarzysz Mąż pyta jak mój dzień a ja zgodnie z prawdą odpowiadam że tak sobie, bo zupełnie inaczej widziałam to w mojej głowie. Na co Towarzysz Mąż mówi, że mam oczekiwania z kosmosu. Hmmm... no tak mnei przyzwyczaił, to tak mam.

Kąpiemy Mill i usypia w mgnieniu oka. Ja z nią. I kiedy przez szczebelki tego małego łóżeczka trzymam ją za tą małą śpiącą rączkę to nic nie jest ważne.

Jestem mamą. Jestem szczęśliwa.

A oto prezent od mojej hong-kongskiej przyjaciółki M., która zaskoczyła nas z rana takim MMSem. Dzień Mamy uratowany!

Sunday 25 May 2014

M2 Mamowo-blogowo

Jeśli mnie czytacie regularnie, to pewnie wiecie że jestem ogromną fanką okoliczno-geograficznych blogów Life Stajla Baby Blog i Instytutu Doświadczeń.

Było mi mega miło zobaczyć się z dziewczynami znowu wczoraj. Z obiema spotkałyśmy się już na Śniadaniu na trawie (o tym tu) a teraz dzięki Judycie z Mamy Silesia (której nota bene też jestem fanką wielką) organizującej sobotnio-słoneczne spotkania mam-blogerek (patrz baner w prawym górnym rogu - i tak, nauczyłam się robić banery i jestem z siebie megadumna) miałam szansę spotkać się z nimi znowu. Judyty co prawda zabrakło (Judyyyyta! Hallllooooo! Zieeeeemia! Jesteś tam?) ale i Olga (ID) i Ruby Soho (LSBB) zjawiły się w wyznaczonym miejscu o mniej-więcej wyznaczonej porze.

Jako że mamy córeczki w mniej więcej tym samym wieku (Kropka - trzy tygodnie - Pola - trzy tygodnie - Milly) spotkania takie zawsze obfitują w tematy dziecięce, ale nie tylko dziecięce, zresztą przyjdźcie i się same przekonajcie następnym razem!

W obu blogerkach jestem zakochana totalnie, uwielbiam je czytać (no umówmy się, kto ich nie uwielbia?!) i równie mocno uwielbiam ich słuchać. To znajomości z gruntu tych, które w realu wypaliły jak samo jak w internetach. Gdyby to było forum randkowe rychły ślub gwarantowany. Z obiema!

Co więcej, dzisiaj dzięki Oldze z Instytutu Doświadczeń, mieliśmy grillową powtórkę z rozrywki w grillowym ogrodzie, do którego po dwukrotnym zgubieniu się (eh ten GPSowy gość od Top Gear którego nazwisko mi uciekło, ale wiecie o kim mówię, prawda? Kłamie, anyway!) udało nam się dotrzeć - i zdecydowanie warto było się zgubić dwukrotnie dla tego ogrodu. Ogród boski. Olga i jej mąż i jej szwagier i jej Pola w boskim kombinezonie cudownie nas ugościli, samymi frykasami i wspaniałym towarzystwem. Aaaach! I oooooch! I już się nie mogę doczekać na więcej. A więcej za pasem. Bo Olga ambitnie postanowiła zorganizować grillowy Dzień Dziecka w swoim ogródku za tydzień (a o tym tu).

Jeszcze poza tym od Olgi właśnie dostałyśmy cudowny prezent, ale o szczegółach jutro! I jeszcze poza na piknik tym Ruby przyszła z Małżem i Młodym, którzy oboje są super. Młody ma najpiękniejsze rzęsy na świecie i przytula cuuuudownie (Młody moja nowa chłopięca miłość!) i świetnie się odnalazł w dziewczyńskim towarzystwie naszych córeczek. 

Po dzisiejszym grillowaniu szybki kurs do rodziców (w końcu niedziela bez ich ogródka niedzielą straconą), szybki kurs na wybory, przekonanie się że ooooo, nie mam dowodu bo został w torbie Towarzysza Męża, a Towarzysz Mąż zamiast ogródka u rodziców wybrał piwo na mieście z angielskimi znajomymi (oj tam, niech ma!), szybki kurs do domu bo lekcje (dzisiaj polski z moją angielską ex-szefową), a po lekcjach równie szybka podwózka taty tam i z powrotem na te wybory jednak (Towarzysz Mąż razem z moim portfelem i dowodem i prawem jazdy ciągle na tym piwie, a ja bez prawa jazdy jechać nie pojadę, nie ma co ryzykować, a głosować na szczęście mogę na paszport). Na wybory docieram w ostatniej chwili (jakieś 15 minut przed zamknięciem lokali)... i pani nawet nie chce ode mnie dowodu bo mnie poznaje. Yyyy... I ja się tak gonię niepotrzebnie!? Bez sensu. Ale obowiązek obywatelski spełniony więc po tych mamino-blogowych przyjemnościach i dla Europy zrobiłam coś dobrego (mam nadzieję - i tak, jestem z tych co wierzą że źli politycy wybierani są przez dobrych ludzi którzy nie głosują).

A Wam jak minął łikend?

Ściskamy,
Z&M


 Pola w swojej pięknej letniej sukience

Ruby Soho i Młody na wszelki wypadek internetowo cichociemni


Towarzysz Mąż przyjechał nas odebrać bo ambitnie wybrałyśmy się piechotką przez pół Katowic. Fajnie było, ale 35'C nas wykończyło, jednak

Kropka z tatą (zdjęcie RS)

 Jeśli czytacie Life Stajla Baby Blog (a kto nie czyta ten trąba!) to na pewno zgadniecie kto jest autorem zdjęcia



 A to już grill u Olgi i dieta matki karmiącej w najlepszym wydaniu

I grillowanie grillowaniem, ale wózki ksero na pierwszym planie muszą być

Saturday 24 May 2014

M2 Ciemność, widzę ciemność! aka linea negra i czarny pępek

Linea negra czym jest każda ciężarna wie.

Nawet jeśli jej ta przypadłość nie dotyczy (dotyka?), to z reguły coś nam się obiło o uszy i cośtam słyszałyśmy.

Ja miałam cienką linię (choć wcale ona nie była taka negra, jasnobrązowa bardziej) od mniej-więcej połowy ciąży, a tuż po porodzie przybrała na barwniku (albo brzuch się zmniejszył więc siłą rzeczy linia stała się bardziej widoczna)

Dziś, osiem tygodni po porodzie, ciągle ją mam.

OK, bywa.

Ale wróciwszy z cudownego pikniku z Ruby Soho i Olgą z Instytutu Doświadczeń (o tym jutro) karmiąc Mill nagle zauważyłam to:




OMG! Czarny pępek!!!!!!! YUK!!!!!

Do tej poty był normalny. Zwykły, cielisty, bez udziwnień. Nie wyskoczył w ciąży co bardzo mnie cieszyło. Został taki jak był. Aż do dziś. Dziś jest czarny.

Ja prawie zemdlałam jak to zobaczyłam więc Towarzysz Mąż przejął pałeczkę i poszukał informacji u wujka gugla. Okazuje się że podobnie jak linea negra czarny pępek się zdarza w ciąży. Yyyy... Tylko ten, ja już, tak jakby, od ośmiu tygodni w ciąży nie jestem. I żeby mi dzisiaj ni stąd ni zowąd czarny pępek wyskakiwał? Que? Podobnego przypadku w necie nie znalazłam. Ale ze mną zawsze musi być coś nie tak (ósemki mi na przykład wyrwane wszystkie odrosły, świnie. Zdarza się podobno raz na milion, wedle mojego dentysty. czyli co, że jestem jedna na milion?).

A jak tam u Was? Jakieś zatrważające krew w żyłach historie czarnoliniowo-czarnopępkowe? Czy ominęła Was ta przyjemność?

Ściskamy
z&m

Friday 23 May 2014

M2 Randka czyli jedzenie na mieście (hurra!)

Pisałam już tu, że z okresu sprzed Milly najbardziej brakuje mi jedzenia na mieście. Ja w ogóle uwielbiam jeść. Jestem zdecydowanym zwolennikiem szkoły, że matka karmiąca ma jeść wszystko, byle było zdrowe (poza paroma produktami typu sushi których i w ciąży nie wolno). A jak czasem zje niezdrowe to też się nic nie stanie. Z góry wszystkim Matkom-Polkom wojowniczkom oświadczam, że podejście to zaczerpnięte jest od położnej.

Rozumiem matki karmiące które ze względu na problemy alergiczne bądź brzuszkowe dzieci są na ścisłej diecie. Choć sama, wyrodnie i egoistycznie, nie wiem jak długo dałabym radę karmić przy diecie składającej się z ryżu, gotowanego mięsa, rosołu i jabłek. Nie moja bajka, a mamy tak się katujące w imię dobra dzieci podziwiam podziwem szczerym. Bo choć Milly kocham nad życie na takiej diecie mogłabym przestać.

Na szczęście M. problemów z moją dietą nie ma. Także jem bez problemu truskawki, smażone potrawy (choć niemal na suchej patelni, ale ja smażonych w głębokim tłuszczu rzeczy  nie jadam i tak, poza pączkami w okolicach tłustego czwartku i frytkami parę razy w roku, ale siłą rzeczy przy tych upałach na takie frykasy nawet nie mam ochoty), czekoladę i lody. I drożdżówki, ba, czasem nawet z makiem (ocho, ale się posypią gromy!).

Ale nie o tym miało być, ale jak to u mnie, wstęp na pół posta, klasyka!

Wczoraj z Towarzyszem Mężem poszliśmy na randkę. No dobra, semi-randkę, bo mieliśmy ze sobą Mill, ale spacer i jedzenie w knajpie to prawie jak randka. I prawie wcale nie zrobiło dużej różnicy bo M. większość czasu przespała (no grzeczna jest, no). I wiem że szumnie w tytule posta nazwałam to jedzeniem na mieście, a parkową restaurację w zasadzie ciężko nazwać miastem. Ale poza domem jedliśmy. I same pyszne rzeczy, więc się liczy.

W parku na naszej spacerowej trasie (jednej z wielu) otworzyli parę dni temu nową restaurację. Tam gdzie byłam na kawie po moich dzikich poporodowych akcjach (update: ciągle jest dziwnie, ale odkąd wiem że to nic super groźnego to po prostu uczę się z tym funkcjonować... I jakoś jest. Mimo wszystko z naciskiem na jakoś bo zaczyna piec, więc ciągle myślę że coś jest nie tak i mnie niepoprawnie zdiagnozowali twierdząc że jest w porządku). Spodobało mi się tak bardzo (w restauracji, o której przecież jest post, a nie o jakichś durnych poporodowych problemach), że naciągnęłam Towarzysza Męża na obiad. Warunki do randkowania z dzieckiem super - zacienione stoliki z krzesłami na zewnątrz. Obsługa przemiła, menu mega-aperyczne, ceny do przeżycia i ogólnie super. I tak nam się pięknie randka udała.

Z tym że gorąco było jak szlag.

Odkrycie dnia: Milly nie za bardzo lubi gorąco. Tak więc ostatnie 10 minut pokonaliśmy na ryku. Że też dzieci mogą tak płakać, był to dla mnie szok. Kiedy tylko wróciliśmy Mill się uspokoiła i poszła dalej spać (w domu chłodniej wszak), Towarzysz Mąż poszedł do pracy a matka czyli ja padła na pysk.

Ale warto było!

Pozdrawiamy ciepło,
z&m

 Wiadomo, Mill na pierwszym planie...

Wszyscy mamy obiad

Thursday 22 May 2014

M2 Ubranka dla niemowlaka na upały

No i zrobiło się lato. Cudnie!

Ja lubię wszystkie pory roku, ale po okropnym deszczowym zeszłym tygodniu naprawdę doceniam piękną pogodę. Spacerujemy z Mill ile wlezie. Wczoraj bardzo jej się podobało i spała. Dziś było już chyba ZA gorąco, więc uciekłyśmy szybko do domu.

W każdym razie filtr przeciwsłoneczny (o nim tu) i odpięta buda z wózka poszły w ruch. Cień to nasz wielki przyjaciel, podobnie jak cyc co pół godziny (no ale gorąco jest, a Milly pić musi, nie ma to tamto) i świeże (jak na Śląskie możliwości, rzecz jasna) powietrze.

No ale gorąco jest. Mega gorąco. I w co tu ubrać maleństwo? Oto nasza garderoba na słoneczne dni:

1. Body z krótkim rękawem i bez rękawów

Wygodne i popularne wśród chyba wszystkich mam letnich dzieci. Nosi i Milly. Ja co prawda uważam że samo body bez dołu jest takie trochę... bieliźniane i osobiście wolę opcje 2, 3 i 4, no ale i ta opcja obleci :)



Na modelce. Ostatnie dni w bodziaku z Mamas&papas od angielskiej teściowej.

2. Body z sukienką

Mój absolutny hit. O istnieniu tego ustrojstwa nie miałam pojęcia aż do niedawna, kiedy mama moja dla wnuczki nabyła w osiedlowym sklepie. Ale nad wyraz ładnie odszyte i z bawełenki cienkiej. Cudo, no cudo.


Już prawie kimam, ale jeszcze nie. W bodo-sukience od polskiej mamy (mojej, babci M.)

3. Rampers z krótkimi spodenkami i bez rękawków/z krótkim rękawkiem

Kiedy przygotowywałam posty o ubrankach dziecięcych zarzekałam się że rampersy są bez sensu i kompletnie ich nie kumam. A jak jest tak ciepło - uwielbiam! Nóżki i rączki na wierzchu, ale dziecko ubrane jednak jakoś bardziej niż w body. Ale niewiele bardziej. Taka letnia wersja pajaca. Fajnie, że trochę M. odziedziczyła!

H&M, a zdjęcie stąd

I Millowy rampersowy chillout

4. Nic!

Najlepszy strój podomowy. Dzidziuś sauté. No kiedy jak nie w 30 stopni, ja się pytam?

Jest radość!

A Wy, w co ubieracie dzieciaki w te upały?

Ściskamy mocno,
z&m