Thursday 31 July 2014

M5 W czasie deszczu dzieci się nie nudzą

00:00 a.m. 
Upał jakby zelżał. Usypiam Mill jedną ręką (drzemała między 18 a 21, ma prawo jeszcze nie spać), drugą ogarniam co jeszcze jest do ogarnięcia, trzecią zjadam resztki kolacji przygotowanej cztery godziny wcześniej. Mill usypia, dom w miarę ogarnięty, kolacja w brzuszku (sorry Gregory, diety matki karmiącej dietami matki karmiącej, ale kiedyś jeść trzeba), jest pięknie!

00:05 a.m.
Mill przewraca się z boku na bok, kwili, po to, żeby się rozedrzeć. Lecę do łóżeczka, głaszczę po policzku, i stosuję wszelkie możliwe triki które zwykle działają, ale nie dziś. Nieważne że przed chwilą jadła, znów podaję pierś (może pić jej się chce?). Zasypia w moim łóżku w 2 minuty.

00:08 a.m.

Przenoszę Mill do jej łóżeczka. Ryk.

00:08 - 1:08 a.m.

Analogiczna sytuacja jak w 00:05 a.m. i 00:08 a.m. powtarza się pięć razy. Po pięciu kapituluję i pozwalam jej spać ze mną bo też padam na dziób. Jutro powalczę o łóżeczko, dziś nie mam siły. A może to jednorazowy wyskok i nie trzeba będzie walczyć?

04:16 a.m.

Budzę się. Mill chce jeść a ja przypominam sobie że do dzisiaj muszę wysłać papiery do OFE. Mill je, daje się przewinąć i śpi. Ja ustawiam przypomnienie apropos OFE w telefonie i też próbuję spać. W końcu o 9:30 widzimy się z Olgą, a wyspać się trzeba.

06:01 a.m.
 Mill wstaje na całego. Je, przewijam ją, po czym do mnie uparcie gada. Marzę o obecności Towarzysza Męża, albo kogokolwiek, kto mógłby zająć się poranną gadułką, żebym ja mogła jeszcze trochę pospać. Nie ma szans. Karuzelka be, łóżeczko be, a uśmiechy i pogawędki cacy. I zmiany pieluszek, oooo taaaak. Łałałałałałłała. Łałała? Ja Ciebie łałałała, psia kostka, też.

07:28 a.m.

Po długich namowach Mill w końcu postanawia usnąć. Ja od razu z nią. 6:00 to zdecydowanie nie moja pora.

08:00 a.m.
Budzik. No tak, o 9:30 widzę się z Olgą, a muszę jeszcze zjeść śniadanie, wyglądać jak człowiek i ogarnąć Mill. Ale jeszcze pięć minut. Ustawiam drzemkę i śpię kolejne pięć minut. Mill niewzruszona.

08:45 a.m.
Dziewięć drzemek później w końcu wstaję.  Robię śniadanie, ale nie zdążam go zjeść. Ogarniam Mill która od rana nie w humorze (czyżby się nie wyspała?). Czuję nadchodzący hardkor.

09:34 a.m.
Spóźniłam się jedyne cztery minuty i to dlatego że zagadała mnie sąsiadka A. Mill w świetnym humorze (hardkor nie nadszedł), na dzień dobry śle mnóstwo uśmiechów. Z Olgą jej kuzynka A. z dwójką dzieci i koleżanka M. z jednym.

09:50 a.m.
Wyruszamy spod miejsca spotkania w stronę parku. Duszno i pochmurno, ale naiwnie myślimy że nie będzie padać przez najbliższe parę godzin. Dzieci w humorach.

10:08
Spotykamy D. z Martusią. Martusia kończy dziś roczek. Wszystkiego najlepszego dla Martusi! D. niczym święty Mikołaj obdarowuje nas prezentami. Olga i ja dajemy ciała - własnoręcznie uszyty prezent Olgi został w domu Olgi a własnoręcznie kupiony prezent mój został w domu moim. Ale nadrobimy dzięki Poczcie Polskiej wkrótce! Obiecujemy!

11:27 a.m.
Po licznych pitstopach w celu:

- nakarmienia któregoś dziecka
- przewinięcia któregoś dziecka
- zjedzeniu loda/gofra przez którąś mamę
- ustąpienia miejsca rowerowi (na ścieżce rowerowej zresztą, mea culpa!) przez któreś dziecko/którąś mamę
- zerwania kwiatka przez któreś dziecko
- popodglądania zwierzątek zza muru w zoo

w końcu docieramy do Kontenera Kultury (tego z plażą i parasolami i świetnymi burgerami - pisałam o tym miejscu już tu).

Pana od burgerów jeszcze nie ma. Zamawiam Yerbatę i wszystkie rozsiadamy się na leżakach. Dalsza część mamino-pogawędkowa i dzecięco-zajmująca się (karmienie i drzemki w przerażającej większości) trwa do mniej więcej 14, kiedy rozsądne mamy posiliwszy/napiwszy się postanowiły zrobić odwrót i wracać do domu. Zostaje Olga i ja.

14:04
Dzwoni Ruby Soho że są w parku. Już już miałyśmy się z Olgą zbierać bo czarna chmura wydawała się
nadciągać wprost na nas, no ale jak Ruby jedzie to czekamy, a jak.

14:37
Zaczyna lać. Z Olgą uciekamy do knajpy 'Wioska Rybacka' tuż obok. W knajpie wszystko się lepi i zgodnie z nazwą śmierdzi rybą. Leje na całego, grzmi i błyska się. Boję się burzy, ale jesteśmy pod dachem. Zamawiam herbatę, Olga ziemniaki. Dziewczynki na szczęście w dobrych humorach, śmieją się i gaworzą. Ruby dojeżdża na parking, jest 5 minut od nas, ale nie może wyjść z auta bo tak leje i grzmi. W międzyczasie dziewczyny jedzą, mamy gadają o Sylwestrze, Mill testuje wózek Polki (Quinny Zapp 2) i całkiem jej się podoba. Z wrażenia postanawia obrzygać Polce stopę.

15:20
Mąż Olgi deklaruje się je odebrać samochodem. Dobry pomysł. Olga chce zebrać i mnie, ale Bebetto Luca, którą uwielbiam, ale nie do transportu samochodem, brak fotelika i słabnący deszcz przekonują mnie, że jednak dam radę dojść. W końcu to raptem 15 minut piechotą i już prawie-prawie nie pada i prawie-prawie nie grzmi.

15:45
R. podjeżdża pod knajpę, zgarnia Polę i Olgę, ja rozkładam parasol (nie taki bajerancki jak R. z Oxfordu, ale za to w słonie), nakładam folię przeciwdeszczową na wózek i pędzę do domu.

15:50
Dzwoni Ruby. Są z rodzinką w Silesii (czyli centrum handlowym na przeciwko mojego mieszkania), bo Kato totalnie zalane, megakorki i nie ma sensu jechać. Deklaruję się do nich dołączyć. Mill śpi.

16:02
Znajduję Ruby + 3 i idziemy na kawę. Kropka i Mill w najlepszej komitywie, nawet jeść chcą w tym samym czasie. Młody urzęduje z tatą i pochłania sernik z truskawkami, którego mega mu zazdroszczę, ale skoro nie jem nabiału to nie jem i sernika. Każdego szkoda.

16:54
Docieramy do mnie. Tour de mieszkanie trwa dwie minuty. Serwuję herbatę i wafle ryżowe z tahini (głupio mi po wypaśnych frykasach u Ruby, ale zobowiązuję się lepiej przygotować następnym razem). Rozkładam koc na środku podłogi, podziwiam umiejętności podnoszenia pupy Kropki, gadam z Młodym (i ze, ekhem, starymi Młodego trochę też) i przytulam Mill, której jednak podoba się na brzuchu bardziej niż zwykle dziś. Mimo koszmarnej pogody humory wciąż dopisują.

18:39
Ruby i jej rodzina wracają do siebie. Mill ulewa na całego, przebieram ją i siebie. Szybko wypełniam druk do OFE, wkładam Mill do Tuli i pędzimy na pocztę.

19:00
Wróć, Milly znów ulała, wyjmuję z Tuli, przebieram, wkładam do Tuli i teraz naprawdę pędzimy na pocztę.

19:10 
OFE załatwione. Po drodze z poczty wchodzę na chwilę do działu dziecięcego w H&M.

19:50
Po 'chwili' wychodzę z dwoma rampersami na ramiączkach z eko-sreko bawełny (grunt że oprócz tego że z eko-sreko bawełny to jeszcze z wyprzedaży za całe dwie dychy), dumna z siebie jak nie wiem że nie wzięłam nic innego. Rampersy nabyte z zamysłem wykorzystania ich podczas wakacji. Po powrocie do domu okazuje się że póki co w Chorwacji jest 16'C.

20:15
Kładziemy się z Mill na ciągle rozłożonym kocu i uprawiamy śmichy-chichy, kręcimy filmiki, robimy zdjęcia i wysyłamy do Towarzysza Męża. Jeszcze tylko dwa i pół tygodnia! W końcu głodną Mill karmię i przy piersi mi usypia. Odtransportowuję do łóżeczka i olewam kąpiel (wykąpię ją jak wstanie, przecież nie będę jej budzić żeby ją wykąpać, bez sensu). Siadam do nadrabiania blogowych zaległości czytelniczo-piśmienniczych. Jestem zmęczona, ale zadowolona. Lubię takie intensywne dni!

21:50
Mill ciągle śpi w swoim łóżeczku. Ja kończę pisać posta i zastanawiam się, czy może jednak nie obudzić jej na kąpiel. Deszcz leje.

No i niech mi ktoś powie że w czasie deszczu dzieci się nudzą!

A Wam, jak minął dzień?

Ściskamy,
z&m

PS. 22:06 Ciągle śpi!!!! No i jak ja mam ją wykąpać?!

 No pada...

 Zanim padało - maminy zlot w Kontenerze Kultury

 W końcu śpi, Miss 6 rano!

 Jem wegańskiego burgera, bo wołowiny w diecie bezmlecznej też nie można

 Łup z H&M na niefortunnym tle z pomarańczowego koca

 Jak to po rękach Cię mam całować? Za to że na dwie minuty usiadłam w Twoim wózku. No wieeeesz?

Millowe i Kropkowe stópki podczas maminego raczenia się kawą

Wednesday 30 July 2014

M5 Dieta Mill

No więc stuknęły 4 miechy, dietę rozszerzać czas, rzekłby niejeden producent słoiczków.

Figa z makiem z pasternakiem, rzekłabym ja, choć zanim rarytas w postaci figi z makiem z pasternakiem trafi to ust mojej córeczki minie jeszcze szmat czasu, podejrzewam.

Według zaleceń WHO zamierzam Mill karmić do końca szóstego miesiąca wyłącznie piersią. Uważam że to skrajna głupota wprowadzać pokarmy inne niż mleko matki (jeśli mleko matki oczywiście jest) wcześniej tylko dlatego że 'już się nie możemy doczekać' i 'że lepiej wyrobi mu/jej się zmysł smaku' i że 'najwyższa pora urozmaicić tą jednorodną dietę'. Włos mi się na głowie jeży (a w przeciwieństwie do mojej córeczki ma mi się co jeżyć) jak słyszę takie argumenty.

Jasne, są różnie powody wcześniejszego rozszerzania diety - mleko modyfikowane (wtedy rzeczywiście dieta dzidziusia może być uznawana za monotonną, bo mleko modyfikowane, w odróżnieniu od mleka mamy, nie zmienia smaku), coś niehalo z przybieraniem tyle ile trzeba i takie tam - ok, to kumam i nie wnikam. Ale skoro mi dziecko tyje jak ta lala, mleko modyfikowane dostało raz w życiu kiedy dopadł mnie kryzys laktacyjny w zeszłym miesiącu (wypiła 60ml i spała prawie 8h ciągiem) - no to po co ja jej mam rozszerzać tą dietę wcześniej i na siłę ja się pytam?

Bo na słoiczku jest napisane 'Po 4 miesiącu'?

Well, kiedy dziecko ma 6 miesięcy to tez jest 'po 4', czyż nie?

(a czy będę dawać słoiczki to jeszcze inny temat, jestem w trakcje zgłębiania wiedzy o rozszerzaniu diety, BLW i innychcudach wiankach. Jak podejmę jakieś decyzje to się podzielę, ale mam jeszcze dwa miesiące)

Bo tak robili nasi rodzice i żyjemy?

Yyyy... słaby to argument dla mnie też.

I tak jak mam ogromną tolerancję i zrozumienie dla mam karmiących niepiersią które w wyniku walki o laktację poległy (bo uważam że zdrowie psychiczne mamy jest równie ważne jak dziecko), tak kompletnie nie kumam mam rozszerzających dietę zdrowo rozwijającego się maluszka na piersi 'bo tak'.

W temacie więc: dieta Mill składa się wyłącznie z mleka, jeszcze przez co najmniej 2 miesiące.

Co innego z moją dietą, ale o tym będzie osobny post.

A jak Wasze dzieci? Co jadły/jedzą? Wprowadzałyście coś przed szóstym miesiącem czy tak jak u mnie, wyłącznie pierś?

Pozdrawiamy,
z&m

OMOMOMOMOMOM... Dinnertime!

Tuesday 29 July 2014

M4 Cztery miesiące, urodziny babci i co umiem a czego nie

Cztery nmiesiące za nami, oł jeeea!!!!

Jaki to szmat czasu uświadomiło mi wczorajsze USG bioderek, gdzie wśród trzytygodniowych maluchów Mill wyglądała niczym prawdziwy gigant. Nie wiem dokładnie ile mierzy i waży (dowiem się 5 sierpnia), ale DUŻO - to na pewno. Rośnie nam jak szalona.

Co Skubaniec mały umie?

- śmiać się w głos
- i równie głośno wyrażać niezadowolenie i się domagać uwagi
- wyciągać ręce i łapać co popadnie
- wkładać wszystko do buzi (poza smoczkami i stopami)
- pluć smoczkami
- odwracać się z pleców na boki i vice versa (zwłaszcza z przynętą w postaci piersi na widoku z perspektywą jedzenia w ramach nagrody za obrót)
- przekładać rzeczy z ręki do ręki i przyglądać się zabawkom
- obracać się wokół własnej osi
- świetnie trzymać główkę
- pełzać, kiedy jest na brzuchu (zwłaszczana maminym brzuchu kiedy jest się od czego odepchnąć)
- trzymać główkę oparta na przedramionach lub, coraz częściej, na dłoniach
- gaworzyć (głównie 'lellelel', ' łałałałała' i 'ajajajajajjaja')
- kopać w grające zabawki po to żeby grały z pewną świadomością tego, że one grają kiedy je kopnąć
- analogicznie - ciągnąć za pozytywki rękami po to żeby grały
- chlapać wodą na wszystkie strony podczas kąpieli
- trzymać ładnie głowę kiedy podnosić ją do siadu (testowane przez pediatrę)
- robić dobre wrażenie

Czego nie umie?

- jeść własnych stóp
- przewracać się z brzucha na plecy i vice versa
- gadać
- siedzieć
- chodzić
- biegać
- nie ulewać

Ale na wszystko przyjdzie pora. Duma mnie rozpiera, jakie mam duuuuże dziecko!

PS. Z okazji urodzin Matki Polki Matce Polce życzymy samych najlepszych chwil. Mill była boska świętując dziś u Matki Polki w ogródku, słała uśmiechy, przytulała się, aż w końcu po prostu poszła grzecznie spać. Uwielbiam takie dni!

A jak tam Wasze dzieciaki? Jakieś nowości ostatnimi czasy?

Buziaki,
z&m


Monday 28 July 2014

M4 Hips don't lie

Przyszedł moment kontroli bioderek (o których było tu, a dla tych co im się nie chce tam wracać napiszę tylko że były w porządku, a mogły być jeszcze lepsze).

Oczywiście - całymi tygodniami wręcz pogoda jest fantastyczna, w momencie kiedy my mamy wychodzić do przychodni rozlewa się ulewa sezonu. W porzo - myślę - i zamiast wózkiem jedziemy z Mill autem.

Mill nie pochwala pomysłu, zapięta w fotelik ryczy. Wyciągam z fotelika, karmię. Uspokaja się na chwilę. Wkładam z powrotem do fotelika - ryczy. Czas leci, no ale przecież nie pojadę z ryczącym dzieckiem i to w ulewie sezonu. Wyjmuję z fotelika, noszę dookoła garażu, Mill uspakaja się i uśmiecha. Fotelik podejście numer trzy. Grymasi i sprawdza moją reakcję. Kiedy niczym niewzruszona zapinam ją dalej przestaje marudzić i zajmuje się jedzeniem pasa od fotelika.

Ufff. Jesteśmy spóźnione tylko 15 minut.*

Przy okazji do ulewy sezonu dochodzi burza. Z piorunami. Udaję że wcale mnie to nie rusza (burza, zaraz po myszach, jest kolejną z moich nielicznych fobii) i jedziemy. Najchętniej przeniosłabym wizytę, ale kolejne 3-4 tygodnie oczekiwania odwodzą mnie skutecznie od tego pomysłu. Dziecko podczas około pięciominutowej jazdy samochodowej usypia. Budzę ją żeby włożyć ją w Tulę (foch, no bo jak to ją budzę kiedy dopiero zasnęła), wkałdam w Tulę, uspakaja się. Jest dobrze. Aż do przekroczenia drzwi przychodni, to jest, bo nie tylko my się spóźniłyśmy zdaje się. Kolejka na 5 dzieci przed nami, a to tylko rejestracja. Ile dzieci jest na górze cholera jedna wie. Na szczęście Mill grzeczna. W budynku chyba z milion stopni, ale w rejestracji dają nam kartę którą mamy dać panu doktorowi, więc świetnie robi za wachlarz. Mill lubi wachlowanie, co nie przeszkadza jej jednak w próbach zjedzenia Tuli.

Wchodzimy na górę (serio - za pierwszym razem byłam z wózkiem. nie wiem kto wymyślił USG bioderek dla dzieci na pierwszym piętrze bez windy z mnóstwem schodów, wąskimi drzwiami i brakiem opcji minięcia się dwoma wózkami gdziekolwiek. Słabe to jest, słabe, i cieszę się że mam Tulę), przed nami kolejne 5 dzieci, mniej-więcej. No dobra. łazimy w Tuli, Mill dostaje czkawki, przyciąga wzrok (czy ona robi to specjalnie?), budzi komentarze, zaraża czkawką dwoje innych dzieci w poczekalni (też nie wiedziałam że czkawka jest zaraźliwa!) aż po godzinie czekania (i około 20 minutach czkania) usypia w Tuli. Oczywiście tuż przed tym, kiedy kolej na nas.

Brutalnie budzę ją wyciągając z Tuli i kładąc na stole do badania. Ryk. Też bym się wkurzyla gdyby z drugiej próby drzemki ktoś mnie tak wyrwał od razu, więc się rykowi nie dziwię. Dobra wiadomość jest taka że bioderka ma Mill idealne i pan doktor zachwycał się Tulą i mówił jak to pozycja Mill w niej jest świetna na bioderka. Przy okazji zapytałam o Mill wyginanie się w łuk kiedy leży na boczku (wyczytawszy w Internecie że to sprawa dla neurologa trochę się przeraziłam) a pan doktor mnie uspokoił i powiedział ze to ekwiwalent podnoszenia główki, że dzieci w jej wieku tak robią, że ćwiczy i że bez paniki. Ufff.

Usatysfakcjonowana idealnymi bioderkami mojej córki (producenci biodrówek, czy coś, czytacie to?!) zabieram ją, uspokojoną już, do samochodu. Burza nie przeszła, ale ciągle udaję że mnie ona nie rusza. Montuję Mill w foteliku, tym razem bez oporu i jedziemy. Ja mam ochotę ryczeć jak Milly (cholerna burza!) a gwiazdeczka śpi. Zastanawiam się czy nie pojeździć trochę bo aż szkoda mi ja po raz trzeci budzić w pięć minut po tym jak zasnęła żeby zanieść ją na górę (tym razem z windą). Burza wybija mi ten pomysł z głowy, jedziemy prosto do domu. Sorry, córeczko!

Jesteśmy w domu. Nieważne, że telefon został z Tulą w samochodzie, że kosz niewyniesiony od dwóch dni i że ogarnięcie ogólne mieszkania bywało lepsze. Jesteśmy. Ja czuję się niczym po zdobyciu Mont Blanc (żeby nie było niedomówień - Mont Blanc nigdy nie zdobyłam, ani nawet nie mam tego w planach, nie mniej jednak wyobrażam sobie że tak bym się czuła gdybym taki plan miała, że już nie wspomnę o jego realizacji), Mill jest zmęczona i głodna. Najpierw jedzenie, później spanie. Po raz czwarty Skubana, mimo zmęczenia, zasnąć nie chce. Chyba nie kuma że naprawdę już jej nie obudzę po kolejnych pięciu minutach.

Kąpiemy się o półtorej godziny wcześniej niż zwykle, przytulamy, słuchamy szumów z brzucha na iPadowej aplikacji. Śpi. Ufff.

A ja na nią patrzę, kiedy spokojna, z rękami w górze, miarowo oddycha. Burza w międzyczasie się skończyła, ja nie wiem jak zliczyć liczbę razy kiedy powiedziałam dziś 'ufff', na głos bądź nie. I kocham ją szaleńczo, po prostu.

No i te ideane bioderka! <3

A Wy? Macie takie dni kiedy nie chcecie wkurzać własnych dzieci a okoliczności to wymuszają?

Ściskamy,
z&m

* w naszej przychodni od USG zapisy są luźne między 16 a 17 i potem według kolejności, więc to spóźnienie też takie umowne, na szczęście, wszak wybiła dopiero 16:10 kiedy wyjeżdżałyśmy z domu, a jedzie się tam 5 minut

Śpimy - do czterech razy sztuka

Sunday 27 July 2014

M4 Ogrodniczki

Weekend i w ogóle ostatnie dni ze względu na cudowną pogodę oprócz na załatwianie spraw przeznaczyłyśmy z Mill na wizytacje w terenie.

O co chodzi?

1. Należy znać kogoś kto dysponuje ogrodem
2. Najlepiej taki, który dysponuje cieniem (ogród, nie ktoś)
3. Dodatkowo lubi dzieci (ktoś, nie ogród). Jeśli ma swoje dzieci - tym lepiej, ale nie jest to warunek konieczny
3. Idealnie jeśli ktoś lubi gości (bo Mill i ja lubimy - ale niestety nie mamy ogrodu. Gościć się też lubimy, a jak)
4. Ktoś musi dysponować też czasem
5. I najlepiej ochotą na spotkanie towarzyskie. Z dzieckiem.


Co robimy?

1. Zwijamy manatki
2. Wpraszamy się w cudzy ogród
3. Rozkładamy manatki
4. I odpowiednio:
4.1 W przypadku posiadania dzieci przez posiadacza ogrodu - dzieci się bawią (eksplorują się nawzajem, śmieją się, bawią zabawkami swoimi i nie, gaworzą w swoim języku i ucinają sobie drzemki), rodzice również się bawią (głównie gadają, jedzą i pilnują żeby dzieci nie wsadzały sobie palców do oczy tudzież nie gryzły nieswoich łokci)
4.2 W przypadku nieposiadania dzieci przez posiadacza ogrodu - dziecko zabawiane jest przez dorosłych, mama czyli ja gada i ja i pilnuje żeby dziecko miało się dobrze (czyli zasadniczo punkt 4.1 oprócz strachu przed zaszkodzeniem cudzemu dziecku przez dziecko własne)

Tęsknimy do Towarzysza Męża, ale... Ale pięknie jest! Ogród wakacyjno-lipcowy uwielbiamy!

A Wy jak? Macie ogródki? Czy podobnie jak Mill i ja korzystacie z cudzych?

Ściskamy, z&m

 Z ciociobabcią A., mamą przyjaciołki M., w ich myslowickim ogródku

 Akcja: przejęcie zabawki Kropki in progress

 Dobra, to Ty się pobaw a ja sobie pośpię, si?

 Z Polką w Polkowym ogrodzie. Jest radość!

 Nie martw się, Tobie też urosną takie włosy!!!!! (a więcej o spotkaniu dziewczyn u Olgi tu)

 Dziadek zabawia, mama czyta. Czyli niedzielny wypas nad wypasy.

Matowo-ogrodowa siesta u Matki Polki

Hmmm... no otulacza jeszcze nie jadłam. Dobry!

Saturday 26 July 2014

M4 Do dupy

Piękne mamy lato, słońce, bezchmurne nieba, śpiewające ptaki i inne cykady cykladujące wieczornie.
Cudo.

Czas bez Towarzysza Męża leci szybciutko, tęsknimy bardzo ale jesteśmy dzielne i zajmujemy się wszystkim ile się da (patrz: M4 Wieści z frontu), udzielamy towarzysko, odpoczywamy, nabywamy nowych umiejętności (Mill: podnoszenie się na dłoniach a nie przedramionach, kopanie maty edukacyjnej żeby jej grała, przewracanie się z pleców na brzuch, choć to udało jej się dopiero dwa razy; ja: ogarnianie mieszkania i zabawianie dziecka w tym samym czasie, wyłączanie światła nogą i chodzenie w japonkowych sandałach co rzeczą łatwą dla kogoś kto nie miał na sobie japonek od x lat nie jest) i cudownie spędzamy czas.

Z jedną tylko rzeczą, która jest, jakby to ująć, do dupy.
Całkiem dosłownie.

Pupa Mill od urodzenia praktycznie nie jest za fajna. Że permanentnie zaczerwieniona to jedno, ale bywa że robią jej się otwarte rany i strupki i wygląda to mówiąc delikatnie nie za ciekawie. Walczymy na wszystkich frontach, ledwo podleczymy - pupa psuje się na nowo. Ja płaczę rzewnymi łzami, Mill wydaje się kompletnie nie przejmować. Za każdą zmianą pieluszki boję się że robię jej krzywdę, a ona się śmieje. I nie wiem, czy mam takiego małego Ironmana w domu czy nie obchodzi jej to tak mocno jak mnie. Dziecka szkoda, ale robię co mogę. Serio.

Kiedy Mill była zupełnie maleńka byłam z nią z okazji pupy u pediatry razy około 5. Dostała Maleńka probiotyk BioGaia, który w ogóle nie pomógł (a pomóc miał na śluzowate brzydkie kupy robione około 15 razy dziennie), ale ostatnio do niego wróciłyśmy i liczba kup po dwóch dniach zmniejszyła się o co najmniej 50%. Jestem w głębokim szoku - to naprawdę bywają pampersy bez kup?! Dostała też Delicol, który nie zrobił absolutnie nic (no ale to lek na kolki a kolek nie miała).

Do tego: przez dwa dni jadłam suchy ryż - kupy bez zmian. Przez dwa tygodnie nie jadłam nabiału - kupy bez zmian. Raz w życiu jeden jedyny dostała MM - kupa bez zmian. Podczas całej kupowej historii dokonała się jedna zmiana w kupach na lepsze - po tym jak zjadłam kawałek pizzy i tort bezowy. Choć podejrzewam że to przypadek i miał mało wspólnego z tym co zjadłam (albo hello pizzo! hello torcie bezowy!).

Kupa poszła do posiewu żeby zobaczyć czy jakichś bakterii/grzybów niepożądanych tam nie ma - nie było.

Kremy do d. przetestowałyśmy w ilości ogromnej. Nasze wrażenia (choć podejrzewam że Wasze, jeśli nie macie AŻ tak zmasakrowanej pupy - Wasze dzieci jeśli nie mają to jest, będą zupełnie inne. Szczerze czekam na czas kiedy pupa będzie kompletnie wygojona i będę mogła się zachwycać Bepanthenem, na przykład):

LINOMAG z różowym wieczkiem - początkowy ultrazachwyt, sprawdzał się super... aż do pierwszego zepsucia pupy i otwartych ranek
LINOMAG A+E (biały z zielonym napisem,w  tubce) - świetny do zaczerwienień, ale w przypadku strupków procesu nie przyspieszył, więc poszedł na przeczekanie. Podobnie Bepanthen i Alantan Plus
ZIAJKA - pogorszyła sprawę, koszmarek! Nivea to samo!
TORMENALUM - naprawdę pomógł i pomiędzy zepsuciami, kiedy z pupą Mill jest lepiej, to wyłącznie jego zasługa. No, prawie wyłącznie, bo przetestowany niedawno Emolium którego miałyśmy z 5 próbek tak się sprawdził że kupiłam pełnowymiarowe opakowanie. Idzie ku lepszemu.
Z kolei krem do pupy z cynkiem BabyDream z Rossmana, słynny Sudocream, Penaten, którego matka Polka czyli moja mama z powodzeniem używała na mnie (taki sam, to znaczy, nie ten sam, żebyście mnie nie podejrzewały o stosowanie niemal trzydziestoletnich antyków kosmetycznych na i tak już biednej pupie M.) i przedroga Mustela okazały się nie robić z pupą absolutnie nic (nie pogorszyły ale i nie polepszyły sprawy w żadnym wypadku).

Do tego dostała Mill też na recepcie od pediatry sterydowy Pimafucort, który co prawda w miarę pomógł, ale za to dorobiła się pleśniawki (nie urok to sracka, jak mawia porzekadło).

Do tego wszystkiego:

1) fiolet (odkaża!)
2) mycie pupy szarym mydłem (mycie w krochmalu się nie sprawdziło lepiej niż szarym mydłem, więc po co się babrać w krochmalu skoro ten sam efekt można osiągnąć łatwiej mniejszym nakładem wysiłku)
3) Zmiana pieluszek 12-20 razy dziennie + 2/3 razy w nocy (za każdym razem kiedy wstaje)
4) Suszenie pupy zimnym powietrzem suszarką przy każdej zmianie pieluchy
5) Wietrzenie pupy ok. 2h (i 10 podkładów) dziennie

I ciągle mało....

Dziś na Mill zerknęła zaprzyjaźniona najlepsza w województwie ponoć dermatolog (dziękujemy i pozdrawiamy!!!!) i do powyższych punktów, które są w porzo (podobnie jak Emolium, które zdaje się lekko pomagać) dostałyśmy kolejny antybiotyk (Mupirox) i kolejną maść (Clotrimazolum) i pokładam w nich wielkie nadzieje i po cichu liczę że w końcu rozprawimy się z tym cholerstwem i Mill będzie miała pupcię... no jak pupcia niemowlaczka, no!

A... w międzyczasie dowiedziałam się że Towarzysz Mąż też miał takie problemy z pupą kiedy był maluszkiem. Teraz ma pupę niczego sobie, więc jest szansa, i to całkiem spora, że i Mill się z tego prędzej czy później (prędzej, please!) wykaraska.

A jak było u Was? Pupa bezproblemowa czy lekko problemowa czy może macie jakieś mrożące krew w żyłach pupowe historie (najlepiej z happy endem na moje skołatane nerwy!) przebijające moją?

Ściskamy,
z&m

Matka Polka (babcia Mill) zmienia pieluchę. Mill na wybitnie nieszczęśliwą nie wygląda, więc chociaż tyle z tego...





Thursday 24 July 2014

M4 Gadżety młodej mamy - nasze hity vol. 2

Wydaje mi się że od czasu kiedy ostatnio pisałam o gadżetach które się u nas sprawdzają (tu) minęły całe lata świetlne, a to dopiero trzy miesiące....

W tej kwestii wiele się zmieniło - Mill jest znacznie większa, dużo więcej kuma, zaczyna zauważać zabawki i wiele rzeczy bez których nie wyobrażam sobie (wciąż!) początków macierzyństwa używanych jest sporadycznie, za to zastąpiły je kolejne gadżety które ułatwiają nam codzienne funkcjonowanie.

W tej chwili bez problemu obywamy się bez aplikacji w telefonie (odstawiłam jej ją kiedy miała prawie 3 miesiące i początki niezapisywania każdego karmienia i spania były ciężkie, ale przyzwyczaiłam się i funkcjonujemy już normalnie choć ciągle bez rutyny), czołówki nie używam (w ogóle żadnego światła do zmiany pieluchy nocnej nie potrzebuję, światło latarni za oknem zupełnie mi już wystarcza), rogal do karmienia raz jest w użyciu... a raz nie, na kocyki jest zdecydowanie za gorąco, podobnie jak na pajacyki, Linomag odkąd pojawiły się po-pomarańczowo-pampersowe hardkorowe problemy z pupą został wymieniony na emolium (o tym kiedy indziej), nawilżacz powietrza też nie jest już niezbędny a i ściany w salonie przestały Mill zajmować tak jak zajmowały. Ciągle szał robią wózek (choć z buntem gondoli), szumy z brzucha na iPadzie (choć częstotliwość ich użytku też niekoniecznie jest już tak duża jak  na początku, jako że dziecko ładnie uspokaja się samo) i podkłady do przewijania. Summa summarum, lista ewidentnie wymaga aktualizacji i oto nasze nowe TOP 10 dla prawie czteromiesięcznej Mill.

1. Tula

Dla mnie warta absolutnie każdych pieniędzy. Jako że chusta się u nas kompletnie nie sprawdziła miałam wiele wątpliwości co do tego czy Mill w ogóle się nią zainteresuje, jednak Tulę kocha miłością absolutną i piszczy z zachwytu na sam jej widok. Obecnie nawet Tula podróżuje w torbie wózka, i kiedy dziecko odmawia współpracy w kwestii leżenia podczasspacerowego i uruchamia alarm przebijający na sile mój samochodowy Tula działa niczym przycisk wyłączający owo wycie. Z reguły uśnięcie w Tuli nie zajmuje dłużej niż pięć minut. Podziwianie świata też Tula skutecznie umożliwia. Hit hit hit!

 Dzidziuś w wersji mini

I nieostry dzidziuś który znacznie zwiększył powierzchnie zajmowaną we wciąż ulubionej Tuli


2. Rocker Napper

Odkąd Mill dostała to urządzonko od swojej mamy chrzestnej codziennie jakąś część dnia w nim spędza. Lubi każdą pozycję - przy siedzeniu widzi co się dzieje, przy pół leżeniu interesuje się zawieszkami ślimako-słoneczkowymi (i oczywiście pcha je do dzioba) a jak jej się przyśnie to leży na płasko. Z funkcji wibracji nie korzystamy (bo ani ją ziębi ani parzy, więc w sumie po co), ale melodyjki i owszem, lubi, choć matkę czyli mnie wykańczają wcześniej niż ją. Czasem doczepiam jej inne zabawki do haczyków od słoneczka i ślimaka i ma dziewczyna atrakcję, no!

 Drzemka zaliczona w przepięknym lnianym rampersie od Olgi

 Omomomom, jaki ten słoń pyszny!


3. Mata edukacyjna Fisher Price

O matach pisałam tu. Po namyśle zdecydowałam się na matę z tej samej serii z której Mill ma karuzelkę, używaną, bo przecież i tak zaraz z niej wyrośnie, a kiedy wyrośnie może kupię jej coś większego gabarytowo - póki co ta sprawdza się super. Jest cieniutka i bez potrójnie złożonego ręcznika pod spodem bym jej nie użyła, ale z ręcznikiem spokojnie można. Ćwiczy Mill chętnie na brzuszku, kopie w kotka tudzież tygrysa który wydaje dźwięki i śmieje się jak wariatka. Polecam.

 No ćwiczę, ćwiczę!

 Kotek!

4. Koleżanki (gadżet jak gadżet, ale hit niewątpliwy)

Mill zdaje się uwielbiać inne dzieci. Bardzo mnie cieszy że ostatnie tygodnie obfitowały w spotkania z Kropką i Polą i końca radości z tych spotkań nie widać (ani ze strony Mill ani z mojej). Dziewczyny przesłodko razem urzędują, śmieją się do siebie, gadają w swoim niemowlęcym języku, gryzą się w łokcie (ekhem, ekhem, no dobra, to mój mały huncwot gryzie w łokcie, ale tłumaczę jej że nie wolno!) i są ogólnie rozkoszne nad wszystko. Lubimy.


5. Otulacze bambusowe Aden + Anais

Stosunkowo niedawny zakup poczyniony pod wpływem złego gadżetowego prowodyra Ruby Soho, a już nie wiem jak to było bez nich. Naprawdę, poza kosmiczną ceną, nie mają wad - schną ekspresowo, chłodzą, są przepiękne, mają milion zastosowań (korzystam z wszystkich poza otulaniem, nomen omen) - jako letni substytut kocyka, ochrona wózka przed słońcem, zasłonka przy karmieniu piersią, podkład na sofę tudzież cokolwiek innego w stylu ochrony sofy/czegokolwiek innego przed wciąż intensywnym ulewaniem i mogłabym tak wymieniać...

Zakocykowana wózkowo w wersji letniej


6. Gryzaki

Mill się sama odsmoczkowała, za to wszystko co nie jest smoczkiem do wkładania do buzi i szorowania dziąseł się nadaje (o ząbkowaniu więcej tu). Staram się jej trochę ulżyć używając chłodzonych gryzaków - jeszcze niedawno były dla niej za duże i kompletnie nie umiała ich trzymać ale ostatnio świetnie sobie z nimi radzi. Nasza kolekcja obecna ma pięć sztuk (tak, wiem wiem, niedawno pisałam o minimalizmie w tej kwestii - ale trzy dostała w prezencie!) z czego cztery są w użyciu nieustannym (piąty leży i czeka na lepsze czasy, myślę że cztery są optymalną ilością). Gryzaki jako substytut smoczka - Mill jest na tak.

 Mill ze swoim zdobycznym grzechotko-gryzakiem (i otulaczem a+a w tle)

7. Pieluszki tetrowe

Nie wiem dlaczego nie napisałam o nich ostatnio (zaćma!) ale od urodzenia Mill do teraz są NIEZASTĄPIONE. Do odbijania (pomaga na ulewanie, wszak ulewa zdecydowanie mniej jeśli ją odbić, choć i spektakularny rzyg, zwłaszcza kiedy mamy gości tudzież jesteśmy w gościach. Bez pieluszki w zasięgu ręki się nie ruszam i nie siadam i nie zalecam brania jej na ręce bez zabezpieczenia pieluszką), do przykrywania kiedy piorą się otulacze z a+a, do wycierania śliny i wyłożenia spodu wózka kiedy jest za ciepło żeby zrobić to kocem. Przede wszystkim jednak są anty-ulewaniowe. No Mill tak ma, no peszek, ale pieluszki się sprawdzają pierwsza klasa.


Cioteczka M. uzbrojona w pieluszkę

8. Torba na pieluszki 

O niej był osobny post tutaj. Uwielbiam. Sprawdza się totalnie i wizualnie wciąż uważam że jest przepiękna. Funkcjonalność, jakość, dizajn - wszystko ta torba ma. Amen.

 Torbowe love!

9. Laktator Freestyle Medela

O nim z kolei pisałam więcej tu. Nabyty okazyjnie i z własnej głupoty okazał się strzałem w dziesiątkę. Ściąga szybko (jednak laktatory podwójne to duża oszczędność czasu i gdybym mogła cofnąć czas do czasów ciąży kupiłabym taki od razu), jest wygodny, cichuteńki (zwłaszcza w połączeniu z Mini-Electric Medeli - nawet film na YouTubie przy Freestyle da się obejrzeć) i robi co ma robić czyli ściąga pokarm. A zapas pokarmu w razie ewentualnych kryzysów laktacyjnych/wyjść niespodziewanych i innych w ten deseń zawsze u nas w cenie.



Zdjęcie ze strony Smyka, gdzie można też nabyć ten sprzęcior.

10. Bodziako-sukienki i sukienki z majtkami

Jako że upały tropikalne miłościwie nam panują w to lato (kocham takie lato!) garderobiane przysłowie 'mniej znaczy więcej' nabiera całkiem nowego znaczenia i zdecydowanie sprawdza się w przypadku warstw u niemowlaka. Królują u nas bodziako-sukienki (o nich więcej tu), których ilość rozrosła się do szalonych trzech (plus jedne z których Mill zdążyła wyrosnąć - chlip chlip) i które w są w użyciu kiedy tylko nie są w praniu - jedna warstwa i to bawełniana - jest, falbany - są, efekt - jest. Kiedy wszystko bodziako-sukienki są w praniu lubię też Mill w sukienkach. Ale jako że ze mnie niereformowalna estetka widok pieluchy wystającej spod sukienki dosyć mnie razi, więc najbardziej lubię sukienki które mają majty do kompletu (TK Maxx, H&M, dużo ich jest!), a moim sposobem na sukienki bez majtek są przepiękne bawełniane majty z falbankami na pupie zakupione przez Matkę Polkę (aka moją mamę) dla ukochanej wnuczki w Lindexie - bardzo ale to bardzo polecam!

Jedna z Millowych sukienek z majtami (H&M) w przedwcześnie wyciągniętej z piwnicy spacerówce (wróciła do piwnicy, wyjmę ją jak Mill będzie miała +/- 6 miesięcy)

A u Was? Co się sprawdza? (hmmm.. choć już żałuję zadania tego pytania, jako że boję się miliona innych gadżetów o których istnieniu nie wiem ale na nie zachoruję jak się dowiem)

Ściskamy,
z&m

Monday 21 July 2014

M4 Uwaga! Grozi pogryzieniem!

U Mill zębiszcza idą na całego, wyczuwalne są już pod palcami, dziąsła spuchnięte, białe, no i, przeglądając zdjęcia w telefonie nie mogłam nie zauważyć że wszystko co możliwe (i co niemożliwe też) ląduje w buzi...

Dziś mama chrzestna Mill A.B.-B. (dzięki Agi!) przywiozła Bobodent i premierę uznaję za udaną, jako że po posmarowaniu dziąsełek dziecko poszło spać na dwie godziny. Ostatnio takiej długiej drzemki w dzień nie pamiętam, ni hu hu.

A oto mały przegląd (tragicznej jakości) zdjęć z telefonu ze starającą sobie ulżyć Mill (wszystko może wylądować w buzi. Poza smoczkiem oczywiście, smoczki są od plucia. Gryzak jest ok, pod warunkiem że nie na dłużej niż 4 minuty. Ehhh).

 Bo w upały nic tak nie smakuje jak żyrafka (z ArtJarmarku w Nikiszowcu o którym tu) jedzona topless

 Dobra mama, somojebka samojebką, ale czy ja już mogę zjeść tą pieluchę?

 Kciuk, spróbujmy kciuka!

 Kciuk to za mało, spróbujmy całą rękę (i tak, wiem że mam na sobie outfit z koparką, ale na swoje usprawiedliwienie mam to że jest bez rękawów i funkcjonuje jako piżama)

 Jedna ręka to za mało, spróbujmy dwóch...

 Hmmm... Ciężko. Wróćmy jednak do kciuka...

 Słonica po cesarce (o niej tu) też smakuje niczego sobie

 Hmmm.. A ten to już w ogóle bajerant. Francuski pocałunek się szykuje zdaje się!


 Stylówa 'Na Kropkę' (z tego zdjęcia) - mogę pokazać brzuch pod warunkiem że mogę równocześnie jeść też rękę

Kocham falbany! Zwłaszcza jeść! I o rany, ale się boję że jednak je całe zjem!

A u Was, jak to było z tymi zębami? Ja mam ochotę zacytować osła ze Shreka i spytać: 'Daleko jeszcze?!'

Pozdrowionka,
z&m

Saturday 19 July 2014

M4 Wieści z frontu

Już dwa tygodnie prawie bez Towarzysza Męża, cztery to go.

I wiecie co? Jasne, że tęsknimy jak jasny gwint, ale czas leci mega szybko.

A jak mijają nam dnie (dni? Cholinder, czyta nas jakaś polonistka) ?

1. Nadrabiamy wszelkie zaległości towarzyskie i cioteczek Ci u nas dostatek. Mill też spotyka się z koleżankami (Polą i Kropką) a ostatnio nawet z kolegą (o-o!) który jest dwa razy starszy, dwa razy większy, i na dzień dobry zjadł jej stopę (eh te chłopy! :) Praktycznie codziennie się z kimś spotykamy. Czasem i dwa razy dziennie. Szaleństwo istne, no! A miałam robić porządki w stylu perfekcyjnej pani domu.Yyyy....

2. Spacerujemy, choć Mill robi absolutny bunt na pokładzie i nie chce w gondoli leżeć. Ewentualnie jak jej mrugają listki słonce/cień słońce/cień jeszcze zdzierży, ale i to nie za długo. Spacery wyglądają więc tak, że w torbie wózka jeździ Tula, kiedy Mill się buntuje (a niestety, mimo nowej dowózkowej zabawki dostanej od jednej z cioteczek, następuje to dość szybko) zostaje umieszczona w Tuli gdzie się chill-outuje i często zasypia, w każdym razie przestaje wyć syreną która mogłaby spowodować urywające się telefony przechodniów na niebieską linię, więc nawet przeczekać tego gondolowego buntu się publicznie nie da, bo że niby wyrodna matka i te sprawy - więc Mill-Mini-Terrorystka spacerowo stawia na swoim i widzi świat z Tuli a Matka-Samo-Zło lezie z tym dzieckiem w Tuli pchając ten pusty wózek przed sobą do którego i tak jej zaglądają i dziwią się czemu w środku nie ma dziecka (bo dziecko w wózku być nie chce). Pora na spacerówkę?

3. Kąpiemy się codziennie. Wróć, ja kapię Mill codziennie, bo że ja się kąpię codziennie, nawet dwa razy, to nic nowego. Zanim nastały ultraupały kąpaliśmy ją co dwa dni. Nick kąpał, w sensie, zanim wyjechał, skubany. W ultraupałach kąpię ją codziennie i w żelu kąpielowym a nie oliwce, bo jako że sama w takie upały się nie lubię oliwkować to co będę dziecko, bez sensu. Mill sobie chwali, kąpielowo piszczy z radości, więc cieszę się i ja.

4. Załatwiamy sprawy. W skarbówce na przykład byłyśmy adres wyjaśnić. Cytologię pobrać u lekarza (ja byłam w sensie, ale Mill ze mną, jako że Matka Polka też ma bunt na pokładzie i zostawać się z nią boi, bo ona czasem płacze. A ona wtedy nie wie co robić. A czy ktokolwiek widział dziecko niepłaczące?! A ząbkowanie u nas już pełną parą, więc ma prawo dziewczynka nie zawsze być w humorze. I tak wspaniale że przez większość czasu jednak jest. Ale to jak zwykle dygresja na kilometr, a o sprawach miało być). W przyszłym tygodniu idziemy odebrać Millowy paszport i tak się rozhulałam że chyba nawet wymienię prawo jazdy, którego od zmiany nazwiska 15 miesięcy temu jakoś nie wymieniłam. No nie złożyło się, no...

5. Zmieniamy się.

Mill:

- odsmoczkowała się. W sumie nawet fajnie, tylko ręce je namiętnie. Swoje, albo cudze, byle by po dziąsłach jeździły. Gryzaki ma dwa, oba toleruje, ale nie na długo - mnie się wydaje że one są po prostu dla niej za grube i za duże, bo ona jest jednak malutka i jeszcze ma prawo nie kumać idei ciężkiego schłodzonego gryzaka i tego że ma go trzymać i dawać do dzioba. Kiedy odwiedzałyśmy ostatnio Ruby Soho Mill wyraźnie zainteresowała się obłędnym arbuzem Kropki, więc zamówiłam jej też, niech ma, i winogronka w ten deseń, bo lekkie to i będzie (mam nadzieję!) na te biedne ząbki jak znalazł

- Ciągle się śmieje (kiedy nie płacze, oczywiście), gada jak najęta, piszczy, i cudowną dziewczynką jest (no to się akurat nie zmieniło) i ciągle zaskakuje mnie czymś nowym - dziś na przykład nauczyła się kopać w taką zabawkową poręcz w łóżeczku u rodziców żeby jej to grało kiedy ona chce. Matka Polka, moja babcia i ja zjadłyśmy obiad bez konieczności przerywania go w celu nakręcenia karuzelki, bo dziecko zabawiało się samo. Eh, pięknie jest!

Ja:

- ćwiczę codziennie, twardo. I dużo wody piję. Ciepło jest, więc łatwo i mój połogowy wodowstręt (tak, wiem że to nienormalne i że z reguły przy karmieniu piersią chce się i powinno się pić więcej, ale u mnie to się kompletnie nie sprawdziło). Łudzę się że się wylaszczę na powrót Towarzysza Męża :)

- czytam książki, ile wlezie. 'Czarny ogród' Kazimierza Kutza umila mi czas kiedy Mill drzemie. I tak, mam wyrzuty sumienia że powinnam w tym czasie sprzątać, ale mam jeszcze cztery tygodnie, zdążę

- odkrywam w sobie nieskończone pokłady miłości, cierpliwości i radości będąc z Mill 24/7. Myślałam, że będzie gorzej, dużo, dużo, dużo gorzej. A dajemy radę. Tęsknimy, ale na szczęście mamy skype'a, facebook'a, whatsapp'a i całą tą nowoczesną technologię ułatwiającą związkom na odległość życie. Nasz jest na odległość bardzo tymczasowo. I odbijemy sobie na wakacjach, a jak!

A co nowego u Was?

Buźka,
z&m

 Norweska cioteczka J.

 Spotkanie z Adaśkiem, który najwyraźniej gustuje w stopach <3

 'Tożto szok' - zdaje się mówić moja mina, a dziewczynki gaworzą po swojemu... Olga z Polą (Instytut Doświadczeń)


 'Dawaj tą pieluchę!' czyli kapeluszowe modnisie w ogródku u Ruby Soho

No i cioteczka M. z Hong-Kongu też w końcu do nas dojechała. Jest radość!

Friday 18 July 2014

M4 Oszczędzamy!

'Dzieci kosztują'. Ano, kosztują. Ale małe dzieci wcale nie muszą tyle, ile ludzie mówią, że kosztują. Dziecko może stać się ekstremalnym wydatkiem, a może też bez jakiegoś ultrauszczerbku dla portfela chować się równie dobrze.

Najgorzej mają gadżeciarze (patrz: ja!!!!!) i osoby podatne na hasła marketingowców (patrz: ja!!!!!) że Twoje macierzyństwo nie będzie kompletne bez specjalnego kosza na pieluchy.

I czytelnicy blogów parentingowych, też mają przerąbane. Blogosfera pełna jest cudów o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia i żyliśmy bardzo szczęśliwie bez nich, ale jak już się o ich istnieniu dowiedzieliśmy... Po zabawie, musimy to mieć (i znów - patrz: ja!!!!!)

 Albo ludzie ze znajomymi z dziećmi w podobnym wieku, które to dzieci mają coś, co już i natychmiast chcemy dla naszych dzieci.

Jednym słowem - przekichane! Nawet jeśli ktoś tak jak ja uwielbia minimalizm (choć mówiąc szczerze macierzyństwo znacznie zmieniło moje podejście do minimalizmu. Nie potykam się co prawda jeszcze o zabawki, ale gadżetów okołodziecięcych przybyło mi znacznie więcej niż planowałam).

Jak nie dać się całkowicie zrujnować i na czym można przyoszczędzić? Oto mój subiektywny mini-przewodnik:

1. Używane ubranka


Dzieci mają to do siebie, że rosną. I nie tak jak my, wyłącznie wszerz, ale wzdłuż też. Rosną w dodatku w zastraszającym tempie (serio - gdybym jak chudła w takim tempie jak ona rośnie to byłabym już totalną skinny minnie). W takim tempie, że nie zdążą zwykle zniszczyć tego, w co odziewają je mamy. Zwłaszcza jeśli poza mlekiem nic innego nie jedzą, śladów słoiczków i innych marchewek na białych bluzkach nie uświadczysz.

Ubrania 'codzienne' w stylu półśpiochy, bodziaki i takie tam, warto kupić nowe, bo wiadomo, że w tym się dziecko wychodzi dość i ba, może nawet zdąży trochę znosić. natomiast bardziej czaderskie, wyjściowe ubrania, w stylu małe ogrodniczki, kiecki z falbanami czy mikro mini marynarki i wszelkie rzeczy w ten deseń naprawdę warto nabyć używane (z prostego powodu - bo są jak nowe. Tylko tańsze). I i tu jest kilka sposobów:

a)  znajomi z lekko starszymi dziećmi

Mama-mamie często pomoże. Pożyczy, często na wieczne nieoddanie, odsprzeda za grosze, albo zwyczajnie podaruje. Mill od moich kuzynek i znajomych otrzymała zastraszającą ilość ciuchów i ja naprawdę niczym nie mogę usprawiedliwić ewentualnych zakupów dla niej. Niektóre ciuchy z metkami. A niektóre mocno sfatygowane, ale to wiadomo, na odstrzał. Warto przebrnąć przez górę ciuchów bo często gęsto znajdziemy tam absolutne perełki.

b) w przypadku braku opcji a)

b.1) second-handy

Wyszperać się da cudeńka. Wiem, bo znajome szperają, mnie się nie zdarzyło, ale jak widzę ich zdobycze czasem, to żałuję

b.2) allegro/tablica/eBay etc.

Jak nam nie po drodze szperać zawsze możemy skorzystać z serwisów w stylu olx.pl czy allegro. Często znajdziemy tam 'MEGA PAKI' dla dziewczynki/chłopczyka na taki a taki rozmiar (choć oczywiście tam znajdziemy i perełki i szmaty, nie ma co, więc czasem warto kupować pojedyncze rzeczy od tego samego sprzedawcy  które widzimy każda jedna jak wyglądają. Plus dostawa do domu. Win-win.


2. Gadżety okołodziecięce

 

Podobnie jak z ubrankami, niektóre rzeczy bez których ciężko zajmować się niemowlakiem (łóżeczko na przykład) albo mniej ciężko, ale jakoś z nimi raźniej (typu mata edukacyjna) albo w ogóle są praktycznie zbędne, ale mamy taką fanaberię (jak podgrzewacz do butelek, że tak z autopsji wymienię) sprawdzą się równie dobrze używane, zwłaszcza takie które łatwo wyczyścić/wyprać, wygotować. Osobiście mamy kołyskę i wanienkę która czeka na swoją kolej bo ikeowa robi się za mała (o-o!) po siostrze mojego chrześniaka, a matę edukacyjną (stanęło na fisher-pricu póki co, napiszę o tym jeszcze jak dłużej poużywa Mill), leżaczek-bujaczek który jest u rodziców i podgrzewacz do butelek (ach te fanaberie!) dorwałam na tablicy za około 1/4 sklepowej ceny, a wyglądają i sprawują się jak nowe. 


3. Umiar

 

Jeśli karmimy piersią logiczne jest, że butelki są nam zbędne, chyba że odciągamy pokarm. Ja odciągam, ale nie non-stop, tylko od czasu do czasu jak gdzieś wychodzę. W zupełności mi wystarczają dwie butelki,
a  mam trzy bo dostaliśmy jedną w prezencie, ale spokojnie dalibyśmy radę i bez niej. Analogicznie, jeśli karmimy mlekiem modyfikowanym, laktator czy wkładki laktacyjne to zakupy całkowicie zbędne. I naprawdę nie potrzebujemy 10 smoczków, 15 gryzaków i 30 pieluszek tetrowych dla dzieci niepieluchowanych wielorazowo (wróć, jak któreś dziecko ulewa tyle co Mill to potrzebujemy, ale to ekstremum). Wiecie o czym mówię w każdym razie. Co za dużo to niezdrowo.
  

4. Pampersy


 Pampersy to jest w ogóle temat na osobny post zdaje się, bo opcje są różne - od przetestowywania tańszych pieluszek (u nas całkiem sprawdziły się osławione biedronkowe Dady, natomiast na noc jednak ciągle Pampersy, najbardziej białe, zielone też ujdą, za to pomarańczowe to zupełna katastrofa, ale ciągle poszukujemy pieluch idealnych  to raz, a dwa każda pupa jest inna i trzeba testować i sprawdzać co naszej akurat podpasuje. Naszego dziecka, to znaczy, bo my, przy dobrych wiatrach mimo wszelkich rodzicielskich obowiązków obywamy się świetnie bez pieluch). Opcje tu mamy takie:

a) znajomi z lekko starszymi dziećmi

Dzieci mają to do siebie że lubią wyrastać z danego rozmiaru pieluch akurat kiedy rodzice kupią giga-pakę. Peszek. To znaczy dla nas dobrze, bo rodzice tacy z reguły owe giga-paki nam podarowują, no bo co z tym zrobią.

b) znajomi z dziećmi w podobnym wieku którym pieluszki których używamy się nie sprawdziły

Rozumowanie to samo jak wyżej.

c) allegro/ebay etc

Dużo rodziców w sytuacji a) lub b) którzy nie mają znajomych z dziećmi młodszymi lub w podobnym wieku pozbywa się poczynionych zapasów na serwisach aukcyjnych w dobrej cenie. Warto patrzeć

d) wymiana pieluszek na tańsze

Trzeba testować, no. A nóż Dady, jak w naszym przypadku, sprawdzą się nawet lepiej niż Pampersy?

e) Ceneo

Ceneo czy inna porównywarka cen. Ja już tylko tak kupuję pieluchy (poza Dadami z Biedry, jasna rzecz). Wpisujemy co nas interesuje, a Ceneo nam pokazuje gdzie dostaniemy daną rzecz najtaniej i linkuje nas do odpowiedniego sklepu. Uwaga na gigapaki, bo czasem w mniejszych opakowaniach (podczas promo) wychodzi cały interes online taniej. Wyszukiwarka pokazuje nam ile to wychodzi w przeliczeniu na sztukę i ogólnie takie zamówienie to nic prostszego a oszczędzić można i 1/3 ceny hipermarketowej. Plus kurier pod same drzwi więc nie trzeba tego dźwigać. Woohoo!
  
No i jak już tak pooszczędzamy... To z dużo mniejszymi wyrzutami sumienia możemy się szarpnąć na otulacze bambusowe aden+anais o których pewna znajoma mama kusicielka-gadżeciarka pisałą u siebie na blogu a my od zmacania owych w tej znajomej mamy ogrodzie nie możemy bez nich (a jakże!) żyć (patrz: ja!!!!!)

A Wy jak? Szastacie pieniędzmi na prawo i lewo jeśli chodzi o zakupy dla Waszych dzieci, czy wręcz przeciwnie, oszczędzacie gdzie się da?

Ściskamy,
z&m

'Oszczędzają bogaci i nam się opłaci' jak mawia porzekadło - a tu Mill w kiecce odziedziczonej po dziecku znajomych i swojej starej/nowej macie edukacyjnej



Thursday 17 July 2014

M4 Sexi mama (?)

W ramach braku Towarzysza Męża i niczym nieograniczonego dostępu do polskojęzycznej telewizji (żeby nie było - Towarzysz Mąż mi polskojęzycznej telewizji oglądać nie zabrania, ba, on mi niczego nie zabrania, ale jak jest to jakoś oglądać się nie chce bo są ważniejsze do roboty rzeczy. I w ogóle od zawsze telewizor u nas służy do gier konsolowych Towarzysza Męża, a raczej służył, bo teraz służy głównie do zbierania kurzu, za co zresztą oberwało mi się od rodziców, bo przecież dziecko mam, więc ta funkcja telewizora powinna zdecydowanie zostać zniwelowana, a zniwelowanie jej wcale nie zajmuje dużo czasu, więc dlaczego tego nie robię co chwila, ale jak zwykle odbiegam od tematu a nie o telewizorze miało być!) obejrzałam dzisiaj mało ambitne i jakże kontrowersyjne 'Rozmowy w toku' o jakże wymownym tytule 'Matka Polka chce być sexy!' (dla zainteresowanych odcinek do obejrzenia tu).

Dało mi to do myślenia. Bohaterki programu, jak dla kogo sexy, ale nie uznawały macierzyństwa za stan usprawiedliwiający tłuste włosy i brak makijażu (mówiąc oględnie, bo różne osoby tam różne rzeczy mówiły).

Ja nie jestem aż tak kategoryczna. Uważam, że jak ktoś ma ochotę na tłuste włosy i brak makijażu, zarówno z małym dzieckiem jak i bez - be my guest. Sądzę, że nie ma jednego kanonu, jednej recepty, że nie to jest ładne co jest ładne ale co się komu podoba i że i amator tłustych włosów się pewnie znajdzie (co ja się tak uczepiłam tych tłustych włosów, ja nie wiem!), wszak dziwny jest ten świat.

Jeśli ktoś ma ochotę paradować po porodówce w pełnym mejk-apie i szpilkach - proszę bardzo, jeśli ktoś ma to wszystko glęboko w d. i poród jest dla niego przeżyciem czysto duchowym, a nieogolone nogi nie spędzają mu snu z powiek - również proszę bardzo. Miejsce dla wszystkich jest.

Ja sama jestem gdzieś pośrodku. Szpile, megafryzura i pełny makijaż każdego dnia z niemowlęciem to kompletnie nie moja bajka, ale też nie jestem abnegatką w stylu 'ja już urodziłam, to już nic nie muszę, i jestem teraz w 100% dla dziecka, a dziecku wszystko jedno czy mam 20 kilo nadrwagi czy 5 niedowagi i zupełnie nie zwróci uwagi na długość pokrytych bądź nie maskarą rzęs.'

Myślę, że najważniejsze, żeby w całym okołodziecięcym szaleństwie znaleźć chwilę dla siebie, żeby czuć się dobrze we własnej skórze (nawet jeśli nasze pociążowe ciało nie wygląda od razu tak, jakbyśmy chciały - jeśli dres zastąpimy sukienką z przeceny w rozmiarze 'przejściowym' i zrobimy lekki makijaż nawet z kilogramami możemy czuć się zadbanie i pięknie, a w międzyczasie i z kilogramami coś się zrobi - chyba, że ktoś się czuje nader dobrze w dresie i braku makijażu, wtedy nie trzeba robić nic i po problemie, ale osobiście takiej kobiety chyba jeszcze nie spotkałam).

Kiedy Mill ma 3,5 miesiąca ja, mimo wagi sprzed ciąży odzyskanej w tydzień po porodzie, nie czuję się jeszcze tak ładnie i zgrabnie jakbym chciała. Mam dni, jak dziś, że kompletnie, mimo wyjść, nie chce mi się malować - nie maluję się więc, ale z pełną premedytacją. Upinam włosy, ubieram coś wygodnego i ładnego i jest ok. Jeśli nie jest - jednak się maluję. Co poza tym? Za wczorajszą zgodą nowej pani ginekolożki (idę na rehabilitację z wszystkimi poporodowymi komplikacjami o których było tu, kiedy doczekam się efektów dam znać!) mogę znów ćwiczyć, więc ćwiczę, kiedy Mill śpi. Wczoraj o 23:00, dziś o 17:00. Przecież mogę grafik do dziecka dostosować, kto mi zabroni. Kiedy nie mogłam ćwiczyć chodziłam na spacery, długie. Dalej chodzę. Dzięki temu mam poczucie że robię też coś żeby wyglądać lepiej (i tak, dalej jadam ciasto, z  tym że nie codziennie). Raz na 3 tygodnie Matka Polka (czyli moja mama, w odróżnieniu od Angielskiej Teściowej) zasuwa do parku z Mill a ja pędzę na hybrydowe mani-pedi. Od drzwi do drzwi zajmuje mi to godzinkę, więc dziewczyny sobie spokojnie radzą, a ja się cieszę że mam ładne paznokcie. Podkładu do twarzy nie używam, podobnie jak szminek i błyszczyków, żeby nie mazać tym Milly, ale już tuszu do rzęs ani cieni nie widzę powodów żeby sobie żałować. A od razu się wygląda tak... no jak człowiek.

I dobrze mi ze sobą, czasem zrobioną bardziej, czasem mniej, a o to chyba w tym chodzi.

A u Was jak to było albo jest? Olałyście się totalnie pociążowo zmieniając priorytety czy podobnie jak dziewczyny u Drzyzgi sądzicie że ciąża i małe dziecko nie powinny nic zmieniać w podejściu do wyglądu?

Ściskamy Was mocno, z & m

 'Bingo wing' musi odejść czyli zu ćwiczy!

 ...kiedy Mill smacznie śpi niewzruszona pod

 A kiedy wychodzimy to obie się ubieramy niekoniecznie w powyciągane dresy! (tu w przepięknym ogrodzie Ruby Soho)