Monday 24 November 2014

M8 Jak się nazywam?

Niech mi ktoś powie, bo nie wiem!

Czas skurczył mi się do jakichś dziwnych nieopisywalnych rozmiarów. Odkąd Mill się urodziła (i znów to podkreślam - SIĘ - hahaha - dobre sobie) namiętnie postuluję że to bujda z tym niedoczasem, że dziecko wcale aż tak nie absorbuje, że plotki o braku możliwości wzięcia prysznica o makijażu nie wspomniawszy są mocno przesadzone. I w sumie dalej tak myślę, chyba że jest się wariatką mojego pokroju, która, podobnie jak Mo, chce wszystko.

Urlop macierzyński (tiaaaa... URLOP) jawi mi się teraz jako cudowny okres. Urlop macierzyński (i tak, wiem że on się fachowo nazywa rodzicielski ale konia z rzędem temu kto mi pokaże tatusia na rodzicielskim dłuższym niż dwutygodniowy) z pierwszym dzieckiem, dodajmy, bo z drugim wiadomo, nie ma tak łatwo. Urlop macierzyński kiedy opieka nad dzieckiem to nasze jedyne zadanie. Kiedy dni mijają leniwie, dziecko ma rutynę, ma drzemki podczas których możemy nadgonić porządkowo-domowo, albo - no dobra - zaszaleję - książkowo-serialowo. Kiedy umawianie się z innymi mamami na kawę (i bezę, for that matter) nie musi być zorganizowanie wokół grafika miliona innych zajęć każdej i kiedy można wyskoczyć na niespodziewany spacer tylko dlatego, że w końcu listopada równie niespodziewanie zaświeciło słońce. Kiedy wyjście do lekarza na kontrolę wagi (nomen-omen Mill wedle najnowszych doniesień waży przeszło 8,5kg i potroiła swoją wagę urodzeniową w mniej niż 8 miesięcy o-o) było jedyną pozycją w tygodniowym plannerze (no dobra, jedyną obok sprawdzania co tam w najnowszych kolekcjach/przecenach, z naciskiem na te ostatnie, sieciówek dla niemowląt piszczy). Tak było jeszcze w lato, jeszcze tak niedawno...

I tak, mogło to trwać dłużej. Mogłam nie chcieć wracać do pracy (a chciałam! choć przyznaję, tylko na dwa dni w tygodniu, na więcej bym nie poszła), mogłam nie porywać się na kurs w Warszawie absorbujący nie tylko mnie ale i resztę domowników gnających ze mną trzysta kilometrów w jedną stronę tylko po to żebym się spełniała edukacyjnie-zawodowo, mogłam nie musieć spędzać każdej chwili kiedy Mill śpi a ja nie (nie ma ich za dużo, przyznaję) ucząc się do egzaminu (vide: kurs w Warszawie), mogłam nie pisać tak dużo i często na blogu, ba, mogłam bloga w ogóle nie pisać.

Niby mogłam, ale... nie mogłam, bo mnie nosiło. A teraz tęsknię za długimi, leniwymi dniami, kiedy świat zupełnie kręcił się wokół Mill.

Bo wiadomo - uwielbiam z nią być. Spędzam z nią każdą chwilę, kiedy jestem w domu. Zabieram ją poza dom. Kiedy nie jestem w pracy lub na kursie (no dobra, na kursie trochę tak, bo Towarzysz Mąż pół dnia siedzi z nią na korytarzu i donosi na karmienia, takiego mam Towarzysza Męża!) jestem z nią ciągle. I doceniam te chwile razem, po powrocie z pracy czuję się jak po powrocie ze SPA (i myślę że dużo mam tak ma, ale się do tego oficjalnie nie przyznaje) i z nową energią, w nowe obowiązki (tym razem okołodziecięce).

I tak, trochę można wszystko. Skoro ja mogę, to się da. Jedyny mini-mikro problem w takiej organizacji czasu to brak tak zwanego 'czasu dla siebie'.

'Czas dla siebie' to temat wielce abstrakcyjny. Bo czy zrobienie paznokci u kosmetyczki to czas dla siebie? Czy kolejny punkt na liście do wykonania?

Jak ktoś by mi teraz powiedział - nic nie musisz - rób co chcesz, masz godzinę. Nie możesz zajmować się dzieckiem/uczyć/ogarniać chałupy, prowadzić bloga ani pracować. Nie wiem co bym zrobiła. Serio. To taaaaaaaaaaak dużo czasu.

A nie, wróć, wiem.

Poszłabym spać, bo dziecko budzące się po osiem razy w nocy nie sprzyja wielozadaniowości wszelakiej.

I może dowiedziałabym się jak się nazywam.

A u Was jak? Też taki hardcore organizacyjny, czy przeciwnie?

Ściskamy,
z&m

/obrazek stąd/

18 comments:

  1. My wciąż na tym etapie, gdzie dni mijają leniwie :) w ciągu dnia życie kręci się od karmienia do karmienia, od spacerku do drzemeczki, od zabawy do kąpieli. A po nocach nad blogiem siedzę. I śpię w sumie.. bo Junior to raz się tylko buzi... :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie ma co zazdro :) Ja na razie doceniam mocno i delektuje się tą chwilą, właśnie dlatego, że wiem że to jest tylko etap, który minie pewnie szybciej niż się tego spodziewam..

      Delete
    2. Ale jest co zazdro Gosiu, jeeeeest!!!! Jakie - raz się budzi!? Że que?! Delektuj się, delektuj :))))

      Delete
  2. Tacy Towarzysze Mężowie powinni dostawać ordery! Tak mi powtarzają profesorowie u mnie na uczelni, gdy widzą Tomka :D

    ReplyDelete
  3. Ja wróciłam do pracy na cały etat i szczerze nie narzekam - jestem dobrze zorganizowana :-) Jest fajnie ,ciesze sie że miałam mozliwosc powortu do pracy(zresztą sama chciałam) i nie jestem tylko "kura domową" :Pzrede wszystkim Jula w tym czasie ma dobra opiekę :-) Pozdrawiamy

    ReplyDelete
    Replies
    1. No i najważniejsze żeby było tak żeby wszyscy byli zadowoleni. Ja nie chciałam jeszcze wracać na cały etat - ale tak jak jest - jest super. Pozdrawiamy też!

      Delete
  4. Dajesz, Mama...
    Też mi się już trochę marzy pójście do pracy, a przy dwójce też bywa hardcorowo oragnizacyjnie... ale dajemy radę:)

    Powodzenia!

    ReplyDelete
    Replies
    1. No, z dwójką dzieci to wyzwanie jak nic, nie ma to tamto. Z dwójką chyba nie było by takiego lajtu (bądź co bądź) jak teraz i chyba aż tak bardzo bym nie szalała :) Nie mneij jednak dwójka dzieci fajna jest :) A powodzenie się przyda, dzięki!

      Delete
  5. U nas też wszystko takiego przyśpieszenia nabrało, że sama nie wiem jak to jest, że co tylko siądę wieczorem do swoich spraw to już jest noc głęboka i trzeba iść spać. A nazywasz się Zuzi Clowes :) Buźka!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, dzięki! Właśnie tej informacji mi było trzeba :)

      Delete
  6. Ej ja nie pracuję, a nie mam paznokci zrobionych i nie wiem jak się nazywam. Więc, w myśl, że najbardziej cieszy grubsza koleżanka, pomyśl, że ja jednego dziecka nie umiem ogarnąć wystarczająco, a co dopiero pracę, kursy, czy ewentualnie większość ilość dzieci, bo to się zdarza w życiu. yyyh?!

    ReplyDelete
    Replies
    1. 'najbardziej cieszy grubsza koleżanka' <3
      Eeeeeee tam :) Na pewno sobie radzisz lepiej niż myślisz!

      Delete
  7. Dokładnie tak. Jak ja się nazywam? Codziennie obiecuję sobie że zrobię tyle rzeczy, a gdy dana chwila nadchodzi to albo usypiam, albo zasiadam bezproduktywnie przed kompem. Bo mi się już nie chce, energia gdzieś uleciała, najbardziej marzę, by nie robić NIC :) Rozumiem Cię, ZU! Trzymaj się :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trzymam. Dzięki :*
      PS. Towarzysz Mąż dzisiaj: Dawno się nie widziałaś z Ruby. Jak to możliwe? Do Blilkego miałyście iść... czy coś?:> :D

      Delete
  8. czas dla siebie? a co to takiego?:) niestety ale od jakiś 2 lat nie bardzo wiem co to wolna chwila - no chyba, że synka podrzucimy rodzicom;) dzieci, praca, obowiązki i inne wazne sprawy nie pozwalają nam znaleźć chwili dla siebie

    ReplyDelete
    Replies
    1. Taaaak, rodzice super sprawa! Moi ogarniają Mill raz w tygodniu a ja w ramach 'czasu dla siebie' idę do pracy :) taki deal!

      Delete