Ale accidental nie-accidental, chyba nie jest ze mną tak źle. A czemu taką oto sobie wystawiam laurkę? Ano:
1. Karmię piersią.
Zdecydowanie nie oznacza to, że dyskredytuję kobiety nie karmiące bo nie mogą, albo nawet bo nie chcą - podobnie jak Bobas Lubi Wybór uważam że Mama Lubi Wybór również (a czasami tego wyboru nie ma, o czym często matki bojujące o karmienie piersią zapominają odsyłając do poradni laktacyjnych ale tak naprawdę nie wiedząc z czym dana mama się mierzy i nie wysłuchawszy jej historii łatwo wrzucają wszystkie do jednego, jakże pogardzanego wora). Nie czuję się z powodu karmienia piersią lepszą mamą od wszystkich mam niekarmiących piersią, ale czuję się lepszą wersją mnie od potencjalnej wersji mnie nie karmiącej. Mam poczucie że robię wszystko co mogę (a przecież mogę ją karmić i poza chwilowym i niezbyt częstym wkurzeniem związanym z totalną ode mnie dziecka zależnością nie mam z tych żadnych problemów) żeby zapewnić jej zdrowy start. I tak, wiem, że ona ma już 7,5 miesiąca, ale wcale nie uważam, że już i natychmiast muszę ją przestać karmić. Według WHO zalecana długość karmienia to minimum rok - dwa lata lub dłużej, jeśli i mama i dziecko czują się z tym komfortowo. Nie wiem ile zamierzam ją karmić. Nie będę się deklarować że odstawię po roczku. Albo po półtora. Albo że będę karmić do kiedy ona będzie chciała. Nie wiem jak będzie. Na razie jest jak jest, i mimo angielskiej reakcji męża mojej Angielskiej Teściowej (-Jeszcze ją karmisz?! Oh God!) karmię ją, bo wierzę, że to dla niej będzie dobre.
2. Nie noszę w 'wisiadełku'.
Nie noszę też w chuście (niestety, falstart, moja wina, nie powinnam była śpiącego czterodniowego niemowlaka upychać na siłę do chusty, no), ale noszę w Tuli, czyli nosidle ergonomicznym. Mama Juniora pisała ostatnio o niepaleniu wszystkich nosideł nieergonomicznych na stosie - ej, ja bym paliła! I tak, jak z reguły nie wtrącam się w to jak rodzice obchodzą się ze swoimi dziećmi (w końcu to ich dzieci) tak rodziców z dziećmi w wisiadełkach powiesiłabym tak jak ta pani powiesiła się tu o:
(zdjęcie stąd)
I niech zobaczą jak to jest. To czysta ignorancja, sorry Gregory. Tak nie robimy.
3. Wożę w porządnym foteliku samochodowym.
No dobra, szału nie robi ten fotelik, zresztą nie lubię go specjalnie (a o tym tu) i dziś wybrałabym inny.... ALE i tak wybrałam fotelik z crash testami, atestami i renomowanej firmy. Nie ryzykowałam wożenia dziecka w no-name foteliku z Tesco pięciokrotnie tańszym, ale za to 'Made in China', ani w foteliku z zestawu 3w1, który to fotelik może i ładnie wygląda komponując się z wózkiem, ale funkcji oryginalnej, czyli ochrony dziecka w razi w wypadku, często-gęsto kompletnie nie pełni.
4. Myślę o tym, jak rozszerzam dietę mojego dziecka.
Nie rozszerzam jej po czwartym miesiącu bo producenci słoiczków twierdzą, że mogę. Podaję zupki i musy, ale podaję i kawałki (czyli BLW + trochę papin). Podaję warzywa i owoce, ostatnio też trochę chleba i dzisiaj zadebiutował ryż i jogurt naturalny. Nie dosalam, nie dosładzam. Nie podaję słoiczków na co dzień (na wyjazdach owszem, zdarzają się, ale i tu jestem wybredna - o ile nie mam nic do marchewki z brokułem czy jabłka z morelą, o tyle 'pasta bake' czy 'spaghetti bolognese' dla takiego malucha już mnie głęboko zastanawia). Eksperymentuję, ale w granicach rozsądku. Nie podaję słodyczy i zapychaczy. Nie podaję soczków (poza własnoręcznie wyciskanym - to jest, przez wyciskarkę wyciskanym) sokiem jabłkowym lub marchewkowym w ramach posiłku. Ku zdziwieniu Angielskiej Teściowej - nie uważam też żeby owsianka na mleku krowim była świetnym pożywnym śniadaniem dla siedmiomiesięcznego niemowlaka.
5. Nie wsadzam dziecka do chodzika.
Fajne, kolorowe, stymulujące, dzieci je lubią - wydawało by się. Jednak zrobiłam dość researchu i skonsultowałam znajomych fizjoterapeutów (trzech!) żeby wiedzieć, że chodzik to zło. Ku oburzeniu Angielskiej Teściowej - nie pozwalam żeby Mill takowy miała. O tym dlaczego nie więcej do poczytania na przykład tu.
No skoro nie używam chodzika... To i foty chodzika brak. Póki co zostaje Mill leżenie (patrz: zdjęcie, które nota bene, jest mega archiwalne), rolowanie, czołganie i siedzenie.... Na stanie i chodzenie najwyraźniej jeszcze przyjdzie czas.
6. Jestem.
Czytam. Noszę. Podrzucam. Bawię się zabawkami. Daję się ciągnąć za włosy i gryźć w nos. Głaszczę. Całuję. Gilgoczę. Obracam. Śmieję się.Kiedy jestem, to jestem na całego. Choć bywa, że mnie nie ma wiadomo. Bywa, że chcę siąść przed komputerem, napisać posta, zajrzeć do książek i pouczyć się na zbliżający się wielkimi krokami Ważny Egzamin, bywa że muszę pracować planując lekcje w domu i w końcu bywa, że muszę do tej pracy wyjść. Nigdy natomiast nie jest tak, że olewam moje dziecko dlatego, że wolałabym akurat napić się kawy i obejrzeć serial. Choć czasem wolałabym, ale nie robię tego. Nigdy.
I jasne, brakuje mi duuuuużo do ideału. Nie noszę w chuście. Nie pieluchuję wielorazowo (choć plany były, póki co - poszły w odstawkę, mierzę siły na zamiary). Nie prasuję Millowych ciuszków i nie piorę w orzechach. Nie myślę obsesyjnie o tym, co Mill robi, kiedy wychodzę. Zdarza mi się nie ubrać jej czapki (choć od afery czapkowej bardzo rzadko!), płakać kiedy nie wiem, dlaczego ona płacze i zapomnieć o witaminie D i nie wiedzieć co zrobić, kiedy dzwonię umówić się na USG bioderek - bo do kontroli miała pójść - a pani w rejestracji mi mówi że do końca roku terminów nie ma i mam czekać do stycznia. Pod stołem też zdarza mi się Mill znaleźć, albo próbującą ugryźć nogę od krzesła, kiedy ja odwracam się na sekundę przekonana że ona grzecznie bawi się na macie. Ale dbam o nią najlepiej jak umiem, naprawdę. Mogło być gorzej. Nie będę się deprecjonować, nie będę pisać ileż mi to brakuje do mamy idealnej. Mnóstwo mi brakuje. Ale na szczęście Mill nie daje mi tego odczuć. Wręcz przeciwnie - jeden uśmiech i czuję - i wiem - że naprawdę, ale to naprawdę - nie jest ze mną tak źle...
Pozdrawiamy,
z&m
Jestes mama najlepsza na swiecie dla Twojej cudownej coreczki. A jaczytajac Twojego posta stwierdzam samochwalsko,ze tez jestem dla moich;)Jestesmy jakie jestesmy, postepujemy z milosci i przeczucia oraz troski o nasze bobaski.No,czy nasze dzieci chcialyby inne mamy?Nie! I generalnie ja postepowalam dokladnie we wszystkich punktach tak samo;)ech,geny,charakter,swiatopoglad?;)love!!!!!!!!
ReplyDeleteWszystko, pewnie wszystko!!!! I skromość nasze drugie imię też, nie? :)
DeletePo pierwsze: jesteś najlepszą Mamą jaką Mill mogłaby sobie wymarzyć! :*
ReplyDeletePo drugie: nie to żebym agitowała ale jeszcze na chustę nie jest za późno / fotelik też wybrałabym inny, a mam taki sam / ja też zapominałam o witaminie D, na szczęście po przekroczeniu 1000 ml MM już nie muszę, bo odstawiliśmy / cyckowania zazdroszę, ale pozytywnie. Miło czytać że ktoś to docenia. Celebruje (przez większość czasu :). Bardziej boli chyba takie mamy jak ja, co chciały a nie mogę, widzieć jak ktoś może ale rezygnuje z tego.
A po trzecie w końcu, chyba muszę coś dodać do tego mojego deklarowanego niepalenia wisiadeł na stosie. Sam fakt, że rodzice chcą nosić dziecko i chcą być z nim blisko jest godne pochwalenia. Mnie noszono w wisiadle, bo tylko to było i żyje i mam się dobrze. Bliskość mamy wiele wynagradza. Poza tym jeśli ktoś nosi tak, (kiedyś z braku alternatywy), a obecnie z braku świadomości; bo drogie i pani w sklepie chwaliła, a producent napisał że ergonomiczne, to musi być dobre. To ja serio - nie potępiam. Żal mi. Żal mi nie tylko tego dziecka, ale i tych rodziców, bo kiedyś zrozumieją, doczytają i to będzie dla nich cios. Bo oni pewnie też jak każda z nas, chcieli jak najlepiej, z miłości. Co innego, jak wynika to z ignorancji. O to wtedy wrzuciłabym wisiadło na stos, nie odczepiwszy go wcześniej ot takowego rodzica :)
Po pierwsze: Dziękuję. Mill chyba też tak myśli:)
DeletePo drugie: Wiem że nie jest za późno na chustę ale tyle z tym mooootania, odkąd mam Tulę presja na chustę całkiem mi przeszła/no właśnie,nie ma to jak osiem gwiazdek, a ja chyba będę musiała kupić nowy fotelik prędzej niż później bo Mill jest taka jakby lekko do swojego.... yyy...za duża?/cyckowanie jest super sprawą, męczyłam się na początku trochę, siedziałam w kapuście, ale warto było, teraz jest luźno i przez większość czasu naprawdę ale to naprawdę lubię karmić. Ale też zdaję sobie sprawę, że jeśli karmić bym nie mogła świat by się nie zawalił i Mill była by równie szczęśliwa. Więc wiesz, bez spiny. Przecież chciałaś!
A po trzecie: wyjaśnienia przyjęte :))))
Co za fala blogowa. Najpierw ja o sprzątaniu i innych tam aspektach macierzyństwa - post jak się patrzy, podobny. Przed chwilą przeczytałam podobny u Ruby, teraz Twój. Coś się blogosfera zrobiła jesienna, nostalgiczna i refleksyjna. Bez sensu dziewczyny, wiadomo, że jesteśmy mamy na medal! Czy podłoga zmyta, czy nie, mamy jesteśmy najlepsze i już! Lepszych od nas dla naszych dzieci nie ma (czy jest czapka czy też jej nie ma). "HOŁK" - bo za cholerę nie wiem jak się to pisze in inglish/indianisz.
ReplyDeletedokładnie to samo pomyślałam i to wszystko słowo w słowo, więc podpisuję się pod Tobą Olga! :)
DeleteYyyy... Ja chyba nie kumam. Piszę że nie jest ze mną tak źle. Chwalę się, publicznie, żeby nie było. Nie popadam w samozachwyt ale piszę o tym co myślę, że robię dobrze i mi wychodzi i z czego jestem dumna, a czytam o tym że jest jesiennie, nostalgicznie i refleksyjnie?! Że bez sensu? No jaaaaak, jaaaaaak. Wiadomo że na medal, przecież o tym jest ten post! :)
DeletePrzyznaję, że ja kupiłam Maxi Cosi, bo "słyszałam, że najlepsze" i miał ładny kolor:) dietę rozszerzam na wyczucie i naprawdę nie wiem, kiedy czas na jajko, a temat glutenu wyparłam i nie podaję dopóki sama nie weźmie (jak Mill) oraz BLW też nam nie wyszło tak do końca i myślę, że jak tylko Hanka usiądzie w krzesełku będzie dokładnie tak, jak u Was. I płaczę czasem, najczęściej w nocy, jak bardzo chce mi się spać a dziecku nie. Nie ma matek idealnych, ale większość jest wystarczająco dobra. Przynajmniej fajne z nas mamy, a nie jakieś napięte jak struna sztywniary:D
ReplyDeleteTak, moje maxi cosi ma podobną historię :D
DeleteI nie ma się co napinać, masz rację, ja w chwilach napinki myślę o mamach pięciorga i więcej dzieci, które to, zaręczam, nie poświęcają AŻ tyle uwagi na te wszystkie kwestie a ich dzieci jakoś się mają i zazwyczaj mają się całkiem nieźle:)
O tym byciu najbardziej mi się podoba. Sama często powtarzam, że najlepsze, co rodzice mogą zapewnić dziecku, to obecność, dostępność i bliskość.
ReplyDeleteI rewelacyjne to zdjęcie pani w wisiadełku:D:D
Bo ten o byciu to punkt najważniejszy, niewątpliwie :)
DeletePani w wisiadełku też mnie rozłożyła na łopatki.
5/6 się u mnie pokrywa! ;)Tylko karmienie u nas nie zadziałało. Ale teraz, jak trochę mi przeszło, myślę z dumą, że karmiłam AŻ tyle.
ReplyDeleteNo pewnie. Przecież nie przestałaś karmić bo się bałaś że Ci cycki opadną/miałaś 'bezwartościowe' mleko czy z powodu jakichś innych dyrdymałów których pełno się słyszy. Z wcześniaczkiem w domu, zaburzonym odruchem ssania i całą resztą też uważam że karmiłaś bardzo długo wziąwszy pod uwagę niesprzyjające okoliczności. I myśl o tym tylko z dumą! x
DeleteChcialam zauwazyc ze z tych punktow to chyba tylko 6 ma znaczenie. Najwazniejsze to byc dla dziecka :)
ReplyDeleteKiedys rozszerzanie diety czy podejscie do nosidel byly inne, i jak widac czas pokazuje ze te rxeczy wcale nie maja znaczenia. Nasze pokolenie tez zyje i ma sie dobrze :) i dobra mama nie powinna skupiac sie tylkp na dzoecku-trzeba miec swoje zycie aby w przyszlosci dziecko nas szanowalo.
A ja chciałam zauważyć że punkt 6 ma znaczenie największe, ale inne też mają. Możemy twierdzić że podejście do nosideł i rozszerzania diety było inne - bo było - a my jakoś żyjemy i mamy się dobrze. Ale mamy się dobrze często z nadwagą, niezdrowymi nawykami żywieniowymi, łupiącym kręgosłupem, wadami postawy i innymi niby pierdołami, które jednak wpływają na jakość naszego życia.
DeleteA że mama powinna się skupiać nie tylko na dziecku wiadomo nie od dziś :) Ale osobiście nie znam takiej która by poza dzieckiem życia nie miała (choć wierzę na słowo że takie istnieją), więc chyba nie jest z nami mamami tak źle :)
Jak mawia moja ulubienica, Asia Kołaczkowska... no biorę tę księgę "Błędy wychowawcze" i jadę z każdym po kolei ;)
ReplyDeleteNo weź, skąd w ogóle takie kompleksy.
Ja używam pieluch wielorazowych, ale za to nie umiałam urodzić ;)
Ale jakie kompleksy?! No błędy robię, no ale niech mi ktoś pokaże kogoś, kto nie. Przecież nie będę twierdzić że jestem taka idealna, skoro nie jestem. Ale parę rzeczy - tych ważnych - mam nadzieję, robię dobrze :)
DeleteJa PRAWIE się skusiłam na pieluchy wielorazowe ale jednak nie. Gdybym była na full time macierzyńskim to bym się pewnie skusiła, ale.., no ale nie jestem. Tak jak pisałam w poście. Mierzę siły na zamiary. No nie... Na razie jednak nie.
Ale za to jak podziwiam takie mamy jak Ty!
Jestem na finiszu ciąży, wiadomo - coraz więcej obaw, przemyśleń, czy sobie poradzę i jak to będzie. Od wczoraj wczytuję się namiętnie w Twoje zapiski. Świetnie to wszystko ujęte i takie... "normalne". Już Was uwielbiam i... jakaś taka dużo spokojniejsza jestem. Bardzo Ci za to dziękuję.
ReplyDeleteOch, nawet nie wiesz jak mi miło! Finisz ciąży to piękny czas, poza strachem przed porodem, jeśli taki masz (ja miałam, bolało, ale do przeżycia, było lepiej niż myślałam, że będzie), zgagami (jeśli takie masz, ja miałam, włącznie z rzyganiem, ale teraz z perspektywy czasu i to wspominam z rozrzewnieniem. No i niewątpliwym plusem była waga sprzed ciąży w tydzień po porodzie), nie-możeniem-się-doczekać (ja nie mogłam, ale się doczekałam:) - ale to wszystko nic, bo tak naprawdę to naprawdę cudowny czas (u Ciebie też?). Jest właśnie tak jak piszesz - normalnie. Nie ma się co stresować. Jak ja mam dziecko i żyję (ba, dobrze żyję! Mam się świetnie!) to chyba każdy może. Spokojnie, luzik i takie tam. Będzie tylko fajniej! :)))) No i wiadomo - trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie!
DeleteJasne, zdecydowanie to fajny czas! Poza nagłym i totalnym brakiem odporności - łapię, co tylko się da - codziennymi drobnostkami, które odkrywam (o, tym razem już się nie przekręcę z boku na bok w 3 sekundy; jak to się nie schylę tak nisko?; zadyszka w drodze z kuchni do pokoju?!) - jest naprawdę ok. Żadnych perturbacji w postaci zgagi, mdłości i innych niespodzianek nie doświadczyłam. Waga martwi, wiadomo - w 8. miesiącu przybyło łącznie 16 kg - pewnie m.in. stąd ta ciągła zadyszka :P - a tu jeszcze trochę czasu na przybieranie zostało. No, ale wiadomo - Mały najważniejszy, o wadze pomyślimy potem. Bardziej martwi mnie teraz ogarnięcie wszystkiego wkoło - torba, ciuszki i wszelkie gadżety to na razie czarna magia (czytałam Twój post o rampersach i tym podobnych - jakże oddaje moje odczucia w tej sprawie). Ale tak, wierzę, że będzie tylko fajniej. Musi :) Byle do przodu. S.
DeletePoza piersią, bo nie karmiłam podpisuję się całą sobą!
ReplyDeleteFajnie, cieszę się :)
Delete