Jednak wykrzesałam resztkę sił na ogarniecie mieszkania. W ferworze walki wyrzuciłam trzy wielkie worki na śmieci gratów a drugie tyle wyniosłam do piwnicy.
Zbliżające się Święta przerażają mnie trochę pod względem ilości tak zwanych pierdół i przydasiów które Mill może otrzymać w ramach symbolicznego prezentu od ludzi których nie widuje za często, a oni myślą, że wypada. Serio, nie trzeba. Zamiast pierdyliarda pluszaków lepszy będzie banan czy inne dobro znikalne.
Mamy za dużo rzeczy albo za małe mieszkanie. I tak, jasne że chcę ciągle jakieś nowości - zdecydowanie marzą mi się czarne oficerki (obiecane u Matki Polki), z dwa nowe swetry, jedna para dżinsów (większość tych z mojej szafy leci mi z tyłka i absolutnie nie narzekam - stwierdzam tylko fakt, że przydałyby się nowe) i trochę nowej bielizny i rajtuz. Kosmetyków mam dość, garów tym bardziej, bibelotów nie lubię. Książki uwielbiam, i to zawsze świetny prezent, ale ograniczona pojemność mieszkania też wymaga selektywności w tej kwestii. Biżuterię i tak noszę ciągle tą samą. Naprawdę - mam wszystko (poza kilkoma garderobianymi mankamentami, ale to się wytnie, przecież). Zdecydowanie nie potrzebuję nowych błyszczyków, świeczuszek, aniołków z nie-wiadomo-czego, obrusów, pościeli (choć pościel jest na mojej liście zakupów, ale wolałabym ją wybrać sama - taka biała, minimalistyczna, hotelowo-niegniotąca się - może jakieś wskazówki gdzie taką znajdę?), ręczników, czapek, szalików, rękawiczek, skarpetek, magnesów na lodówkę, kubków i miliona rzeczy które dziewczyny które kiedyś namiętnie oglądałam na YouTubie, ale jakoś mi przeszło, w swoich okołoświątecznych haulach twierdzą że mam chcieć bo to hity, must-havy i życia sobie bez nich nie wyobrażają. U Towarzysza Męża zamówiłam szczoteczkę do zębów (#romantyzmponadwszystko) a u Angielskiej Teściowej kubek termiczny ze Starbucks'a, który wiem, że wrzucony do torebki nie przecieka, a warszawski kurs zdecydowanie wymaga kawy w ilościach ponadstandardowych i na wynos. I to tyle, jeśli chodzi o moje świąteczne życzenia. Dużo? Mało? Nie wiem, ale na pewno mniej niż zawsze. Z wiekiem odkrywam, że potrzebuję coraz mniej rzeczy, a coraz więcej przestrzeni.
Na Święta chciałabym więcej luźnego, bezstresowego czasu do spędzenia z córeczką i Towarzyszem Mężem. Chciałabym też się porządnie wyspać. Albo o - szczyt rozpasania - poleżeć w łóżku do 10 czytając książkę, pijąc herbatę i jedząc ciastka, które nie pójdą w biodra. Chciałabym musieć mniej a chcieć więcej. Chciałabym samosprzątającego się domu, czterdziestogodzinnej doby, samorealizacji bez wyrzutów sumienia i codziennej radości. Chciałabym żeby spadł śnieg, żeby Matka Polka nie stresowała się Wigilią a Mill w końcu wylazły te cholerne górne jedynki przez które nie śpimy obie. Chciałabym więcej słońca, mniej chmur, spotkań z przyjaciółmi którym nigdzie się nie spieszy i poczucia że czas nie pędzi tak, jak pędzi, jak szalony jakiś co najmniej. Chciałabym więcej rozmawiać z Towarzyszem Mężem a mniej gapić się w komputer i inne technologiczne dobrodziejstwa. Chciałabym się przytulać bez końca, pozwolić sobie na wzruszenie i nie martwić się sprawami, którymi się martwię, a które - jeśli spojrzeć na nie z dystansem - nie mają kompletnie żadnego znaczenia. Chciałabym wyjechać na parę dni. Pooddychać innym powietrzem, zjeść inne jedzenie, pozachwycać się światem na nowo. I wrócić, i cieszyć się, że jestem już w domu. Chciałabym doceniać chwile, chciałabym łapać się na tym, jaka jestem szczęśliwa i jak niczego więcej nie potrzebuję. Chciałabym żeby Mill zawsze była taką cudowna malutką dziewczynką. Ale też żeby urosła i była cudowną dużą dziewczynką i w końcu wspaniałą, mądrą, kobietą. Chciałabym dożyć starości, a w drodze do niej celebrować każdy dzień. Chciałabym żeby Towarzysz Mąż kochał mnie tak bardzo za rok, za pięć i za dziesięć lat, jak kocha mnie dziś. Albo bardziej. I ja jego też.
Chciałabym, żeby wszyscy moi bliscy byli zdrowi, szczęśliwi i mieli takie samo poczucie zadowolenia z życia jak ja.
Chciałabym, żeby marzenia się spełniały.
Czego i Wam, jeszcze znacznie przedświątecznie, życzę.
Ściskamy,
z&m
Ja też mam sprecyzowane marzenia w kwestii światecznego prezentu... maszyna do szycia, nowa chusta... no ale że w tym roku postanowiliśmy z mężem że stawiamy na wspólny prezent tak oto w naszym salonie stanął nowy stolik kawowy ;) taa romantyzm :)
ReplyDeleteRomantyzm górą :)
Deletemi tez sie marzą same praktyczne rzeczy, zasadniczo to nie szalejemy z prezentami na swieta. tzn. dla siebie, ksiazka, czapka i tym podobne to nasz standard - co innego dla dzieci - tu pewne szalenstwo musi byc :))
ReplyDeleteNoooo.... Szleństwo szaleństem, ale Angielska Teściowa przegięła ilościowo :)
DeleteU nas tez nie szalejemy z prezentami ogólnie skupiamy sie na dzieciach :-)
ReplyDeleteGórne jedynki mojej wychodza dwie naraz juz coś tam widac chyba najgorsze minęło. :-)
Nasza wyszła.... I się schowała... :/ Głupie zęby! :)
DeleteYyy to chyba jakaś przypadłość świeżych rodziców w takim razie. My z Tomkiem od miesiąca usiłujemy wymyślić coś, co chcemy dostać od rodziny i... nie umiemy. Tym bardziej chcemy, że w przeciwnym razie dostaniemy aniołki z nie wiadomo czego. Na razie rzuciliśmy pomysł na keksówki hehehe.
ReplyDeleteMarzę o piwnicy...
Ja mam piwnicę.... która wymaga natychmiastowego odgracenia! :/
Delete