Wiadomo, idą Święta. czas odpoczynku, czas dla rodziny, czas bez komputera, za to z książkami, zaległymi filmami, porządkami, gotowaniem (tego akurat u mnie dzięki Matce Polce jak na lekarstwo) i wszystkim niezwiązanym z pracą.
Owszem, udało mi się zrobić porządki, spędzić czas z rodziną, bardzo bez komputera. Udało mi się obejrzeć dwa filmy pod rząd i przeczytać całą książkę na raz. Po czym mój organizm chyba uznał, że jak już odpoczywać, to na całego... i postanowił się rozchorować.
Ale wróć, od początku. Zaczęło się od tego że Mill ni stąd ni zowąd zaczęła kaszleć. Gorączki brak i wszelkich innych objawów chorego dzidziusia też, ale w obliczu piątkowego wyjazdu wolałam podmuchać na zimne i zabrałam ją wczoraj do pediatry. A właściwie obie nas zabrał Dzidek wszak w taką pogodę piechotą, jak słusznie zauważyła Matka Polka, lepiej dziecka nie targać bo dopiero się rozłoży. Sama zabrać nas nie mogłam bo nasz alternator jednak jest do wymiany, psia kość, więc jesteśmy okołoświątecznie niesamochodowi. W każdym razie pani doktor powiedziała że zmian osłuchowych nie ma, dała Mill parę lajtowych lekarstw typu wit C w kropelkach, syrop z lipy (lepszy od prawoślazowego w Mill przypadku!) i sól morska do noska. W związku z czym Mill śmiga i prawie w ogóle nie kaszle już... Za to ja i Towarzysz Mąż kaszlemy na całego i ogólnie czujemy się nie bardzo... teges. W dzień przed wigilią, typowo. Choć to i tak lepiej niż parę (z sześć albo siedem) lat temu kiedy w dzień przed wigilią wylądowałam w szpitalu z atakiem kolki nerkowej i bólem takim że prawie nie pamiętam tego dnia (zdecydowanie wolę poród od kolki nerkowej, choć nie oszukujmy się, on do super przyjemnych też nie należy. Ale przynajmniej wynika coś z tego, no).
Udało nam się za to spotkać z A. - u której w Krakowie byłam przedświątecznie ja rok temu (o tym tu), a w tym roku w końcu A. zawitała do nas i poznała Mill, która z automatu rozdała jej milion uśmiechów i potraktowała jak swoją (albo i lepiej). Może wyczuła że A. to pierwsza osoba EVER po mnie i Towarzyszu Mężu która się o niej dowiedziała? Wszak była tuż obok a ja musiałam komuś powiedzieć bo myślałam, że pęknę (no bo taaaaaki news! A tu południe Anglii, daleko od domu, rodzicom powiemy na żywo - ustaliliśmy - a i nikomu innemu przez telefon nie chcieliśmy mówić bo jak to tak żeby rodzice się dowiedzieli na szarym końcu - nie ma opcji) i była możliwą najlepszą osobą do tego. Mamy dzięki temu fantastyczną więź. I dzięki paru innym rzeczom też, przepadamy za sobą i mimo rzadkich z racji miejsc zamieszkania i wiecznego zalatania spotkań zawsze jest tak jakbyśmy się widziały dzień wcześniej. Bardzo nam było miło z A. u siebie. I częstsze spotkania zdecydowanie są na liście naszych postanowień noworocznych.
A teraz w piżamie, z bolącymi mięśniami i próbą kaszlenia po cichu żeby nie obudzić śpiącej Mill idę się wieczornie poprzytulać do Towarzysza Męża i poczytać. Życzenia będą jutro. A jak!
A u Was jak tam? Zdrówko nie szwankuje? A na Wigilię wszystko gotowe?
Ściskamy,
z&m
Piękne zdjęcie. Dziś było trochę krzątaniny, przygotowania, ale też tak bez ciśnienia, nie wszystko musi być idealne.
ReplyDeleteDobrej nocy :)
Wzajemnie! I wesołego po Świętach!
DeleteU nas chorubsko na wyjeździe. Jak szaleć to szaleć.. Też zaczęło się od kaszlu, który malego rozłożył na całego... :-(
ReplyDeleteA ten alternator (nam też padł kiedyś) mechanik poradził od razu wymienić, bo regeneracja to tylko na trochę działa.. Zdrówka życzymy :-)
To my też zdrówka!!!! I pociechy z alternatora:)
DeleteAch typowe. Wystarczy, że człowiek trochę poluzuje i już choróbsko wychodzi..U nas odpukać już lepiej, ale w pt też zaliczyliśmy rajd po pediatrach. Trzymajcie się ciepło i zdrowo! Wesołych Świąt! Pozdrawiamy!
ReplyDeleteDzięki! Od nas też najjlepsze życzenia udanego końca roku! xxx
Delete