Budzę się co rano i mam marzenie... Mam marzenie, żeby nic nie musieć. Żeby zakupy spożywcze robiły się same i teleportowały do mojej lodówki a potem same zdrowo gotowały i serwowały w porcjach nieprzekraczających zapotrzebowania na kalorie matki karmiącej które to zapotrzebowanie jest nieustannie z pewnością przekraczane ze względu na niemałe ilości czekolady którymi matka karmiąca się raczy w nadmiarze w ramach nieustannej potrzeby zastrzyków energii i niemożności ogarnięcia przygotowywania regularnych posiłków zawczasu (dobrze, że chociaż regularne posiłki dla dziecka przygotowuję a jak nie mam czasu to zapas pomrożonych i podpisanych czeka w zamrażarce w pojemnikach na odciągnięte mleko, które jak się okazuje świetnie sprawdzają się też na zupki, owoce i inne mrożoprzyjazne rzeczy w kuchni niemowlaka, a i odmrozić nie problem bo rozmiar owych pojemników idealnie wpasowuje się w podgrzewacz do butelek kupiony na olx nie używany do podgrzewania mleka wcale, za to od rozszerzenia diety namiętnie do podgrzewania wszystkiego innego).
Marzę o tym, żeby otworzyć odebrane z Matrasa książki Chodakowskiej, pomierzyć się, zawziąć, ćwiczyć codziennie, robić listy zakupów i gotować przepisy (albo niech gotują się same, patrz wyżej) tak żeby w 30 dni stał się cud i moje ciało (które i tak jest w niezłej pociążowej formie, nie powiem) stało się ciałem tak sexi mamy że Cichopek się może schować.
Marzę o tym, żeby ów sexi ciało móc odpowiednio pielęgnować, balsamować, depilować z regularnością większą niż wtedy kiedy wymaga tego desperacko i generalnie rozpieszczać zamiast ograniczać się do codziennego szybkiego prysznica ewentualnie kąpieli z Milly która przy okazji jest kąpielą Milly więc wlicza się w zakres okołodziecięcych obowiązków bardziej niż relaksu (bo czy ktoś kiedykolwiek słyszał o relaksującej kąpieli kiedy trzeba jeszcze w połowie pokrytym pianą i prawie w ogóle bez wycierania w trymiga docierać do sypialni gdzie ubrane w świeżą pieluchę i piżamę niemowlę zamiast słodko układać się do snu ryczy w niebogłosy że chce pierś JUŻ-NATYCHMIAST-i nie ma że mama by posiedziała w wannie dłużej albo chociaż ubrała piżamę...)
Marzę o tym, żeby wychodzić z Towarzyszem Mężem chociaż raz na miesiąc (no dobra, marzę żeby raz na dwa tygodnie chociaż, a najlepiej raz na 10 dni, marzyć mogę, nikt mi nie zabroni!) - kino, knajpa, siłownia (hue hue), łyżwy, narty, park - bez różnicy - ale bez dziecka i myślenia o dziecku i bez wyrzutów sumienia że akurat nie jestem z dzieckiem tylko egoistycznie wychodzę z Towarzyszem Mężem (nie wychodzę).
Marzę, mimo tego że kocham moją pracę, żeby nie pracować. Żeby nie żyć w całkowitym rozdarciu, poczuciu, że niczego nie robię na 100% dobrze (bo będąc w domu mam poczucie że coś zawalam w robocie i odwrotnie). Żeby budzić się z Mill bez paniki, że jeszcze lekcje do przygotowania i jak ja to ogarnę jak Towarzysz Mąż sam w pracy, a ja mam do zrobienia pranie, sprzątanie, gotowanie a do tego Mill i te książki co czekają aż do nich zajrzę.
Marzę, żeby więcej być. Żeby cieszyć się każdym uśmiechem mojej córki, celebrować domowe święta różne, pilnować tego sztandarowego domowego ogniska nie martwiąc się co będzie jak mi się skończy macierzyński a wyznam Wam w sekrecie że będzie słabo, najpewniej. Chyba że zdążę do marca wymyślić intratny biznes, a najlepiej taki którym da się zajmować równocześnie śpiąc, bo wpisanie jakiegokolwiek biznesu, nawet intratnego, w mój obecny grafik równałoby się ze zredukowaniem i tak dość malej liczby godzin przeznaczanej na sen.
Marzę o tym, żeby bez spiny spotykać się ze znajomymi, żeby nie musieć ustawiać się na parę miesięcy do przodu, bo to, bo tamto, bo siamto i jeszcze owamto, z każdej strony. Marzę, żeby pójść do teatru i porozmawiać o czymś innym niż to, czy moje dziecko już chodzi i dlaczego jeszcze nie. Choć nie, wróć, o rzeczach okołodziecięcych też mogę rozmawiać. Tylko chciałabym mieć kiedy.
Marzę o tym, żeby móc zająć się blogiem na serio. Kupić domenę, zagonić Towarzysza Męża do graficznej roboty (bo wizję mam od wakacji i od wakacji się zbieram.... i aż wstyd!), zapdejtować, jak to mówią, kontent, zorientować się jak blogerzy którzy żyją z blogowania to robią, bo jednak jest to ogrom roboty i z codziennej dawki przyjemności i wypisania się do upadłego zrobiła się to kolejna rzecz do ogarnięcia, zrobienia, odhaczenia z listy rzeczy do zrobienia, która ma tyle pozycji że w niektóre dni nie starcza mi kartki w organizerze i muszę się przenosić na kolejny dzień kalendarza, mimo tego że to rzeczy na wczoraj. A ni hu hu się blog nie wpisuje w intratny interes o którym mowa paragraf wyżej, pech chce, psia kość i cholera jasna.
Marzę o tym, żeby móc wyrzucić kalendarz i martwić się jedynie terminem paznokci u kosmetyczki i wizyty Mill u pediatry (ale tylko kontrolnej!) - dwie rzeczy zapamiętam i bez kalendarza.
Marzę o tym, żeby zorganizować dom, półka po półce, kawałek po kawałku. Żeby pozbyć się zbędnych rzeczy i nie kupować nowych na ich miejsce. Chciałabym mieć czystą, minimalistyczną przestrzeń dookoła. Żeby porządki robiły się łatwiej, szybciej i żeby zniknął chaos. Żebym nie musiała codziennie powtarzać miliona tych samych czynności (przygotowywanie jedzenia, przecieranie blatów, zmywaka, pranie, przecieranie fotelika, wyładowanie zmywarki, wyjęcie prania, przygotowanie jedzenia, na nowo blaty, wyjmowanie zmywarki, rozwieszanie prania i ładowanie nowego, i znów jedzenie... I tak pierdyliard razy dziennie. Ale co ja Wam będę pisać, pewnie macie to samo więc wiecie jak jest). Żebym mogła z córką wyjść na spacer bez zastanawiania się czy wrócę za pół godziny czy za cztery. Bo przecież nic innego nie muszę, nigdzie nie muszę być ani nic innego nie robić.
Marzę o tym, żeby moje warszawskie wyjazdy, które są fajne i nie chciałabym ich wywalać z grafiku, były łatwiejsze organizacyjnie. Żebym nie musiała angażować Towarzysza Męża pozbawiając go tym samym weekendów na które ciężko pracuje w tygodniu. Albo Babci-Pra, która była zamiast Towarzysza Męża ostatnio i mega dała radę, ale wiecie... jest Babcią-Pra. Wolałabym jej jednak tak nie nadwyrężać.
Marzę o tym, żeby przespać noc. I, mimo tego że lubię spać z Milly, czasem marzę o tym, żeby jednak odzyskać moje łóżko i spać wtulona w Towarzysza Męża tak jak zwykłam byłam w zamierzchłych czasach przed Mill. I o tym żeby pospać do dziesiątej raz na tydzień (marzenia to marzenia, a co!) też marzę, żebym wiedziała, że Mill jest zaopiekowana, nakarmiona, przewinięta i zabawiana i żebym nie budziła się co chwilę z chęcią, żeby to wszystko sprawdzić.
Marzę o tym, żeby się nudzić. Serio.
Marzę żeby mieć czas na zastanawianie się, co by tu dziś, na rozeznawanie nowości wydawniczych (że już nie wspomnę o ich czytaniu), na oglądanie kultowych seriali (albo nawet mniej kultowych. Seriali w ogóle. Kiedy ja ostatnio oglądałam serial? A tak odcinek za odcinkiem? No jak bum cyk cyk, nie pamiętam!), na bieganie (o, o pogodzie która sprawi że nie będę przeziębiona tuż po bieganiu też marzę), na beztroskę, na zabawy z Mill (znajduję czas, mimo jego ultra braku, żeby nie było że się z nią nie bawię, ale takie zabawy... No wiecie... bez końca!), na gotowanie, na pieczenie, na gości i wychodzenie w gości i spotkania towarzyskie które nie są niedzielnym obiadem u Matki Polki (uwielbiam niedzielne obiady i Matki Polki, ale prawda jest taka że fajnie by było poza niedzielnym obiadem u Matki Polki spotkać się z przyjaciółmi, co przy ich pracowo napiętych grafikach też jest trudne).
Więc ja sobie tak marzę... A tymczasem czterdzieści godzin kolejnego projektu na który
nieopatrznie się zgodziłam robi sobie z moich marzeń jakieś totalne
jaja.
A Wy? Też marzycie najbardziej o czasie? Czy zupełnie inaczej, macie poczucie że czasu macie pod dostatkiem i chciałbyście robić coś więcej?
Ściskamy Was mocno z częstotliwością... no jaka jest, każdy widzi. I z postanowieniem poprawy, ale bez obietnic.
z&m
Wiesz, zanim przeczytam resztę, muszę Ci napisać, że trzecie zdanie tego postu rozwaliło moje filologiczno-językoznawcze serce w drobny mak. <3
ReplyDeleteOchłonęłam, doczytałam.
DeleteOch, ja też marzę o tym, żeby nie musieć. Żeby nie było nawisu finansowego nade mną. Żeby cieszyć się urlopem macierzyńskim beztrosko!
Ogarnij temat blogerowy i szepnij słówko. Ch#$% Pani Domu chwaliła się, że jest w stanie utrzymać się z samego fanpejdża na fejsie. Noż bloga nawet nie ma!
Dzięki za zachwyt nad zdaniem, schlebiasz mi :)
DeleteJak tylko temat blogerowy ogarnę to szepnę, co mi tam!
PS. Nie taka Ch#$% ta Pani Domu skoro się utrzymuje z fanpejdża na fejsie! :)
Piękne marzenia i jak to mówia "dobrze ze za marzenia nie karają..." :-) ehh z tymi ćwiczeniami...ciezko znalezc czas na codzienne cwiczonka z Chodakowska ( chociaz tak samo -na figure nie narzekam :-) ) a po pracy wolę poświęcic sie całkowicie dziecku bo niestety ale moje dziecko nie płacze za mamusią tylko za tatusiem !!!! A randki ????-kiedy to było?? Czas spedzony ze znajomymi???- fakt raz udalo sie wyjsc na "Choinkę" organizowaną przez szefa mojego męża -było super jak na weselu:-). Duzo duzo rzeczy chciałoby się jeszcze zrobić - tylko czemu doba nie ma 48 h????? Pozdrowionka
ReplyDeleteNo właśnie, czemuuuuu?
DeleteChoć mnie się dziś udało wyjść na trzy godziny, na małe zakupy (tak, znów, minimalizm, ekhem) i kawę z ciastkiem 9tak w ramach zdrowego odżywiania) z przyjaciółką... i znów czuję że mogę wszystko (i nieważne że jest 22:48 a ja odpisuję na komentarze w ramach przerwy w pisaniu eseju:/)
Cóż, podejrzewam, że większość młodych mam ma dokładnie takie same marzenia jak Ty, ja się wliczam do tego grona :) Marzę głównie o tym, żeby mieć czas na czytanie książek, których uzbierała się już cała sterta. Marzę, żeby założenie firmy poszło bezboleśnie i równie bezboleśnie szło mi zarabianie na nią. Marzę, żeby coś zarobić na blogu (niby wydaje się proste, ale jak przyjdzie co do czego, to człowiek nie wie, jak się za to zabrać). Marzę, żeby móc wyjść gdzieś z mężem lub sama (bo ostatnio Lenka mi nie pozwala na samotne wyjścia). Ach..
ReplyDeleteOj, już niedługo, nie martw się.
DeleteTrzymam kciuki za firmę! x
Zu, kochanie, już skomentowałam na facebooku, ale tu Cie jeszcze coś napiszę. poczytaj bloga https://www.facebook.com/paniswojegoczasu?fref=ts początkowo wydawało mi się to abstrakcją, ale da się:) przynajmniej czyta się fajnie:) oczywiście musisz mieć na to czytanie chwilkę czasu...ale warto:) lovam mocno, kaszląca, kichająca i słaba jak po jakimś tygodniu zrzucania węgla do piwnicy (choć nigdy tego nie robiłam, ale wyobrażam sobie, że to ciężka praca:)) i też pragnąca ogarnąć wszystko, jednak wciąż bez rezultatu takiego jaki mi się marzy...
ReplyDeleteJa wiem że się da, bo jakoś ogarniam :) Choć bywa cięęęężko, ale komu ja to mówię :)
DeleteZdrówka Śliczna!!!! xxx
ja ostatnio marze o zdrowiu. Dla siebie i małego. Depilacja i książki wydają się być abstrakcyjnym luksusem, o którym nawet nie śmiem marzyć :)
ReplyDeletePozdrawiam!
No to zdrówka dla Was, kochana!
DeleteTak, tak, tak!
ReplyDeleteTeż tak masz?:>
DeleteMnie też trzecie zdanie powaliło :) Szczególnie że ja mam odchył w drugą stronę. Za dużo zdań prostych. Podmiot, orzeczenie, kropka.Rany, nawet teraz to zrobiłam... haha
ReplyDeleteNo więc mam taki plan: Ty mi dasz trochę zdań podrzędnie złożonych, a ja Tobie kropek i przecinków. Ja Ci dam czasu trochę, bo u nas go sporo, a Ty mi w zamian trochę różnych atrakcji; wyjść, wyjazdów i spotkań. Hmm? :)
Hahahha, oj tam oj tam. Moim zdaniem nieważne czy zdania są proste czy złożone - ważne, żeby się dobrze czytały (a Twoje się czytają, przecież!).
DeleteTwój plan brzmi dobrze. Deal!