Zombie (żywy trup, umarlak) –fikcyjna nieumarła istota popularna szczególnie w horrorach. Pojęcie zombie wywodzi się z kultu voodoo, w którym oznacza
osobę silnie zniewoloną i ślepo lub nieświadomie wykonującą polecenia osoby
kontrolującej ją, najczęściej będąc pod wpływem środków odurzających (więcej w starej dobrej Wikipedii).
Jak możecie przeczytać w powyższej definicji sponsorem dzisiejszego odcinka jest słowo ZOMBIE (patrz również: Strzęp w znakomitym wpisie bezbłędnej Ruby Soho).
Zombie (vel strzęp, mimo braku drugiego dziecka) to ja.
Dzisiejsza ja.
Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że jestem super power mamą. Że ogarniam, och, jak ja ogarniam, sama zastanawiam się jak to robię. Nad wszystkim panuję, ba, zakupy nawet wcisnęłam w mój napięty grafik. Lodówka pełna zdrowych produktów (w końcu), gotuję, zajmuję się Mill, sprzątam, pracuję, a po nocach jeszcze prowadzę bloga i piszę poważne eseje językoznawcze na warszawski kurs. Ha, kto jak nie ja! Przecież po co spać, nie muszę, daję radę.
Otóż, czasem nie daję. I biję się w pierś.
Niby jest wszystko dobrze. Niby od raza trzy pralki, zdrowe śniadanie dla mnie i Mill, nocnik (tak, nowość, będzie o niej wkrótce), mopowanie podłóg, ładowanie i rozładowywanie zmywarki i wszelkie inne obowiązki okołodomowe z dzieckiem uczepionym nogawki albo dzieckiem w Tuli albo dzieckiem usiłującym zająć się czymś zakazanym w stylu kable/kontakty/szuflady i mną w związku z tym próbującą ją od tego odciągnąć co niewątpliwie wiąże się z przerywaniem czynności domowych - co to dla mnie. Ktoś je zrobić musi, a Towarzysz Mąż śpi. Też jest zmęczony, kumam to, dużo pracuje, nie będę go przecież budzić bo nie ogarniam - JA nie ogarniam?! JAAAA?! No jasne, że ogarniam.
Ba, do tego gotuję zapasy obiadków i deserków (swoją drogą - dlaczego mówiąc o jedzeniu dla dzieci mówimy zwykle o 'obiadkach' i 'deserkach' a nie 'obiadach' i 'deserach'?) do pomrożenia na czarną godzinę bo słoiczkami wszelakimi Mill pluje (próbowałam, serio. Parę jednoskładnikowych stoleruje, ale to już naprawdę 'last resort' czyli ostateczność na okoliczność wyjazdów, a i to nie za dużo, bo woli wtranżolić banana sauté niż zadowolić się najbardziej wymyślnym z eko obiadków ze słoika). Produkcja idzie w najlepsze, pranie się suszy, kurze nie krzyczą o starcie wszak są starte, testy semestralne posprawdzane podczas 15 minutowej porannej drzemki Mill (ba, nawet ciepłą kawę udało mi się wypić) - pękam z dumy. Tak chciałam zawsze. Chwil na nudę i relaks nie ma, ale mam wrażenie że wszystko jest pod kontrolą, dziecko z mamą, szczęśliwe i uśmiechnięte, mama z dzieckiem, zagoniona, robi milion rzeczy na raz, ale przecież efekty są i wszystko się da. Gdyby nie to że jestem mną to zastanawiałabym się jak ja to robię.
Wykreślam rzeczy do zrobienia z listy, patrzę jak cudownie znikają, jestem zmęczona, ale adrenalina chyba działa, mam poczucie że wykorzystuję każdy dzień an maksa, nie marnuję ani chwili, działam jak robot. Bo samo się wszystko nie zrobi, no nie. Zrobię ja. JA, a nie nikt inny, no bo przecież nie będę prosić o pomoc, bo zawsze wszystko sama. Zresztą, jak to pomoc mi potrzebna, no nie, mnie, przecież ja świetnie sobie ze wszystkim dam radę (i śniadanie sama zjem/I samochód sama zrobię/i z wszystkim poradzę sobie! - brzmi znajomo?).
Mill robi się śpiąca. Towarzysz Mąż idzie na siłownię. Ja idę nakarmić Mill w łóżku, jak zwykle, kiedy jest śpiąca, z nadzieją że zaśnie choć na kolejne 15 minut co znacznie przyspieszy mój progres prac domowych.
Zasypiamy obie.
Nagle słyszę Towarzysza Męża. Zaraz, przecież miał wyjść...
Wyszedł.
I wrócił.
I zastał kupę dymu w salonie.
No tak, moja masowa produkcja jedzenia dla Mill. Marchewka z jabłkiem w najlepsze gotowały się na kuchence kiedy ja padłam.
Spaliłam nasz najlepszy i najczęściej używany garnek. Ale pal licho garnek, a co gdyby Towarzysz Mąż nie wrócił kiedy wrócił? Co by się stało? Jak długo spałybyśmy? A co gdyby mieszkanie się spaliło a w nim my? Czy mieszkanie może się spalić od jabłka i marchewki na płycie indukcyjnej? Chyba wolę nie wiedzieć.
Uroczyście oświadczam, że jestem idiotką. Skrajnie nieodpowiedzialnie zostawiłam to wszystko gotujące się, i to nie ma znaczenia, że wcale nie planowałam nie spać. Śpiąc tak mało jak ja śpię (bo doba jednak jest za krótka!) muszę nauczyć się przewidywać, że pozycja horyzontalna może jednak doprowadzić do niekontrolowanego zaśnięcia. Muszę przestać chcieć wszystko sama. Muszę schować wszystko-ogarniającą dumę do kieszeni i znaleźć czas na sen. Coś odpuścić (tylko co?????). Dbać o Mill. Zostawianie gotującego się obiadku na kuchence i zasypianie zdecydowanie nie wpisuje się w dbanie o Mill.
Taki sobie horror zafundowałam. 'Zombie oznacza
osobę silnie zniewoloną i ślepo lub nieświadomie wykonującą polecenia osoby
kontrolującej ją' - tak właśnie się czuję. Silnie zniewolona przez własny perfekcjonizm, niezależność i niechęć do polegania na innych.
Coś się musi zmienić, postanowione.
Nie będę więcej ryzykować.
Towarzysz Mąż ogarnął spalony garnek, nieświadomą niczego wyspaną uśmiechniętą Mill, a mnie tylko łzy leciały po policzkach.
Wypchnięta przez Towarzysza Męża do pobliskiej kawiarni piszę i odreagowuję. Nic tu nie muszę. Szuflada w kuchni nie wymaga natychmiastowej reorganizacji, na podłodze nie widzę tysiąca potencjalnie niebezpiecznych okruszków które Milly mogłaby pochłonąć i nie mam wierzgającego niemowlęcia do zabawiania czymkolwiek, byle było by to cokolwiek innego co pięć minut.
Reset.
Kończę i wracam. Już nie płaczę, bo nic to nie zmieni. Za to pójdę dziś wcześniej spać, a warszawski referat będzie musiał poczekać na chwile, kiedy najbliżsi pomogą mi z Mill, a nie na chwile, kiedy Mill śpi, a ja podekscytowana perspektywą możliwości skupienia się nad pracą nie zauważam kiedy mija czas i kładę się o drugiej nad ranem.
Już dość.
Chcę być znowu sobą i pożegnać zombie.
A Wy jak? Też macie chwile totalnego padnięcia? Mam nadzieję, że mniej niebezpieczne niż moje!
Ściskam,
Zombie z.-
(obrazek stąd)
Obawiam się, że może się spalić, choć pal sześć z tymi indukcyjnymi... Eh. Jak robią zabezpieczenia przeciwdziecięce (wybieram sprzęty do mieszkania, wiem co to "automatyczna funkcja chłodzenia piekarnika" albo "child protect system" w pralce), powinni robić zabezpieczenia przeciw matkom na ugorze. Ja np kiedyś miałam Polę w nosidle i wykończona po maratonie i spacerze pchałam wózek. Zupełnie nie zauważyłam, że źle skręciłam a wózek przewrócił się na JEZDNIĘ! Generalnie zakładam, że gdyby Pola w nim była - opcji nie ma, no, 100% skupienia na dziecki, wiadomo - ale, kurka, nigdy nie wiadomo, jak będzie. Uważać trzeba i dziecko to priorytet. Potem... dziecko i dziecko, a jak czasu starczy to robota, dom i gdzieś na szarym końcu Ryby'owy Strzęp - figura topos, jak nic.
ReplyDeletePonoć nie może się tak spalić jednak... Prędzej bym wstała niż by się mieszkanie spaliło ponoć... Uff. A z czasem jak jest każdy widzi. Z bezpieczeństwem... też jak jest każdy widzi :/
DeleteZapewne stresuje Cie myśl, że mogłaś być dzisiaj bohaterem głównego wydania Wiadomości, ale w związku z tym, że wszystko się szczęliwie skończyło, potraktuj to jedynie jako sygnał, że jesteś zmęczona i że potrzebujesz odpoczynku jak każdy człowiek. Jeśli masz możliwość np. sprzedać dziecko dziadkom, znajomym, kuzynostwu to rób to bez wahania, bo tu nie chodzi tylko o Ciebie i Twoją wygodę (choć w sumie gdyby chodziło tylko o to to czemu nie? co w tym złego?)
ReplyDeleteI jeszcze jedno. Dbasz o swoją córkę. Nie możesz sobie robić wyrzutów, że jest inaczej, bo to fatalny i nieprawidziwy wzorzec myślenia. Jesteś fantastyczną mamą i powtarzaj to jak mantrę. Wiem, co mówię, bo też czasem kieruję w swoją stronę różne niewybredne oceny i to wcale nie pomaga.
Dzięki. Szok mi już trochę przeszedł i w wirze zajęć zdążyłam o tym nieszczęsnym garnku zapomnieć. Ufff.
DeleteWiesz co, takie momenty zdarzają się chyba każdej matce. Chodzi mi o momenty, kiedy popełnia się niezamierzony błąd, który mógł się skończyć źle, ale na szczęście się nie skończył. A mimo to matka ma wyrzuty sumienia przez następny rok... Ale spójrz na to z innej strony: teraz możesz mieć 100% pewności, że drugi raz tego samego błędu nie popełnisz, więc jedno zagrożenie odpadło ;)
ReplyDeleteOK, wykreślam przypalone garnki z listy potencjalnych zagrożeń :)
DeleteNie stresuj sie, najwazniejsze ze nic wam sie nie stalo :-) a my matki takie juz uparte jestesmy ze chcemy same wszystko zrobić :-) Bedzie dobrze !!!Pozdrawiamy
ReplyDeleteNo będzie, będzie! Matka Polka, Towarzysz Mąż i wszyscy pomagają jak mogą. I łatwiej jest serio!
DeleteU mnie zawsze mama i siostra mnie ratuja :-)
ReplyDelete