Wczoraj zaliczyliśmy z Towarzyszem Mężem pierwszy wieczór bez Milly, jako że chrzestny Milly miał ślub, więc korzystając z oferty dziadków zajęcia się dziecięciem spędziliśmy jakąś szaloną ilość godzin bez niej.
Do kościółka poszła z nami, do chrzestnego, wypada więc. Wystrojona w sukieneczkę i opaskę dotarła na mszę śpiąca, całą uroczystość przespała, życzenia pod kościołem przespała, wsadzanie do samochodu rodziców którzy ja zabrali przespała i buziaki na do widzenia też przespała. Obudziła się dopiero w domu rodziców, jak to określił mój tata 'zjadła mleczko z apetytem' i - a jakże by inaczej - poszła dalej spać. Ogólnie była ponoć grzeczna jak Aniołek do tego stopnia że rodzice chcieli żebym zostawiła ja jeszcze dziś, ale oczywiście na to nie ma szans, bo mimo tego że świetnie się bawiłam weselnie i Towarzysz Mąż też, to stęskniliśmy się za nią strasznie i pojechałam po nią już o ósmej rano.
Jako że nie za często wychodzę bez Milly (praca się nie liczy, a tak to na panieńskim byłam raz jeden jedyny) postanowiłam zaszaleć i się dziewczyńsko weselnie przygotować (serio, chyba bardziej się postarałam niż przed własnym ślubem. Stres też był większy).
We wtorek kiedy Towarzysz Mąż poszedł do pracy poprosiłam moją jedyną i niezastąpioną mamcię żeby do mnie przyjechała (co, zaznaczam, się nie zdarzało w czasach sprzed Milly, a liczba maminych wizyt odkąd ona się urodziła statystycznie podniosła się o jakieś 300% rosnąc do niebotycznych trzech) i wzięła M. na spacer (no fajny mamy park wszak czyż nie) kiedy ja bezczelnie wymknę się na godzinkę i dam sobie zrobić pazury. Tym sposobem mama ze śpiącą M. łaziły po parku kiedy ja, po nie wiem jak długiej, ale mega długiej przerwie, w końcu ręcznie i nożnie wyglądam jak człowiek (a konkretniej mówiąc jak zadbana babeczka która ma zrobiony manikir i pedikir i pomalowany hybrydowo też zamiast niepomalowanych krótko obciętych paznokci na wypadek tendencji kupy do zostawania w dłuższych). Po godzince dołączyłam do dziewczyn w parku, Mill ciągle spała, my z mamą zjadłyśmy rybę w rybowej knajpie i wróciłyśmy do domu. Dobry dzień to był.
W środę rano z kolei Milly przejął Towarzysz Mąż (też głównie spała, obudziła się na jedzenie i tacine zabawy) a ja wyrwałam się do fryzjera na odrost i przy okazji mi moja fryzjerka machnęła weselnego koka (jak nigdy!). Potem, sprawdziwszy z Towarzyszem Mężem że dziecko ma się dobrze i nie jest głodne, jeszcze szybka wizyta u kosmetyczki i regulacja brwi i byłam gotowa. W sensie, grunt był gotowy.
Po powrocie do domu ogarnianie córeczki, karmienie (wygodne mam pod tym względem dziecko jak nie wiem, i moje mleko z cycka i moje mleko z butelki je równie chętnie i nie grymasi) i szykowanie się.
W celu szykowania się odkurzyłam sztuczne rzęsy niezałożone od około stu lat i pierwszy raz od około stu lat (przynajmniej tak to się wydaje) zrobiłam sobie makijaż składający się z czegoś więcej niż tuszu do rzęs i różu do policzków.
Ponadto ubrałam nową sukienkę (tak - jeśli czytacie mojego bloga to z pewnością żadną nowością nie jest fakt że jedną z cech Zu Matki Karmiącej jest o pięć rozmiarów większy biust, który tym samym wykluczył wszystkie dotychczasowe sukienki weselne. W poniedziałek przed pracą zgarnęłam mamę i Mill do osiedlowego sklepu u mojej mamy i za stówę nabyłam trzy biust mieszczące kiecki z okazji trzech czerwcowych wesel na które idziemy) która mimo tego że jest żółta (a żółty to zdecydowanie nie mój kolor) sprawiła że czułam się ładnie i dziewczyńsko, a nie matko-karmiąco-porzyganie-bluzkowo.
Rodzice przyjechali po nas i zgarnęli do kościoła. Dalszą część znacie.
Było dziwnie być gdzieś z Towarzyszem Mężem a bez Milly. Dziwnie, ale wcale nie źle. Rodzice meldowali postępy smsowo i mmsowo (Milly śpi/ Milly je/ Milly się śmieje/ Milly z nami gada/ Milly na spacerku, te sprawy) a my odmeldowywaliśmy się ssmsowo i mmsowo (Młodzi kroją tort/Młodzi całują się słysząc 'gorzko, gorzko'/barman rzuca płonącymi butelkami/puszczamy lampiony) i spędziliśmy w sumie cudowny wieczór.
Co prawda co trzy godziny ja zamykałam się dyskretnie w kibelku (były dwa, więc luz) i już mniej dyskretnie (brrrr.....brrrrrrrr....brrrr.....brrrrrrrr....brrrr.....brrrrrrrr....brrrr.....brrrrrrrr....brrrr.....brrrrrrrr....) odciągałam pokarm laktatorem jedynym jaki mam elektrycznym który brzmi jak silniczek nie takiego znów małego odrzutowca, ale wybaczam mu to bo szybko uporał się z robotą.
I tak się zarzekałam że w końcu, po roku przerwy, napiję się jakiegoś alkoholu, skoro zapasu mleka ma Milly na tyle że na dobre trzy dni starczy. I co? Wypiłam pół lampki białego wina i pół drinka z jednego shota. Woo-hoo.
Nadrobił za to Towarzysz Mąż, któremu pamięć o części imprezy musiał przywrócić mój mini-foch. Ale bawiliśmy się cudownie! A dzisiaj kolejna część imprezowego czerwca i śląski Polterabend u B., ale to już oczywiście z Mill w roli głównej.
Ściskamy Was mocno, a Młodym, K&P, życzymy takiej miłości i szczęścia jak wczoraj przez całe życie!
z&m, reunited
Mr&Mrs
żółta sukienka
Weselne lampiony
Piękna Panna Młoda ale mamuśka teź niczego sobie w tej sukieneczce :-)
ReplyDeleteDziękujemy obie!
DeleteW mojej małej miejscowości tez tłuczemy szkło :-) ale wszystkie inne otaczające nas miejscowości nie znają takiego zwyczaju
ReplyDeleteA twoja miejscowość też jest na Śląsku?
Deleteśliczną masz kieckę! fajnie się wbić w sukienkę i szpile, wreszcie się człowiek może poczuć jak kobieta, a nie jedynie jak mamusia! (co tez jest fajne ale odmiana dobrze robi!) ja też ostatnio zaliczyłam mani i pedi..i nawet algi na buzię..wspaniale się potem człowiek czuje.. chociaż mój manicure po tygodniu wymaga zmycia na co jeszcze nie miałam czasu! wielkie buziaczki!!
ReplyDeleteBuziaczki zwrotne! I fakt, jest coś w tych szpilach i kieckach... :)
DeleteŚlicznie wyglądałaś, Panna Młoda również.
ReplyDeleteDziękujemy!
Deleteoch zdecydowanie niematkokarmiąco wyglądałaś, fantastycznie wręcz!
ReplyDelete3 wesela w jeden miesiąc, nie zazdroszczę ;)
Dziękuję ślicznie!
DeleteA ja tam się cieszę, zawsze lepsze trzy wesela niż trzy pogrzeby :)
Za 100-je 3 kiecki? GDZIE JEST TEN SKLEP?! :)
ReplyDeletehahahah, ano, za 110 dokładnie, ale dycha w tą, dycha w tamtą :))) Sklep u mojej mamy na osiedlu, w Janowie katowickim :)
DeleteWow, mamuska! Pięknie :) I podobna mi się bardzo panna młoda (sama teraz mam fiola na punkcie panien młodych;))!
ReplyDeleteJa też mam fioła na punkcie panien młodych :))))))))))))))) I Panna Młoda oczywiście wyglądała jak zwykle przepięknie, a nawet przepiękniej niż zwykle :)
DeleteŁałł ! Super wyglądałaś !
ReplyDeleteI Para Młoda jaka ładna !
A tych 3 wesel to Ci zazdroszczę ! U mnie bieda z nędzą, ostatnie miałam rok temu, byłam w ciąży i to zagrożonej więc całą imprezę musiałam siedzieć z tyłkiem na krześle, taka szkoda !
Bardzo dziękuję i ja i panna młoda!
DeleteNo lipa z tą ciążą weselną, ale za to jaką masz fajną Małgośkę... A wesela... Jeszcze się posypią :)
Piękna i dzielna mama!
ReplyDelete:*
Deletewow, świetnie wyglądałaś :)
ReplyDeleteDziękuję bardzo!!!!
DeleteJa tez jestem młodą mama i uważam, że nie wolno zatracac się w macierzyństwie. Należy znaleźć czas dla siebie, zadbac o siebie. Wizyta u kosmetyczki czy fryzjera jak najbardziej i to nie jest egoistyczne. Często widzę kobiety które przed dzieckiem wyglądały pięknie zadbane a teraz mając dziecko chodzą w dresach starych, bez make up i z mega zaniedbanymi włosami. Ja staram się dbać o siebie i dostaje mnóstwo komplementów od męża, że wyglądam kwitnąco, że macierzyństwo mi służy itd a wcale tak lekko nie jest bo mała właśnie skończyła 2 miesiące i kolki minęły ufff
ReplyDeletemąż sam mi powiedział, że bal się iz zatrace siebie i swoją kobiecośc. Ja całe życie z nadwagą, teraz mając kg 80+ też staram się wyglądać jak człowiek:))
Kobietki powodzenia życzę, głowa do góry pierś do przodu a co :)