Wednesday 31 December 2014

M10 Favourite moments 2014: part 1

Ostatni dzień roku. Blogosfera roi się od postów podsumowujących rok - i mój nie będzie inny. To znaczy będzie inny bo to mój - nasz - rok, a nie czyjkolwiek inny, ale forma ta sama. 2014 w pigułce. Jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) roków (lat?) w całym moim nieomal już trzydziestoletnim (ups) życiu. Z pewnością najważniejszy. I mimo tego że słowa że wywracający wszystko dotychczasowe do góry nogami aż cisną się pod klawiaturę - to nie byłyby one prawdziwe. Bo zmieniło się wszystko, ale i nie zmieniło się nic. Pojawienie się Mill nastąpiło w najlepszym momencie, w spokojnym, pewnym, szczęśliwym związku, z tak zwaną karierą (hue hue, w edukacji karierą, że niby) ustabilizowaną na tyle że nie musiałam się martwić o to co będzie, z przyzwoitym urlopem macierzyńskim, z rodziną tuż obok wspierającą na każdym kroku. Gdybym chciała to sobie lepiej wymyślić to nie dałabym rady. Uwielbiam ten kończący się rok. I perspektywę kolejnych, prawdopodobnie jeszcze lepszych.

Dzisiaj część pierwsza czyli pierwsze półrocze. Jutro, w Nowy Rok - druga, z drugim półroczem. Tymczasem jedziemy z tym koksem bo muszę się szykować na Sylwestra (bo tak, wychodzimy na domówkę do znajomych tuż obok, a Teściowie na własne życzenie zostają z Mill)!

STYCZEŃ


Rok rozpoczęłam nieszczególnie, grypą żołądkową. Od tej pory aż do Świąt tegorocznych, odpukać, choróbska wszelakie trzymały się ode mnie z daleka. Teraz tylko kaszel mi został... Na szczęście Mill przeszło (na mnie, rzecz jasna). No ale miało być o zeszłorocznym styczniu... Wtedy zaczęłam szkołę rodzenia, którą do tej pory wspominam fantastycznie. Przestałam chodzić do pracy (rzyganie podczas lekcji niekoniecznie jest fajne), zgaga przybrała na sile i nie czułam się za dobrze. Osładzały mi styczeń takie cudowne prezenty takie jak ten od cioteczki J.


Tak wyglądałam na początlku stycznia, w okolicach siódmego, zeszłego roku, na urodzinach Babci-Pra, wtedy jeszcze nie Pra. Mill po wewnętrznej stronie brzucha wcale-nie-tak-bardzo wielkiego jak na siódmy miesiąc ciąży.

LUTY

Luty całkiem imprezowy był. Począwszy od urodzin Dzidka, wtedy jeszcze zwanego zwyczajnie J., poprzez okrągłę trzydziste urodziny Towarzysza Męża aż do przyjazdu teściów na calutki tydzień i w zwiazku z tym zwiedzania okolic. Mill kopała, zgagowała i była coraz bliżej. Mój brzuch w końcu wyskoczył porządnie.


Na początku lutego tuż przed urodzinami Dzidka. Sukienka ponoć stałą się inspirująca i Mama Juniora też taką - że niby dzięki mnie - posiada. I choć szafiarka ze mnie żadna to ta sukienka naprawdę była super w ciąży. Zresztą bez ciąży też jest super i do karmienia się sprawdza. Polecam zajrzeć do Intimissimi teraz podczas wyprzedaży bo ich sukienki na czas ciąży i karmienia sprawdziły mi się jak żadne inne.


A to moje ulubione selfie z brzuchem EVER. Uwielbiam brzuch na tym zdjęciu! W rzeczywistości chyba nie był aż tak duży (co zresztą widać podczas marcowej sesji ciążowej) ale wygląda tu zacnie. Zdjęcie zrobione na wycieczce w Browarach Tyskich (sic!) kiedy odwiedzali nas teściowie. Wymiotowałam bynajmniej nie z nadmiaru piwa, ale i to wspominam z rozrzewnieniem. 

MARZEC

Marzec jest chyba najważniejszym miesiącem w całym rocznym podsumowaniu - bo jest miesiącem pojawienia się Mill na świecie. W międzyczasie w marcu jeszcze ja obchodziłam ostatnie urodziny z dwojką z przodu, byłam na warsztatach kulinarnych piec różowe łakocie u Belli z GoodCake, miałam - a właściwie mieliśmy sesję ciążową i mały falstart z porodem (o tym tu, tu i tu). Aż w końcu 29 marca o 15:40 najpiękniejsze dziecko świata w moim subiektywnym i znanym wszystkim mamom odczuciu raczyło pojawić się po zewnętrznej stronie brzucha


Jedno z pierwszych zdjęć Mill, jeszcze na porodówce. Wierzyć się nie chce jaka ona była malutka... i chudziutka!

KWIECIEŃ


Kwiecień był miesiącem jednago wielkiego oswajania się z macierzyństwem. Wszystko było nowe, pierwsze, inne. Ale cudowne. Nigdy nie zapomnę pierwszego spaceru i spotkania z najwspanialszą położną środowiskową na świecie z którą zresztą do tej pory mam kontakt. Kwiecień to też pierwsza Wielkanoc Mill, i pierwsze spotkanie z Ruby Soho i Olgą z Instytutu Doświadczeń, które to znajomości zdecydowanie wygrywają w prywatnym plebiscycie na znajomości całego 2014 roku. Kwiecień to też czas uczenia się tego jak działa Mill (albo jak nie działa - ulewanie i biedna pupka szybko stają się przekleństwem na kolejnych kilka miesięcy).


Miesięczna Mill karmiona przez tatę moim mlekiem z butelki. Chwyciła od razu i aż do końca wakacji nie było problemów z takim karmieniem i było jej wszystko jedno czy je z piersi czy butelki. Potem się skończyło rumakowanie... No ale w kwietniu... w kwietniu jeszcze wszystko było możliwe!

MAJ

Maj upłynął nam dalej sielsko i słonecznie. Pogoda sprzyjała, spacery uskuteczniałyśmy w ilościach kilometrowych a ja w końcu ważyłam mniej niż przed ciążą. W maju były Millowe chrzciny i kolejna wizyta teściów i siostry TM z jej TM i dziećmi. W maju była majówka, pikniki Mamy Silesii, powrót do pracy na jeden dzień w tygodniu (mo dobra, 3 godziny z małym hakiem), debit Tuli i poznawanie Mill z coraz to większym gronem znajomych. W maju były też poporodowe komplikacje z których w końcu udało mi się wykaraskać na początku grudnia dzięki pani Kasi z fizjoterapii. Ale ogólnie maj długim i przyjemnym towarzysko miesiącem był. 


Zdjęcie mówi samo za siebie. Klasycznie, polsko ochrzciliśmy Mill, co było dla mnie ważne bardzo a TM się nie sprzeciwiał. Mill oczywiście śpi bo w tamtym czasie głównie spała.

CZERWIEC

Czerwiec to miesiąc... ślubów! Wybraliśmy się na aż cztery i trzy wesela do tego (tu, tu i tu). Pierwszy raz wyszłam bez Mill na wieczór (a potem dłuuuuugo już nie) i po raz pierwszy Mill leciała samolotem do swoich Angielskich Dziadków. 


Podczas jednego z wesel przeżyłąm dzicięce oblężenie. Mill, podobnie jak w maju, zwykła jeszcze byla spać całkiem sporo w związku z czym całą imprezę elegancko przespała. Było cudnie!



I tyle w pierwszym półroczu. O drugim będzie jutro. A tymczasem.... wskakuję w sukienkę i bezalkoholowo, ale jednak, idę się bawić i witać nowy 2015 rok. Oby jeszcze lepszy! A w międzyczasie doczytuję Wasze wspomnienia (jeśli napisałyście podobny post - wklejcie proszę link w komentarzu!) i czekam na Wasze ulubione wydarzenia minionego roku... I pozdrawiam, jak zwykle, najcieplej, choć w tym roku już ostatni raz.

z&m


6 comments:

  1. Widzę, że podsumowania roku rozchodzą się po blogosferze jak zaraza :D Ja też tego nie uniknęłam, choć wcześniej solennie obiecywałam sobie, że nie będzie tego u mnie. Ale wyszło pół na pół, bo jest połowicznie filozoficznie ;) Pozdrawiam!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiesz, ale po co na siłę coś pisać jak sobie solennie obiecujesz że nie będziesz? Nie rozumiem tego zupełnie... Jaś nie mam problemu z dużą ilością podobnych postów i raczej nie porównywałabym ich do zarazy. Osobiście lubię ich lekturę, wspomnienia, momenty i nie widzę powodu dlaczego miałabym i ja takiego nie pisać. A jak kogoś temat nuży dlatego że jest wszechobecny to jest bardzo proste rozwiązywanie - nie czytać. Żadna filozofia:)

      Delete
  2. Fajne podsumowanie, u nas udało się wyjście sylwestrowe, a dzieci przespały wybuchy ogni sztucznych, więc rodzice nie mieli problemu przy pilnowaniu ;)
    pozdrawiam noworocznie

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wspaniale! I nas też lajcik z pilnowaniem, zasnęła i wstała i 4:00 jak my już dawno byliśmy w domu:)

      Delete