Nuda. A co to jest nuda?
Jeszcze w ciąży czytałam sporo blogów mam, które mają już dzieci (no dobra, dalej czytam), i na wielu z nich czytałam posty o monotonii, o każdym dniu wyglądającym tak samo, zlewającym się w jeden... O czasie, który ucieka przez palce, i mimo codziennego 'dnia świstaka' mija niezwykle szybko. Myślałam, że i u mnie tak będzie.
A tu niespodzianka, i to jaka. Zawsze żyłam intensywnie, nigdy nie byłam typem osoby zalegającej przed telewizorem i narzekającej na brak perspektyw i tego, co z czasem robić (było wręcz odwrotnie, narzekałam na brak czasu żeby robić wszystko, co chcę) - spodziewałam się, że dziecko wywróci moje życie do góry nogami, całe życie podporządkuję jemu (temu dziecku, to jest, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dziewczynka, i że jej), że moje życie towarzyskie umrze śmiercią naturalną, że stanę się miłośniczką telewizji śniadaniowej, że makijaż (że już nie wspomnę o goleniu nóg!) wyda mi się zbędnym luksusem na który nie mam czasu i że niczym perfekcyjna pani domu teraz stanę na straży domowego ogniska, będę namiętnie sprzątać, opiekować się dzieckiem i rozmawiać li i wyłącznie o kupkach i zupkach (ok, liczyłam na to że moje tematy będą wykraczać poza kupki i zupki, ale pewności mieć nie mogłam).
Naczytałam się Tracy Hogg, naczytałam się blogów i nasłuchałam znajomych mam o tym, jak ważna jest rutyna. Pobudka o tej samej porze, kąpiel o tej samej porze, jedzenie o tej samej porze i wszystko jak w zegarku, bo dziecko musi mieć przewidywalność. I wcale nie zamierzam twierdzić, że jest inaczej. U nas od początku rutyny nie było - nawet próbowałam przez jakiś czas, ale okazało się, że spacer zależy od pogody, która się zmienia, z obiadem dla siebie raz się raz wyrobiłam, a raz nie, bo drzemała dziewczynka też dość nieregularnie, że jeść chciała o innych porach - więc dostawała kiedy chciała (bo karmienie nie na żądanie to coś w co zupełnie nie wierzę, poza tym zaburza naturalną regulację apetytu dziecka i ogólnie przeczytawszy trochę na ten temat jestem na nie), spać raz szła o 20 a innym razem o 22 i w nocy też od początku budziła się różnie. Doszłam więc do tego że nie będę uszczęśliwiać dziecka na siłę.
Zamiast tego postanowiłam zobaczyć jak to jest nie zamykać się w czterech ścianach, spotkać z ludźmi, wychodzić w plener (w końcu niemowlęctwo Mill dotychczasowe przypadło na wiosnę i lato!) i próbować żyć tak, żeby nie tylko dziecko było szczęśliwe, ale i mama (czytaj: z możliwością wyjścia na niespodziewany spacer z kimś znajomym o 17:30, mimo tego że akurat wtedy przypada co innego w grafiku). I wiecie co? Chyba się udało! Oczywiście - gdyby Mill protestowała i była wybitnie (albo nawet trochę) nieszczęśliwa z naszym dość jednak towarzyskim i outdoorsowym trybem życia, to rzeczywiście zamknęłabym się w domu i robiła tak, żeby jej było dobrze, nawet jeśli znaczyłoby to życie z zegarkiem w ręku. Ale zakładanie, że w domu zamykać się trzeba i teraz nasze życie będzie w stu procentach poświęcone dziecku, bez choćby spróbowania inaczej też wydaje mi się bez sensu. Na szczęście Mill polubiła, zdaje się, to nasze szalone życie, a ja zwyczajnie nie pamiętam dwóch takich samych dni. I tak - zdarza jej się płakać i marudzić, no pewnie. Ba, nawet jej się rzygo-ulewać zdarza, z wielką lubością nawet, na trzymające ją osoby (i tutaj pozdrowienia dla cioteczek M. i A.B.-B., z którymi dziś się spotkałyśmy, i które obie obrzygu doświadczyły). Ale niech mi ktoś pokaże dzieci, nawet z rutyną jak bum cyk cyk, które absolutnie nigdy nie płaczą i nie marudzą (w nie rzygające jestem w stanie uwierzyć)! Bo ja jeszcze nie spotkałam! A nasze dni... Owszem, uciekają mi szybko, ale na pewno nie zlewają się w jedno, nie wyglądają identycznie, nie są powtarzalne.
Tym samym bez bicia przyznaję - nie zostałam fanem telewizji śniadaniowej i nie pamiętam, kiedy ostatni raz oglądałam telewizję (i tak, dlatego że nie mam czasu, bo jesteśmy zajęte z Mill robieniem mnóstwa innych fajnych rzeczy), ciągle się maluję (choć bez podkładu i szminki, bo te zostawiają ślady na Mill), moje życie Towarzyskie nigdy nie miało się lepiej, i mimo tego że nie upadlam się na Mariackiej (imprezowej ulicy w Katowicach) do wczesnych godzin rannych, jedynymi tematami rozmów ze mną nie są kupki i zupki i można się ze mną bez problemu (chyba że ktoś uznaje Mill za problem, ale jeszcze tego nie doświadczyłam) spotkać poza domem. Zresztą w domu też można. Choć z żalem przyznaję że wbrew założeniom i nadziejom nie stałam się perfekcyjną panią domu i nie zawsze jest idealny porządek, upsi daisy.
PS. Nogi, oczywiście, też golę.
A jak u Was? Działa rutyna czy jak u nas spontanicznie? A może pół na pół?
Ściskamy,
z&m
Pozdrawiam was i całuje łoplerka mojego;-) kochana pomino ulorzygu;-)
ReplyDeleteNam się nie nudzi bo dni mijają błyskawicznie w fajnym towarzystwie i otoczeniu :)
ReplyDeleteno i super!
DeleteJa podziwiam osoby, które żyją wg harmonogramu. Tzn. podziwiam dlatego, że wg mnie jest to niemożliwe. Pory karmienia wypadają różnie, o różnych godzinach budzi się w nocy, pora spaceru zależy od pogody/pory karmienia/nastroju Lenki/mojego nastroju. A czasem nawet wolałabym z góry wiedzieć, że o tej godzinie wydarzy się to lub tamto.
ReplyDeleteDokładnie, może można ustalić jakiś rytm dnia jak dziecko ma kilka lat, ale nie takie Małe ;)
Deleteufff... Czyli nie tylko ja tak mam:)
DeleteBo ty w ogóle wymiatasz:) U nas trochę gorzej z racji, że jesteśmy feest daleko od miejskich rejonów, ale cóż, pakujemy dzieciaki i jedziemy gdzie trzeba, gorzej z moim samodzielnym ogarnianiem dwójki dzieci (albo chociaż jednego) i auta, ale jak wiesz mam schizę motoryzacyjną, więc sama z dziećmi nie jeżdżę. Przyznaję że to trochę utrudnia życie towarzyskie, chyba że uda mi się zdeponować maluchy komuś bliskiemu to wtedy oczywiście wymiatam, czasem wręcz zapominam że jestem matką :) (ale nie że z upodlenia, zwykła beza lub przecena tak mi robi w głowę:)
ReplyDeletez tym 'feeest daleko' to może przesadziłam. No chyba że mówimy o pieszym dystansie:)
DeleteJeśli Cię to pocieszy Ruby, to Ci powiem, że ja nie mam prawa jazdy więc samochodowo nie ogarniam nic. Ale, żeby nie było, że nie próbowałam. Próbowałam owszem... 8 razy:)
DeleteRuby, z maluchami też wymiatasz, serio, widziałam na własne oczy! Kejt, historia o prawku z większymi szczegółami, pliz!
DeleteA jeśli chodzi o duet Milly&Zu to cała blogosfera wie, że to są rozrywkowe dziewczyny, którym żadne wyzwania nie straszne. Jeśli chodzi o nas, to my dajemy radę, ale do wymiatania nam daleko. Chodzimy do knajp, jeździmy komunikacją miejską, odwiedzamy ludzi, ale nie codziennie, jedziemy na urlop (ale nie zagranicę:) chodzimy czasem do galerii na zakupy i do mięsnego i na bazarek, ale jednak kąpiel ok. 20 musi być. To nasz stały punkt dnia. Czasem widzę jednak po moim dziecku, że co za dużo, to nie zdrowo. Ewidentnie bywają momenty, że potrzebuje po prostu spokoju.
ReplyDeleteahah, cała blogosfera wie że my rozrywkowe, ojojoj, strach się bać! :) Ale widzę że i Wy rozrywkowe dziewczyny. A jeśli chodzi o spokój - to nie mylmy braku nudy z brakiem spokoju. Spokoju każde dziecko potrzebuje i i ja takowy Mill staram się zapewniać :)
DeleteNiestety nie mam czasu się nudzić :-) zawsze coś jest do zrobienia a to zakupy, a to tzreba posprzatac, a to coś ugotować itp. Prasowanie zawsze zostawiam sobie jak juz Julka idzie spać. I jeszcze spacer jakiś - obowiązkowo.Jestem przeszczęśliwa jeżeli uda mi sie w ciagu dnia przeczytac chociaż kilka stron ksiązki...i zaliczyć skalpel Chodakowskiej hahah ( chociaz nie narzekam na figurę :-) ale tak dla wzmocnienia mięśni ) a tv niestety nie pamietam kiedy oglądalam :-) ale nadrobie we wrzesniu oglądając mój ulubiony serial"prawo Agaty":P Pozdrawiamy
ReplyDeleteTeż lubię 'Prawo Agaty' :) zakupy, sprzątanie, gotowanie... yyy...dla mnie nuda:) Żeby nie było - sprzątam, gotuję i chodzę na zakupy, ale dla mnie to przykry obowiązek i nudoprowokowacz właśnie. Prasowanie olałam, też wolę poćwiczyć :) Odzdrawiamy!
DeleteSuper Wam to wychodzi! I inspirująco :) My zdecydowanie nie wymiatamy. To znaczy teraz kilka dni w rodzinnej Łodzi wymiatałyśmy, bo tyle rzeczy w krótkim czasie trzeba zrobić, więc nie ma czasu na wymówki. I właśnie doszłam do 2 wniosków: 1) chyba się boję tego Wrocławia, bo niby gdzie potrzeba to trafię, ale to jednak nie ta sama swoboda co poruszanie się po Łodzi. 2) Skoro mogę się zebrać w sobie i ruszyć - w Łodzi, to chyba jednak we Wro uprawiam wymówki. Ogórki ogarnięte, upały poszły, autobusy jeżdżą, idę w świat.
ReplyDeleteŻycie w rutynie też nam nie wyszło, nad czym nie ubolewam.
Aha, jeszcze taki peesik (małe post scriptum), we Wro też jest kolejka gondolowa nad Odrą, ale strach nią jechać, bo się kilka miesięcy temu zderzyła z barką na Odrze :D
noooo, to ostrożnie tam! i jak nie wymiatacie jak wymiatacie?:>
DeleteKocham nad zycie tą moja rzygolinke:****niech mówią ze jestem szurnieta, kiedy ja na prawde lubie zapach tego mlecznego rzygu;)
ReplyDeleteahhhhhhhha!!!!!!!
DeleteMałgosza jest zdecydowanie za rutyną i anty nowe miejsca i nowi ludzie. Tzn odkąd się żłobkujemy jest lepiej, ale byłyśmy w Sopocie i był dramat. Nic nie wypoczęłam, miałam kilka razy chęć płakać a znajomi spoglądali ze współczuciem. Pół rutyny, pół wymiatania. Trochę Włocławek, trochę Toruń, życie towarzyskie nie kwitnie bo brak dzieciatych znajomych a wszyscy pracujący, do tego są w Toruniu a ja tutaj.
ReplyDeleteCo tam będę marudzić ! Tylko trochę Ci pozazdroszczę ! ;)
Buziaki dla Mill przesłodkiej !