Kryzysy są kompletnie nie w moim stylu. W moim stylu jest to że ogarniam, szukam pozytywów, a nie dziury w całym i szklanka jest zawsze do polowy pełna. Staram się nie przejmować rzeczami na które nie mam wpływu, wychodząc z jakże logicznego założenia że i tak nic nie zmienię, więc po co się martwić.
Ale parę dni temu dopadło i mnie.
Dziecko spało. A ja usiadłam i płakałam. Włosów z głowy nie ma co rwać, bo lecą pociążowo niemiłosiernie tak czy inaczej. Towarzysza Męża nie ma w domu, a ja tęsknię już bardzo.
I Mill jest słodka i raczej bezproblemowa, ale marzę o prysznicu dłuższym niż 5 minut i bez strachu, czy dziecko się nie budzi a ja tego nie słyszę.
Odpowiedzialność psychiczna za tego małego człowieczka, której nie można podzielić, jest ogromna. I tak, rodzice pomagają, ale to nie to samo. Wciąż ja jestem od przewijania, karmienia, zabawiania, obcinania paznokci i czuwania 24 godziny na dobę. Kiedy Mill wstaje o 6 rano zwarta i gotowa do zabawy choćbym czuła się jak największe zombie i nie miała siły oczu otworzyć.... To muszę tą siłę znaleźć i otwierać. I tak ciągle...
Wszystkie problemy pupowe/ulewaniowe/dietetyczne i domowe - z tym też jestem sama.
Mój respekt dla samotnych matek, który zawsze był, pod nieobecność Towarzysza Męża urósł do rangi podziwu absolutnego i twierdzenia, że wszystkie jak jeden mąż powinny zostać co najmniej błogosławione.
Moja miłość do Towarzysza Męża i docenienie wszystkiego, co robi wokół Mill wzrosła wprost proporcjonalnie do mojego podziwu dla samotnych matek.
Ale jak to było? Padłeś-powstań!
Dziś po kryzysie ani śladu, ale doszłam do wnisoku że warto o tym mówić, bo nawet największy optymista i wariat jak ja też ma czasem gorszy dzień i mini-bejbi-bluesa. Bywa. Każdego szkoda.
Zostały dwa tygodnie i Tata wraca. Hurra!
A u Was jak? Dopada Was czasem niemoc, czy nie macie pojęcia (czego każdemu życzę!) o czym piszę?
Ściskamy mocno,
z&m
"Mój respekt dla samotnych matek, który zawsze był, pod nieobecność Towarzysza Męża urósł do rangi podziwu absolutnego i twierdzenia, że wszystkie jak jeden mąż powinny zostać co najmniej błogosławione."
ReplyDeleteRzeknę: amen.
Tak, tak i jeszcze raz tak. Dopada i mnie czasem, a nawet zazwyczaj wtedy kiedy maż mnie opuszcza tak jak w przyszłym tygodniu... może szukacie jakiegoś ogródka na otarcie łez? ;) zapraszam ;)
Łez już nie ma, ale ogródek zawsze brzmi kusząco :))))
DeleteZeby sie ustosunkowac musialabym wylac hektolitry gorzkich zali wiec tego nie zrobie, ale ja jestem sama praktycznie non stop i tez juz niekiedy psychicznie siadam, ale uparcie czekam do wrzesnia ;-) Dori
ReplyDelete38 dni Dori ;)
Delete;-);-);-)
DeleteNoooo to Dori, trzymam za Ciebie kciuki! A poza tym - może się spotkamy w parku jakoś w tygodniu w celu przekazania martusiowego prezentu?:>
DeleteJa 7 dnia po porodzie płakałam 2 dni ,w nocy obudziłam się na karmienie jak zawsze jakbym była nakręcona i Oliwier tak płakał że nie chciał cyca ,że mówię do męża wejś go bo go rozszarpie... zmęczenie 3 doby przed porodem 3 doby po porodzie brak snu doprowadziło moją psychikę do zera. Mimo że kochałam kocham i będe kochać mojego szkraba takie cos mi się przydarzyło i mówiłam o tym otwarcie jak Ty...
ReplyDeleteKażda z nas ma lepsze i gorszę dni...
Pozdrawiamy :**
Pozdrawiamy też. Ja po porodzie chyba funkcjonowałam na jakiejś megaadrenalinie, i na szczęście takie przygody mnie ominęły, ale totalnie rozumiem, że nie wszystkim się tak udaje. Fajnie że już dobrze i że mówisz o tym!
DeleteMnie się zdarzył właśnie kryzys... laktacyjny k***a! A jak się ma dziecko, co polega tylko na odciągniętym mleku z butelki to można dostać szału. Im więcej czasu poświęcam na stymulację piersi tym mniej mleka leci. Umówiłam się z mężem, że weekend dla mnie, że doktorat (sic!) będę pisać. Aha, jasne! Przez cały dzień napisałam 2 strony a resztę spędziłam z laktatorem. Polce po żelazie wraca apetyt i wcina, aż miło (na raz 260ml!). A ja po godzinie odciągania mam marną setkę. No wściec się można. Nie dość, że takie karmienie to jeszcze od 2 dni trwa 24/h. I mam ochotę roztrzaskać laktator o ścianę i powiedzieć małej, że teraz karmić ją będzie Hipp albo Nan. No a wtedy ona tak zaciesza od serca i mięknę.
ReplyDeleteA ostatnio zadzwoniłam do męża z płaczem o 15, że ma NATYCHMIAST wracać do domu, bo do pokoju Polki wleciała pszczoła. Przerosło mnie to. Czasem jakieś jedno ogniwo zapalne wystarczy i miarka się przebierze.
Yyyy... tego.... uważaj na sznurki od spodni! :)
DeleteOj tak, ja już dawno doszłam do wniosku, że samotne matki zasługują na podziw. Zostanie sam na sam z dzieckiem, które wymaga opieki 24 godziny na dobę, jest bardzo wyczerpujące. Dlatego już teraz przeraża mnie myśl, jak ja wrócę do aktywności zawodowej...
ReplyDeleteNo wieeem!!!!! Mnie też!
DeleteJak mi dziecko się pruło kolejny wieczór z rzędu a ja niewyspana i umęczona do kresu próbowałam kolejnej metody, by ją uśpić, to wyłam w poduszkę tak, jak nigdy wcześniej. Nie ma zawsze uśmiechniętych matek
ReplyDeleteHmmm.. może są. Ale ja chyba takich nie znam.
DeleteOj tak... ja zazwyczaj też funkcjonuję na podwyższonych obrotach, zazwyczaj z rogalem na twarzy, a na pytanie jak sobie radzę, odpowiadam, że super. Ale czasami nagle dopada... to coś. Bardzo tego nie lubię, ale łzy same płyną, a gardle rośnie gula. Na szczęście ten stan nie trwa długo, ale bywa. I tak jak piszesz, odpowiedzialnośc za malutkiego człowieka jest czasami naprawdę obciążająca, chociaż miłość przepełnia całe serce, a właściwie to jeszcze się wylewa, to czasami ma się po prostu dość. Pozdrawiam serdecznie, wierna czytelniczka - mama ze śląska, Anka. P.s. Dzięki za ten post - pokrzepiajacy, że nie tylko ja tak mam :)
ReplyDeleteP.s.2 A podziw dla samotnych matek tez mam oooogromny, naprawdę szacun!
Aniu, no najważniejsze - jak piszesz - że mija... :) Pozdrowienia dla Pawełka!
DeleteNiesttey jestem w takiej sytuacji że mojego meza w domu nie ma bo jest kierowca tira i czesto wyjezdza w trase wiec musze sobie radzic sama. Przyzwyczaiłam się już do tej sytuacji :-) nie płacze jakoś daje rade wiadomo tęsknie. Ale jak tatus wraca zawsze stara sie pomagać przy Julci :-) Dasz radę . Pozdrawiamy :-)
ReplyDeleteNo jasne że dam, nie bardzo mam wybór :) Podziwiam Cię w sytuacji męża-kierowcy tira, dla mnie to kompletny kosmos, cięęęęężko by było tak na dłuższą metę. I wiem że nie tak ludzie żyją i nie widzą się całymi tygodniami, ale ja bym chyba się nie zdecydowała na permanentną sytuację taką - to zupełnie nie dla mnie ani TM. Fajnie, że u Was się taki układ sprawdza i nie płaczesz! :)
DeleteTeż mam takie momenty że nie mam już na nic siły, człowiek zmęczony a dziecko jeszcze marudzi a bez pomocy bliskiej osoby to już w ogóle masakra
ReplyDeleteNoooo.... No bywa. Ale wygląda na to że nie my pierwsze nie ostatnie :)
Deleteponad 2 miesiące jesteśmy same, kilka razy zdarzyło mi się że padłam i ryczałam, wyłam do księżyca ;) do tego w UK jakieś fatum, ale M. nie może znaleźć pracy.... dół totalny.. staram się nie myśleć bo bym chyba nie wstała. bo zawsze wstaję, Gosza się budzi, pełna energii z uśmiechem od ucha do ucha i jak tu płakać? Chyba ze wzruszenia że jestem mamą tak wspaniałej istotki ;)
ReplyDeleteTrzymajcie się dziewczyny !
Trzymamy. To Wy się trzymajcie, bo nasz Towarzysz Mąż/Towarzysz tata wraca za niecałe dwa tygodnie, więc chociaż perspektywy dobre są... Ale wiem o co chodzi z tym uśmiechem:)))))
DeleteBuziaki!