Nasza M. ma już 9 dni i ciągle jest boska. Tematów na posty multum, ale chcę dziś napisać o szpitalu zanim zapomnę... Bo naprawdę, się zapomina!
Więc... Po porodzie (o którym tu) poszłam na salę poporodową. W szpitalu trwał dziecięcy Armageddon i sale poporodowe były absolutnie pełne. Tym samym wylądowałam na sali z dwoma innymi babeczkami. Towarzysz Mąż i położna mnie do tej sali odeskortowali, Milly z nami w takim śmiesznym plastikowym ustrojstwie - nie wiem jak to się stało że ominęłam zdjęcia, ale wyglądało to tak:
[zdjęcie stąd]
Było po godzinach odwiedzin, więc poprosiłam rodziców żeby wstrzymali się jeszcze jeden dzień z wizytą, zresztą byłam padnięta na dziób jeśli mam być szczera i marzyłam tylko o tym żeby spać. Przywlekliśmy moją giga torbę do sali, Towarzysz Mąż umiejscowił ją pod stołem i nagle jedna z dziewczyn leżących na sali mówi 'Zuza?'. Wygląda znajomo, ale po tym jak zostałam rozpoznana dzięki blogowi (o tym tu, ale woda sodowa uderzyła mi do głowy tylko trochę) już kompletnie nie wiedziałam jak zareagować. Byłam w niecałe dwie godziny po porodzie, to mam na swoje usprawiedliwienie. Dziewczyna okazała się być A., moją koleżanką z liceum, z którą jednak nie utrzymywałyśmy kontaktów i nie widziałyśmy się 10 lat, więc miałam prawo jej nie poznać. Ucieszyło mnie wszak że ona poznała mnie, co na swoją korzyść zinterpretowałam sobie jako niepostarzenie się wybitne od czasów liceum. Oł jea!(zresztą A. też się nie postarzała, a jeśli się zmieniła to tylko na korzyść bo wyglądała pięknie i nader chudo ja na babeczkę tuż po porodzie, Skubana).
Świat jest mały i takie tam. Dla A. zresztą jeszcze mniejszy, bo trzecia dziewczyna z naszej sali, J., okazała się być koleżanką z klasy z podstawówki A. I żeby nie było, mieszkamy w Katowicach, ponadtrzystutysięcznym, dziesiątym największym miastem w Polsce pod względem ludności. I tak się spotkałyśmy, na sali poporodowej.
- A Ty, kiedy rodziłaś? - pytam A. Ona mówi że dzień wcześniej, rano. J. miała cesarkę w środę. A. pyta mnie kiedy rodziłam ja. Mówię że teraz, dwie godziny temu.
- I tak wyglądasz?! - mówi zdziwiona A.
- No tak, a jak? - mówię zdziwiona ja - To znaczy dobrze?
- No bardzo dobrze! - mówi A. - Ja tak nie wyglądałam.
I tu zaczynają się opowieści o opuchliznach, nieumiejętności chodzenia, popękanych z wysiłku żyłkach w oczach i inne takie mini-horror story. Jak się okazuje ze mną rzeczywiście nie było tak źle. Tylko siedzieć nie mogłam a myśl o wizycie w kibelku przyprawiała mnie o dreszcze (do tego stopnia że poszłam dopiero w trzy dni po porodzie i było to przeżycie lekko traumatyczne, ale teraz, z perspektywy 9 dni, stwierdzam że dało się przeżyć i wszystko wróciło do normy).
Jak pisałam w poście o laktacji (tu), zamiast spać, tak jak mówiły położne że będzie po porodzie, moje dziecko postanowiło jeść. Całą noc. Także nieprzespaną noc miałam na dzień dobry. Obserwując dziewczyny z sali wywnioskowałam że po karmieniu powinnam Małą przebrać. Ale jak?! Niby było to na szkole rodzenia, niby przewinęłam lalkę, ale kurka, jestem tu na sali, jestem z nią sama. Nie umiem normalnie wstać z łóżka żeby płaczące z głodu dziecko podnieść (bo dotknięcie czegokolwiek czterema literami to ból nieziemski - żebym wstać musiałam przewracać się na brzuch, potem na kolana i złazić z łóżka tyłem, karmienie, i siebie i małej, tylko na leżąco, bo o siedzeniu naprawdę nie było mowy przez dobre całe dwa dni, do tego stopnia że Towarzysz Mąż o mało nie kupił nam poduszki z dziurą dla hemoroidowców bo nie wiedzieliśmy jak dojadę do domu jak nas wypiszą, bo siedzenie w aucie, mimo tego że to pięć minut jazdy, wydawało się skomplikowane niczym wejście na Mont Everest. W japonkach.), nigdy nie przewinęłam żywego dziecka, o karmieniu też pojęcie mam co najmniej średnie. Co zrobiłam więc? Poszłam 'na noworodki' czyli do końca korytarza, gdzie mieści się oddział noworodków. Poprosiłam panie noworodkowe położne żeby mi pokazały co i jak bo nie wiem co się robi z małymi dziećmi i pani była przemiła, ale zamiast mi pokazać po prostu mi ją przewinęła. Wzięłam więc, co miałam zrobić. Wtedy myślałam że Mała będzie spać do rana a ja pośpię. Ha-ha.
Mała jadła całą noc, a ja po prostu rozłożyłam pokład poporodowy na łóżku tak jak moje dziewczyny z sali i ją przewinęłam (na klęczkach, bo o siedzeniu nie było mowy przecież). Ale dałam radę. Na początku byłam w szoku, jak mogą Cię tak zostawić samopas z zupełnie nowym dzidziusiem, zmachaną po porodzie i nie mająca pojęcia co dalej, ale instynkt zadziałał. Ot, zaleta systemu rooming-in (czyli dziecko w tej samej sali co mama, a nie że noworodki osobno, jak było kiedy noworodkiem byłam ja), czyli nie masz wyjścia, dziecko płacze a Ty wiedząc że nikt Ci nie pomoże po prostu zajmujesz się swoim potomkiem, bo żadna mama nie zniesie płaczu swojego dziecka, ot co.
I tu o minusach tego systemu - dzieci nie budzą dźwięki innych płaczących dzieci. Natomiast którekolwiek dziecko by nie zapłakało - mamy budzą się wszystkie. Dzieci, jak na złość, zsynchronizowane w karmieniu/płakaniu/przewijaniu być nie chcą, więc często kiedy Twoje własne słodkie, cudowne, jedyne i wspaniałe niemowlę płakać przestanie i jeść dostanie, zaczyna czyjeś (dla mamy słodkie, cudowne, jedyne i wspaniałe, ale współtowarzyszek sali li i jedynie uciążliwe) obce kwilić i tak całą noc. Oczywiście kiedy totalnie padamy na dziób dziecko można zostawić u pań w noworodkach i po prostu iść spać, ale i tak będziemy budzone przez dwoje pozostałych dzieci. Poza tym no jak ja ją mogłam zostawić, no jak? Przecież panie od noworodków, chociaż cudowne i bardzo pomocne, cycka by jej nie dały, no bo jak. A po co mam ją dokarmiać MM skoro mogę karmić?
Ale przetrwałyśmy pierwszą noc, odwiedzili nas rodzice ze śniadankiem (dzięki Bogu, bo zupa mleczna i parówka to niekoniecznie coś co uważam za jadalne, z całym szacunkiem dla amatorów zupy mlecznej i parówek), przyjechał lekko skacowany Towarzysz Mąż (ale przyzwolenie na oblanie córki dostał, żeby nie było), a M. ciągle jadła i spała. Rano obchód, wszystko śmiga, potem panie z noworodków wołają na wizytę pediatryczną dzieci. Ciężko było, bo jak już wspominałam nie mogłam siedzieć, a kolejka wielka, ustać było ciężko. Ale dałyśmy radę. Jakoś. Najważniejsze że z M. w porządku. J. mogła wyjść do domu (ale kiblowała w szpitalu od środy, więc w niedzielę jej się należało, a co!) a A. nie dostała zielonego światła bo Malutki jakąś miał infekcję boroczek, więc musiała zostać do trzeciej doby. Strasznie mi jej było szkoda, a nie wiedziałam wtedy jeszcze że mnie też to czeka... Po południu przyjechała jeszcze mama chrzestna Milly in-spe, czyli moja ulubiona A.B.-B. i znów Towarzysz Mąż. I tak zleciało. Lężąco-stojąco-spacerująco.
Kolejna noc przy zapalonym świetle (yh) i w dusznym pokoju (yh yh), ale byłam już tak padnięta że było mi wszystko jedno. O 5 rano nie miałam siły odłożyć M. do jej śmiesznego plastikowego łóżeczka więc dwie godziny spała ze mną w łóżku. Dwie godziny. Ciągiem! Miałam wrażenie że w życiu nie byłam taka wyspana.
Koleżanka licealna A. stwierdziła że nie wie jak ja mogłam w ogóle z nią usnąć, że ona by się bała. A wiecie co, ja się nie bałam, kompletnie. Przeciwnie, bardzo mi z nią było dobrze i czułam się mega bezpiecznie mogąc w każdej chwili sprawdzić czy oddycha i czy wszystko z nią gra jak ma. Teraz też biorę małą do nas do łóżka nad ranem na małą wspólną drzemkę między 8 a 10 rano mniej-więcej. Położna mówi, że mogę. A ja wiem, że nie zrobię jej krzywdy, mimo tego że Towarzysz Mąż trochę panikuje.
Następnego dnia powtórka z rozrywki, obchód, zielone światło, mogę iść do domku, hurra! Tylko że... nie mogę. Na noworodkowej wizycie pediatrycznej pani pediatra zapytała się dlaczego dostałam antybiotyk. I mówię, że wody mi odeszły wcześniej i bla bla bla,a pani pediatra na to - ale jak to? Przecież tu jest napisane (spoglądając w moją teczkę) że 29 mi wody odeszły o 9 rano. Nie nie, mówię, 28. A właściwie to chyba już o północy. W związku z tym Małą postanowili przebadać na milion sposobów jeszcze (i tak dobrze że pani pediatra ten błąd zauważyła!), pobrali jej morfologię i CRB (chyba?) i wszystkie wyniki miała ładne, tylko mało płytek krwi (norma 150-300 tys, a ona miała 89 tys) i jako że tyle czasu minęło od odejścia tych cholernych wód które pokrzyżowały mi wszystko do domku nas nie wypuścili. Ja zalewałam się łzami, Towarzysz Mąż tulił, rodzice przyjechali z zapasem jedzenia (ze szpitalnego już kompletnie zrezygnowałam, naprawdę było niejadalne) i babcią, żeby zobaczyła prawnuczkę. A. puścili do domu, zostałam więc z M. sama.
Cisza. Spokój. Spałyśmy ze zgaszonym światłem i otwartym oknem (pani położna sprawdzająca czy wszystko ok co parę godzin stwierdziła że jestem jedyną zdroworozsądkową pacjentką, bo wszędzie indziej jest taki zaduch że się oddychać nie da. U nas też się nie dało, więc sprawdziwszy że dziecko otulone i zaczapeczkowane po prostu otworzyłam okno. W domu też bym otworzyła). Mała obudziła się raptem trzy razy, jedzenie, przewijanie, sen. Brak obcych płaczów. Tylko Milly i ja. Następnego dnia czułam się ultrawyspana. I jak ekspert w zajmowaniu się własnym dzieckiem.
Na dzień dobry w trzeciej dobie przyszła do nas studentka pierwszego roku medycyny i chciała posłuchać o moim porodzie. W to mi graj, lubię gadać. Na obchodzie nawet mnie wybitnie nie badali, bo ja już poprzedniego dnia mogłam wyjść, tylko Milenka nas zatrzymała. Powtórzenie morfologii (do tej pory ma siniaki na rączkach!) i czekanie czekanie czekanie... Hurra optymistycznie Towarzysz Mąż przyjechał rano z fotelikiem i cywilnymi ciuchami dla mnie. W końcu po 14 pozwolono nam iść. Jeeee!!!!!!
Papierki pozałatwialiśmy mega szybko. Tacy byliśmy gotowi na to, żeby iść do domku. Hurrrrraaaaaaaa! Na do widzenia dostaliśmy jeszcze pudełka pełne próbek i gadżetów. Wszyscy byli przeli przez cały pobyt. Opieka świetna. Brak poczucia, że pytania, które zadawałam, były głupie.
Mimo tego, że zrobili błąd w mojej dokumentacji, został on szybko wyłapany i wszystko sprawdzili zanim nas wypuścili. Położna podczas porodu była cudna, ale cała reszta personelu przez kolejne trzy dni w szpitalu również. Włącznie z jedną panią położną z noworodków, która oddała mi pół butelki swojej prywatnej wody mineralnej, jako że była 3 w nocy a moja wyszła i nie bardzo miałam jak zdobyć nową.
Mimo jedzenia, które tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, szpital polecam, polecam, polecam całym sercem.
Jeśli przyjdzie mi znowu rodzić (tak, ja szalona, w 9 dni po porodzie mimo wszystko to rozważam) to tylko tam.
Ściskamy Was mocno,
z&m
PS. I nasz różowy pomarszczony królik na dobranoc
Śliczna malutka, cud miód i orzeszki;);* a jedzenie to chyba we wszystkich szpitalach takie kiepskie;/ faktycznie opiekę miałaś wspaniałą, obym ja nie musiała narzekać na swój szpital....
ReplyDeleteTrzymam kciuki żeby i Twój szpital okazał się świetny! A jedzenie... To tylko jedzenie. Zawsze się znajdzie ktoś kto dowiezie coś jadalnego :)
DeleteCudny Króliczek :D
ReplyDeleteNic dodać, nic ująć - ja też bym tam rodziła jeszcze raz i jeszcze... chyba sie zagalopowałam ;)
Relacja z porodu na dniach, bo chcę napisać ją w urodziny Lili.
P.S.
Nie żebym widziała po zdjęciach poniżej, że mieszkamy w dość bliskim sąsiedztwie ;)
Hhahahah, cudowne hasło! Ja AŻ tak chętna do powtórnego rodzenia nie jestem, ale efekt końcowy zdecydowanie wynagradza cały ból :)))
DeleteW sąsiedztwie?! No to chyba super?:>
o jejku, jejku jakie maleństwo <3
ReplyDeletePamiętam ten ból krocza ! Jak o nim pomyślę to aż go czuję :D
No i całkiem dobrze było ;) też się nie mogłam wyspać do końca przez inne noworodki bo moja ciągle spała :D
I z mamą w łóżku obowiązkowo ;) Dzisiaj zaczynam za tym tęsknić bo już od prawie miesiąca osobno :( ale nie da się inaczej, za duży z niej wierciuch :D
Ja o następnym porodzie myślałam już tego samego dnia więc spoko :D
Pozdrówy !
Hehhehe, ja też od razu po porodzie stwierdziłam że spoko, mogę znowu rodzić, ale chyba byłam w jakimś totalnym amoku :p Ja uwielbiam spać z Małą ale staram się tego nie nadużywać bo co mam sobie życie komplikować, to ważne też że ona umie sama spać.
DeleteOdzdrówy!
BonifRacing mają świetne opinie u wszystkich znajomych mam, które tam rodziły, między innymi za wybór pozycji pogodowych (ze jest i ze można). U mnie punktują, bo można fotografować i poród i noworodki od pierwszego dnia :)))))))) Jak zawsze zaocznie zawodowe
ReplyDeleteKoniec z komentowaniem z telefonu! Bonifraci, porodowych i zboczenie zawodowe, proszę wstawić odpowiednio :)))
DeleteHhahahahah! Znam to, znam to! Zwłaszcza że moje blogowe czytanie i komentowanie przypada zwykle w porze karmienia... O 3 w nocy :p
DeleteJa już się zaopatrzyłam w taką poduszkę z dziurą ;) A dokładniej, to kuzynka mi użyczyła, pamiętając dobrze, jakie to jest uczucie.
ReplyDeleteA malutka cudna :)
Mam nadzieję że poduszka Ci się nie przyda, serio!!!! Ale dobrze że masz w razie 'W' :)
DeleteJej! Zazdroszczę Ci, że już jesteś po i ogarniasz całą sprawę. Jestem ciekawa jak sama poradzę sobie z przewijaniem i obym też trafiła na takie superowe położne.
ReplyDeleteTeż ogarniesz, nic się nie martw. To że ja ogarniam to jest jakiś cud, bo jestem ostatnią osobą która podejrzewałabym o bezproblemowe ogarnianie noworodka, a jakoś daję radę. Trzymam kciuki żeby szpital okazał się świetny a położne bardzo pomocne. Jeszcze tylko dwa dni i Wasz synek będzie z Wami. Hurra! Ekscytacja! :)))))
DeleteZ Twoich opisów wynika, że to naprawdę fajny szpital, mnie mrożą krew w żyłach opowieści z łódzkich porodówek, gdzie rodzi się tylko na łóżku, na salach poporodowych są pozapadane materace, z których nie da rady wstać, a jak pobrudzisz pościel to nie chcą wymienić, a i jeszcze słyszałam od znajomej, że aby położna zabrała jej dziecko na noc musiała dać do kieszonki fartucha 200 zł:))
ReplyDeleteNo więc przynajmniej to Cię ominie w Twoim prywatnym szpitalu. Trzymam kciuki żeby wszystko poszło gładko i tak jak sobie wymarzyłaś i żebyś miała tak cudowne wspomnienia szpitalno-porodowe jak ja. Buźka!
DeleteSuper opis ! pierwszy który był tak obszerny i naprawde świetnie się czytało. Po Twoich zachętach sama bym tam poszła rodzić niestety ja mieszkam w Lublinie więc kawałek drogi. A Niunia prześliczna !!
ReplyDeletemoje koleżanki tam rodziły i obie też mają dobre wspomnienia, tylko właśnie słyszałam że szpital jest oblegany przez to:) w każdym razie ja ze swojego też byłam bardzo zadowolona, choć i tam jedzenie było delikatnie mówiąc średnie, to tak szczerze mi po porodzie praktycznie nie chciało się jeść i przez te kilka dni pobytu prawie nic nie jadłam, bo nie mogłam w siebie wmusić, obojętne, czy to szpitalnego czy normalnego jedzenia...:)
ReplyDelete