Jest. Przyszła. Koniec stycznia, ale zima prawdziwa. Dzisięć stopni na minusie, śnieg jest, i ciągle pada.
Każdego innego roku cieszyłabym się niezmiernie i wyskakiwała na narty ile wlezie.
W tym roku narty odpuszczam (no bo co mam zrobić, nawet jak za siebie ręczę, choć ponoć nie powinnam bo gdzie indziej mam środek ciężkości niż bez Milly, to przecież nikt mi nie zagwarantuje że jakiś początkujący narciano-snołbordowy szaleniec we mnie nie wjedzie, a w tym przypadku no risk no fun chyba nie do końca działa. Ja w każdym razie wolę nie ryzykować).
W zimie w mieście, poza tym że estetycznie wygląda całkiem całkiem (ładnie tak biało zamiast szaro, nie ma to tamto), plusów widzę wybitnie mało. W aucie trzeba szyby skrobać, poślizgnąć się łatwo (a poślizgiwać się, ze względu na brzuch, choć z każdego innego względu też, nie chcemy), marzną uszki i paluszki jak prosiaczkowi z Kubusia Puchatka (a kto nie pamięta kaset magnetofonowych z bajkami do słuchania przed snem w trójpaku ten trąba! Jedyną wersją jaką znalazłam to ta, ale to nie to co oryginał. Konia z rzędem temu kto znajdzie oryginał, bo ja nawet w czeluściach Internetu się nie dokopałam. Pamiętam jak dziś opakowania takie wysokie, pionowe, po trzy kasety w nich poziomo, kasety czarne, a opakowanie białe, z ilustracjami i numerem granatowym który to trójpak z kolei. A nagrania tam były cudne, i 'Stoliczku nakryj się' i 'Calineczka' i 'Kubuś Puchatek' i milion innych klasyków. Audiobuki pełną gębą i z piosenkami i wszystkim. I o ile mnie pamięć nie myli nagrywał je m.in. Piotr Frączewski. Mówi to coś komuś? Ach, jak mi się zrobiło sentymentalnie!).
Wracając do zimy (dygresje na kilometr to moja specjalność wszak) - zima sprawiła że wyciągnęłam z szafy moje obciachowe różowe crocsy (czy ja już mówiłam że lubię różowy? Choć niekoniecznie dla małych dziewczynek). I na pierwszą samotną szkołę rodzenia tak się oto obułam (i odziałam zresztą też):
Co na sobie mam? (z góry na dół)
- Słynny dwudziestosekundowy kok z tego posta
- kolczyki Swarovski, które są jeszcze z czasów kiedy tam pracowałam i ładne zniżki pracownicze były. W cenie regularnej kosztowały 295PLN a wyglądały tak. Mają taki myk że można to długie coś odpiąć i mieć małe wkrętki. Noszę z powodzeniem od jakiegoś 2007 roku.
- chusta mamina, vintage
- sweter no-name, metki nie ma, i prawdę mówiąc nie za bardzo wiem skąd go mam, ale jakoś ostatnio go sobie ulubiłam
- hot pink oversizowa bluzka kupiona dobrych parę lat temu w Primarku aka Primani za 3GBP. Od tych paru lat noszę ją nader często, zwłaszcza latem, i na każdych, ale absolutnie każdych okołowakacyjnych zdjęciach na fejsbuku ją mam. Ale każdy ma chyba taką rzecz w swojej szafie którą nosi częściej niż inne z prostego powodu, że czuje się w niej ładnie. Zimą nie pamiętam żebym po nią sięgała, ale nie pamiętam też żebym była w ciąży i nie mieściła się w większość bluzek zimowych. Poza tym do obciachowych crocsów pasuje jak ulał
- pod hot pink oversizową bluzką czarna podkoszulka na ramiączkach, starsza niż świat, marki Sanpellegrino. Z mikrofibry i bezszwowa i długa, coby mi w getrach tyłek nie marzł, ale do getrów dojdziemy za chwilę moment
- Dodatki naręczne te co zwykle: zegarek MK, obrączka i pierścionek. Czasem dokładam bransoletki, ale ostatnio mi się nie chce
- torebka Monnari, kupiona wiosną tego roku, kiedy miałam nic nie kupować i odkładać pieniądze na podróż poślubną, ale tak to już jest że jak akurat mamy w planie nic nie wydawać to zawsze znajdzie się coś co nas urzeknie tak, że nie wydać nie sposób. Zakochałam się w tej torebce i tej kokardzie, mimo tego że od razu wiedziałam że jest bardziej jesienno-zimowa niż wiosenno-letnia. Zakupu nie żałuję, załapałam się na 25% zniżki i zapłaciłam około 150PLN o ile dobrze pamiętam, co jak na torebkę której używam częściej niż często nie jest wynikiem złym. W archiwum allegro z bliska wygląda tak. I kosztuje 139PLN czyli też w miarę.
- No i getry (niby imitujące dżinsy, sprzed kilku lat, Primark, 3GBP). Ogólnie jestem antygetrowa i antylegginsowa. Pisałam już kiedyś o tym, że dla mnie ta część garderoby poza siłownią nie ma racji bytu. Do dłuższych tunik i czegoś co zakrywa tyłek (patrz: podkoszulka Sanpellegrino) jeszcze oblecą, pod warunkiem że ktoś ma nieziemskie nogi, ale legginsom zamiast spodni mówimy podobne nie jak rajstopom (nawet u niemowląt, dla zainteresowanych więcej tu) A tu, jak mawia moja mami, przyszła kryska na matyska i legginsy założyłam i ja. Z prostego powodu - spodnie jedne się suszą, drugie w praniu, a więcej nie mam. A na sukienkę jakoś nie miałam dzisiaj ochoty, mimo tego że sukienki darzę miłością wielką. Zostały legginsy i mówi się trudno i żyje się dalej
- I clue programu czyli różowe crocsy. Z plusów - nie przemakają, wygodnie je ubrać (nawet w mojej dość już jakby nie patrzeć dużej ciąży), dużo miejsca na nogi, które gdyby chciały puchnąć to mają gdzie i nie ślizgają się tak bardzo jak emu. Kolor ich też lubię. Poza tym wizualnie zdaję sobie sprawę że najszczęśliwszym wyborem nie są, niemniej jednak zadanie swoje spełniają i dobrze mi w nich. Pochodzą z wyprzedaży sprzed lat X (znowu nie wiem... Co najmniej pięciu!) i kosztowały 149PLN (a dokładnie wyglądają tak - i ta horrendalna cena! Jednak deal z nimi zrobiłam, nie ma co).
Voila!
A jeśli chodzi o samotną szkołę rodzenia to nie było tak źle. Ćwiczyłam pozycje wertykalne do porodu z prowadzącą położną, która jest cudna, więc jakoś poszło. Edukacja domowa Towarzysza Męża też rozpoczęta.
Pozdrawiamy ciepło w te śniegi (ding dong!)
z&m
kozaki świetne:) wpadły mi w oko:)
ReplyDeleteHe he, dzięki!
DeleteEeee, wcale nie są obciachowe! :P Do nich czapka i szalik w kolorze i będzie jak ta lala! ;) Pięknie wyglądasz!
ReplyDeleteNie no, z czapką i szalikiem w kolorze to już bym chyba wyglądała plastik-fantastik lalko-barbiowo (mimo gabarytów znacznie większych niż gabaryty Barbie). Dzięki za komplement, i vice-versa :))))
DeleteJa te Twoje crocscy ubostwiam i bardzo zaluje, ze juz je wycofali:( Stylizacja jak zawsze swietna. Audiobooki mam wszystkie, te moje ukochane z dziecinstwa, jeszcze ze starych plyt winylowych sluchane, dzis sa juz na cd i w mp3.ale i tak slucham ich sama, bo moje maluchy wzgardzily:(
ReplyDeleteHaha, widzisz, to tak jak ja ubóstwiam Twoje włochate, ale w tak dobrej cenie nigdzie nie mogę ich znaleźć. Płyt winylowych nie pamiętam (nie, żebyś była AŻ TAK stara, ale u nas odtwarzacza do winyli nie było, postęp technologiczny, jamnik na kasety magnetofonowe, hi-tech nie ma to tamto:D) ale jak to te same nagrania to ja się piszę!!!!! A że maluchy wzgardziły... Cóż, to jeszcze inne pokolenie! W dobie iPadów takie starocie mogą ich nie jarać. A szkoda :(
Delete