Szkoła rodzenia umówiona, zaczynamy za tydzień we wtorek. Wszystko staje się dosyć realne. O porodzie myśleć nie chcem, ale muszem, że tak bezczelnie zacytuję klasyka.
Kiedy miałam 13 lat przeczytałam gdzieś o porodach w wodzie i postanowiłam, że kiedy będę miała dzieci (co wtedy wydawało mi się zdecydowanie mniej odległe niż, też zresztą przysłowiowa, rzeczywistość pokazała) to też tak chcę rodzić, w wodzie. Od tamtej pory nie zmieniłam zdania.
Wiem, że różnie bywa, że trzeba mieć ciążę idealną, że to, że tamto i siamto i owamto. I ja sobie mogę planować a jak mnie mają pokroić to i tak mnie pokroją.
Nie brzmi to zbyt optymistycznie, zwłaszcza kiedy patrzę na historie znajomych mam, które rodziły godzin paręnaście tudzież w niektórych wypadkach parędziesiąt, a i tak skończyło się cesarką. Więc tak, liczę się z tym że różnie to bywa. Ale chciałabym rodzić w wodzie, jeśli nie będzie przeciwwskazań (a im więcej o tym czytam tym bardziej się upieram).
Póki co przeciwwskazań nie ma, mimo tego że moja ginekolożka ma prywatne obiekcje, powołując się na badania z rzekomo większą ilością zakażeń. Ale zakażeń czym już mi nie powiedziała.
I wkurzam się, jak szlag się wkurzam, czemu u nas porody w wodzie to ciągle taka abstrakcja. Wszystkie publikacje jakie czytam (a czytam głównie brytyjskie, ale i amerykańskie) nie demonizują porodu w wodzie tak bardzo i jest on wręcz na porządku dziennym, jako opcja taka sama jak poród bez wody.
W Katowicach, niby dużym mieście, znalezienie szpitala gdzie to jest możliwe graniczy z cudem. Są dwa, z tego co udało mi się dowiedzieć, które zgadzają się na ostatnią fazę porodu w wodzie i mają warunki. Dwa. Seriously?
Jeśli nie będę mogła rodzić w wodzie nie ze względu na wszelakie okołolekarskie przyczyny, ale ze względu na to, że jakiejś szczęściarze udało się dorwać do wanny przede mną bo córka moja nienarodzona (ale wtedy już prawie) akurat nie zechce się urodzić w czasie, kiedy wanna jest wolna, to rzeczywiście peszek.
Pod warunkiem że w ogóle mnie przyjmą do tego szpitala, który wannę ma. Jednego z dwóch, podkreślam, dwóch, w dużym mieście, stolicy województwa, że niby.
Szczęście moje, jeden z tych dwóch właśnie jest szpitalem najbliższym ode mnie. I położna z tego szpitala prowadzi szkołę rodzenia na którą idę od wtorku. Przyszłego, to jest, wtorku, ale idę. Na jeszcze większe szczęście ona do porodów w wodzie ma zgoła inne podejście niż moja ginekolożka. Chwali sobie. W sensie mamie i dzidziusiom chwali, bo dla personelu medycznego to ekwilibrystyczne ponoć.
Ponoć dlatego że to niewygodne położne i lekarze unikają. I znowu tylko jedno słowo mi przychodzi do głowy - seriously??????
Pozostaje mi być dobrej myśli, liczyć na szczęście, na to, że wanna będzie wolna, nie będzie innych przeciwwskazań a i położna od szkoły rodzenia akurat będzie na dyżurze, albo będzie inna, która nie będzie zmuszać mnie do porodu nie w wodzie bo jej niewygodnie. Jeszcze mam opcję, zgodnie z komercyjnym cennikiem szpitala, zapłacić 1000PLN za położną którą chcę do opieki nade mną i porodem. A co jak ta położna będzie akurat po jakimś innym odebranym porodzie, nie na nogach, i nie w stanie, i zamiast tej wybranej i tak mi wcisną jakąś inną (w tej samej cenie) która ma podejście do porodów w wodzie takie jak moja ginekolożka?
Ufff... dobra, koniec nerwów. A nóż (widelec) się wszystko uda tak jak sobie wymarzyłam.
A jak nie to zawsze jest epidural.
Zniesmaczone sytuacją,
z&m
(idealna ilustracja pochodzi z bloga projekt junior, który jest super, a który znalazłam przypadkiem szukając ilustracji do tego posta. Dawno nieapdejtowany, ale i tak polecam, bo czyta się jednym tchem!)
No comments:
Post a Comment