Myślałam że mam fatalne zgagi.
Okazuje się, że myślałam (ha! zdarzało mi się! teraz chyba opanował mnie pregnancy brain na całego i myślenie idzie mi co najmniej średnio). Bo co to są fatalne zgagi dowiaduję się dopiero teraz.
2:30 w nocy, dziecię kopie w najlepsze (chyba nie za bardzo pomyliłam się z tym Młodym Lewandowskim, i oficjalnie oświadczam że życie jest niesprawiedliwe, jako że współautor dziecięcia - Towarzysz Mąż - nawet piłki nożnej nie lubi, dlaczego więc tak kopie to nie wiem), po czym atak zgagowego ślinotoku jest taki, że pędzę wymiotować. Cholibka, myślę, to jak pierwszy trymestr all over again, z tym że o 7 kilo cięższa i oprócz mdłości mam jeszcze zgagi i kopiące dziecię. O metrze w pasie nie wspominając.
Usypiam koło 3. Wstaję o ósmej. Głodna jak szlag, jasna rzecz, ostatnio budzę się głodna cały czas. Z reguły ćwiczyłam najpierw, prysznic, ciepła woda z miodem i cytryną i na takim powolnym rozruchu dopiero się brałam za śniadanie. Od około dziesięciu dni (z naciskiem na około, nie liczę, przyznaję bez bicia, choć z matmą i liczeniem u mnie znacznie lepiej niż w liceum) budzę się głodna tak, że najpierw jem małą miseczkę płatków z mlekiem, a potem mogę myśleć o czymkolwiek, co jedzeniem nie jest. Dzisiaj nie inaczej, zjadam te moje płatki, po czym zgaga sru, znowu swoje. Wymiotów ciąg dalszy, może bez zgłębiania w opisy, rzygi jak rzygi, każdy kiedyś przerabiał.
Już wcześniej przeczytałam cały Internet na temat zgagi w ciąży (i pełen jest sprzeczności - niektórzy mówią że mleko dobre, inni że nie, to samo z miętą, i bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze! Testować trzeba, a to ryzykowne. Na moje pierwsze, drugotrymestrowe zgagi - o których więcej tu - mleko pomagało, teraz kompletnie nie, a mięta jest absolutnym samobójem, nawet jak zgagi nie mam to mogę jej dostać od mięty. I gum do żucia też, niestety. Ba, nawet miętowe rennie mi szkodzi. Za to o cudownym - choć też do czasu, ale lepszy rydz niż nic - działaniu lodów waniliowych na zgagę informacji nie znalazłam ani trochę, a najbliżej ich jest rada mojej nieodzownej A.B.-B., która polecała szejki z McDonald's, na które się co prawda nie skusiłam, ale podejrzewam że działają, skoro lody waniliowe działają), ale nigdzie nie znalazłam informacji o tym, co robić, kiedy się, za przeproszeniem, rzyga po każdym posiłku.
Na drugie śniadanie zażyczyłam sobie jajko (no cóż, smaków ciążowych nie mam jako takich i przed ciążą moje zachcianki były zdecydowanie większe, więc w ramach wydziwiania przy okazji Towarzysza Męża w domu i jajko jako zachcianka obleci), Towarzysz Mąż zrobił dwa, jak lubię, na twardo. Zjadłam z niczym czyli bez udziwnień i jakież było moje zdziwienie kiedy i jajko zgadze nie podpasowało.
To co ja mam jeść!?!?!?!?!
To samo było po maminym obiedzie (pysznym i w małej ilości, wyjątkowo, bo bałam się jeść dużo po takim przedpołudniu, choć u niedzielny obiad u mamy z reguły do najmniejszych nie należy, nie oszukujmy się). Zjadłam trochę lodów i jest ciut lepiej (w sensie po lodach dzisiejszej standardowej wizyty w kibelku od dupy strony, tfu, to jest właśnie nie od dupy strony, wręcz przeciwnie, jeszcze nie zaliczyłam, a godziny minęły chyba trzy, więc łudzę się nadzieją że już nie zaliczę). Głodna jestem, ale boję się jeść. Męczy to strasznie.
I co ja mam robić? Iść do gastrologa? Dzwonić do ginekolożki? Spróbować obudzić się jutro i liczyć że samo przejdzie? Czy któraś z Was tak hardkorowe ciążowe zgagi ma/miała? I pomogło coś?
A poza tym - zima przyszła - nie ma na to rady. Słaba dzisiaj jestem jak nie wiem, ćwiczyć nie miałam siły, więc z Towarzyszem Mężem poszliśmy tylko na szybki poobiedni doparkowy spacer. Póki się dopinam w płaszczu, bo już ledwo ledwo. Może to też pomogło na tą zgagę (spacer zimowy, w sensie, bo na dopinanie się w płaszczu bym raczej nie liczyła w kwestii niwelowania żołądkowych dolegliwości, jakichkolwiek), bo ja wiem. Jedno jest pewne, zrobiło mi się trochę lepiej i nawet uśmiechnąć mi się udało (czego zza miliona warstw przy -10'C nie widać, w przeciwieństwie do Milly, którą widać już nawet w płaszczu)
Pozdrawiamy Was ciepło!
Umęczone dziś chyba obie,
z&m
No comments:
Post a Comment