Monday, 20 January 2014

W30 Syndrom wicia gniazda - garderoba

Dopadło i mnie.

Czytałam o tym w książkach, artykułach, słyszałam, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć że zmienię się w perfekcyjną panią domu jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki tylko dlatego że hormony ciążowe działają tak, że sprawiają, że niczym Małgorzata Rozenek w czołówce 'Perfekcyjnej Pani Domu' (którą nomen omen oglądam czasami na TVN playerze łudząc się że mnie zainspiruje i wezmę się w garść i ogarnę) będę dostawać niemal orgazmu na widok pościeranych kurzy.

A tu proszę, niemal dostaję.

Porządek lubię, bardzo. Sprzątać nie lubię, niestety. Sprzątam zrywami. I trochę po łebkach, jeśli mam być szczera. Sprzątając jedną szafkę zagracam drugą, i tak w kółko. Liczba niepotrzebnych papierów i innych bzdetów jest zdecydowanie większa niż powinna. A ja tylko przekładam i przekładam...

Ale widać hormony ciążowe od tego są, żeby działały. W ramach niepójścia (i w ogóle niechodzenia, aaaa) do pracy przyszła i na mnie kolej. Wyzwanie dnia: garderoba.

Sprzątnięcie w niej zajęło li i jedynie 9 godzin, z przerwą na obiad. Ale to i tak dobre osiem, albo ponad. Siły nie mam, plecy mi napieprzają jak jasny gwint, ale jest czysto. Bardzo. I poukładanie. I w ogóle ach i och. Gdybym tak jeszcze nie padała na dziób tak jak padam...

A oto moje wstydliwe 'przed':


Pudełka niby są (nie pierwszy raz się próbowałam zorganizować), ciuchy walają się wszędzie, szuflady nie domykają, a gazety które wkładam zamiast prawideł do kozaków żeby ładnie stały walają się wszędzie tylko nie w kozakach. Nawet człowieka nie w ciąży szlag by trafił.


 No wywala mi się z tych półek, wywala. Do tego milion rzeczy które nie-wiadomo-gdzie-włożyć, Towarzyszowo-Mężowe pudło z kablami, i torba pełna charbołów (śląskie słowo oznaczające rzeczy wszelkiej maści, taki angielski ekwiwalent 'stuff', ale ten 'stuff' w torbie tudzież tasi to ewidentne charboły) przyniesiona z samochodu przed wizytą samochodu w myjni. Stary patent - czyścimy samochód, zagracamy resztę. Teraz właśnie próbuję to zmienić.


Półka z butami też woła o pomstę do nieba. Mamy ładne miejsce na buty, ale co z tego, skoro zamiast na miejsce i tak odkładamy je na podłogę (i tak dobrze jeśli wyniesiemy do garderoby, często zostają pod stolikiem kawowym czy gdzie tam indziej je ściągamy). I te spodnie od piżamy na podłodze, no bo przecież to oczywiste miejsce do trzymania spodni od piżamy.

Oraz moje jaka-ja-jestem-z-siebie-dumna 'po':


I już nic się nie wywala. Równiutko, w kosteczkę, i bez zbędnych ciuchów w które i tak się nie mieszczę i mieścić przez jakiś czas jeszcze nie będę zapewne. Ot, uroki bycia w siódmym miesiącu ciąży. Plusem limitowanej ilości rzeczy jest zdecydowanie ilość miejsca w szafie. A że nie mam co na siebie włożyć? Przed ciążą też nie miałam!


Ba, tego miejsca się zrobiło nawet tyle, że dałam radę wcisnąć dwa nowe pudła z rzeczami dla Milly. Większość odziedziczona po moim cudownym chrześniaku Tymie (ale zdecydowanie neutralna, a poza tym genderowo poprawnie zamierzam ubierać naszą dziewczynkę również na niebiesko. Przecież to taki ładny kolor. I nikt mi nie wmówi że się dla dziewczynek nie nadaje). W pudłach także rzeczy z wyprzedaży u koleżanki K. (więcej tu), rzeczy które dostaliśmy w prezentach (o tym tu + bodziak od cioci O. o którym nie wspomniałam i kajam się!) i te które kupiłam ja (cała jedna para dżinsów - o nich tu). U góry rozmiary 56-68, a w tym niżej od 74 w górę. Czy to tak zostanie czy jeszcze jej jakąś inną szafkę znajdę pomyślimy i zobaczymy. Póki co jest jak jest. I z ulgą zauważyłam że ciuchowo się ta nasza córa nie ma wcale tak źle :)


 A oto zapomniany wczoraj w Millusinych prezentach bodziak od cioci O. 


Buty też zostały ogarnięte. Ogarnięte to w sumie mało powiedziane. Wymyte, wyprane, wypielęgnowane, wypastowane (poza mężowskimi żółtymi traperami, ale w ramach tego że jeszcze nie doszłam do tego jak je czyścić zostawiłam je na jutro), prawie jak nowe i prawie wcale nie robi wielkiej różnicy. Żałuję tylko że cały górny rządek na jakiś czas muszę sobie odpuścić. Ale niech tam, emu też lubię.
 
Wykamane jak jasny gwint, ale szczęśliwe że jest tak czysto (przynajmniej w szafie!)
z&m





6 comments:

  1. Kawał dobrej roboty ! Korona się należy perfekcyjnej Mamie Domu tym bardziej dodatkowe plusy za dużo chęci i włożonej pracy w tym pięknym stanie - jesteś Wieka :) i są body Naszej słodziulki :) ciocia uchachana :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wielka, Olcia, to ja na pewno dopiero będę. Choć brzuch rośnie z dnia na dzień, przysięgam! Nie widziałam wcześniej aż takiego postępu wszerz! Końca roboty nie widać, ale może do porodu się wyrobię :) No i body są (jest?), oczywiście. Już się nie mogę doczekać kiedy je założy! :)

      Delete
  2. No widzę, że nie tylko ja tak mam:) Zaczynam sprzątanie nawet o 23, a mąż sie dziwi skąd mam tyle siły. A mnie po prostu drażni każdy okruszek:)

    ReplyDelete
  3. Hahah, eh ta ciąża, nie?:)

    ReplyDelete
  4. O jest różnica. Super. Ja większe porządki zostawiam sobie na końcówkę ciąży - min. też i w celu przyśpieszenia porodu. ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się że widać różnicę. Oj ja podejrzewam że u mnie będzie jeszcze co sprzątać.... :) A na końcówce ciąży boję się że sił mi nie starczy.... Już teraz mam średnio. A i sposoby na przyspieszenie porodu znam przyjemniejsze:)

      Delete