Tuesday, 14 January 2014

W29 Miejsca: MadMick's

Nie wiem jak to się stało ale jakoś ta miejscowa seria kompletnie mi uciekła.

Nie wiem też jak to się stało że nie napisałam jeszcze o MadMick'sie.

Pregnancy brain. Wytumaczenie na wszystko.

W MadMick's bywamy regularnie, co czwartek. Bywamy, bo bywam ja, Milly (ma się rozumieć, ciężko mi teraz bywać bez niej, aczkolwiek bywałam, kiedy jeszcze miałam wybór, a raczej nie miałam dziecięcia w brzuchu bez którego, dosłownie, ruszyć się nie sposób), Towarzysz Mąż i moi znajomi z pracy, czyli co-nauczyciele.

Czwartek to taki fajny dzień żeby wyjść. Kilkoro z nas ma wolne piątki, inni mają taki też luźniejszy dzień, więc czwartek dla nas to tak jakby regularny piątek, czyli dobry dzień żeby wyskoczyć coś zjeść, czegoś się napić i porozmawiać o dupie Maryni.

Jak to się stało że od dłuższego czasu lądujemy właśnie tam wytłumaczyć nie mogę, bo nie wiem.

Jedno wiem za to - co jak co, ale burgery są pyszne.

Ogólnie fanką fast foodów w żadnej postaci nie jestem, w McDonaldzie bywam na lodach tylko i wyłącznie i to też od wielkiego dzwonu, może raz na pół roku a może i rzadziej,  za mięsem ogólnie też nie przepadam i mimo że od mojej siedmioletniej wegetariańskiej przygody minęło co najmniej drugie siedem lat wciąż mając do wyboru jedzenie wege i nie wege w 90% przypadków decyduję się na wege, frytek w domu nie jem nigdy - NIGDY - a i w knajpie poza MadMick'sem właśnie też nie jadam, to... no właśnie to - dla MadMick's robię wyjątek.

Typowy fast-food to nie jest. Burgery i frytki nie brzmią dumnie (choć to nie jedyne rzeczy w menu, bo są i bagietki, i sałatki, ale jakoś dziwnym trafem na nic co nie jest burgerem się jeszcze tam nie skusiłam), ale na niebrzmieniu dumnie się kończy, bo dumnym jest z czego być.

Po pierwsze mięso. Mięso jest prima-sort, i mówię to ja, która od mięsa pół życia uciekałam. Przy zamówieniu pytają o to, jak burgera wysmażonego dostać chcemy - do wyboru krwisty, średnio- lub dobrze wysmażony. Ale w MadMicksie nasz kilent nasz pan, mnie często zdarzało się zamawiać 'średnio, ale w kierunku do bardzo' albo, kiedy jeszcze nie byłam w ciąży i takie rzeczy jak niewysmażone mięso groźne mi nie były 'taki krwisty, ale nie tak bardzo, taki prawie średnio, ale trochę mniej' też się zdarzało, i zawsze dostawałam to, o co mi chodzi.

Bułki rzecz względna, jedni lubią bardziej, inni mniej. Dla mnie lepsze były te stare, organiczne, z lokalnej piekarni - obecne sa trochę słodką amerykańską bułką z sezamem - niektórzy sobie chwalą, ja zjadam, ale clue programu to to nie jest. Ale nie szkodzi, bo wspomniane już mięso i dodatki robią robotę i jedzenie jest pyszne.

Kombinacji do wyboru trochę jest (patrz zdjęcie menu).

I tu kolejna uwaga: większość moich kolegów pracowych to głodomory hamburgerowe i porcję zjadają bez problemu. Ja też kiedyś zjadałam byłam. Teraz nie daję rady, chyba mam trochę mniejszy żołądek przez dziecia, który zabiera znaczną część mojego brzucha. Choć pewnie bym i dała radę zjeść porcję całą, ale gdybym to zrobiła to odbiło by się to (dosłownie!) zgagą na cały regulator (tak tak, koleżanka zgaga nie odpuszcza, a wręcz przeciwnie - wieczorami szaleje i boli i przypomina mi pierwszy trymestr, i bynajmniej nie te fajne momenty), więc porcji zjadam pół (i kończy się bezproblemowo). Drugie pół zjada Towarzysz Mąż, który się odchudza, a pół hamburgera i pół garści frytek raz w tygodniu nie zdaje się mieć większego wpływu na jego postępy. Takteż z zadowoleniem dzielimy się porcją i dobrze nam z tym. Koledzy hamburgerożerni nie dzielą się niczym Joey z 'Przyjaciół' i równie im z tym dobrze, jeśli nie lepiej.

Hamburgera z syropem klonowym i bananem jeszcze nie jadłam (co dziwne, w sumie kiedy jak nie w ciąży?!) ale jadł kolega R. i mówi ze jest lepszy niż brzmi. Może jeszcze się skuszę.

U nas z reguły angielski, włoski albo klasyczny cheeseburger.

Jadłam też kozio-serowy z burakiem (pycha) i francuski z camembertem i żurawiną (podpasował mi mniej, żurawina i hamburger to jednak dla mnie nie to). Ostatni na liście, z nachosami, brzmi dziwnie a smakuje wspaniale.

Poza tym sosy są super.

I obsługa. Obsługa jest najlepsza w Katowicach,z decydowanie. Jedzenie, nawet kiedy jest nas 6-8 osób, zawsze wychodzi o tej samej porze (a jako grupa zamawiamy wszystko - od nieomal surowego mięsa do bardzo dobrze wysmażonego,z  milionem udziwnień po drodze), wszyscy mówią świetnie po angielsku, ale i Anglikom chcącym poszpanować polskim dają się wykazać i nie odpowiadają od razu po angielsku tylko z nimi ćwiczą jeśli Ci mają taką chęć, i ogólnie jest och i ach.

Poza tym baaaardzo duży wybór czeskiego piwa (ale tu już musiałabym podpytać Towarzysza Męża o rekomendacje, bo ja nawet jak nie miałam Milly zawsze byłam wrobiona w bycie dodomowym kierowcą, więc piwa nie pijam tam, a szkoda, bo wygląda super) i herbat i czego tam jeszcze można chcieć pod hamburgera.

Wszystko w centrum miasta, ale dla odmiany nie na Mariackiej, tylko na Warszawskiej, od rynku idąc w kierunku Zawodzia po prawej stronie. Łatwo przegapić, ale przegapiać nie warto. Gdyby nie te bułki było by 11/10. A tak li i jedynie 10/10. Co w mojej skali i tak wymiata.

Bardzo-lubiące-czwartkowe (i nie tylko ale ostatnio głównie)-jedzonko,
z&m


MadMickowe burgerowe menu


sosów stos (yum)

Towarzysza Męża i mój ostatni posiłek (ostatni madmickowy, to znaczy, w ramach ostatniego posiłku dzisiejszego ja zjadłam żurek a Towarzysz Mąż wypił piwo. Oba posiłki w domu. Też dobre.)

No comments:

Post a Comment