O postanowieniach więcej tu, a teraz malutki bilansik:
POSTANOWIENIE ( = miało być)
|
REALIZACJA ( = jest)
|
1.
|
1. Wina oczywiście nie piję. Innych alkoholi też nie. Choć,
przyznaję, raz powąchałam piwa Towarzysza Męża. Mam nadzieję że wąchanie piwa
Milly nie zaszkodzi. Ale co to był za zapach! :)
|
2. W końcu zrobię listę rzeczy potrzebnych dla Młodej,
skonsultuję ją z innymi mamami, pozmieniam ile trzeba/wlezie i ją zrealizuję
(brzmi ambitnie, ale jakby nie patrzeć, nie da się tego uniknąć).
|
2. Kolejne odhaczone! Hurra! Już oczyma wyobraźni widzę jak
M. nie zostaje politykiem ani telewizyjnym ewangelizującym świrem (szczegóły
w tym poście). Realizacja jest oczywiście w trakcie, ale lista istnieje, została
skonsultowana (jeszcze raz dziękuję mamo, zwłaszcza mojej nieocenionej A.B.-B.,
z którą wymiany mejli z komentarzami w Wordzie okazały się nieocenioną pomocą.
I śmiechu przy tym było trochę też, postanowienie było więc w miarę bezbolesne.
Poza uszczerbkiem finansowym, jasna rzecz, ale to przy dzieciach funkiel nówka
rzecz oczywista).
|
3. Zorganizuję firmowe papiery. I papiery w ogóle. Trzy
segregatory oznaczone etykietką 'ważne' to świetny pomysł, ale szlag mnie
trafia kiedy znajduję jakieś stare rachunki obok ubezpieczenia auta obok
pierwszego usg obok dyplomu. Może i mam wszystko w jednym miejscu, ale to
jedno miejsce trzeba zdecydowanie pod-zorganizować).
|
3. No i tu już nie jest tak różowo (jednak polityczka?! Eeeee…).
Do organizacji papierów jeszcze nie przyszłam, siły mam mało i ogarniam inne
sprawy. Ale hej, nie ma się co zamartwiać na zapas, w końcu to dopiero koniec
stycznia, a nie koniec grudnia, więc szansa na realizację jeszcze jest i to
całkiem realna, myślę.
|
4. Odwieczne: schudnę zamieniam na: będę jeść więcej
owoców a mniej czekolady. Więcej warzyw nie muszę bo jem głównie warzywa.
Warzywa uwielbiam. Owoce mówiąc delikatnie średnio. Ale może kiedy będę jeść
ich więcej, nawet z mniejszą ochotą, czekolada/ciastka/inne niezdrowe
słodyczowe przysmaki mi zbrzydną. Albo przynajmniej dzień bez nich nie będzie
wyjątkowy.
|
4. Udaje się raz lepiej raz gorzej. Pilnuję się owocowo i
staram się jeść sztuk dwie przynajmniej dziennie. Na palcach jednej ręki policzyć
mogę dni kiedy ich nie jadłam wcale, więc jak na mnie jest progres. Żeby to wpłynęło
na znaczący spadek jedzenia czekolady (i innych czekolado-ekwiwalentów) nie zauważyłam
wybitnie. Nie jest gorzej niż przed ciążą, nie zjadam litra lodów na raz i nie
wysyłam Towarzysza Męża po jakieś konkretne słodyczowe zachcianki, bo takich też
nie mam, ale nie mniej jednak słodycze ciągle jem i myślę że trochę za często.
Ale pracuję nad tym, pracuję!
|
5. Ćwiczenia. Już trochę pisałam o nich tu. Siłownię porzuciłam pod koniec listopada, jako ze
skończyło mi się członkostwo, a na następny rok nie ma co przedłużać, bo nie
wiem kiedy moja noga była by w stanie tam postać przy M. Tudzież ręka.
Tudzież jakakolwiek inna część mojego ciała, for that matter. Odkąd
zaczął boleć mnie brzuch (mniej więcej w połowie grudnia) zarzuciłam też intensywne
chodzenie i jogę, ale od tej pory brzuch mi się naprawił (tak myślę) a ja
jakoś się nie mogę zebrać... Postanawiam wszem i wobec się wziąć i zebrać i
ćwiczyć znów. Ze trzy razy w tygodniu, powiedzmy. Chciałabym częściej, i
pewnie będę o ile samopoczucie pozwoli, ale nie chcę się zarzekać, a potem
wylądować z polityczno-telewzizyjnie-religino-oszałamiającym dzieckiem.
|
5. Zebrałam się w sobie i ćwiczę i dobrze mi z tym. Czasem
trzy razy w tygodniu, czasem więcej, więc postanowienie póki co realizowane. Jak
mi się wybitnie nie chce, albo się wybitnie źle czuję, albo kompletnie nie mam
siły, to się nie zmuszam, ale poniżej trzech razy w tygodniu nie schodzę. Mówią
że babkom które ćwiczą w ciąży łatwiej się rodzi i szybciej się dochodzi do
siebie po porodzie, więc łudzę się że i w moim przypadku to pomoże, i wole się
pomęczyć ćwicząc teraz niż męczyć się później. Poza tym – taki zastrzyk endorfinowy
jak po bieganiu to to nie jest, ale zawsze jakoś mi lepiej z poczuciem że coś
robię. A co robię? Przeplatam zumbę (ale low
intensity), z tai-chi i jogą na Xboxie z ćwiczeniami z Angeliką Pióro na
YouTube (moje ulubione zestawy to 1+2, ale mam po nich zakwasy, za każdym razem!)
i ze truchto-spacerami w parku. Służy mi, zdaje się.
|
6. Szkoła rodzenia. Naprawdę muszę (ale to muszę!)
zainteresować się tym tematem. Zrobię risercz i wybiorę coś, co będzie dla
nas najlepsze. I to jak najszybciej.
|
6. Risercz zrobiony, temat zainteresowany, szkoła wybrana i
nawet pierwsze zajęcia już zaliczone (a więcej o nich tu). Dobra nasza, chyba
nieźle nam idzie.
|
7. Szpital. I około-szpitalne, około-porodowe sprawy.
Kolejna rzecz którą ciężko dłużej ignorować. Mając lat 13 usłyszałam o
porodach w wodzie, stwierdziłam, że też tak chcę, i nigdy nie zmieniłam
zdania. Im więcej czytam (patrz punkt 8, a najlepiej 9) tym bardziej utwierdzam się
w przekonaniu że to dla nas. Nawet szpital najbliższy ma warunki. Pytanie
tylko czy moja ciąża będzie na tyle idealna żeby się to udało i czy akurat w
momencie kiedy M. postanowi przyjść na świat wanna do porodu w wodzie nie
będzie zajęta (bo tak, o ile mi wiadomo jest tylko jedna). Zdecydowanie muszę
to jakoś ogarnąć. Poza tym - przejechać się z Towarzyszem Mężem na
potencjalną porodówkę, napisać adres szpitala i numer taksówki na lodówce,
zapytać co muszę mieć ze sobą i czy Towarzysz Mąż musi być po szkole rodzenia
żeby mógł tam ze mną być i co jeśli jego polski dość mocno kuleje.
|
7. Z Towarzyszem Mężem na porodówce co prawda jeszcze nie byłam,
ale położna która prowadzi moją szkołę rodzenia pracuje w moim szpitalu docelowym
i szkoła rodzenia obejmuje też wizytę na oddziale. Także poprzez realizację punktu
6 niejako zrealizuję też punkt 7 (a jako maniak organizacji czasu taki multitasking bardzo mi pasuje).
|
8. Czytać. Więcej. Zawsze.
|
8. Czytam.Więcej. Póki co. W tym roku czytam czwartą książkę,
co biorąc pod uwagę że rok ma dopiero 27 dni nie jest wynikiem złym. Oby tak
dalej!
|
9. Czytać nie tylko fiction, ale i science. Instrukcje
obsługi niemowląt, znaczy się.
|
9. Eeee… Biblioteczka o niemowlętach się rozrosła i źródła
są. Skończyło się na przeczytaniu połowy jednej książki, ale jakoś ją odsunęłam.
Upsi dejsi. Muszę do tego wrócić. Ale jest dopiero koniec stycznia, a nie koniec
roku, jak już wcześniej słusznie zauważyłam, więc nie ma się co wybitnie stresować.
|
10. Nie przejmować się rzeczami, na które nie mam wpływu.
Wpływać na te, na które mam.
|
10. Chyba idzie mi dobrze (no, może poza jednym razem, kiedy
umówiona na spotkanie znajoma spóźniła się o 1.5h. Wszystko ok., tylko jechałam
na to spotkanie 2.20 min w jedną stronę, na w sumie cztery godziny, i kolejne
2.20 w autobusie w drodze powrotnej. Nie miałam wpływu na to, a i tak się wściekałam.
Teraz myślę że bez sensu). Jeśli chodzi o rzeczy na które wpływ mam, to chyba
na nie wpływam (patrz: realizacja postanowień noworocznych). Ha <i tu musicie
sobie zwizualizować dumę mnie rozpierającą>!
|
11.
|
11. Nawet mi się udawało, dzięki podpowiedziom moich dzieci szkolnych, a parę tyci-tyci 2013 błędów na slajdach dla dorosłych można zignorować, bo było ich mało i szybko zostały naprawione. Teraz 2013 nie piszę, bo w ogóle nie piszę daty (to znaczy jeszcze mi się nie zdarzyło, poza szkołą, żebym musiała gdzieś pisać), więc jest szansa że i to postanowienie odhaczymy.
|
Wnioski:
Jest nieźle. Jak na koniec miesiąca ogarnięcie aż tylu punktów zaskoczyło nawet mnie samą.
Kolejny raport pod koniec lutego.
A Wasze postanowienia noworoczne? Jak Wam idzie realizacja?
Ściskamy (trochę ciągle męczone zgagą, ale już zdecydowanie mniej, i z liczbą rzygów na koncie: 1, co jest znacznym postępem przy wczorajszych 5),
z&m
dzielnie realizujesz swoje postanowienia:) oby tak dalej! Trzymam za Ciebie kciuki. Ja nie mam postanowień, ale cele, które chciałam osiągnąć (takie konkretniejsze) realizuję:) zobaczymy jak to będzie:))
ReplyDeletePostanowienia, cele, jak dla mnie zwał jak zwał, ważne że dobrze idzie realizacja :) Świetnie że Tobie też! Buźka!
DeleteJest dobrze, tak trzymac!wynik super:):***
ReplyDeleteDzięki! :) Też myślę że mogło być gorzej!
Delete