Thursday, 30 January 2014

W32 ósmy miesiąc

8 miesiąc nam stuknął!

Termin porodu z karty ciąży: 30 marca. Jakby nie patrzeć - 2 miesiące. Mam jeszcze parę wcześniejszych (23 marca z miesiączki, 28 marca z prenatalnych), a Towarzysz Mąż i tak twierdzi że znając nasze szczęście to ona się urodzi w Prima Aprilis. Mnie jest wszystko jedno, byle jeszcze siedziała w brzuchu i rosła ile wlezie (do rozmiarów zdrowego dziecka, a niekoniecznie rozmiarów zdrowego gigantycznego dziecka, to by było tak idealnie).

Jak mi w tej końcówce?

Szczerze mówiąc, różnie. Dzisiaj cudownie, bo pierwszy raz od nie-pamiętam-kiedy się wyspałam (dzięki córeczko!), nie męczyła mnie zgaga (dzięki nie wiem czemu, ale jedno jest pewne - człowiek prawdziwie docenia dzień bez wymiotów kiedy dawno takiego nie przeżył) i mimo tego że roboty fakturowo-papierowo-tłumaczeniowej huk, to samopoczucie fizyczne dzisiaj naprawdę super.

Ale są różne dni. I tak nie mam na co narzekać, stwierdzam zupełnie obiektywnie. OK, od tygodnia trochę się męczę, brak snu i wymioty właśnie są najgorszymi dolegliwościami. Ale przecież mogło być znacznie gorzej. Na wadze od momentu zajścia w ciążę +7 kilo, więc mimo tego że w życiu tyle nie ważyłam i to co widzę na wadze nie bardzo mi się podoba, to biorąc pod uwagę fakt że moja mama w ciąży przytyła 24 kilo, stopy urosły jej o dwa rozmiary i nigdy tak do końca tej wagi pociążowej ,nie zrzuciła - nie jest źle. Rozstępów też nie mam (tfu, tfu!) ani problemów ze skórą (tfu tfu tfu!) i słyszę dużo komplementów na temat tego jak ciąża mi służy. Komplementy zawsze mile widziane!

Żeby nie było tak słodko-pudrowo-różowo i kolorowo - gorsze chwile też miewam. Zdecydowanie nie jestem typem który kocha być w ciąży i mógłby być w ciąży całe życie i lepszego stanu sobie nie wyobraża. Początki były fatalne na tyle, że zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że kobiety mają więcej niż jedno dziecko, bo ja nigdy przenigdy sobie tego więcej nie zrobię (oczywiście mózg jest sprytny i teraz wydaje mi się że przecież nie było tak źle, zwłaszcza że od 4 miesiąca ciąża była dla mnie łaskawa w miarę, więc może jeszcze... rozważę sprawę). Potem niby było ok, ale zdecydowanie wyobrażałam sobie ciążę inaczej. Myślałam że będę kochać ten stan, kiedy w końcu zamiast ukrywać brzuch będę mogła go eksponować, nie mogłam się brzucha doczekać i uważałam wszystkie ciążowe brzuchy za absolutnie przepiękne. Teraz też uważam... Wszystkie tylko nie mój (który, nota bene, ma już 102,5 cm!). Zdumiewająco ciężko przyszło mi pożegnać się z talią, jeśli mam być szczera. I tak jak kiedyś patrzyłam z zachwytem na wszystkie brzuszki ciążowe teraz patrzę z zachwytem na brzuszki które są mniejsze od cycków. Spoko, wiem że to chwilowe i snu z powiek mi to nie spędza, ale konfrontacja wyobrażenia o cudownym czuciu się mega kobieco z brzuchem ciążowym z rzeczywistością czucia się jak mały słoń mniej-więcej wypada zdecydowanie na niekorzyść rzeczywistości. Każdego szkoda.

Jeszcze poza tym bycie w ciąży chyba nie do końca leży w moim charakterze. Nie żebym o siebie nie dbała, wręcz przeciwnie, ale nadmierne chuchanie i dmuchanie ewidentnie nie jest tym co Zuzia-Samosia lubi najbardziej. No jak to, nie mogę tego nieść bo ciężkie? Nie mogę biegać? Nie mogę jeść tego i owego? Nie mogę pracować do końca ciąży bo to za duże ryzyko? Nie mogę podróżować tyle ile bym chciała? Eeee... Wiem że to wszystko nadrobię. Wiem, że powinnam siedzieć i kontemplować błogosławiony czas mojego dziecięcia w brzuchu. Że powinnam się cieszyć całą troską o mnie, wyręczaniem w trudnych codziennych czynnościach, pytaniem, czy mi wygodnie czy mi czegoś nei przynieść/nie podać/nie pozamiatać niemalże. Tylko, ja się kurde chyba średnio nadaję do kontemplacji. Mój wieczny motorek w dupie i chęć działania wcale się nie zresetował przy ciąży. A ciało jednak czasem odmawia współpracy i chce leżeć więcej i spać. Poza tym ten wieczny strach... Czy wszystko będzie w porządku? Czy jej tam dobrze w tym brzuchu? Czy to/tamto/siamto/owamto co robię jej nie zaszkodzi? Czy się nie owinie pępowiną (ja się owinęłam, i podobno dużo dzieci się owija, ale mnie w ostatniej chwili cesarka uratowała, a jak jest teraz z cesarkami media huczą i ten huk działa na wyobraźnię też fatalnie)? Czy przy porodzie będzie wszystko ok? Chcę o tym nie myśleć, ale nie umiem, co zrobić.

Dociera też do mnie że to w końcu tylko 2 miesiące. Że poprzednie 7 już minęło, a nie wiem gdzie. Wszyscy mówią że trzeci trymestr się ciągnie, ja ciągle twierdzę że wręcz odwrotnie. Dopiero byłyśmy na półmetku. A jeszcze tyle spraw! Nie ukrywam też że coraz bardziej przeraża mnie wizja porodu, a nawet zdarzają mi się porodowe koszmary. Ciężko się nastawić pozytywnie na ból. Po przygodzie z kamicą nerkową parę lat temu stwierdzam, że to bajki, że o bólu się zapomina.

Jest jednak światełko w tunelu. Z bólu porodowego przynajmniej coś wynika. Z reguły coś bardzo szczęśliwego i wyczekanego. I nie będę tu ciuciać w stylu 'ach te małe rączki, jakie cudne, ach ach' (zachwyty zostawię sobie na po porodzie, choć ja jestem raczej z tych, którzy uważają że wszystkie noworodki są brzydkie bardziej niż z tych, którzy uważają odwrotnie), ale czekam już na Nią (i aż dziwnie tak pisać zaimek osobowy własnego dziecka wielką literą, ale ten jeden jedyny raz, w tym jednym jedynym poście, mam nadzieję mi wybaczycie. Wzruszam się). Bardzo. Nie mogę się doczekać, wręcz, a jeszcze bardziej nie mogę się doczekać Towarzysza Męża widoku z Nią. Widzę jaką oni mają cudną relację już kiedy ona (dobra, wystarczy tej wielkiej litery) jest jeszcze po drugiej stronie brzucha, jak do niej śpiewa, jak ją głaszcze, jak mówi mi, że on z kolei nie może się doczekać, kiedy ją poznamy. Ja też się nie mogę doczekać, mimo dolegliwości, strachu i niepewności.

Nie łudzę się, że nic się nie zmieni. Wręcz przeciwnie, myślę że wszystko się zmieni. Ale myślę też, że zmiana to będzie tylko i wyłącznie na lepsze.

Jak mi więc w tej końcówce?

Dobrze. Optymistycznie. Bo wizja tego, że Milly będzie z nami za dwa miesiące już, sprawia że 102,5 cm w talii, zgagi, ograniczenia i inne nieprzyjemności naprawdę przestają mieć znaczenie.

Ściskamy,
z&m


6 comments:

  1. A ja tam lubię być w ciąży.. co nie oznacza, że przy końcówce nie mam już trochę dość. Zwłaszcza w kwestii tego chuchania i dmuchania.. no i w kwestii zgagi, która odbiera człowiekowi ostatnią przyjemność jaką się ma w tym stanie, czyli JEDZENIE :)
    Pozdrawiam:)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ha, moja zgaga (tfuuu tfuuuu!) od wczoraj wydaje się być w zaniku, także jem z przyjemnością znów, hurra!!!! Ty to już masz z górki, co to jest, dwa tygodnie:))))

      Delete
  2. jak tak czytam tą Twoją końcówkę, to dosłownie identycznie było ze mną. No może oprócz tego, że ja zgagi i wymiotów nie miałam, właściwie to żadnych dolegliwości nie miałam, poza zmęczeniem :) ale jeśli chodzi o Twoje rozterki emocjonalne, to było identycznie:)) no i mi się jednak dłużyło na koniec (ale to ostatni miesiąc):)

    ReplyDelete
    Replies
    1. No to ładnie Ci się ufuksiło z brakiem dolegliwości, zazdroszczę... Choć i u mnie od wczoraj nie jest źle :) Cieszę się że miałaś podobne rozpierduchy emocjonalne, trochę mnie to pociesza, bo chyba za bardzo zaczytuję się w blogach wychwalających ciążę nad niebiosa i dochodzę do przerażających wniosków, że jestem jakaś nienormalna mając jakiekolwiek co do tego stanu obiekcje... Uffff, komentarze mamy silesii zawsze w cenie! :))) Buźka Judyta!

      Delete
  3. Slonce, kolejny raz:uwielbiam tego bloga!ja tez mialam motorek w d. i po ciazy mi nie przeszlo:)a i ja sie nie zachwycalam ach i och, bo szczera prawda, nie ma czym:)dzidzius dopiero po paru dniach "robi"sie soba. Pewnie mnie tu zlinczuja co niektore mamy, ale ja tak uważam, a mam juz dwojke, ktora Kocham ponad wszystko na świecie. Co nie zmienia faktu, ze po po porodzie patrzyłam i patrzylam i patrzylam i myslalam "wtf????!!!",ale potem juz bylo tylko lepiej:))))))))))))))))))))))))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja Cię zdecydowanie nie zlinczuję, widzę dzięki takim mamom i wpisom jak Ty, że niekoniecznie ze mną jest coś nie tak, i że nie wszystkie kobiety w ciąży i po ciąży muszą zamieniać się w nieustająco oddajace hołd swojemu stanowi błogosławionemu (który w moim przypadku błogosławiony bynajmniej nie jest) i swoim nowo-narodzonym dziecięciom (choć tu nigdy nie mów nigdy, jeszcze nie wiem jak to jest). Ufff... :)))

      Delete