Monday, 10 March 2014

W37 Szkoła rodzenia - done!

W dobie kiedy wszystko jest w Internecie człowiek się zastanawia czy w ogóle jest sens brać udział w przedsięwzięciu zwanym szkołą rodzenia. Zresztą, nasze mamy i babcie nie chodziły, a rodziły i urodziły, ba, niektóre nawet więcej niż jedno dziecko (w mojej rodzinie akurat nie, ale to żadna reguła), więc po co, zapytałby ktoś.

Zresztą mnóstwo moich mam koleżanek też to olała, i to one są do dzisiaj największymi orędowniczkami na szkołę rodzenia niechodzenia - bo przecież nie chodziły, a dzieci mają, niektóre nawet w liczbie większej niż jeden, i z plusów niechodzenia do takiego przybytku wymieniają wiele, między innymi:

1) Finanse. Z ciążą i dzieckiem w przyszłości już bliższej niż dalszej pieniądze zawsze się przydają, więc nie ma co rozpieprzać ich na fanaberie typu szkoła rodzenia. Nic, że darmowe szkoły rodzenia też istnieją i darmowe spotkania z położną środowiskową też. Moja szkoła akurat nie była (darmowa, w sensie), ale warta każdego grosza, ale o tym później.
2) Czas. Wiadomo, do szkoły rodzenia trzeba dojechać i swoje odsiedzieć na spotkaniu, nie ma się co oszukiwać. A przecież wszystkie znane mi kobiety w ciąży zarobione są po uszy, więc skąd ten czas wynaleźć? (tak, sarcasm sign. Ja sama musiałam odpuścić pierwsze spotkanie w mojej szkole rodzenia bo jeszcze pracowałam, ale mało, naprawdę mało oj mało znam kobitek, które nie są na ciążowym L4, zgodnie z potrzebą lub bez, ale zdecydowanie nie znam takich które by tego jednego popołudnia w tygodniu za Chiny Ludowe nie wykroiły gdyby tylko chciały).
3) Cesarka. Możesz chodzić na szkołę rodzenia, jasne, tylko po co, skoro i tak i tak Cię pokroją? - optymistyczna jak zwykle przyjaciółka M. (która na szkołę rodzenia nie chodziła i rzeczywiście po parunastu godzinach porodu SN ją pokroili i rzeczywiście zdarza się to bardzo często w przypadku moich koleżanek-mam. Ale przecież nie można się tak nastawiać, w każdym razie ja nie planuję.)
4) Niewiedza jest lepsza. Koleżanka D. twierdzi, że niechodzenie na szkołę rodzenia było o tyle dobre, że ona kompletnie nie miała pojęcia co się dzieje, a przez to całkowicie ufała lekarzom i położnym i nie próbowała z nimi dyskutować, nie wiedziała co robi więc robiła co jej lekarze i położne kazali i szybko (5 godzin od pierwszych skurczy przy pierwszym dziecku to jest szybko!) dzięki takiemu właśnie podejściu udało jej się urodzić. I powtórka z rozrywki przy dziecinie numer dwa. I to jest, myślę, punkt całkiem logiczny, może w niektórych przypadkach się sprawdza (w przypadku D. na pewno się sprawdziło, co widać po przytoczonej historii). W moim chyba jednak tak by nie było, ja wolę wiedzieć co mnie czeka (nie mam też obsesji że muszę mieć wszystko zaplanowane z kalendarzem w ręku i zdecydowanie nie dla mnie cesarki na życzenie, ba, kiedy wyjeżdżam na wakacje też mi wystarczą zabukowane bilety i spanie, a co w międzyczasie okazuje się na miejscu, i nie powoduje to u mnie traumy, wręcz przeciwnie, ten niezaplanowany fragment to najlepsza część wakacji i mam nadzieję że podobnie będzie z porodem).

Tak też podjęłam decyzję, że szkoła rodzenia to coś dla mnie. A jak nie to trudno, ale zdecydowanie wolę żałować że chodziłam i niczego się nie nauczyłam i była to strata czasu i pieniędzy, niż żałować w drugą stronę, kiedy mój poród okazuje się być przeżyciem traumatycznym (którym mam nadzieję się być nie okaże).

Nawet nie musiałam tematu wybitnie zgłębiać, gdyż jak przy dużej ilości krewnych i znajomych królików często się okazuje, znajoma znajomej ma znajomą, która jest Kasią, która jest szefową bloku porodowego w szpitalu w którym chciałam rodzić, która ma szkołę rodzenia i mam do niej zadzwonić i się wywiedzieć co i jak.

I tak zrobiłam, mimo mojej awersji do dzwonienia do nieznajomych. Kasia okazała się być absolutnie cudownym położniczym szaleńcem, bardzo entuzjastycznie reagującym na moje pomysły (poród w wodzie! hipnoterapia podczas porodu! i takie tam, nie-zewnątrzoponowe, nie-cesarsko-życzeniowe standardy mojej ginekolożki). Podjęcie decyzji o tym czy do szkoły rodzenia Kasiowej uczęszczać czy nie zajęło mi więc całe 2 minuty. Dojazd średni, bo to na drugim końcu miasta i to w dodatku kiedy Towarzysz Mąż potrzebuje samochodu dopracowo, więc logistycznie myślałam że to będzie wybitnie skomplikowana operacja (okazała się nie być, załapaliśmy się na dwa tygodnie ferii kiedy TM obszedł się bez samochodu, a później komunikacja miejska w jedną stronę dała radę, nawet jeśli to tramwaj i autobus i ludzie absolutnie nie przejmują się tym że Twój brzuch jest wielkości piłki lekarskiej, choć w moim przypadku jednej z tych mniejszych lekarskich, ale jednak, i nie uważają że przydało by Ci się usiąść, a z powrotem po pracy swojej i szkole mojej odbierał mnie Towarzysz Mąż i daliśmy radę. Zresztą, to tylko 6 spotkań).

Pierwsze spotkanie, jak już pisałam, opuściłam, bo jeszcze dylałam do pracy, ale odrobiłam je na samym końcu, z nową grupą. Co zresztą było wcale nie najgorsze, bo o oznakach porodu i szczegółach szpitalnych jednak dobrze było usłyszeć bliżej właściwego terminu porodu. Choć jako że ze mnie porządna uczennica notatki mam z każdego spotkania tak czy inaczej.

Na pierwsze spotkanie wzięłam też Towarzysza Męża, ale potem dałam mu już spokój. Ostrzeżenie dla tych, co mają niepolskich Towarzyszy Mężów/Towarzyszy Niemężów - nie warto. Będzie taki siedział, nic nie kumał, Wy nie będziecie miały czasu tłumaczyć, i zmierzły (czy to jest po polsku? marudny, to znaczy) Towarzysz Mąż/Niemąż po takim wieczorze gwarantowany. Bez sensu i niepotrzebnie. Olać to.

Później okazało się, że cała grupa wie kim ja jestem (no ba, jedyna sama!), a ja nie bardzo wiem kim oni są (bo ominęło mnie przedstawianie na pierwszych zajęciach które opuściłam), ale w miarę upływu czasu jakoś się z paroma parami zgadałam i to też było fajne (jako że wśród moich koleżanek albo a) ciąża już z głowy b) ciąża jeszcze nie w planach c) ciąża w kompletnie innych zakamarkach Polski i Europy, ale nie w mojej okolicy).

Zajęcia same w sobie były świetne, kompletnie nie nudne, i pełne trików i małych rad, których w Internecie bym nie znalazła, bo nawet nie wiedziałabym, żeby tego szukać. Poza tym o porodzie były dwa zajęcia, reszta o połogu i opiece nad noworodkiem, co niewątpliwie ważnym aspektem jest, i takie rozłożenie materiału też mi podpasowało. Wiadomo że wszystko i tak wyjdzie w praktyce, że dużo na pewno się dowiem od moich koleżanek-mam (bo od mojej mamy,a  tym bardziej babci nie bardzo, bo one same twierdzą że to się tak pozmieniało że one kompletnie nie mają pojęcia co się teraz z dzieckiem robi) i że dużo, co tu ukrywać, wyjdzie w metodzie prób i błędów. Ale dobrze jakieś podstawy mieć i cieszę się, że na kurs u Kasi się zdecydowałam.

Wszystkim ze Śląska i okolic (J. i Sz. dojeżdżali 60km!) bardzo tą szkołę polecam (i nie, nie jest to wpis sponsorowany, takich się jeszcze nie dorobiłam i podejrzewam nie dorobię). Takie rzeczy jak rozkład zajęć i inne szczegóły na ich oficjalnej stronie: http://studionarodzin.pl/

A Wy? Macie jakieś doświadczenia ze szkołą rodzenia? Pozytywne? Negatywne?
Czy podobnie jak część moich koleżanek-mam uważacie że to bez sensu?

Pozdrawiamy ciepło!
z&m

(obrazek bezczelnie zerżnięty stąd, ale rozbawił mnie wielce)

15 comments:

  1. Jestem za wszelkim edukowaniem się, żeby w razie czego mieć świadomość, co się dzieje. Ufać (lekarzom, położnym), ale brać za siebie odpowiedzialność (>> nie ma potem wymówek "bo nie wiedziałam").
    Udało mi się trafić na szkołę sponsorowaną ;) przez NFZ. A w jej ramach i ćwiczenia dla ciężarnych (do woli) i masaże, i po urodzeniu kurs noszenia w chustach i kurs masażu Shantala. A do tego normalne zajęcia teoretyczno-przygotowujące.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oooo, widzisz, to super Ci się trafiło! Ja bardzo chcę iść na kurs chustonoszenia (niby jest wszystko na youtubie, ale jednak to co innego jak ktoś Ci pokaże na Twojej chuście co i jak) i kursy masażu Shantala też sprawdzałam ale kosztują jakieś dzikie pieniądze :/

      Delete
  2. Przyznaję się bez bicia, że nie byłam, bo tak długo nie mogłam się na nic zdecydować, ale miałam absolutnie świetną położną środowiskową, która wszyściutko co chciałam omówiła, pokazała. Sam poród, wiedziałam jak będzie wyglądać, edukowałam się wcześniej, ale tu też trafiłam na super położną, więc jeśli idzie o sprawy techniczne powiedzmy, to trafiłam bez zarzutu, czego i Tobie życzę :) A szkoła napewno nie będzie zmarnowanym doświadczeniem!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hahha, ja też się długo zastanawiałam, ale jak noworocznie postanowiłam to już nie było wyjścia :) Położna jest najważniejsza przy porodzie, totalnie się zgadzam, a że szkoła zmarnowanym doświadczeniem nie będzie wiem na sto procent :)

      Delete
  3. chodziliśmy do szkoły rodzenia u bonifratrów przed pierwszym porodem i mimo ze kosztowna to dała mi poczucie, ze jestem przygotowana do akcji. niby mozna wszystko wyczytac na necie, ale warto uslyszec co maja do powiedzenia polozne w szpitalu gdzie sie ma zamiar rodzic - wiadomo, wszedzie sa troche inne zwyczaje i zasady. mysle, ze dzieki szkole nasz wyjazd do 1porodu odbyl sie calkiem na luzie, na spokojnie i bez paniki. dlatego tez mysle ze bylo warto. za drugim razem rzecz jasna darowalismy sobie ta edukacje liczac ze conieco zostalo w glowach :))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja chodziłam do Kasi, która urzęduje u Bonifratów, ale szkołę prowadzi swoją na Bażantowie. Też dała mi absolutne poczucie spokoju (choć do tego przyczyniła się też autohipnoza, myślę) i czekam już... Za drugim razem to wiadomo, sprawa mniej-więcej znana, chyba nie słyszałam jeszcze o kimś kto ma dziecko a chodzi na szkołę rodzenia... Ja mam, na wypadek gdyby mi przyszło do głowy mieć więcej dzieci, mnóstwo notatek ;p

      Delete
  4. Ja bardzo chwałę sobie szkole rodzenia. I uwaga dojezdzalam 50 km raz w tygodniu! Ale to dlatego, że to była szkoła rodzenia przy szpitalu, w którym urodziłam. Wiele wynioslam z tych zajęć i cieszę się bardzo, że się zdecydowałam. W moim przypadku szkoda była darmową, a położne mile i kompetentne, ktore zresztą spotkałam potem w czasie około dowodowym - co uważam za dodatkowy plus :) Ja polecam każdej przyszłej mamie, tak jak mówisz, w Internecie nie wszystko można znaleźć.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W czasie około porodowym ;-) słownik płata mi figle

      Delete
    2. Oj tam, słownik, można się było spokojnie domyślić. Dojazd daleki podziwiam, ale podejrzewam że i jak bym dojeżdżała gdyby było trzeba (na szczęście nie było trzeba). Ja też mam nadzieję wstrzelić się w dyżur Kasi, a jak mi nie wyjdzie to nic, bo podobno wszystkie położne w tym szpitalu są super (i tej wersji będę się trzymać:). A jeśli chodzi Internet - może i dużo można znaleźć, ale są rzeczy, których nie można, nie dlatego, że ich tam nie ma, tylko dlatego, że nawet człowiek by nie wpadł na to żeby tego szukać...

      Delete
  5. Ja właśnie zaczęłam kurs u Kasi i chyba nawet się spotkałyśmy - moje pierwsze, Twoje odrabiane zajęcia (swoją drogą czytam Twojego bloga już od jakiegoś czasu, a Cię nie poznałam). Rzeczywiście prowadząca wydaje się być pozytywnie zakręcona osobą, a przy tym kompetentną, której można zaufać w tak ważnej i intymnej sytuacji jak poród. Trzymam kciuki za Twoje szczęśliwe rozwiązanie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oooooo....! Jeeee! Czuję się jak celebrytka! (mimo tego że mnie nie poznałaś :D) Cieszę się że tu zaglądasz a z kasinej szkoły na pewno będziesz zadowolona! Choć Wasza grupa jakaś mega duża się wydaje :) Napisz coś więcej, moja pamięć do twarzy nie jest najgorsza (a do imion tym bardziej, zwłaszcza dziecięcych, a ciekawe czy ja skojarzę :). Za kciuki oczywiście dziękuję i odwzajemnię jak przyjdzie co do czego!

      Delete
    2. Siedziałam w zasadzie naprzeciwko Ciebie, czekamy na Hanię (termin 13 maja).
      Rzeczywiście pierwsze zajęcia były tłoczne. Wczoraj było nas mniej na szczęście, bardziej kameralne grupy są jednak przyjemniejsze. Pozdrawiam

      Delete
    3. Noooo, pewnie że wiem kto Wy to! Druga Hania w grupie :) 13 maja, to tylko dwa miesiące jeszcze, zleci! :)

      Delete
  6. Ja nie chodziłam do szkoły rodzenia, ale oglądałam w internecie taki kurs. Trafiłam też na w miarę dobrą położną w szpitalu, która mnie kierowała co robić. Teraz mam nadzieję, że już będę bazować na wcześniejszym doświadczeniu, choć bardzo ważna jest osoba właśnie położnej, która odpowiednio instruuje szczególnie już w tej ostatniej fazie porodu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Lepszy kurs w internecie niż nic, myślę. A dobra położna jest na wagę złota, wiem to i bez porodu, i zgadzam się absolutnie. Oby mnie się taka trafiła też!

      Delete