Saturday, 22 March 2014

W39 (tudzież W40) Zapisy to nie to, co myślisz...

Dzień rozpoczęliśmy od przygody ze szpitalem.

A mówiłam Towarzyszowi Mężowi, kiedy byliśmy zwiedzać porodówkę (o tym tu), że następnym razem jak tam będziemy to będziemy już z Milly. A tu figa z makiem z pasternakiem, byliśmy wcześniej, a Milly brak i się na poród w najbliższym czasie nie zanosi. Ale o tym zaraz.

Dlaczego pojechaliśmy do szpitala? Ano, przyplątała mi się jakaś infekcja intymna. Chyba. Tak myślałam, bo nie wiem, jestem jedną z tych szczęściar co nie wiedzą, co to infekcja intymna z tego powodu, że nigdy żadnej nie miały. A tu nagle swędzi, piecze, jak chodzę, jak siedzę i w ogóle nie wiem co z tym zrobić. Internet straszy, a przecież w ciąży nie ma się co stresować. Towarzysz Mąż mówi, żebyśmy pojechali do szpitala to sprawdzić.

Z wizją porodu w każdej chwili dochodzę do wniosku że to dobry pomysł i nie ma co czekać do poniedziałku. Poza tym potencjalna infekcja wydaje się dość solidnym przeciwwskazaniem do porodu w wodzie więc wolę dmuchać na zimne i to sprawdzić. Jedziemy. Trasa dom-szpital: 5 minut. Jest dobrze.

Na izbie przyjęć pani logicznie odsyła mnie na ginekologiczną izbę przyjęć. Przychodzimy, ba, nawet wiemy który dzwonek nacisnąć skoro nikogo nie ma w dyżurce (wszystko dzięki wcześniejszemu zwiedzaniu, po dzisiejszej niepodziewanej wizycie, i to bez porodu, polecam więc tym bardziej porodówkę odwiedzić przed porodem żeby kumać co i jak), tłumaczymy o co chodzi. Parę szczegółów do podania w systemie, przychodzi pan doktor i bada. Nie jest delikatny ani miły, ale nieważne. Najgorsze, że twierdzi że NIC TU NIE MA. No spoko, tylko dlaczego mnie boli? Przy okazji sprawdza szyjkę (utrzymana) i robi usg, słucha tętna (jest i działa jak ma). Nie mówi mi nic tylko że mam poczekać przed gabinetem na zapisy.

Ja myślę że zapisy to papierkowa robota, którą musi wypełnić żeby oddać mi kartę ciąży i odesłać mnie do domu. Siedzę i czekam. Dziesięć minut, dwadzieścia, godzinę. Po godzinie widzę przechodzącego pana doktora i pytam, co z tymi zapisami i czy długo będziemy jeszcze czekać, bo jak mi nic nie jest (ciągle piecze!) to może to nie jest takie ważne. Pan doktor patrzy na mnie wielkimi oczami i pyta, czy miałam już robione zapisy, ja mówię że nie wiem, ale miałam mieć, ale wydaje mi się że tak, bo badanie było godzinę temu. A kto je robił? - drąży pan doktor. - No pan - odpowiadam skonsternowana ja. - Jaaa? - odpowiada jeszcze bardziej skonsternowany pan doktor a ja potakuję. - Eeee, nieee... - mówi pan doktor.

Wtedy okazało się że zapisy to wcale nie sterta papierków które mam dostać, tylko nic innego jak KTG (facepalm!). Co to jest KTG wiem, ale mówiąc szczerze, też dopiero odkąd jestem w ciąży i czytam mamine blogi. Wcześniej nie wiedziałam, bo niby skąd i po co miałabym to wiedzieć.

Dziś więc dowiedziałam się że synonimem KTG są zapisy. Człowiek się uczy całe życie.

I jak to na KTG, pani podpięła mnie do urządzenia na pół godziny. Jak na złość dziecię kopnęło mnie w ciągu tej pół godziny tylko 3 razy, a macica nie skurczyła się ani razu, świnia. Oczywiście nadrobiła później, z nawiązką. Ale nieważne.

Poczekaliśmy jeszcze trochę na pana doktora, który na wyniki spojrzał i powiedział że są dobre, Milly ma się dobrze i wszystko śmiga. Po przemyśleniu sprawy stwierdził jednak że z jakiegoś powodu odczuwam ten quasi-infekcyjny dyskomfort więc przepisał mi Pimafucort (maść bakteriobójczą, przeciwgrzybiczą i przeciwzapalną) w razie czego. I był też miły, w przeciwieństwie do bycia niemiłym na początku, także wyszłam w miarę nieoburzona. Co jak co, ale nie sądziłam że wyprawa do szpitala na szybkie sprawdzenie czy wszystko w porządku zajmie 3 godziny.

Przy okazji dowiedziałam się że mój ostatni tydzień ciąży który przypada na teraz to 40. Zawsze mi się to liczenie mojej ginekolożki wydawało podejrzane. Także ten... Końcówka, jakby nie patrzeć, choć z utrzymaną szyjką (nie wiem jak długą) i brakiem skurczów w obrazie KTG pan doktor powiedział że mam się zgłosić do szpitala tydzień po terminie.

Ejjjjj!

Mildred, spinaj się!!!!!

Pozdrawiamy poszpitalnie i z nową zapisową wiedzą,
z&m

(zdjęcie przykładowe stąd, bo moje zatrzymano w szpitalu. Wyglądało podobnie u góry, choć cała ta górzysta linia była trochę wyżej - to millusine serduszko z pulsem ciut większym, ale w normie. Dolna część u mnie, w przeciwieństwie do zdjęcia tutaj, nie rejestrowała żadnych skurczy. No, może jakiś jeden na wysokości 10 i jeden na 5 się trafił, ale ani ja tego nie czułam ani okołoporodowo takie nie mają żadnego znaczenia)

12 comments:

  1. szczęściara :) ja całą ciążę miałam infekcje i non stop musiałam brać pimafucin w globulkach ;/
    jeszcze troszkę i Milly będzie z Wami i będziesz ją cmokać non stop i zamiast nogi ogolić będziesz wolała siedzieć i patrzeć jak słodko śpi :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hahah, muszę chyba iść nogi ogolić na zapas więc :))) No i niech wyłazi Skubana!

      Delete
  2. Wasza Milly ma jak moja Małgosia ;) Przychodziło do KTG a ona spała w najlepsze! Musiałam ją pobudzac zajadając się słodyczami, przekładać z boku na bok i trząść brzuchem ( co właściwie słabo na nią działało, jak się urodziła też nic nie było w stanie jej obudzić, jak miała ochotę spać to spała i koniec ! :D ) Macica- to samo ! Oaza spokoju :D
    Ale spoko, przyjdą te skurcze jeszcze ;)

    Z tym doktorkiem i badaniem dobre :D uśmiałam się hihi :D

    A co do infekcji też miałam taką "niewidzialną" a dokuczliwą i pomógl pimafucort :)

    To już niedługo !! Czuję ekscytację razem z Tobą i nie mogę się doczekać aż ją zobaczymy :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Taaaa, tylko ona właśnie kopie i wbija mi wszelkie możliwe kończyny we wszelkie możliwe części mojego brzucha, tylko oczywiście wtedy, kiedy nikt nie widzi. Kiedy mogła by kopnąć bo ktoś zaprzyjaźniony albo spokrewniony chciałby to zobaczyć/poczuć to twardo odmawia współpracy.

      Na skurcze czekamy, ale od wczoraj zamiast się nasilać to się jakoś uspokoiły. Mam cichą nadzieję że to cisza przed burzą, ale nie jestem wybitną optymistką w tej kwestii :)

      Pimafucort mi też pomaga!

      I czekam na nią już mocno, oj czekam! :)))

      Delete
  3. Ja też (odpukać) mam spokój z infekcjami, w ciąży nie miałam jeszcze żadnej. Podobnie jak zapisu KTG ;) Jak się okaże, że nasza Lenka też będzie chciała wyjść dopiero po terminie, to mój mąż chyba oszaleje... a ja razem z nim.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hhahaha, Mój mąż też jej mówi codziennie że ma wyłazić, ale jak grochem o ścianę :pppp KTG ani infekcji też nie miałam aż do soboty, mam nadzieję że Cię to ominie (przynajmniej infekcja, bo KTG to nic strasznego :p)! Trzymam kciuki za Lenkę o czasie więc!

      Delete
  4. Uśmiałam się z tymi zapisami, ale sama zinterpretowałabym to polecenie tak samo- czekać na zapisy, hehe:)))
    Na taki dyskomfort polecam Ci lactovaginal- kapsułki dopochwowe z kwasem mlekowym, możesz stosować razem z tą maścią. Przywracają właściwe ph i nawet lekką infekcję są w stanie podleczyć- przed porodem jak znalazł, będzie się tam na dole sporo działo, więc tak osłonowo ten kwas mlekowy nie zaszkodzi

    ReplyDelete
    Replies
    1. No bo skąd ma człowiek wiedzieć co to zapisy, no skąd?! :) Teraz przynajmniej będziesz wiedzieć. A lactovaginal jest bez recepty? Brzmi dobrze!

      Delete
  5. u nas infekcje atakowały regularnie.. Milly niedługo wyskoczy pewnie, o kurczę jak ten czasszybko minął, jesteś teraz tykającą bombą jak ja 1,5 mies. temu!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Noooo jestem, jestem, i tykam!!!!!! Aaaaaaaa!!!!!! (PS. To już 1,5 miesiąca minęło?! Wow, kiedy!?)

      Delete
  6. Powiem tak tydzień przed porodem moje skurcze byly na poziomie 55-75-55 dzień przed porodem na poziomie 40-40-40 mimo że skurcze porodowe występowały 3 doby taki był zapis:D Więc wszystko może się zdarzyć;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Brzmi to pocieszająco, choć moje skurcze na poziomie 5-10 to jest nic... A na sto procent były mocniejsze wcześniej!!!! :/

      Delete