Wednesday, 12 March 2014

W37 znieczulenie zewnątrzoponowe - co i jak?

Czym jest znieczulenie zewnątrzoponowe pisze Wikipedia (tu) ale dla mnie to typowo medyczne bla bla bla, które nic mi nie mówi.

O znieczuleniu zewnątrzoponowym wiem tyle, że może nam znacznie pomóc w łagodzeniu bólu podczas porodu, choć potencjalnie nie bez skutków ubocznych, ale nie demonizujmy i nie panikujmy niepotrzebnie.

Jak już pisałam milion razy (na przykład tu) - ja, będąc jeszcze przed porodem i mając naturalnie dość niski (odczucia subiektywne, rzecz jasna) próg bólu, mam, mimo wszystko, do porodu podejście dość naturalne - marzy mi się poród w wodzie i bez farmakologicznego wsparcia (gdyby był gaz rozweselający - i uwaga - z całym prawdopodobieństwem będzie w moim szpitalu, ale ja już, a w zasadzie jeszcze, się na niego nie załapię prawdopodobnie, to może bym i się zdecydowała, ale z prawdopodobnego braku gazu rozweselającego wyboru za dużego nie mam), za to z zastosowaniem naturalnych metod łagodzenia bólu (hiponoterapia, aromaterapia - tak, mam w torbie kominek zapachowy i lawendowy wosk yankee candle, TENS, jeśli trzeba i takie tam cuda). To w marzeniach.

Jak będzie, pokaże życie.

Porodu, jak każdy wie, nie da się do końca przewidzieć. Jestem w stanie wyobrazić sobie mnie przeklinającą Towarzysza Męża na czym świat stoi i zwijającą się z bólu, krzyczącą i panikującą (panika wszak to jedna z moich podstawowych cech charakteru, ale mam nadzieję okołoporodowo ją trochę przytępiłam hipnoterapią, bo czuję się dziwnie spokojna). Nie wykluczam (naiwna byłabym gdybym wykluczała, i mimo tego że naiwność to też jedna z moich podstawowych cech charakteru to w tym wypadku jestem od niej wybitnie daleka) że całe to moje marzenie o naturalnym porodzie w wodzie i totalnym podczasporodowym spokoju pozostanie w sferze marzeń (niektóre marzenia tak mają, wszak, i mało z tym się da zrobić).

Na ten wypadek więc urządziłam sobie przechadzkę do szpitala (no bo przecież taka ładna pogoda, no to jak się nie przechadzać, no jak! Przy okazji okazało się że dojście do szpitala piechotą zajmuje mi 25 minut, więc podejrzewam że i w pierwszej fazie porodu bym się na upartego tam dokulała. Choć oczywiście upierać się nie zamierzam, mimo tego że uparta też jestem jak dziki osioł, ale powstrzymuje mnie tu zdrowy rozsądek, którego wbrew pozorom jeszcze trochę mi zostało, i co tu ukrywać, wymiary mojej szpitalnej torby, z którą owe dwadzieścia pięć minut zajęło by mi chyba z godzinę) na konsultację anestezjologiczną.

Bo, jak się okazuje, z tym znieczuleniem zewnątrzoponowym to nie taka prosta sprawa i wszelkim rozważającym je przyszłym mamom radzę sprawdzić w wybranym szpitalu (w sensie wybranym przez siebie do rodzenia) jak wyglądają ich procedury jeśli o to znieczulenie chodzi.

Bo z tego co widzę, obowiązuje tu duża rozbieżność - znieczulenie jest refundowane przez NFZ, albo dodatkowo płatne, czasem trzeba (jak w przypadku mojego szpitala) przejść dodatkową konsultację anestezjologiczną, czasem nie - i wtedy kiedy zapadnie decyzja o tym że znieczulenie takie jest potrzebne to po prostu jest wydawane i tak dalej i tym podobne. Szczerze mówiąc zdziwiło mnie bardzo że kwestia tego jak to wygląda nie jest ujęta w żadnym standardzie opieki okołoporodowej ani niczym takim i szpitale mają tu swojego rodzaju dowolność. Także strzeżcie się i sprawdźcie!

Ja sprawdziłam i w moim szpitalu na znieczulenie nie miałabym szans gdybym nie zrobiła konsultacji anestezjologicznej wcześniej. Wróć. Gdyby pani/pan anestezjolog (w moim przypadku pani, jak się okazało, ale oczywiście płeć anestezjologa nie ma żadnego znaczenia) nie przeprowadziła takiej konsultacji na mnie. Skomplikowane to nie jest, zapisów nie ma, wystarczy nam karta ciąży (której tak naprawdę ode mnie i tak nikt nie chciał) i stawienie się na 3-2 tygodnie przed planowaną datą porodu między 8:30 a 10:00 rano w szpitalu przed drzwiami z napisem 'konsultacje anestezjologiczne 8:30-10:00' (logiczne) obok srebrnej windy (znów, na moim przykładzie, w Waszych szpitalach może być inaczej, ale to oczywiście też jest logiczne).

Jako że nie mogłam spać (wizja zbliżającego się porodu, czy jak?) byłam w szpitalu już o 8:20. Przede mną tylko dwie kobietki, jedna w wieku mniej-więcej mojej babci, więc podejrzewam nie w ciąży, druga zdecydowanie w ciąży (umówmy się, na 3-2 tygodnie przed terminem ciążę już widać). Poszło wszystko szybko i sprawnie, pani anestezjolog zaczęła przyjmować punktualnie, a o 8:45 już byłam po. Jak to możliwe?

No właśnie, mam trochę wrażenie że ta konsultacja to trochę pic na wodę fotomontaż. Jedyne czego pani ode mnie wymagała to otwarcia buzi, po czym stwierdziła że moje uzębienie jest uporządkowane (przynajmniej uzębienie!), że rozwarcie (ust, znaczy się, ust!) mam na 3-4 palce i w czterostopniowej skali Mallampati (tego pani nie stwierdziła, sama to wyguglałam bo nazwa piękna, nieprawdacie?) mam II - czyli z potencjalną intubacją nie będzie większych problemów.

Reszta informacji z karteczki potwierdzającej moje zakwalifikowanie się do potencjalnego zabiegu w znieczuleniu przewodowym (jak to się fachowo nazywa) jest wyssana z palca. Tak dowiedziałam się że moje tętno to 80/min (nikt go nie mierzył) a ciśnienie 110/160 (bo pani anestezjolog mnie zapytała jakie mam ciśnienie jak mierzę w domu, ja zrobiłam wielkie oczy i powiedziałam że nie wiem, bo nie mierzę, na co pani anestezjolog zrobiła wielkie oczy, ale przypomniało mi się że przecież na wizytach u mojej ginekolożki mam mierzone i gdzieś ta informacja w karcie ciąży jest, więc podałam różne jakie tam wychodziły podczas całej ciąży i pani anestezjolog wybrała sobie właśnie ten pomiar do wpisania w zgodę na znieczulenie). Dowiedziałam się też że mam szmer pęcherzykowy symetryczny (nie wiem co to jest, ale nie wiem jak to można stwierdzić bez badania) i tony serca czyste (w przeciwieństwie do obrzęków obwodowych, żylaków podudzi i innych). Nie wiem co mam o tym myśleć. Fajnie że wizyta była krótka i sprawna, ale jednak skoro te informacje są wymagane podczas tej konsultacji fajnie by było żeby były prawdziwe.

Poza tym szybki podpis (co podpisałam przeczytałam w domu) i nara, koniec pieśni, znieczulenie możemy, w razie 'W', dostać.

Pod warunkiem, oczywiście, że cały mój piękny plan o porodzie naturalnym (i w wodzie!) trafi szlag.

Poród w wodzie i znieczulenie zewnątrzoponowe wykluczją się wszak.

Poza tym żeby dostać znieczulenie zewnątrzoponowe spełnić musimy następujące warunki:

- rozwarcie 4-5cm
- porządne skurcze
- główka (dziecka) przyparta do kanału

A z tych mniej przyjemnych rzeczy wiążących się ze znieczuleniem:

- ból w miejscu wkłócia
- bóle głowy (ujawniające się do roku po porodzie)
- cewnik na 6-12h
- spowolnienie (o niee) a nawet w ekstremalnych przypadkach zaprzestanie na jakiś czas akcji porodowej (o nieeeee)


Takteż mam nadzieję, ten tego, że kartka zezwalająca na moje znieczulenie zewnątrzoponowe pozostanie sobie an swoim miejscu w millusinym folderze (tym), ale jako że przezorny zawsze ubezpieczony (choć ja do wybitnie przezornych poza kwestią porodu nie należę) czy jak to tam leci - dobrze taki świstek mieć.

Ufff, no dobra, to możemy iść rodzić.

Ściskamy,
z&m


10 comments:

  1. Wiesz, że nie wiedziałam, że w tym szpitalu mają takie procedury. Na szkole rodzenia (organizowanej przez szpital) był anestezjolog, i mówił co i jak, opowiadał wszelkie praktyczne informacje nt. znieczulenia, ale o tym, że trzeba wcześniej przyjść na konsultację przed porodem to nikt nic nie mówił. Ja wprawdzie znieczulenia nie miałam, ale cały czas byłam przeświadczona że jakby co to mi przysługuje.. chyba że 2 lata temu nie robili takich fanaberii.. to mnie zdziwiłaś!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Może coś się zmieniło przez dwa lata, przez dwa lata w sumie może...

      Delete
  2. Nie chcialam, nie mialam.da sie bez tego. Ale ja sie tego po prostu panicznie bałam, tak jak i cesarki.a ty póki co afirmuj rzeczywistość, przywołuj pozytywne mysli i urzeczywistniaj marzenie:):**

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też nie chcę Agi, ale wolę mieć opcję w razie gdybym zmieniła zdanie, w ramach tylko krów nie zmieniających poglądów. Da się bez tego, jasne, tylko inni dają radę bardziej a inni mniej, tego się niestety nie da przewidzieć i wszystkich zmierzyć jedną miarą, Ja afirmuję rzeczywistość, przywołuję pozytywne myśli i mam nadzieję urzeczywistnię marzenie, ale mam też na uwadze że przed porodem każdy się łudzi że będzie w gronie tych szczęśliwców którzy poród zniosą właśnie w miarę znośnie, a jak wiadomo bywa różnie. Choć ja też się łudzę... :)

      Delete
  3. też byłam na takiej konsultacji, bo była wymagana, ale ja swoje odczekałam pod pokojem, bo okazało się, że akurat anestezjolog jest na sali i trzeba czekać aż wróci, wrrrr...długo nie wracał. Wizyta wyglądała podobnie, tzn. jakieś dwa, trzy którkie pytania i nic więcej. W każdym razie w moim przypadku i tak się nie sprawdziło (szczerze, to nawet nie zamierzałam korzystać, ale tak się bałam przed, że chciałam mieć świadomość, że mam taką możliwość):) bo rodziłam z kroplówką z oksytocyny. Ale miałam na sali dziewczynę, która rodziła z tym znieczuleniem i mówiła, że faktycznie nie bolało właściwie (w sensie poród) poszło szybko (czyli u niej to nie spowolniło), ale potem narzekała na ból w plecach. Chyba coś za coś, że też my kobiety nie możemy mieć tylko dobrze :))

    ReplyDelete
    Replies
    1. A to oksytocyna też wyklucza zewnątrzoponowe? Widzisz, to dla mnie nowość. Ja wychodzę z podobnego założenia jak Ty - też nie zamierzam korzystać, ale chcę mieć świadomość że w razie czego mam taką opcję i nie zamykam tej furtki tak zupełnie na amen. Z tego co widzę taryfy ulgowej przy porodach nie ma, prędzej czy później boleć musi. Eh, życie.

      Delete
    2. no w sumie, to wyklucza, bo oksytocyna ma wywołać skurcze i doprowadzić do porodu opornego dzidziusia :) a jak znieczulenie może spowolnić akcję lub nawet zatrzymać, to niestety nie jest to na rękę lekarzom...
      przy oxy, to jedynie podają no-spę dożylnie, czyli sorry memory nic to nie daje...:))

      Delete
  4. Jak to jest z tym rozwarciem? Bo ja słyszałam dwie, całkowicie wykluczające się wersje. Pierwsza - że trzeba mieć CO NAJMNIEJ 4-5 cm rozwarcia, a druga - że można mieć MAKSYMALNIE 4-5 cm, czyli jak jest więcej, to już nie dają.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No właśnie, dobre pytanie... Doświadczenia nie mam, wiem tylko to co powiedziała moja Kasia ze szkoły rodzenia a tym samym szefowa bloku na oddziale położniczym szpitala w którym rodzić się wybieram,a powiedziała właśnie że 4-5 musi być CO NAJMNIEJ. Może to jest tak że trzeba właśnie w te 4-5 centymetrów się wstrzelić? :>

      Delete
    2. Zapytam gin na najbliższej wizycie, bo niezmiernie mnie to ciekawi :) A wiesz może, jak jest z chodzeniem po zzo? Bo też czytam różne opinie: w jednym miejscu piszą, że nie można i trzeba leżeć, a w innym, że jak najbardziej można chodzić, korzystać z toalety itp. itd.

      Delete