Sunday 9 March 2014

W37 Wizyta na porodówce

No i po wczorajszym kryzysie ani śladu.

Wiedziałam, że to hormony (co oczywiście nie pomogło w rozwiązaniu kryzysu wcale a wcale. Czas pomógł, co było do przewidzenia). Dziś od rana piękne słońce, ciepło, optymistycznie i dobrze. Wylegiwanie się w łóżku do dziesiątej, pyszna herbata z malinami do łóżka, fantastyczna lekcja polskiego (tak, ja naprawdę chyba jestem trochę pracoholiczna jeśli w wolny dzień uczenie równa się frajda. Ale biorę też pod uwagę możliwość że właściwie większość moich dni jest w mniejszym lub większym stopniu wolnych, w sensie zawsze jest coś do roboty, ale to nie jest tak że chodzę do pracy od poniedziałku do piątku, tfu, czwartku, więc uczenie w ogóle to frajda), pyszny obiad u mamy, Towarzysz Mąż w dobrym humorze, lody w maminym ogródku w sukience z krótkim rękawkiem i okularach przeciwsłonecznych (wspominałam już o tym że pogoda cudna?), spacer (co prawda mikro-mały ze względu na ciągłą niewygodę milusiną, ale jak się nie ma co się lubi...) i wizyta na porodówce.

Ale spokojnie, wizyta jak najbardziej zaplanowana i nieporodowa (póki co).

Na porodówkę wybierałam się od tygodnia. We wtorek i w piątek kiedy chciałam przyjechać było mega zamieszanie i Kasia, położna od mojej szkoły rodzenia (cudownej! zbiorę się w sobie i napiszę więcej o niej, na pewno!) była tak zajęta, że na pokazanie co i jak nie mielibyśmy co liczyć. Śmiałyśmy się, że jak dzisiaj też będzie takie zamieszanie to mam oficjalny zakaz kontaktu z Kasią, bo mam talent do wyczuwania totalnego porodówkowego młynu. Kasia się śmiała to znaczy, a ja się trochę martwiłam, no bo jak to tak, a co jeśli z porodem też tak trafię? Z duszą na ramieniu napisałam więc szybkiego smsa dziś czy jest sens przyjeżdżać, ale okazało się że tym razem przyjechać możemy. Ufff.

Towarzysz Mąż obcykał trasę w google maps i nie musiałam dawać mu absolutnie żadnych wskazówek. On i jego orientacja w terenie, phi. Kiedyś próbowałam go zgubić w lesie koło mojej mamy, który znam jak własną kieszeń a Towarzysz Mąż był tam pierwszy raz. Skończyło się na tym że to on prowadził drogę do domu. Do szpitala dojechał też więc bez problemu. Pokonanie całej trasy zajęło nam minut 5. Wiem że jest niedziela i bez korków, ale nawet w środku tygodnia i z korkami dłużej niż 10 minut nam to nie zajmie, nie ma szans. Trochę mnie to też uspokoiło bo jednak jakąś część porodu chciałabym być w domu, w domu bezpiecznie jest i bezstresowo, więc po co leżeć w trzyosobowej sali przedporodowej, jak można leżeć (albo i nie!) we własnym łóżku? A dojazd do szpitala opanowany i blisko jest.

Znaleźliśmy wszystko bez większych problemów, drugie piętro, na korytarzu śmierdzi papierochami, ale są gorsze tragedie. Sam oddział ginekologiczno-położniczy i noworodkowy wspaniały, wszystko wyremontowane, czyściutkie, pachnące niemalże (choć myślę że pachnące bardziej w mojej głowie, choć i aromoterapia jak najbardziej dozwolona w 'moim' szpitalu jest) i takie, że nic tylko rodzić.

Jak już pisałam tu - chciałabym bardzo rodzić w wodzie. Dzisiaj sala do porodów w wodzie była wolna więc mogliśmy sobie ją zobaczyć. Piękna była! Widzę nas tam. Pod warunkiem, oczywiście, że nie będzie zajęta. No zdarza się i bywa, dlatego nie nastawiam się jakoś wybitnie bardzo, nie mniej jednak chciałabym, i a nóż się uda. Inne sale też super, z łóżkami porodowymi, workami sako, piłkami i innymi udogodnieniami porodowo-mamusinymi. I sala do cesarek tuż obok, w razie 'W'.

Wizyta zajęła nam około 10 minut. Nauczyliśmy się gdzie mamy wjechać, którym wejściem wejść, którym wejściem wejść w razie gdyby to było zamknięte, gdzie się zgłosić po przyjściu na oddział, gdzie dzwonić w razie gdyby nikogo tam nie było. Spotkaliśmy też parę ze szkoły rodzenia, którym w piątek urodził się Michałek. Michałka też widzieliśmy kiedy spał, cuuuudny!

Suma sumarum, cieszę się bardzo, że pojechaliśmy. Zawsze jeden kroczek do przodu jeśli chodzi o minimalizowanie stresujących sytuacji (chyba że dla kogoś wizyta w szpitalu stresującą sytuacją nie jest - dla mnie zdecydowanie jest) i jakoś tak mi lepiej że wiem co mam robić krok po kroku. I że Towarzysz Mąż wie, bo nie wiem na ile przytomnie będę w stanie myśleć o drodze do szpitala mając bolesne skurcze co dwie minuty.

Skurcze już miewam, czasem bolesne czasem nie, ale do opanowania i nieregularne. Nie wiem jak będzie dalej, ale... naprawdę boję się coraz mniej! Hipnoterapia (o której więcej tu - i tak, znajduję czas jeśli nie codziennie to prawie codziennie, 6 razy w tygodniu na pewno) pomaga, słowo daję, choćby w minimalizowaniu przedporodowego strachu, a to zawsze coś, a dzisiejsza wizyta w szpitalu jeszcze bardziej sprawiła że się cieszę i czekam... Już wkrótce!

A Wy? Byłyście w szpitalu przed porodem? Czy podobnie do Towarzysza Męża zanim poszedł uważacie że to totalnie niepotrzebne i bez sensu (Towarzysz Mąż zmienił zdanie po wizycie, która nie okazała się długa ani uciążliwa, za to pełna praktycznych rad i szybkiej wiedzy co i jak)?

Podekscytowane,
z&m

Moja wymarzona sala porodowa. A zdjęcie stąd, i tamteż więcej zdjęć i opisów dla zainteresowanych.

12 comments:

  1. Ja nie miałam jeszcze ''przyjemności'' z porodówką, ale widok tego fotela wcale mnie nie zachęcił do odwiedzin ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oj tam, oj tam :) Dobry fotel nie jest zły :D Choć ja i tak skrycie liczę na wannę :)))

      Delete
  2. Ja jestem jak najbardziej za jeśli chodzi o wcześniejsze wizyty w szpitalu. Przynajmniej człowiek wie mniej więcej czego może się spodziewać. Zresztą teraz takie np. dni otwarte są organizowane chyba w większości szpitali.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oj, w tym szpitalu dni otwartych jako takich nie ma, bo jakby się tam tłumy dzikie w jednym czasie stawiły to ilość zarazków w przeliczeniu na dziecko nie byłaby za optymistyczna. Ale można się indywidualnie umówić i wszystko zobaczyć, więc głupio by było nie skorzystać. Ja się cieszę że pojechałam i szczerze mówiąc czekam już na ponowna wizytę, tym razem z lepszym powodem :) A u Was jak, ruszyło się coś?

      Delete
  3. Rodziłam tam (poznałam porodówkę po zdjęciu ;))) pierwsze dziecko :) Bardzo dobry szpital, czyściutko, schludnie, warunki ekstra, obsługa też w porządku, mimo, że nie znałam tam nawet żadnego lekarza. Nigdzie na śląsku nie ma takich warunków jak tam! I na szkołę rodzenia też chodziłam i porodówkę odwiedziłam wcześniej.. w ramach oswajania stresu - bardzo słusznie, czym więcej niewiadomych zamienimy na wiadome, tym będzie nam łatwiej! Ale widzisz.. tym razem trafiłam zupełnie niespodziewanie na porodówkę w innym szpitalu - decyzja zapadła w ostatnim momencie i podytkowana była tym, że mój lekarz pracuje w tym drugim szpitalu. Nie żałuję, bo wszystko się udało elegancko, ale fakt, że warunki były jednak dużo gorsze i komfort też.

    ReplyDelete
    Replies
    1. O widzisz! No to kolejna dobra opinia, super! Ja lekarzy też nie znam (tylko z opowiadań, ale żadnego w życiu na oczy nie widziałam) i tylko chodziłam do Kasi, szefowej bloku, na szkołę rodzenia, więc jak mi się dziewczę (Milly, w sensie) wstrzeli między 7 a 15 albo w jakiś jej (Kasi, w sensie) weekendowy dyżur to jakaś znajoma twarz będzie, a jak nie, to nie. Ale przynajmniej parę szpitalnych niewiadomych rozwiązaliśmy. Moja lekarka nie przyjmuje porodów w żadnym szpitalu, więc nie miałam tego problemu decyzyjnego. Poza tym Bogucice pod nosem, wyglądają dobrze i mają super opinie, więc zobaczymy jak to będzie i czy będę je dzielić już po. Aaaa, to już takie siedzenie jak na bombie :)

      Delete
    2. ja w 1szej ciazy mialam podobnie - moj lekarz nie pracowal w zadnym szpitalu, ale polecil mi bogucice. i mimo ze nikogo tam nie znalam nie czulam sie traktowana gorzej - oni maja pacjentki z calego wojewodztwa, szpital ma renome, a wyposazenie jest naprawde najlepsze na slasku. i sala w ktorej lezalam po porodzie - dwuosobowa z nowiutka lazienka..suuper i troche inaczej niz po drugim porodzie - 5 osob na sali, i lazienka na korytarzu.. szkoda gadac, sam porod udany, bez komplikacji, pod opieka mojego lekarza,ale komfort po tez jest szalenie istotny.

      Delete
    3. No bo Bogucice są super! Mnie przeraża wizja spania z obcą kobitką albo i dwiema i dwójką obcych noworodków już po porodzie (szczerze mówiąc wizja spania z własnym noworodkiem przeraża mnie wystarczająco), ale dobre jest to że tylko 48h. A może akurat nie będzie tak źle :) Wyboru szpitala jestem pewna, poza tym jest blisko, tylko poród to jedna wielka niewiadoma, ale czekam już na ten dzień o czekam...

      Delete
    4. Spokojnie :) Też się tego bałam ale przeżyłam :) Dzieci śpią w swoich małych plastikowych "rynienkach", a mamy nie śpią - czuwają ;) Szpital jest super, na porodówce położne to anioły!
      Rodziłam w tej sali, która jest na zdjęciu :) Trzymam za Was kciuki!
      Pozdrawiam :)

      Delete
    5. No właśnie - to niespanie mnie przeraża chyba jeszcze bardziej niż spanie z obcymi dziećmi :))))
      Że szpital jest super to wiadomo, o położnych też słyszałam same pozytywy, więc mam nadzieję że i ja będę mogła wszystkim polecać jak już będę po :) Za kciuki dziękujemy, przydadzą się bardzo! Odzdrawiamy!!!!!

      Delete
  4. http://tierras-de-colores.blogspot.com/2013/12/nadesza-godzina-w-wszystko-co-ludzkie.html mój opis porodu z tej sali :))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki za opis, przeczytałam z zaciekawieniem. Zazdroszczę Ci że już jesteś po!

      Delete