Sunday 28 September 2014

M6 Jak się ma mama?

Dawno, dawno temu...


Pół roku temu byłam na porodówce i cieszyłam się moją jednodniową córeczką (to znaczy - zdaje się. Oficjalne pół roku ma Mill jutro - 29 września, ale jako że urodziła się w sobotę to poniekąd też wczoraj. Nie? Jak to się liczy?) marząc o tym, żeby zjeść czekoladę, z którą wcześniej przydybała mnie położna i dostał mi się niezły ochrzan. Cała w strachu o dobro Mill czekoladę na tamten moment porzuciłam, byłam obolała, nie mogłam siedzieć (tylko leżenie albo stanie wchodziło w grę) i nagle cała uwaga z mojego brzucha przeniosła się na zewnątrz.

Ale stało się, zostałam mamą. A tu nagle moje dziecko ma pół roku. Tożto szok!

Co się zmieniło?


Niektórzy twierdzą, że kiedy ma się dzieci, zmienia się wszystko. Cóż - ja nie. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zmienia się nic, ale też nie przesadzałabym z tym, jak to świat staje na głowie i nic poza dzieckiem się nie liczy. Nie mogę też stwierdzić, że moje życie sprzed Mill było puste i dopiero ona nadała mu sensu. Albo że mi się priorytety powywracały kompletnie. Nic z tych rzeczy. Moje życie przed Milly było ciekawe, fajne, pełne i bynajmniej nie nudne. Dziecko świetnie je dopełniło, ale kompletnie nie przewartościowało - rodzina zawsze była mega ważna i świat nagle nie wywrócił się do góry nogami. Praca też była ważna, bo jest z tych, do których się chodzi również dlatego że się lubi, a nie tylko dlatego, że się musi. I... dalej jest ważna. Cieszę się, że jeszcze pół roku mogę zostać z Mill, ale jeden dzień w tygodniu mogę poświęcić na pracę, która daje mi ogromną satysfakcję. Czemu nie? I jasne, mam mniej czasu na czytanie, na blogowanie, na ogarnianie mieszkania i leżenie przed telewizorem oglądając seriale odcinek za odcinkiem. Cóż, bywa. Nie ma masakry w stylu 'nie mogę nawet wyjść pod prysznic, nie wiem jak wygląda tusz do rzęs i nie pamiętam kiedy ostatni raz zasnęłam po 20:00'. Choć fakt, w kinie od pół roku nie byłam, peszek.

Samopoczucie


Ogólnie czuję się super. Rola mamy przyszła mi bardzo naturalnie i, poza pupnymi problemami z którymi borykamy się od urodzenia Mill, raczej bezstresowo i bezproblemowo. Nie spinam się przesadnie, nie wpadam w panikę kiedy córeczka postanowi zjeść gryzak który spadł na podłogę a ja tego nie zauważyłam, ale też nie wciskam jej takowego na siłę. Jestem mamą, ale nie tylko mamą, i bycie mamą nie jest jedynym wyznacznikiem mnie jako człowieka. Tak, moje dziecko jest dla mnie niezwykle ważne, nawet zaryzykowałabym stwierdzenie że najważniejsze, i tak, targam ją wszędzie gdzie się da, ale ważne jest też wyjście na półgodzinną choćby kawę bezdziecięcą, kiedy wiem, że ona jest bezpieczna z tatą. Ważne są małe przyjemności, typu zrobione paznokcie, albo wygodne, ale nie 'domowe' ciuchy. Ważne jest znalezienie czasu dla mnie i Towarzysza Męża, który możemy spędzić bez Mill (to jest trudne. Wyjście na randkę bez Mill od jej porodu jeszcze nam się nie udało, ale mam nadzieję że niedługo. Póki co cieszy choćby wypita wspólnie herbata i obejrzenie odcinka 'The Americans' przytulając się na sofie kiedy Milly śpi), ważna jest aktywność fizyczna, którą co prawda z przerwami, ale jednak staram się wplatać jakoś w mój dzień.

Wygląd


Wagę sprzed ciąży miałam tydzień po porodzie. No, ale nie przytyłam też za dużo (8 kilo z groszami) więc nie miałam jakichś szalonych ilości kilogramów do zrzucania (i tutaj nadmienię zazdrosnym: a] cały pierwszy i trzeci trymestr ciąży wymiotowałam. To naprawdę nie jest fajne b] moja waga przedporodowa nie była jakoś wybitnie mała. BMI w normie, ale raczej tej środkowej, muffin top, te sprawy, no nie można mieć wszystkiego, no. Ja się czuję nieźle w moim ciele, tragedii nie ma i na pewno nie zamienię umiłowania do bezy na rozmiar 34 i totalnie nie zgadzam się z Kate Moss twierdzącą że 'nothing tastes as good as being skinny feels' ('Nic nie smakuje tak dobrze jak bycie szczupłą'), bo z marszu mogę wymienić mnóstwo takich rzeczy... ) a teraz, przy karmieniu piersią, mimo braku jakiejkolwiek diety, matki karmiącej czy innych wymysłów, waga w końcu, po pół roku, zaczęła jeszcze trochę spadać. Mam 4 kilo mniej niż przed ciążą i mimo niemałych ilości przeze mnie pochłanianych tendencja dalej spadkowa. Lubię to!

Poza tym znajduję czas na fryzjera co jakiś czas (odrosty, bleh), manicure i pedicure (tak w ramach tych drobnych przyjemności) i co rano ogarniam się jakoś ciuchowo. W sensie - nie spędzam dni w szlafroku, choć mogłabym. Maluję się znacznie mniej niż przed ciążą, zdarzają mi się bardzo często dni bez make-upu, ale nie uważam tego za koniec świata. Nie nie maluję się bo nie mam czasu tylko zwyczajnie, z lenistwa. Marzę o rozwiązaniu problemu moich pozatykanych nosowo porów kwasami, ale jako że przy karmieniu piersią nie ma takiej opcji to jeszcze trochę poczekam. Podobnie jak z noszeniem ukochanych sukienek - dużo takich nieprzyjaznych karmieniu piersią zalega wciąż w mojej szafie i czeka na lepsze czasy.

Apropos karmienia - laktacja się unormowała i piersi wróciły do jako-takiej normy. Czyli rozmiar stanika z miseczką z drugiej połowy alfabetu na szczęście trochę się zmniejszył.

Włosy pociążowo wypadały garściami, ale odkąd biorę Priorin (tabletki suplementowe firmy Bayer, tej od aspiryny, które można brać przy KP), o którym napiszę osobną notkę jak skończę opakowanie, jest zdecydowanie lepiej. Ciągle wypadają, ale wiadomo, na hormony nie ma rady i co ma wypaść to wypadnie. Trudno.

Poza tym o moich poporowdowych komplikacjach (ostrzeżenie dla znajomych, zwłaszcza facetów - sceny drastyczne, nie czytajcie tego! o nich tu) prawie nie pamiętam, ale w razie czego idę jeszcze od jutra na rehabilitację (tak, o tym też napiszę).

Ogólnie rzecz biorąc - ciąża nie zostawiła jakichś ogromnych śladów w moim wyglądzie. A jeśli już to in plus, nigdy nie czułam się ładniej.

Kryzysy


Ano, bywają. Czasem myślę, że nie mam wystarczająco dużo pomocy, że jestem z dzieckiem non-stop, że jestem otwartym całodobowo barem mlecznym i maszynką do zabawiania bez względu na porę dnia i nocy. W dodatku nie mogę na luzie napić się wina, wyjść na imprezę albo zaplanować taniego okazyjnego wyjazdu do Berlina na przykład, bo dziecka w autobusie przez 7h nie widzę, no! Bywa że Mill płacze, a ja nie wiem co jej jest, i nie wiem jak jej pomóc. Bywa, że czuję się jak wyrodna matka, kiedy ona po raz trzeci w ciągu godziny chce jeść, a ja się wkurzam, że znów muszę ją karmić. Albo o, kiedy ledwo przebiorę ją w świeże ciuchy i pieluchę a ona bach, kolejna kupa. Wtedy cierpliwie przebieram ją ponownie a ona znów... I wtedy trochę mniej cierpliwie bywa, czasem się wkurzę. czasem chcę napisać posta, przeczytać dwie strony w książce albo zrobić obiad. I zwykle nie mogę, bo córeczka wymaga zabawiania. Wtedy jest ciężko.

Poza tym nieustannie się martwię, czy on się dobrze rozwija, czy dobrze ją ubieram, odżywiam, czy wystarczająco stymuluję, czy nie nadstymuluję, czy ona ma wszystko czego jej potrzeba i czy nie ma za dużo, czy nie zrobi sobie krzywdy, kiedy zostawię ją na pięć minut, czy w ogóle mogę ją zostawić na pięć minut... Wiecie na pewno o co mi chodzi, jeśli macie dzieci.

Kryzysy na szczęście są chwilowe i mijają, kiedy tylko widzę ten ogromny uśmiech i totalnie bezinteresowną miłość, kiedy córeczka dostrzeże mnie kątem znad zabawek. Och, ależ ja ją kocham!

I jutro cały post półroczny jej nawet napiszę, a jak!

A Wy? Jak się macie poporodowo? Macie podobne odczucia do moich czy kompletnie odmienne?

Pozdrawiam,
z&m




8 comments:

  1. Z tym ciałem po porodzie to sprawa ciekawa. Niby inne, bo moje jest zupełnie inne, ale pierwszy raz w życiu nie mam kompleksów. Teoretycznie jest gorzej (brzuch, jędrność itp.), ale (nomen-omen) mi to zwisa i bardzo mi ze sobą dobrze. Może hormony coś przestawiły.

    Dzięki blogowaniu otworzyłam się na ludzi. Paradoksalnie, siedząc przed kompem i jedynie czytając przyswajam sobie różne typy mam i zastanawiam się, którą jestem. Okazuje się, że macierzyństwo zrobiło ze mnie optymistkę-neurotyczkę (czy to w ogóle możliwe?). Z jednej strony cieszę się, że mam Polę i w ogóle mnie to nie męczy. Nie mam jazd w stylu: czemu ona cały czas płacze, czego chce moje dziecko, czemu nie mam czasu dla siebie, no bo, jak pisałam ostatnio, dziecko nie jest od tego, żeby nam życie ułatwiać i strasznie mnie bawią epifanie w stylu "nie spodziewałam się, że niemowlę jest aż tak absorbujące". Tu wkrada mi się taki latynoamerykański huraoptymizm: jest super, czuję, że sprawdzam się jako matka, niepowodzenia uznaję za zabawne (bo dziecku krzywda się nie dzieje) itp. I jest tak do chwili, kiedy nie zacznę obsesyjnie drżeć o moje maleństwo. Zgodnie ze szkołą starej gwardii chodzę do łóżeczka co chwila sprawdzać, czy Pola oddycha, czy nie ma kołderki za blisko buzi i czy nie wtula się za mocno w ochraniacz na łóżeczko. Martwię się jej apetytem, analizuję każdą grudkę na buzi. Czasem histerycznie wręcz chcę jej zapewnić maksimum komfortu (zapominając, że chodzi w zasadzie o mój komfort, bo Pola radzi sobie nad wyraz dobrze w każdych warunkach). Taką stałam się mamą, i przyznaję, nie spodziewałam się.

    Czy mam doła? Jasne. Często? Często. Częściej nie mam, to jasne. No ale i tak zaskakująco lekko mi to macierzyństwo przyszło, zwłaszcza, że u mnie zmieniło i to sporo. Przed Polką była egotyczką, skoncentrowaną na sobie sarkastyczną lasią, która nienawidziła dzieci, a zaangażowanie w rodzinę uważała za nieistotną fanaberię gorszych od siebie. Już mój mąż wyraźnie przesunął pewne kwestie na obrzeża mojego światopoglądu, ale dopiero Polka ustawiła mnie na czułość, współczucie, hormonalne rozchwianie ze skłonnością do ckliwości. Dzięki mojej córeczce, mam wrażenie, stałam się lepszą osobą, bo cała reszta zwyczajnie nabrała mniejszego znaczenia (reszta czyli Uczelnia np.). Niestety drugiej kategorii jest też dla mnie bycie żoną, bo rola matki rozpanoszyła się na dobre. Zdaję sobie sprawę, że nie powinno tak być i zaczęłam już nad tym pracować, a to połowa sukcesu. O.... taki chyba wyszedł post gościnny (edycja Instytutowa).

    ReplyDelete
  2. U mnie też pojawienie się dziecka zatrzęsło fundamentami mojego dotychczasowego świata. Ale odczuwam to jak coś najbardziej naturalnego. Może dlatego, że już z 2 lata przed pojawieniem się M. czułam bardzo mocno, że w moim życiu brakuje jakiegoś elementu. Że mimo iż kolorowe i na pewno nie nudne...to zaczęłam odczuwać taką namacalną niezidentyfikowaną pustkę. Teraz wszystkie elementy układanki są na swoim miejscu. Nie mogę też powiedzieć, że żyję jak dawniej, plus to że pojawiło się dziecko. Bo zmieniło się bardzo dużo, łącznie ze zmianą miejsca zamieszkania, totalną zmianą otoczenia. itp..a w związku z tym za niedługo dojdą też zupełnie nowe wyzwania np. zawodowe miejmy nadzieje;) A że kobieta (mimo, nie ukrywajmy, pewnych niedoskonałości) czuje się dużo lepiej w swoim ciele po ciąży-to wszystko prawda! +100 do pewności siebie.

    Ps. Przeczytałam ostatnio pewien blog (kochamylaure.pl). W wyniku ciężkiej choroby dziewczynka zmagała się z ogromnymi, wręcz niewyobrażalnymi "pupkowymi" problemami. Rodzice próbowali absolutnie wszystkiego, w końcu pomogła maść Ilex. Tak sobie pomyślałam, że może to byłoby dla Was jakieś rozwiązanie:) Pozdrawiam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zacznę od nomen omen dupy strony i bardzo Ci dziękuję - za polecenie i maści i bloga! Jutro pędzę do apteki po wit D i Ilex, nie ma to tamto. I blog jest cudny, także będę polecać dalej!

      Trzymam kciuki za wyzwania zawodowe, cieszę się z puzzli wszystkich na swoim miejscu (tak jak moich!) a wyglądowo - jakich niedoskonałości, przecież jest idealnie! Wracaj na Śląsk, podtuczymy Cię bezą :)

      Delete
  3. To ja może odniosę się do siebie i swoich spostrzezeń, wszak każda z nas jest inna :)

    Czy u mnie coś zmieniło pojawienie się dziecka? Ja powiem tak jak wiele: wszystko zmieniło. Dosłownie wszystko. Nasze życie przecież teraz wygląda zupełnie inaczej. Zaczynając od rozkładu dnia, bo przecież jednak trzeba dostosowac go do dziecka, a nie dziecko do nas, bo tak się nie da. Wcześniej były dni, kiedy mogłam poleżeć w dzień wolny dłużej, poczytać, dziś nie ma mowy o takim długim lezeniu, bo nawet jeśli dziecko pośpi dłużej, a wstaje i tak późno, bo między 8, a czasami 9:30, to i tak jak wstanie nie ma mowy, by poleżała jeszcze ze mną, od razu chce się bawić.Teraz, kiedy zaczyna się przemieszczać jeszcze bardziej. Jadąc gdziekolwiek jadę z nią, więc nawet jadąc na zakupy jadę zawsze po tym, jak zje, więc też dostosowujemy się do niej. Nie wychodzimy z mężem do restauracji czy pizzerii tak często jak dawniej, w sumie teraz bardzo rzadko, no bo trzeba brać pod uwagę, że Julia nie będzie chciała siedzieć w miejscu, więc albo ja robię coś fajnego w domu albo zamawiamy na wynos. Błahe sprawy, ale jednak zmieniły dużo. Między nami zmieniło się dużo, na szczęście jeszcze na lepsze. Patrząc na niego nie widze tylko wspaniałego męża, ale tatę...czułego, zakochanego w dziecku tatę. Myśląc o przyszłości, ja myślę najpierw o dziecku... Do pracy mnie w ogóle nie ciągnie. Gdyby nie budwa, nawet nie brałabym takiej opcji pod uwagę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. To racja, każda z nas jest inna - ja nie wyobrażam sobie w ogóle nie wracać do pracy. Mimo tego że kocham moje dziecko nad życie nie jestem typem mamy, która była by najszczęśliwsza będąc z nią non-stop. Mam bardzo komfortową sytuację i mogę sobie pozwolić na powrot do pracy na jeden dzień w tygodniu, co jest dla mnie idealnym rozwiązaniem - będę dla mojego dziecka prawie cały czas, ale będę mieć też chwilę bez mojego dziecka, właśnie to 'prawie' gdzie mogę się realizować pozadomowo. Tak ja mam, ale rozumiem i kobiety który chcą być z dzieckiem ciągle i takie, które uciekają do pracy po 6 miesiącach macierzyńskiego, mimo tego że wcale nie muszą. Bo tak jak piszesz, każda z nas jest inna i każda w inny sposób będzie najlepszą mamą dla swojego dziecka.

      Nasze życie też jest bardzo dostosowane do Mill, ale w drugą stronę też - rutyny u nas nie ma, a Mill nie wydaje się nieszczęśliwa z tego powodu :)

      Fajnie że relacje z dzieckiem i mężem masz takie dobre, to bardzo ważne. Ja myślę że dziecko to ogromne wyzwanie i sprawdzian dla związku i nie dziwię się, że związki, które wisiały na włosku przed dziećmi tak często się rozpadają. Nie wierzę w 'dziecko na zgodę' ani nic w tym guście. U mnie też od narodzin Mill jest lepiej, ale myślę że to dzięki temu, że mieliśmy naprawdę solidne podstawy. Fajne te czułe taty, nie? :D

      Delete
  4. Ja też z tych dla których zmieniło się wszystko. Od systemu wartości począwszy. Zawsze rodzina była dla mnie ważna, ale teraz jest absolutnie najważniejsza. Poza tym zaczęłam naprawdę czuć że ja i T. jesteśmy rodziną. Wcześniej mimo ślubu i kredytu na 17 lat, czułam że mimo wszytko byliśmy podzielni, rozerwalni. To się zmieniło.
    Dopóki nie pojawił się Wituś, moje życie było puste. Choć sobie nie zdawałam zupełnie z tego sprawy. Dopiero teraz to widzę. A moje życie dzielę na to przed Witkiem i na to z nim.

    ReplyDelete
    Replies
    1. He he, a moje ma zdecydowanie więcej odcieni szarości. A swoją drogą już nie mogę się doczekać kiedy poznam tego małego faceta, który wywrócił Twój świat do góry nogami! x

      Delete