Dane Techniczne
Morskie Oko to największe jezioro w Tatrach, położone na wysokości 1395 m n.p.m.Woda ma zieloną barwę, a jezioro zamarza między listopadem a najem (średnio, bo wyjątki się zdarzają też). Tuż obok znajduje się jedno z najstarszych schronisk PTTK, które jest bazą wypadową do dalszych wycieczek, na przykład na Rysy. Naturalnie występują w Morskim Oku pstrągi, a samo jezioro przez dziennikarzy 'The Wall Street Journal' zostało uznane za jedno z 5 najpiękniejszych jezior ma świecie.*
Jak dojechać?
Zależy, czy dysponujemy samochodem, czy nie. Tak czy inaczej, dojeżdżamy do Polany Palenica, gdzie albo zostawiamy samochód (koszt parkingu całodniowego na chwilę obecną to 20PLN) albo wyskakujemy z busa który regularnie kursuje między Zakopanem a tymże parkingiem. Choć jak dla mnie opcja z busem znacznie bardziej logistyczne skomplikowana, wszak jeśli miałabym w ogóle rozważyć zabranie Mill do busa, musiałabym się upewnić że ma on trzypunktowe pasy i targałabym ze sobą fotelik, a co z nim później zrobić, nie wiem. Najwygodniej, jeśli dysponujemy samochodem, odżałowujemy dwie dychy, wszystkie graty mamy ze sobą, fotelik zostaje w samochodzie a my jazda!
Opłaty
Poza opłatą parkingową trzeba uiścić opłatę za wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Wynosi ona szalone 5 złotych dla osób dorosłych niebędących studentami bądź emerytami, bo dla tychże, podobnie jak dla dzieci powyżej lat 7 (!), pomniejszona jest o 50% czyli wychodzi na to że osoby dorosłe będące studentami lub emerytami tudzież dziećmi powyżej lat 7 zapłacą całe 2,50. Brzmi jak deal sezonu. Dla mnie 30 złotych (20 za parking i dycha za naszą dwójkę, jako że Mill ma zdecydowanie poniżej 7 lat i nie płaci) za cały dzień w otoczeniu cudowną przyrodą to naprawdę dobry interes.
Wózek czy nosidełko?
Wybór jest ciężki. Dla nas był na tyle ciężki że wzięliśmy i to i to i obie rzeczy nam się przydały. Fakty są takie - z Polany Palenica, gdzie zaczynamy naszą podróż, z jedną stronę jest pod górkę 9km. Z powrotem logicznie rzecz biorąc również 9km, ale z górki, więc liczy się mniej. Jakby nie patrzeć - 18 kilometrów, co jest całkiem sporo. Zależnie od wagi dziecka, ale może być nam ciężko. Z niemal ośmioma kilogramami Mill noszenie jej na brzuchu w Tuli (na plecach jeszcze nie możemy bo sama nie siedzi) wydaje się nie lada wyzwaniem i nim jest. Plusem samego nosidełka jest fakt, że możemy pójść drogą na skróty (patrz: droga na skróty) która dla wózków decydowanie się nie nadaje. Minusem jest to, że kiedy wysiądą nam plecy (mnie trochę wysiadły!) nie odłożymy dziecka do wózka żeby się trochę odciążyć. Więc coś za coś. U nas kombo Tula + wózek sprawdziło się super, a wózek, jak widać na załączonym obrazku, przydał się też do targania wszelkich chabozi. I do przewijania, jeśli dziecko w środku trasy przewinięcia wymaga już i natychmiast. Za to z wózkiem, gdyby komuś 18 kilometrów było mało i mia ochotę na wycieczkę dookoła jeziora, wycieczka taka nie jest możliwa i zostaje nosidełko (z nosidełkiem tudzież bez, w każdym razie bez wózka, zajmuje ponoć około 50 minut). Więc - w zależności co jest dla Was ważne - zdecydujcie sami.
Jak się ubrać? Jak ubrać dziecko?
Logicznie - zależnie od pory roku i pogody. Wiadomo że w środku lata nie wyskoczymy w wełnianej czapce (i błagam, dziecka też w nią nie przyodziewajmy!), a w zimie nie będziemy łazić w krótkim rękawku i szortach. Ale - jeśli mogę coś zasugerować z naszego doświadczenia - warstwy! Warstwy wielkim przyjacielem są, bo temperatura, ze względu na różnicę wzniesień (400m!), porę dnia (która, biorąc pod uwagę fakt że mamy do pokonania 18 km, na pewno się zmieni) i tendencje do zmian pogody w górach (sorry, taki mamy klimat) lubi się zmieniać. Nasz dzień w Morskim Oku i drodze do niego jest najlepszym przykładem. Zamiast wielkiego zimowego kombinezonu u Mill postawiliśmy na warstwy właśnie - body z długim rękawem (widok ośnieżonych szczytów, nawet przy pełnym słońcu, skutecznie nas zniechęcił przed krótkim), na to cienki bawełniany zapinany kaftanik z długim rękawem, na to wielka puchata futrzasta kurteczka. I śpiworek z wózka. W zapasie w torbie jeszcze dwie bluzy, cieńsza i grubsza, a także dodatkowy kocyk żeby można było manipulować stopniem ciepła (bo ja mam obsesję na punkcie nieprzegrzewania, jakby ktoś nie wiedział jeszcze). I wierzcie albo nie - wszystko się przydało! Jako że rano, kiedy wyruszaliśmy, było na tyle zimno że sami byliśmy w kurtkach, i Mill została zapatulona jak się patrzy włącznie z czapeczką i kapturem, skarpetkami na rękach w ramach niedysponowania rękawiczkami i skarpetami na rajtuzach (i z zapasem jeszcze jednych w przypadku zmiany wózka na tulę). Bo tak, rajtuzy miała i na to gacie, a w torbie jeszcze getry na wypadek konieczności dołożenia jeszcze jednej warstwy. Kiedy my ściągaliśmy kurtki, bo temperatura zmieniła się w zdecydowanie bardziej letnią, ściągaliśmy i warstwy z Mill, pamiętając o tym, że ona, w przeciwieństwie do nas się nie rusza, więc zawsze zostawialiśmy jej jedną warstwę więcej niż nasza. I nawet taki ortodoks nieczapkowy (o aferze z czapką z zamierzchłych czasów tu) jak ja uznał, że czapka jednak musi być i kropka. Raczej cieńsza i bawełniana (w zapasie grubsza, ale w ramach wielkiego puchatego kaptura z kurtki udało się ją pominąć), ale jednak. Tak więc warstwy, warstwy, warstwy, taka moja rada. A, i warto też pamiętać o kremie przeciwsłonecznym/na każdą pogodę - mnie się wyjątkowo udało nie zapomnieć i nie przesadzić ze słońcem i mrozem. Nie zrobiłam więc dodatkowego kuku ani sobie, ani dziecku, ani nawet Towarzyszu Mężowi. Uff.
Droga na skróty
Czas dojścia do Morskiego Oka podany na parkingu (bo taka moda, dziwna, że odległość podawana jest w czasie a nie w kilometrach, na przykład) to 2h 20. Plus minus się zgadza, ale raczej dla wolnego tempa i z przystankami na zdjęcia po drodze (patrz: Po drodze). idziemy sobie, kontemplujemy przyrodę, mijamy kolejne drewniane tablice z nazwami stacji (jest ich 7, z czego ostatnia na schronisku PTTK koło samego jeziora) i nagle widzimy strzałkę z czerwonym oznaczeniem szlaku, którym ciągle idziemy, prowadzącą w prawo na wyłożone kamieniami schodki informującą o tym że do celu jeszcze 1,10h. Tak schodki, kamienne. Szybko tylko nadmienię że 1,10h to wydaje się dużo i wizja taszczenia wózka przez kamienne schodki jest nie do końca fajną wizją. Tabliczki informującej o tym, że możemy kontynuować na wprost asfaltem i dojść dokładnie do tego samego miejsca brak. Ale naprawdę i na pewno dojdziemy, a wykmninił to Towarzysz Mąż doszedłszy do jakże logicznego wniosku że konie (patrz: Konie) na pewno tamtędy nie idą (jadą?). Tak więc jeśli mamy wózek olewamy nakaz skrętu i śmiało walimy przed siebie. Nie jest jakoś bardzo dłużej, za to mamy gwarancję asfaltu pod sam cel. Jeśli mamy nosidełko możemy zdecydować się na schody.
Po drodze
Po drodze mijamy: a) nieczynną informację turystyczną b) zaplecze toi-toiów (udało mi się nie skorzystać, więc nie wiem jak ze standardem czystości, ale nie śmierdzą na odległość) co mniej więcej 20-30 min marszu c) słynne Wodogrzmoty Mickiewicza d) schronisko po prawej stronie, z którego jest już bardzo niedaleko do celu (jakieś 15-10 minut max). Jest też kilka ławeczek, stolików i tak zwanym 'miejsc postojowych' jednak bez zaplecza gastronomicznego. Przy Wodogrzmotach warto się zatrzymac na zdjęcia, podobnie jak przy wielu polanach (drewniane tablice objaśniające gdzie jesteśmy i dlaczego też są) i miejscach z zapierającymi dech w piersiach widokami, które przekonały nawet mnie, że Tatry absolutnie w niczym nie ustępują moim ukochanym narciarsko Alpom.
Jedzenie
W razie nagłego ataku apetytu warto mieć coś ze sobą, bo schronisko dopiero pod jeziorem, albo tuż przed (jakieś 15-20 min), w każdym razie w górnych partiach wycieczkowych. Jako że Mill ciągle karmiona jest piersią problem jedzenia dla niej odpadł, ale myślę że wszędzie podgrzeją co trzeba dla dziecka, tylko to co trzeba musimy ze sobą mieć. Menu skromne, typowe dania barowe i fast foody. Czterech liter nie urywa, ceny umiarkowane biorąc pod uwagę lokalizację (przykładowo: zapiekanka XXL: 6,50PLN, kebab po góralsku 16PLN, zestaw: kurczak + frytki + surówki 24 PLN, naleśniki z serem 14PLN, herbata z sokiem 5PLN, piwo małe 6PLN, duże 8PLN), ale dla spragnionych i wygłodniałych coś się znajdzie.
Konie
Jeśli mierzymy siły na zamiary i wiemy, że nie damy rady (albo nasze dziecko!) przejść 18 kilometrów, możemy zdecydować się na podróż zaprzęgiem konnym - latem na kółkach, zimą na saniach. Jeśli chcemy zdecydować się na taką podróż w jedną stronę logiczna będzie strona 'tam' (pod górkę!) - ale osobiście odradzam. Po koszmarnej historii minionego lata i kilku kolejnych (do poczytania tu na przykład) o tym jak ciężko te konie pracują i nieraz tego nie wytrzymują jestem absolutnym przeciwnikiem dokładania się do tego biznesu, sorry Gregory. I mimo tego, że po całym dniu i 18 kilometrach obudziłam się z zakwasami (i że ja jestem niby fit, dobre sobie!) nie zdecydowałabym inaczej absolutnie. Wolałabym w ogóle nie iść, i tak będę nawoływać, żebyście robili i Wy, ale to oczywiście nie moja decyzja.
Warto?
Warto! Warto! Mimo tego że trasa jest ruchliwa niczym autostrada nad morze w sezonie i ciszy ogłuszającej nie uświadczymy, przyroda ciągle zachwyca. Dziecko większą część trasy przesypia (Mill przespała i większość z mijanych przez nas wózkowych dzieci też spała, więc śmiem wysunąć jakże śmiałą hipotezę że i Wasze maleństwo w obliczu świeżego powietrza padnie jak przysłowiowa kawka) a kiedy nie śpi - to ma mnóstwo nowych bodźców do odkrywania. A dla rodziców, obok kontemplacji bezsprzecznie bajecznej przyrody, taki dzień to świetna okazja żeby nadrobić wszelkie odkładane rozmowy i na nowo trochę pocieszyć się towarzystwem nawzajemnym.
Epilog
Mamy się wszyscy dobrze. Nikt się nie rozchorował. Ucierpiała (nieznacznie!) dwójka dorosłych (Towarzysz Mąż i ja) - bo dorobiliśmy się zakwasów (i pomyśleć że jeszcze dwa lata temu taki i dłuższe, czasem dwa razy dłuższe, dystanse, pokonywaliśmy codziennie przez 42 dni żeby dotrzeć z Sevilli do Santiago - gdzie nasza forma, ja się pytam?) i zero dzieci, wszak Mill uśmiechnięta i zadowolona powycieczkowo. Słowem, polecamy.
*wszelkie te jakże interesujące fakty pochodzą z wikipedii, gdzie w razie chęci możecie doczytać więcej
Super wycieczka :) Szczególnie dokładnie przeczytałam punkt o ubraniu, bo ja zawsze mam z tym problem! Już się nie mogę doczekać naszych wycieczek, na razie nie niestety tatuś intensywnie pracuje więc zero wyjazdów ;)
ReplyDeleteDzięki! Jak Mill była młodsza też zawsze miałam problem w co ją ubrać, a teraz jakoś to czuję... Choć nei wiem co będzie jak będzie zima z prawdziwego zdarzenia, tego jeszcze nie przerabiałam. Wycieczki super sprawa, my też czekałyśmy na pracującego tatusia... I się doczekałyśmy!:)
DeleteTatry kocham i wielbię. I zeszłam od zachodu po Rysy z plecakiem jednym ciurkiem. Widokowo to może nie, ale narciarsko jednak ustępują Alpom. I.... dobrze! Są za małe, żeby jeszcze je poorać trasami i wyciągami.
ReplyDeleteAha, w tym pierwszym schronisku nie uświadczymy jedzenia - gdyby ktoś miał taką nadzieję. Ale noclegi tańsze niż te nad Morskim Okiem.
Kurczę, chyba wytargam Tomka chociaż na weekend w jakąś górę, bo tęskno mi. :)
Tatry super i podziwiam ich znajomość - ja zeszłam bardziej Beskid Śląski i Żywiecki, Tatry to Bukowina Tatrzańska i Białka i narciarskie wspomnienia z dzieciństwa głównie... I tak, zgadzam się, narciarsko ustępują Alpom i może to i dobrze :) I dementuję - w tym pierwszym schronisku jak najbardziej uświadczysz jedzenia, bo tamteż jedliśmy :)))) I wyrywaj Tomka, wyrywaj, bo warto!
DeleteTo musisz najpierw opanować plecak prosty do perfekcji:)
DeleteO to się pozmieniało. Albo smutna prawda - dawno mnie nie było.
DeleteWłaśnie, plecak musi być na tip top. Bo wózka to na pewno nie. A konie to już tym bardziej nie. :)
Tak samo jak Justyna z największym zainteresowaniem czytałam fragment o ubieraniu.
ReplyDeleteGratuluję wycieczki!
O - proszę. A ten fragment taki mało konkretny, tylko o tym żeby ubierać na wyczucie... No ale co zrobić jak tak jest, no! :) A wycieczki nie ma co gratulować, fajnie było!
Delete