Szczęściara ze mnie, wiem. Nasza psychika płata nam różne
figle, z dziećmi czy bez. Niektórym szczęście przychodzi łatwiej, innym
trudniej. Moje wcale niekoniecznie przyszło łatwiej, jako nastolatka tendencje
miałam raczej werterowskie i umartwianie się było moim głównym zajęciem. Z
perspektywy czasu oczywiście uważam że było to bez sensu, ale gdyby człowiek
wiedział w wieku nastu lat wszystko co wie w wieku prawie trzydziestu… No ale
nie ma co gdybać, było co było. A jest jak jest. A jest cudownie. Ale nie jest
cudownie, bo zwyczajnie jest cudownie, tylko jest cudownie, bo trochę sobie to
wypracowałam.
Nie jestem psychologiem ani naukowcem, nie powołujcie się
na mnie więc jeśli u Was to nie zadziała. Wszystkie sposoby pozytywnego
patrzenia na świat to zwykłe rady ze szczątków artykułów psychologicznych ze
‘Zwierciadła’ (swoją drogą, polecam!), trochę szkoły psychologii pozytywnej, i
małe odkryte przeze mnie rzeczy które po prostu się u mnie sprawdziły. Może i u
Was się uda, jeśli podobnie jak ja, z natury jesteście raczej fatalistkami i
czarnowidzkami, a myślicie że jednak trochę szkoda życia…
1. Myślenie.
Myślenie ważną i potrzebną rzeczą jest, niewątpliwie. Gorzej, jeśli skupiamy
się na wszystkim, co w naszym życiu nie gra – tym, że jesteśmy za grube, że nie
mamy kasy, że inni to mają wszystko tak lekko, łatwo i przyjemnie a my tyramy
jak woły i nic z tego nie wynika, że marzy nam się dom na południu Portugalii a
utkwiłyśmy na tak zwanym Totalnym Zadupiu dajmy na to w południowej Polsce,
gdzie leje, wieje, jest szaroburo, nie ma perspektyw, nie ma pracy, za to są
dzieci które trzeba jakoś zorganizować i mąż, który zajmuje się głównie
wkurzaniem nas. OK, może nie jest tak, jak w naszej głowie było by idealnie,
ale nic nie działa tak, jak lekka zmiana perspektywy – mam zdrowe dzieci – mam
ogromne szczęście! Mieszkam na wsi bez perspektyw – ale mam gdzie mieszkać.
Zostało mi 8 kilo po porodzie – no ale przecież nie 28, dam radę!
2. Działanie.
Jeśli coś mi naprawdę, ale to naprawdę nie pasuje – myślenie (patrz punkt 1) nie
wystarczy – trzeba działać. Jeśli poza wymarzonym domem w Portugalii szczęścia
sobie kompletnie nie wyobrażam, zakasuję rękawy i kombinuję, jak spełnić to
marzenie – uczę języka, badam rynek, sprawdzam, na co trzeba być przygotowanym.
Zakasuję rękawy, czynię oszczędności, pracuję więcej i może na jakiś czas
rezygnuję z wakacji, żeby małymi kroczkami spełnić wielkie marzenie. Naprawdę
wkurza mnie to pociążowe osiem kilo? Wydłużam spacery, ćwiczę jogę, idę na siłownię (wszystko w
miarę możliwości oczywiście bo pociążowe parę kilo z reguły wiąże się też z
kilkoma absorbującymi kilogramami poza naszym ciałem już, których zostawić
samopas nie sposób), jem znacznie lżej i może trochę mniej. Wszystko się da,
jeśli naprawdę się chce. Najmniej produktywne jest narzekanie na własny los z
nierobieniem niczego, żeby to zmienić.
3. Celebracja
codzienności. Wypita rano kawa, podana w pięknej filiżance. Kwiatek na
balkonie, któremu, mimo braku Twoich zdolności ogrodniczych, udało się
zakwitnąć. Uśmiech Twojego dziecka. – Jak pięknie dziś wyglądasz – usłyszane od
męża lub przyjaciółki. Piękna pogoda za oknem. Ciekawa książka (ok, realnie –
parę stron ciekawej książki) lub chociaż dobry artykuł przeczytane bez
pośpiechu kiedy maleństwo śpi, wszak kwadrans przerwy od obowiązków domowych
jeszcze nikomu nie wyrządził żadnej krzywdy. Proste, dobre jedzenie. Czy
cokolwiek jest na Twojej liście. Często tych rzeczy nawet nie dostrzegamy. A
właśnie chodzi o to, żeby dostrzegać. Świetna jest akcja 100 happy days, gdzie przez sto dni utrwalamy
właśnie takie szczęśliwe, codzienne chwile. U mnie sprawdziło się też
cowieczorne myślenie zamiast o problemach i zadaniach do wykonania (o zadaniach
myślę, oczywiście, jak chyba każda znana mi kobieta, a zwłaszcza mama, a
zwłaszcza mama z większą ilością dzieci, z tym że myślę… oczywiście zadaniowo)
to o minimum trzech rzeczach, za które jestem wdzięczna, które sprawiły że
dzień był warty przeżycia. Na początku czasem ciężko mi było takie znaleźć i
zajmowało mi to dość dużo czasu. Ale mózg się przestawia, słowo daję! Dziś z
marszu znajduję rzeczy które każdego dnia sprawiają, że jestem szczęśliwa. A
może działa to też w drugą stronę? Może podświadomie każdy dzień staram się
spędzić tak, żeby pod koniec dnia myślenie o tych trzech rzeczach było przysłowiową
bułką z masłem? (A swoją drogą, świeżą bułkę z masłem i duży kubek
aromatycznego earl grey’a uważam za totalną przyjemność, kompletnie godną
myślenia o pod koniec dnia).
4. Deleguj.
Przy niemowlęciu łatwo popaść w rutynę. Ogarnianie nowego dziecka, często-gęsto
też innych dzieci, domu, męża i siebie to pociążowy standard. Potrzebny, ale
zatracanie się w nim nie pomoże – czasem naprawdę warto pewne rzeczy odpuścić,
żeby nie zwariować. Wiadomo – pranie się samo nie wypierze, obiad sam nie
ugotuje, a prasowanie nie wyprasuje. A tu jeszcze dziecko trzeba karmić,
zabawiać, przewijać. I nie zwariować. Tu prosta rada – deleguj. Ja wiem, że
nikt nie zrobi tego tak idealnie jak my, że przecież to my wiemy najlepiej
jakie witaminki dziecku i kiedy, organizujemy życie całego domu bo przecież
jesteśmy na, jakże wątpliwym, ‘urlopie’ macierzyńskim (facet jakiś musiał
wymyślić ten termin, serio). Ale przecież, w większości, mamy mężów/partnerów,
a to też ich dziecko. Krzywo zapną pampersa i nie domyją tak dokładnie dwóch
fałdek w kąpieli? Trudno. Nie zamartwiaj się tym, że nie jest idealnie, a ciesz
się z bliskości ojca z dzieckiem i małej chwili dla siebie, której wcale nie
musisz poświęcać na sprzątanie. A przynajmniej nie zawsze.
Jeśli męża/partnera brak mamy jeszcze
mamy. Albo teściowe. A jeśli i jedne i drugie daleko – przyjaciół. Prośmy o
pomoc, jeśli jej potrzebujemy. To trudna sztuka, ale warto się jej nauczyć. I
pomagać zwrotnie w przypadku przypływu czasu i sił. Naprawdę, stadnie żyje się
łatwiej.
5. Odpuść. Nie
musimy być perfekcyjne kosztem wiecznego spięcia i niezadowolenia. Kiedy mamy
gości a padamy na nos bo ząbkujące dziecko nie spało pół nocy zaserwujmy
ciastka ze sklepu i owoce, a nie spinajmy się z pieczeniem trzypiętrowego tortu
i urządzaniem mini-przyjęcia urodzinowego. Ludzie przychodzą do Ciebie, do Was
– a nie do restauracji. Następnym razem niczym perfekcyjna pani domu możesz
dekorować stoły i układać łabędzie z serwetek, jeśli to akurat Cię kręci – a
dziecko śpi albo bawi się akurat samo – be my guest. Ale jeśli okoliczności nie
sprzyjają – nie dołuj się z tego powodu, bo szkoda życia. Świat też się nie
zawali jeśli pozmywanie naczyń zostawimy na rano, bo wieczorem absolutnie
opadamy z sił. Pozwólmy sobie czasem opaść z sił. Może bycie super-woman jest
fajne w teorii, ale wszystkie kobiety które znam które chcą być perfekcyjne na
absolutnie wszystkich polach zawsze przypłacają to ogromnym stresem, często
zupełnie niemotywującym a wręcz destrukcyjnym. Nie będziemy lepszą mamą i fajną żoną dlatego, że mieszkanie lśni a my
ugotowałyśmy trzydaniowy obiad. Fajnie, jeśli mamy energię na trzydaniowy obiad
i lśniące mieszkanie, ale jeśli nie – to zwyczajnie odpuśćmy. Jutro też jest
dzień.
6. Pozbądź
się ‘przydasiów’. Przyznam szczerze że to rada, której zastosowanie przychodzi
mi najtrudniej i stosuję ją zrywami. Ale pracuję nad tym, bo wierzę, że poukładane przedmioty, pozbycie się rzeczy
których nie używamy, które nie mają wartości sentymentalnej i które po prostu
zalegają, powodują niepotrzebny bałagan i zwyczajnie dodają nam pracy przy
sprzątaniu – ułatwią nam życie. Jest to przedsięwzięcie długoterminowe i często
czasochłonne, zwłaszcza kiedy ma się dziecko, które co chwila odrywa nas od obowiązków
i energia na posprzątanie szafy z którą obudziłyśmy się rano jakoś ulatnia się
w miarę karmień, przewijań i dziecięcych zabaw, ale małymi kroczkami wszystko
się da. W dobie tablicy, allegro i innych tym podobnych serwisów może jeszcze
nam się uda coś na całym tym odgruzowywaniu zarobić (i wydać na jakąś małą przyjemność.
Tudzież odłożyć na dom w Portugalii). Z ograniczeniem szpargałów wiąże się
niesłychanie dużo zalet, a największą jest dla mnie mniej roboty przy
organizacji i sprzątaniu, a więc – znowu – więcej czasu na odpoczynek,
ładowanie akumulatorów i rzeczy przyjemne. W ramach inspiracji polecam fajny blog Ani Legenzy Niebałaganka i mój ukochany amerykański iheartorganizing.com.
7. Akceptuj
rzeczy, na które nie masz wpływu. I tak, wiem, że to brzmi jak rada z jakiegoś
spotkania AA, ale ręczę że z alkoholem problemu nie mam i ten nie ma tu nic do
rzeczy. Przykładowa sytuacja: zaplanowana wczoraj wycieczka do Splitu. Toboły
spakowane, Mill w Tuli, my wstajemy wcześniej żeby złapać łódkę. Docieramy na
czas, nawet trochę przed, a łódka nie przyjeżdża. Peszek, następna za dwie
godziny. Możemy przeklinać i się wkurzać, że szkoda naszego dnia, że jak tak
można. Możemy, ale po co. Nie mamy wpływu na sytuację, łódki nie ma i koniec.
Jesteśmy na wakacjach. Idziemy do pobliskiej kawiarni, pijemy cappuccino,
czytamy wiadomości, wygłupiamy się z Mill i patrzymy na lekko wzburzone morze.
Acha, bo słońca też dzisiaj nie ma. Kolejna łódka przypływa, ale my rezygnujemy
– kropi, a zapowiada się, że będzie gorzej. Nie mylimy się – po 10 minutach
zaczyna się megaulewa i burza. I trwa cały dzień, właściwie do rana, i właściwie
bez przerw. I też możemy się wkurzać, że plan był inny, że mieliśmy zwiedzać i
cieszyć się urlopowo słońcem – tylko to wkurzenie niczego by nie zmieniło, nie
sprawiłoby, że niebo stało by się bezchmurne a my moglibyśmy zrealizować plan.
Jest jak jest. Mill marudzi, więc ją tulę, karmię, noszę, choć wolałabym zalec
z książką jak Towarzysz Mąż. Ale nie mam opcji, bo dzieckiem trzeba się zająć.
Po karmieniu Towarzysz Mąż zmienia mnie i to on zajmuje się marudną córeczką, a
ja zaczynam awansem pisać tego posta. Mogłabym się wkurzać, że tak jest
beznadziejnie, że dziecko nam marudzi… ale po co. To niczego nie zmieni. Jest
jak jest, trzeba działać. W końcu Mill pada zmęczona, Towarzysz Mąż gotuje
obiad, ja ogarniam co jest do ogarnięcia i ze śpiącym smacznie dzieckiem udaje
nam się zjeść prosty, ale pyszny posiłek, słuchając deszczu bijącego o szyby, i
ciesząc się chwilą mimo wszystko. Mill wstaje wyspana i w dobrym humorze,
deszcz dalej dudni. My leżymy we trójkę w łóżku, czytamy, gadamy, przytulamy
się i próbujemy przewracać (głównie Mill). Nie tak miało dzisiaj być. Ale czy
jest źle?
8. Nie
zamartwiaj się. Niby łatwo powiedzieć. Ale zrobić też się da, jeśli popatrzymy
na to w odpowiedni sposób.
Mój tato, chyba najbardziej
optymistyczna osoba jaką znam, totalny ideał i inspiracja, opowiedział mi taką
zasłyszaną kiedyś przypowieść.
/zdjęcie stąd/
Ile waży ta szklanka? Zapytał. Rzuciłam
potencjalną wagą, a on powiedział, że może, ale to właściwe nieważne, i ta
odpowiedź nie jest prawidłowa.
Ano, waga tej szklanki zależy od tego,
jak długo ją trzymamy. Na początku jest leciutka, po 10 minutach waży już
trochę więcej, po kilku godzinach mamy wrażenie że dźwigamy kilka kilo a po
całym dniu – że chyba tonę. I tak samo jest ze zmartwieniami – mówi tato – im
dłużej je w sobie trzymasz tym bardziej są przytłaczające i obciążające.
Spróbujmy się więc szybko z nimi rozprawiać, a będzie nam łatwiej.
Szczęśliwiej. Spokojniej.
I powiem Wam, że odkąd żyję – a czasem
próbuję, bo przyzwalam sobie na niedoskonałość i prawo do odczuwania
negatywnych emocji, pod warunkiem że nie są one - długoterminowe i destrukcyjne
– w taki sposób, rzeczywiście jest łatwiej, szczęśliwiej i spokojniej.
I dobrze, po prostu. A Wy, jakie macie
sposoby na smutki? A może podzielicie się trzema fajnymi rzeczami, które sprawiły,
że Wasz dzień był super?
Pozdrawiamy,
Szczęśliwe bardzo z&m
Gratuluję podejścia:) Ja też staram się we wszystkim doszukiwać pozytywnych rzeczyk, bo wtedy po prostu łatwiej się żyje. A przede wszystkim przyjemniej:) Pozdrawiam i życze udanego urlopu:)
ReplyDeleteDzięki! urlop jest przyjemny, tyko pogodę nam trochę szlag trafił :( No ale wiadomo, nie martwimy się rzeczami na które nie mamy wpływu :)
DeleteOd 6 lat pracuję w wydawnictwie z książkami o rozwoju osobistym. Przeczytałam (sprawdziłam) ich setki. A w Twoim poście jest cała esencja. Brawo.
ReplyDeleteLudzie, czytać i wierzyć, że tak naprawdę się da!
Ja dziś dziękuję za chorobowo-deszczowe przymusowe zostanie w domu z córką, które spędziłyśmy całe na łóżku, dzięki czemu Natka na spokojnie pierwszy raz odwyrtnęła się z pleców na brzuch. Dziękuję za tosty na obiad. I dziękuję, że znowu cholera jasna kupiłam sobie tzn. Natce (ofkors) chustę.
Magda, Ty chustoholiczko! :))))) Pokaż, pokaż! Chusty są pięęęęękne, ale jako że jak wiesz Mill wzgardziła nam wystarcza jedna jedyna Tula:) Może i dobrze, trochę wydatków mniej :)))) Tosty na obiad rządzą i gratulacje obrotowe dla Natki, ten wyczyn jeszcze przed Mill (choć w drugą stronę już naprawdę daje radę:)
DeleteKomentarz rozwojo-osobisty - wow! Dzięki! Zawstydziłam się! I tak, naprawdę się da :)))
Buzia!
wiesz.. przeczytałam ten tekst dzisiaj koło południa, siedząc w kawiarni, tylko że telefon odmówił mi współpracy i nie skomentowałam. A jest co komentować!
ReplyDeletePrimo - też byłam mega-werterem w czasach licealnych. depresja to było moje drugie imię, sama nie wiem czemu, byłam młoda, miałam przyjaciół, i taaaakie nogi, które nie wiedzieć czemu z wiekiem się skróciły (albo poszerzyły, hehe:) w każdym razie nie mam pojęcia czemu tak było, ale dołowanie się zajmowało mi spory kawałek życia.
Secundo - punkt pierwszy to jakby wypisz wymaluj o mnie! No, poza ciążową nadwagą, która sama jakoś zniknęła, bo Kropka ostatnio je mnie jeszcze więcej i waga nieśmiało pokazuje 53 z hakiem. jupiii! to totalne zadupie, południe polski, i dzieci.. i ten mąż. Hej, czyżbym była dla Ciebie inspiracją? :D:D
co poza tym? no z tą celebracją życia się zgadzam. jak wiesz wakacje są póki co dla mnie nieosiągalne, i to mój wielki mega dół, z którym walczę trochę bezskutecznie, ale próbuję robić coś dla siebie. dzisiaj po tygodniu bez make upu i z nieumytą głową odstawiłam się elegancko i pod pretekstem zrobienia zakupów pojechałam w świat. w sensie do centrum handlowego.. jakiś nagły impuls skierował me kroki na latte i tort bezowy i tak sama siedziałam, nielegalnie, zamiast robić zakupy,śmiejąc się do telefonu i czytając Twojego posta :)) mąż i dzieci sami w domu jakoś to przeżyli :))) Buziaki dla Was! mądrego masz tatę i w ogóle toooo aj low ju :)
Aj aaaaj low ju tuuuuu!!!!!
DeleteZacznę od nóg - przecież dalej są super, o co Ci chodzi, nie zachowuj się jak nastolatka :)))
Inspiracją dla mnie jesteś nieustanną, ale akurat przy tym poście niekoniecznie (ej, przecież Twój mąż nie wkurza, nie?:>)
Centra handlowe bez dzieci i mężów do celebracji też się świetnie nadają, czemu nie? A w ogóle to piątka kawiarniano-czyteliczo, bo o jedzących w Paryżu dzieciakach też tak czytałam:) Buzia Śliczna! x
Taka już jestem że wszystko tłumie w sobie, jestem spokojna i troche zamknięta w sobie :P Nie jestem zbyt wylewna i chyba to mnie gubi. Zawsze jak coś mi nie pasuje to nie potrafie powiedziec otwarcie o co mi chodzi tylko się "duszę" :P Chyba pod tym względem trudno będzie mi to "coś" w sobie zmienić :P
ReplyDeleteNie zakładaj że będzie trudno tylko próbuj, jeśli naprawdę chcesz... Powiem Ci w sekrecie że ja też bardzo nei lubię konfrontacji i często wolę olać, nawet jeśli mam rację. No ale wolę spokój, niż rację :) Pozdrawiam Cię ciepło i optymizmu życzę!
Deleteposta przeczytałam zaraz po opublikowaniu ale z tabletu więc nie miałam jak skomentować a dziś weszłam jeszcze raz i jeszcze raz przeczytałam cały tekst. Masz rację kobito! A ten fragment o szklance - naprawdę dobry. Powiedziałam nawet małżonowi ale nie zakumał...no ale on słabo kuma więc się nie dziwię. Dobrze, że masz bloga, jeszcze lepiej że piszesz bo naprawdę lubię tu zaglądać!
ReplyDeleteBuźki
Oj, dzięki, pękam z dumy i płonę z zawstydzenia... A małże... no czasem nie kumają, no! :)
Delete