Tuesday, 2 September 2014

M6 Szklanka do połowy pełna

Depresja poporodowa… Tyle o niej słyszałam, tak się jej obawiałam… Na szczęście dziś, w nieco ponad pięć miesięcy po porodzie, mogę chyba zaryzykować stwierdzenie – udało mi się! Ominęła mnie depresja, ominął nawet mniejszego pokroju słynny baby blues.

Szczęściara ze mnie, wiem. Nasza psychika płata nam różne figle, z dziećmi czy bez. Niektórym szczęście przychodzi łatwiej, innym trudniej. Moje wcale niekoniecznie przyszło łatwiej, jako nastolatka tendencje miałam raczej werterowskie i umartwianie się było moim głównym zajęciem. Z perspektywy czasu oczywiście uważam że było to bez sensu, ale gdyby człowiek wiedział w wieku nastu lat wszystko co wie w wieku prawie trzydziestu… No ale nie ma co gdybać, było co było. A jest jak jest. A jest cudownie. Ale nie jest cudownie, bo zwyczajnie jest cudownie, tylko jest cudownie, bo trochę sobie to wypracowałam.

Nie jestem psychologiem ani naukowcem, nie powołujcie się na mnie więc jeśli u Was to nie zadziała. Wszystkie sposoby pozytywnego patrzenia na świat to zwykłe rady ze szczątków artykułów psychologicznych ze ‘Zwierciadła’ (swoją drogą, polecam!), trochę szkoły psychologii pozytywnej, i małe odkryte przeze mnie rzeczy które po prostu się u mnie sprawdziły. Może i u Was się uda, jeśli podobnie jak ja, z natury jesteście raczej fatalistkami i czarnowidzkami, a myślicie że jednak trochę szkoda życia…

1.    Myślenie. Myślenie ważną i potrzebną rzeczą jest, niewątpliwie. Gorzej, jeśli skupiamy się na wszystkim, co w naszym życiu nie gra – tym, że jesteśmy za grube, że nie mamy kasy, że inni to mają wszystko tak lekko, łatwo i przyjemnie a my tyramy jak woły i nic z tego nie wynika, że marzy nam się dom na południu Portugalii a utkwiłyśmy na tak zwanym Totalnym Zadupiu dajmy na to w południowej Polsce, gdzie leje, wieje, jest szaroburo, nie ma perspektyw, nie ma pracy, za to są dzieci które trzeba jakoś zorganizować i mąż, który zajmuje się głównie wkurzaniem nas. OK, może nie jest tak, jak w naszej głowie było by idealnie, ale nic nie działa tak, jak lekka zmiana perspektywy – mam zdrowe dzieci – mam ogromne szczęście! Mieszkam na wsi bez perspektyw – ale mam gdzie mieszkać. Zostało mi 8 kilo po porodzie – no ale przecież nie 28, dam radę!

2.    Działanie. Jeśli coś mi naprawdę, ale to naprawdę nie pasuje – myślenie (patrz punkt 1) nie wystarczy – trzeba działać. Jeśli poza wymarzonym domem w Portugalii szczęścia sobie kompletnie nie wyobrażam, zakasuję rękawy i kombinuję, jak spełnić to marzenie – uczę języka, badam rynek, sprawdzam, na co trzeba być przygotowanym. Zakasuję rękawy, czynię oszczędności, pracuję więcej i może na jakiś czas rezygnuję z wakacji, żeby małymi kroczkami spełnić wielkie marzenie. Naprawdę wkurza mnie to pociążowe osiem kilo? Wydłużam spacery,  ćwiczę jogę, idę na siłownię (wszystko w miarę możliwości oczywiście bo pociążowe parę kilo z reguły wiąże się też z kilkoma absorbującymi kilogramami poza naszym ciałem już, których zostawić samopas nie sposób), jem znacznie lżej i może trochę mniej. Wszystko się da, jeśli naprawdę się chce. Najmniej produktywne jest narzekanie na własny los z nierobieniem niczego, żeby to zmienić.

3.    Celebracja codzienności. Wypita rano kawa, podana w pięknej filiżance. Kwiatek na balkonie, któremu, mimo braku Twoich zdolności ogrodniczych, udało się zakwitnąć. Uśmiech Twojego dziecka. – Jak pięknie dziś wyglądasz – usłyszane od męża lub przyjaciółki. Piękna pogoda za oknem. Ciekawa książka (ok, realnie – parę stron ciekawej książki) lub chociaż dobry artykuł przeczytane bez pośpiechu kiedy maleństwo śpi, wszak kwadrans przerwy od obowiązków domowych jeszcze nikomu nie wyrządził żadnej krzywdy. Proste, dobre jedzenie. Czy cokolwiek jest na Twojej liście. Często tych rzeczy nawet nie dostrzegamy. A właśnie chodzi o to, żeby dostrzegać. Świetna jest akcja  100 happy days, gdzie przez sto dni utrwalamy właśnie takie szczęśliwe, codzienne chwile. U mnie sprawdziło się też cowieczorne myślenie zamiast o problemach i zadaniach do wykonania (o zadaniach myślę, oczywiście, jak chyba każda znana mi kobieta, a zwłaszcza mama, a zwłaszcza mama z większą ilością dzieci, z tym że myślę… oczywiście zadaniowo) to o minimum trzech rzeczach, za które jestem wdzięczna, które sprawiły że dzień był warty przeżycia. Na początku czasem ciężko mi było takie znaleźć i zajmowało mi to dość dużo czasu. Ale mózg się przestawia, słowo daję! Dziś z marszu znajduję rzeczy które każdego dnia sprawiają, że jestem szczęśliwa. A może działa to też w drugą stronę? Może podświadomie każdy dzień staram się spędzić tak, żeby pod koniec dnia myślenie o tych trzech rzeczach było przysłowiową bułką z masłem? (A swoją drogą, świeżą bułkę z masłem i duży kubek aromatycznego earl grey’a uważam za totalną przyjemność, kompletnie godną myślenia o pod koniec dnia).

4.    Deleguj. Przy niemowlęciu łatwo popaść w rutynę. Ogarnianie nowego dziecka, często-gęsto też innych dzieci, domu, męża i siebie to pociążowy standard. Potrzebny, ale zatracanie się w nim nie pomoże – czasem naprawdę warto pewne rzeczy odpuścić, żeby nie zwariować. Wiadomo – pranie się samo nie wypierze, obiad sam nie ugotuje, a prasowanie nie wyprasuje. A tu jeszcze dziecko trzeba karmić, zabawiać, przewijać. I nie zwariować. Tu prosta rada – deleguj. Ja wiem, że nikt nie zrobi tego tak idealnie jak my, że przecież to my wiemy najlepiej jakie witaminki dziecku i kiedy, organizujemy życie całego domu bo przecież jesteśmy na, jakże wątpliwym, ‘urlopie’ macierzyńskim (facet jakiś musiał wymyślić ten termin, serio). Ale przecież, w większości, mamy mężów/partnerów, a to też ich dziecko. Krzywo zapną pampersa i nie domyją tak dokładnie dwóch fałdek w kąpieli? Trudno. Nie zamartwiaj się tym, że nie jest idealnie, a ciesz się z bliskości ojca z dzieckiem i małej chwili dla siebie, której wcale nie musisz poświęcać na sprzątanie. A przynajmniej nie zawsze.

Jeśli męża/partnera brak mamy jeszcze mamy. Albo teściowe. A jeśli i jedne i drugie daleko – przyjaciół. Prośmy o pomoc, jeśli jej potrzebujemy. To trudna sztuka, ale warto się jej nauczyć. I pomagać zwrotnie w przypadku przypływu czasu i sił. Naprawdę, stadnie żyje się łatwiej.

5.    Odpuść. Nie musimy być perfekcyjne kosztem wiecznego spięcia i niezadowolenia. Kiedy mamy gości a padamy na nos bo ząbkujące dziecko nie spało pół nocy zaserwujmy ciastka ze sklepu i owoce, a nie spinajmy się z pieczeniem trzypiętrowego tortu i urządzaniem mini-przyjęcia urodzinowego. Ludzie przychodzą do Ciebie, do Was – a nie do restauracji. Następnym razem niczym perfekcyjna pani domu możesz dekorować stoły i układać łabędzie z serwetek, jeśli to akurat Cię kręci – a dziecko śpi albo bawi się akurat samo – be my guest. Ale jeśli okoliczności nie sprzyjają – nie dołuj się z tego powodu, bo szkoda życia. Świat też się nie zawali jeśli pozmywanie naczyń zostawimy na rano, bo wieczorem absolutnie opadamy z sił. Pozwólmy sobie czasem opaść z sił. Może bycie super-woman jest fajne w teorii, ale wszystkie kobiety które znam które chcą być perfekcyjne na absolutnie wszystkich polach zawsze przypłacają to ogromnym stresem, często zupełnie niemotywującym a wręcz destrukcyjnym. Nie będziemy lepszą mamą i fajną  żoną dlatego, że mieszkanie lśni a my ugotowałyśmy trzydaniowy obiad. Fajnie, jeśli mamy energię na trzydaniowy obiad i lśniące mieszkanie, ale jeśli nie – to zwyczajnie odpuśćmy. Jutro też jest dzień.

6.    Pozbądź się ‘przydasiów’. Przyznam szczerze że to rada, której zastosowanie przychodzi mi najtrudniej i stosuję ją zrywami. Ale pracuję nad tym, bo wierzę,  że poukładane przedmioty, pozbycie się rzeczy których nie używamy, które nie mają wartości sentymentalnej i które po prostu zalegają, powodują niepotrzebny bałagan i zwyczajnie dodają nam pracy przy sprzątaniu – ułatwią nam życie. Jest to przedsięwzięcie długoterminowe i często czasochłonne, zwłaszcza kiedy ma się dziecko, które co chwila odrywa nas od obowiązków i energia na posprzątanie szafy z którą obudziłyśmy się rano jakoś ulatnia się w miarę karmień, przewijań i dziecięcych zabaw, ale małymi kroczkami wszystko się da. W dobie tablicy, allegro i innych tym podobnych serwisów może jeszcze nam się uda coś na całym tym odgruzowywaniu zarobić (i wydać na jakąś małą przyjemność. Tudzież odłożyć na dom w Portugalii). Z ograniczeniem szpargałów wiąże się niesłychanie dużo zalet, a największą jest dla mnie mniej roboty przy organizacji i sprzątaniu, a więc – znowu – więcej czasu na odpoczynek, ładowanie akumulatorów i rzeczy przyjemne. W ramach inspiracji polecam fajny blog Ani Legenzy Niebałaganka i mój ukochany amerykański iheartorganizing.com.

7.    Akceptuj rzeczy, na które nie masz wpływu. I tak, wiem, że to brzmi jak rada z jakiegoś spotkania AA, ale ręczę że z alkoholem problemu nie mam i ten nie ma tu nic do rzeczy. Przykładowa sytuacja: zaplanowana wczoraj wycieczka do Splitu. Toboły spakowane, Mill w Tuli, my wstajemy wcześniej żeby złapać łódkę. Docieramy na czas, nawet trochę przed, a łódka nie przyjeżdża. Peszek, następna za dwie godziny. Możemy przeklinać i się wkurzać, że szkoda naszego dnia, że jak tak można. Możemy, ale po co. Nie mamy wpływu na sytuację, łódki nie ma i koniec. Jesteśmy na wakacjach. Idziemy do pobliskiej kawiarni, pijemy cappuccino, czytamy wiadomości, wygłupiamy się z Mill i patrzymy na lekko wzburzone morze. Acha, bo słońca też dzisiaj nie ma. Kolejna łódka przypływa, ale my rezygnujemy – kropi, a zapowiada się, że będzie gorzej. Nie mylimy się – po 10 minutach zaczyna się megaulewa i burza. I trwa cały dzień, właściwie do rana, i właściwie bez przerw. I też możemy się wkurzać, że plan był inny, że mieliśmy zwiedzać i cieszyć się urlopowo słońcem – tylko to wkurzenie niczego by nie zmieniło, nie sprawiłoby, że niebo stało by się bezchmurne a my moglibyśmy zrealizować plan. Jest jak jest. Mill marudzi, więc ją tulę, karmię, noszę, choć wolałabym zalec z książką jak Towarzysz Mąż. Ale nie mam opcji, bo dzieckiem trzeba się zająć. Po karmieniu Towarzysz Mąż zmienia mnie i to on zajmuje się marudną córeczką, a ja zaczynam awansem pisać tego posta. Mogłabym się wkurzać, że tak jest beznadziejnie, że dziecko nam marudzi… ale po co. To niczego nie zmieni. Jest jak jest, trzeba działać. W końcu Mill pada zmęczona, Towarzysz Mąż gotuje obiad, ja ogarniam co jest do ogarnięcia i ze śpiącym smacznie dzieckiem udaje nam się zjeść prosty, ale pyszny posiłek, słuchając deszczu bijącego o szyby, i ciesząc się chwilą mimo wszystko. Mill wstaje wyspana i w dobrym humorze, deszcz dalej dudni. My leżymy we trójkę w łóżku, czytamy, gadamy, przytulamy się i próbujemy przewracać (głównie Mill). Nie tak miało dzisiaj być. Ale czy jest źle?

8.    Nie zamartwiaj się. Niby łatwo powiedzieć. Ale zrobić też się da, jeśli popatrzymy na to w odpowiedni sposób.

Mój tato, chyba najbardziej optymistyczna osoba jaką znam, totalny ideał i inspiracja, opowiedział mi taką zasłyszaną kiedyś przypowieść.

 
/zdjęcie stąd/


Ile waży ta szklanka? Zapytał. Rzuciłam potencjalną wagą, a on powiedział, że może, ale to właściwe nieważne, i ta odpowiedź nie jest prawidłowa.

Ano, waga tej szklanki zależy od tego, jak długo ją trzymamy. Na początku jest leciutka, po 10 minutach waży już trochę więcej, po kilku godzinach mamy wrażenie że dźwigamy kilka kilo a po całym dniu – że chyba tonę. I tak samo jest ze zmartwieniami – mówi tato – im dłużej je w sobie trzymasz tym bardziej są przytłaczające i obciążające. Spróbujmy się więc szybko z nimi rozprawiać, a będzie nam łatwiej. Szczęśliwiej. Spokojniej.

I powiem Wam, że odkąd żyję – a czasem próbuję, bo przyzwalam sobie na niedoskonałość i prawo do odczuwania negatywnych emocji, pod warunkiem że nie są one - długoterminowe i destrukcyjne – w taki sposób, rzeczywiście jest łatwiej, szczęśliwiej i spokojniej.
 

I dobrze, po prostu. A Wy, jakie macie sposoby na smutki? A może podzielicie się trzema fajnymi rzeczami, które sprawiły, że Wasz dzień był super?

 

Pozdrawiamy,

Szczęśliwe bardzo z&m

 

 

10 comments:

  1. Gratuluję podejścia:) Ja też staram się we wszystkim doszukiwać pozytywnych rzeczyk, bo wtedy po prostu łatwiej się żyje. A przede wszystkim przyjemniej:) Pozdrawiam i życze udanego urlopu:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki! urlop jest przyjemny, tyko pogodę nam trochę szlag trafił :( No ale wiadomo, nie martwimy się rzeczami na które nie mamy wpływu :)

      Delete
  2. Od 6 lat pracuję w wydawnictwie z książkami o rozwoju osobistym. Przeczytałam (sprawdziłam) ich setki. A w Twoim poście jest cała esencja. Brawo.
    Ludzie, czytać i wierzyć, że tak naprawdę się da!

    Ja dziś dziękuję za chorobowo-deszczowe przymusowe zostanie w domu z córką, które spędziłyśmy całe na łóżku, dzięki czemu Natka na spokojnie pierwszy raz odwyrtnęła się z pleców na brzuch. Dziękuję za tosty na obiad. I dziękuję, że znowu cholera jasna kupiłam sobie tzn. Natce (ofkors) chustę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Magda, Ty chustoholiczko! :))))) Pokaż, pokaż! Chusty są pięęęęękne, ale jako że jak wiesz Mill wzgardziła nam wystarcza jedna jedyna Tula:) Może i dobrze, trochę wydatków mniej :)))) Tosty na obiad rządzą i gratulacje obrotowe dla Natki, ten wyczyn jeszcze przed Mill (choć w drugą stronę już naprawdę daje radę:)

      Komentarz rozwojo-osobisty - wow! Dzięki! Zawstydziłam się! I tak, naprawdę się da :)))

      Buzia!

      Delete
  3. wiesz.. przeczytałam ten tekst dzisiaj koło południa, siedząc w kawiarni, tylko że telefon odmówił mi współpracy i nie skomentowałam. A jest co komentować!
    Primo - też byłam mega-werterem w czasach licealnych. depresja to było moje drugie imię, sama nie wiem czemu, byłam młoda, miałam przyjaciół, i taaaakie nogi, które nie wiedzieć czemu z wiekiem się skróciły (albo poszerzyły, hehe:) w każdym razie nie mam pojęcia czemu tak było, ale dołowanie się zajmowało mi spory kawałek życia.
    Secundo - punkt pierwszy to jakby wypisz wymaluj o mnie! No, poza ciążową nadwagą, która sama jakoś zniknęła, bo Kropka ostatnio je mnie jeszcze więcej i waga nieśmiało pokazuje 53 z hakiem. jupiii! to totalne zadupie, południe polski, i dzieci.. i ten mąż. Hej, czyżbym była dla Ciebie inspiracją? :D:D
    co poza tym? no z tą celebracją życia się zgadzam. jak wiesz wakacje są póki co dla mnie nieosiągalne, i to mój wielki mega dół, z którym walczę trochę bezskutecznie, ale próbuję robić coś dla siebie. dzisiaj po tygodniu bez make upu i z nieumytą głową odstawiłam się elegancko i pod pretekstem zrobienia zakupów pojechałam w świat. w sensie do centrum handlowego.. jakiś nagły impuls skierował me kroki na latte i tort bezowy i tak sama siedziałam, nielegalnie, zamiast robić zakupy,śmiejąc się do telefonu i czytając Twojego posta :)) mąż i dzieci sami w domu jakoś to przeżyli :))) Buziaki dla Was! mądrego masz tatę i w ogóle toooo aj low ju :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Aj aaaaj low ju tuuuuu!!!!!
      Zacznę od nóg - przecież dalej są super, o co Ci chodzi, nie zachowuj się jak nastolatka :)))
      Inspiracją dla mnie jesteś nieustanną, ale akurat przy tym poście niekoniecznie (ej, przecież Twój mąż nie wkurza, nie?:>)
      Centra handlowe bez dzieci i mężów do celebracji też się świetnie nadają, czemu nie? A w ogóle to piątka kawiarniano-czyteliczo, bo o jedzących w Paryżu dzieciakach też tak czytałam:) Buzia Śliczna! x

      Delete
  4. Taka już jestem że wszystko tłumie w sobie, jestem spokojna i troche zamknięta w sobie :P Nie jestem zbyt wylewna i chyba to mnie gubi. Zawsze jak coś mi nie pasuje to nie potrafie powiedziec otwarcie o co mi chodzi tylko się "duszę" :P Chyba pod tym względem trudno będzie mi to "coś" w sobie zmienić :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie zakładaj że będzie trudno tylko próbuj, jeśli naprawdę chcesz... Powiem Ci w sekrecie że ja też bardzo nei lubię konfrontacji i często wolę olać, nawet jeśli mam rację. No ale wolę spokój, niż rację :) Pozdrawiam Cię ciepło i optymizmu życzę!

      Delete
  5. posta przeczytałam zaraz po opublikowaniu ale z tabletu więc nie miałam jak skomentować a dziś weszłam jeszcze raz i jeszcze raz przeczytałam cały tekst. Masz rację kobito! A ten fragment o szklance - naprawdę dobry. Powiedziałam nawet małżonowi ale nie zakumał...no ale on słabo kuma więc się nie dziwię. Dobrze, że masz bloga, jeszcze lepiej że piszesz bo naprawdę lubię tu zaglądać!
    Buźki

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oj, dzięki, pękam z dumy i płonę z zawstydzenia... A małże... no czasem nie kumają, no! :)

      Delete