Monday, 3 February 2014

W32 Nordic walking w ciąży

Zaczęło się niewinnie.

Jak każdy matka-to-be, która nie pracuje, choć jednak pracuje, ale jednak z domu i przed komputerem, siedziałam sobie niewinnie na fejsbuku i sprawdzałam co też się dzieje u moich bliższych i dalszych znajomych: kto w ciąży, kto ślubuje, kto podróżuje, kto wkleja memy, kto obija się w pracy, a kto poza fejsbukiem nie ma życia. Taki tam, standardzik codzienny, Ci co mają fejsbuka to wiedzą o czym mówię a Ci co nie mają to nie wierzę, że istnieją.

Na fejsbuku jedna z moich koleżanek pracowych sprzed lat, B., umieściła taki oto wpis:



[zdjęcie z fejsbukowej strony B., która umieściła je tam bo było na fejsbukowej stronie o nazwie Nordic Walking]

I myślę sobie, z bieganiem trochę kiszka, brzuch już trochę zawadza i ciągnie, pogoda jak ta lala, czemu by nie spróbować. Przeczytałam o dobrodziejstwach nordic walking w ciąży (tu), napisałam do B., B. miała dzisiaj wolne (bo pracuje nieregularnie, a że pracowała cały weekend to wolne jej się należało, nie ma co), pogoda, o czym już wspomniałam, piękna (piętnaście stopni na plusie! Śnieg stopniał! Wiosna moi Państwo, wiosna! 3 lutego!), więc długo nie debatowałyśmy, koleżanka B. na nordic walkingu się zna, ba, nawet dodatkową parę kijków ma, więc zapadła szybka decyzja, że idziemy.

Zebrałyśmy się i poszłyśmy. Ja to super nordic-walkingowa dziewica, nigdy tego nie robiłam, zwykle wyglądało mi to dość nudno i starszo-paniowo i wolałam biegać. I jakież było moje zdziwienie jak okazało się, że to nie jest takie proste na jakie wygląda. To znaczy ok, może jest i proste, jeśli robi się to źle, jak dużo właśnie starszych pań, które sobie chodzą odpychając się kijkami dumnie twierdząc że uprawiają nordic walking. A tu dupa. Ja nawet gdybym chciała była się trochę poobijać pod czujnym okiem B. nie miałam szans. Kijek pod takim a takim kątem, tyłek spięty, ręce tak a tak, tu źle, tu niedobrze, o teraz lepiej, nie odpuszczaj, podkręcamy tempo... Jedynie wciąganie brzucha mi odpuściła.

Po 6 kilometrach czułam się jak po przebiegnięciu co najmniej dziesięciu. Z zadyszką i bólem mięśni chyba wszystkich możliwych. Z naciskiem na ramiona, plecy, i cztery litery. Nogi też, ale mniej, a może tak samo jak przy bieganiu, a wydawało mi się że mniej, bo bolało mnie wszystko inne też. Słońce cudowne, towarzystwo w porzo (mimo całego mnie ustawiania do pionu non-stop), endorfinki śmigają, mięśnie pracują, jest cudnie.

Wciągnęło mnie.

W czwartek lub piątek idziemy znowu. 

Także tym którzy nie znają polecam, alternatywa dla kontuzjowanych i niemogących biegać (jeśli ktoś lubi biegać jasna rzecz) fajna, dobry sport na świeżym powietrzu i ogólnie och i ach. Choć zdecydowanie polecam zabrać ze sobą kogoś, kto się na tym zna. Dla mnie B. była nieoceniona. Ale B. mówi że równie dobry jest YouTube.

Pozdrawiamy dotlenione wiosennie (w lutym!)
z&m




Wybaczcie mój brak makijażu i podwójny podbródek - no bywa, no życie, no! A nie jestem Natalią Siwiec żeby na każdym zdjęciu wyglądać nieskazitelnie, trudno :)

2 comments:

  1. Swietny pomysl!a Twoja osobista chrzestna jest nawet instruktorem tego sportu:)i tez zasuwa,i to po gorkach:) podoba mi sie Twoja aktywnosc w ciazy.az zaluje, ze ja biegalam tylko po terenie pracy:/no coz, kazdego szkoda?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Każdego szkoda, w rzeczy samej :) O tym że moja osobista chrzestna jest instruktorem wiem, tylko jest nim trochę daleko :) Ale może kiedyś się uda... Dziś jest znów tak pięknie że wyciągnę mamę na mały nordic-walkingowy spacer, tak myślę. Mimo tego że mam trochę zakwasy, ale przecież mogę je rozchodzić :)))) A jeśli chodzi o Twoją aktywność w ciąży... Zawsze możesz nadrobić przy kolejnej :p

      Delete