Walentynki. Jak dla mnie święto, którego mogłoby
nie być. Nigdy go jakoś wybitnie nie obchodziłam, a w ostatnich latach w szczególności,
jako że towarzyszowo-mężowe urodziny przypadają piętnastego lutego (tak tak, jutro!)
i jakoś chyba tego świętowania było by zbyt wiele, nie wiem. W każdym razie, ku
zdziwieniu mojej mamy, że mam męża z anglosaskimi walentynkowymi tradycjami i nie
obchodzę – nie obchodzę i już. Towarzysz Mąż też nie.
Jednak doskonale rozumiem ludzi którzy obchodzą i nie hejtuję.
Każdy powód jest dobry, żeby wyznawać sobie uczucia, a jeśli dla kogoś jest to data
w kalendarzu so be it. Lepsze Walentynki
niż nic.
Tym, którzy ciągle szukają inspiracji polecam ten wynalazek TowarzyszaMęża albo ten wynalazek Towarzysza Męża – co prawda podarowane z zupełnie innych
okazji ale myślę że na walentynki nadają się cudnie.
W ramach nieświętowania wyszliśmy dzisiaj na kolację. Nie romantyczną
i nie we dwoje, ale z oboma zestawami rodziców, bo rzadko się zdarza że oba zestawy
rodziców są na miejscu. Tematem przewodnim naszych Walentynek było nasze (to
znaczy moje i Towarzysza Męża) dziecię, na które wszyscy czekają. Wiadomo, pod
koniec ciąży monotematyzm sięga zenitu. Może gdybym czuła się trochę lepiej też
bym się tematem pasjonowała. A tak to głównie mogę stwierdzić, że na dziecię czekam
równie bardzo jak reszta rodzinki. Z innych jednak powodów. Głównie po to, żeby
w końcu przestać rzygać.
A oto co ubrałyśmy, Milly i ja, na nasz masakrycznie wielki już
brzuchol (poważnie, mam wrażenie że od wczoraj powiększył się wielce. W jeden dzień!).
Biżuteria:
- kolczyki Swarovski, z tegorocznej przeceny 147 PLN, dostane
od mamy na urodziny awansem
- korale sprzed stu lat, a jakiegoś straganiku gdzieś w okolicach
Milówki (nomen-omen)
- pierścionek, obrączka, zegarek – standardowe, w każdym
jednym ałtficie te same
Reszta:
- sukienka też z tegorocznych wyprzedaży (nabyta razem z tym dresem), oczywiście w Intimissimi, moim ulubionym sklepie sukienkowym. Kosztowała
99PLN i była tego warta, bo podejrzewam posłuży mi i po ciąży. Zdjęcia oczywiście
zrobione pod takim kątem, że najładniejszej rzeczy, koronkowego elementu, w niej
nie widać. Klasyk mojego modelowania. Nie nadaję się. Każdego szkoda. A sukienkę
w szczegółach możecie zobaczyć w Intimissimi, bo w sieci zdaje się nie istnieć. Spędziłam około godziny próbując ją znaleźć i
kiszka
- buty z Baty, sprzed wieeeelu lat. Oczywiście też z przeceny.
Wyglądają jak nowe bo nie noszę ich zbyt często, bo obcas jednak mają pokaźny. Ale
że na kolacji się jednak bardziej siedzi niż stoi to i obcas pokaźny można założyć.
Koniec pieśni. Teraz w ramach Walentynek idę pooglądać z Towarzyszem
Mężem i teściami Dragon’s Den i poczytać
głupie angielskie magazyny (ale jakąś przyjemność z życia trzeba mieć). Happy Valentines!
z&m
No comments:
Post a Comment