Friday, 7 February 2014

W33 Co jest w mojej torebce?

W ramach dalszego nieeee-chce-miiii-sięęęęęę-nie-mam-siłyyyyy-jest-brzyyyydko-i-pochmuuuurno-i-jestem-zmęczoooona-i-śpiąąąąca marudzenio-pojękiwania leżę dzisiaj do góry brzuchem (w rzeczy samej do góry, brzuchem do dołu mogłoby już być ciężko) i czytam zaległości na moich ulubionych blogach. To znaczy, żeby nie było, to nie blogi mają zaległości, tylko ja je mam, z reguły z okresu kiedy blogów o tematyce okołodziecięcej nie czytałam wcale, bo i po co.

I tym sposobem u mojej ukochanej mamy silesii trafiłam na październikowy post o zawartości jej torebki (do poczytania tutaj). Pamiętam że krążyły i takie filmiki po jutjubie, i na blogach coś niecoś o tym było, wszystko sto lat temu. Stwierdziłam więc, że temat może i stary, ale jak dla mnie jary (póki moja torebka nie jest zagracona rzeczami Mi) i w sumie trochę mi z nią ciężko i może przy okazji przyjrzałabym się temu to tam w niej noszę i zrobiła lekki porządek, bo jak u mamy silesii w mojej torebce nie wygląda, niestety.

Sprawa wyglądała więc tak:



Nieostre zdjęcie z nieciekawą zawartością stanu 'przed'

A tak oto prezentuje się niechlubna zawartość mojej torebki (też 'przed')

  1.  Papiery firmowe, testy, wypracowanka i wszelkie okołonauczycielskie rzeczy które trzeba było jeszcze odnieść do szkoły. Zrobiłam to w czwartek, mamy w sobotę, teczka oczywiście ciągle leży w torebce.
  2. Kalendarz. Do momentu zajścia w ciążę posiadanie kalendarza wydawało mi się zbędnym luksusem, pamiętałam wszystko, a tak tylko traciłabym czas na zapisywanie wszystkiego i jeszcze w dodatku na oglądanie tego, co tam zapisałam. Aż tu przyszła Milly i pamięć absolutna absolutnie wysiadła. Kalendarz mam zapisany po brzegi mnóstwem spraw do załatwienia o których inaczej byłabym była zapomniała, spotkaniami, lekcjami, ćwiczeniami i innymi rzeczami które wcześniej odbywały się w mojej głowie. Zapytana o hit-gadżet ciąży kalendarz niewątpliwie znalazł by się na pierwszym miejscu. 
  3. Folder 'Baby Milly' (więcej o nim tu) - potrzebny był mi na wtorkową wizytę u lekarza. Podkreślam, wtorkową. Mamy sobotę, folder jak leżał w torebce, tak leży. 
  4. Zeszyt. Ze spisem treści. Mam w nim konspekty zajęć, słówka do powtórek dla moich uczniów, notatki ze szkoły rodzenia i wszelkie 'TO DO' listy. Podobnie niezbędny jak kalendarz.
  5. Okulary przeciwsłoneczne, wszak piękną mamy wiosnę tej zimy.
  6. Sześć produktów do ust. W torebce. Sześć. Bez komentarza, bo jest zbędny. Chyba nie muszę wyjaśniać że nie wiem jak to się stało?
  7. Długopisy luzem, których kiedy potrzebuję i tak nie mogę nigdzie znaleźć. Zuzowy klasyk.
  8. Czapka. Bo piękna wiosna tej zimy piękną wiosną tej zimy, ale przecież zawsze się może zrobić zimno, prawda? A tak między Bogiem a prawdą to musiałam ją była kiedyś ściągnąć i włożyć do torebki, ale za Chiny Ludowe nie pamiętam kiedy by to było mogło być.
  9. Kluczyki domowo-samochodowe też mieszkają w torebce. Mimo tego że mam przy wejściu specjalny pojemnik na klucze i ambitny plan żeby po wejściu do domu te klucze tam wrzucać, żeby uniknąć poszukiwania ich w panice przed kolejnym wyjściem z domu. Plan póki co pozostaje w sferze ambitnych a kluczyki gdzie wylądują tam wylądują (z reguły w kieszeni albo torebce albo na stole. W lodówce ich jeszcze nie było, dobra nasza!)
  10. Papierki po cukierkach, którymi mnie futrują u lekarza i na szkole rodzenia. No dobra, może mnie nie futrują, a futruję się sama, no ale jak się mam nie futrować jak one leżą i patrzą i chcą żebym je zjadła? Zwłaszcza że później słucham dużo o dietach kobiet w ciąży i matek karmiących a to stresujące tematy są, a na stresy nic tak nie działa jak coś z czekoladą, a pech chce że cukierki zarówno u lekarza jak i na szkole rodzenia z czekoladą właśnie są. Natomiast torebka zdecydowanie nie jest najlepszym miejscem na papierki po nich, tu się zgodzę.
  11. Banany. Kupione po drodze do księgowej/szkoły/parku/poczty czy innej jeszcze instytucji gdzie coś musiałam załatwić z pewnością. Musiałam też mieć na nie ochotę. Po czym o ochocie zapomniałam (patrz: punkt 2). I tak zostały w tej torebce leżeć, biedaczyska.
  12. Rachunki. Niewątpliwie jeden z bananów. Żaden niepotrzebny,
  13. Portfel-gigant. Na czas ciąży mój ukochany mały czerwony zamieniłam na mój dostany-kiedyś-od-teściowej-na-Gwiazdkę portfel obecny z prostego powodu - mieści kartę ciąży, a kartę ciąży przy sobie jednak zawsze dobrze mieć.
  14. Rękawiczki. Uzasadnienie to samo co z czapką (patrz: punkt 8).
  15. Przejściówka, tak zwana. Jako że mój mały komputero-tablet Windows Surface (taki) został nabyty w Stanach Ju, Es End Ej, nie pasuje jego kabelekowa końcówka do polskiego gniazdka. Komputero-tablet ostatnio wędrował ze mną chyba w okolicach soboty (tak, tej soboty tydzień temu) - i o ile i komputero-tablet i kabelek udało mi się wypakować (ooooł jeee!) o tyle losu tego przejściówka jak widać nie podzieliła. Suprise-suprise.
  16.  Pen drive, czyli moja firma w pigułce. Faktury, rachunki, prezentacje - wszystko i jeszcze więcej. Gadżet niezbędny, ma się rozumieć. Szczęśliwie z gatunku tych, które ani nie ważą, ani nie zajmują miejsca. 
  17. Dezodorant. I znów - nie wiem co tu robi. Mimo tego że do osób nader potliwych nie należę, dezodorantu w ciągu dnia poprawiać nie muszę, jakimś cudem utorował sobie skubaniec drogę do mojej torebki, hmmm. Jako że mam w domu takich samych dezodorantów kilka sztuk (jeden w szafie, jeden w łazience i pewnie jeszcze parę gdzieś po szafkach zaplątanych) nawet nie zauważyłam braku w którymkolwiek ze znanych mi dezodorantowo-przechowujących miejsc. Ciekawa sprawa, Holmes by się przydał. Sherlock.
  18. Ukochane perfumy w wersji dotorebkowej. Zanim znalazły się w mojej torebce znalazły się na mojej świątecznej łiszliście (tu) a później pod choinką. Dzięki, mami!
  19. I kolejny niezbędnik ciężarówki - Rennie. Czasem pomaga, czasem nie. Pozwolenie na doraźne stosowanie od lekarza mam, to noszę w razie czego. Jak mawia mój tata - lepiej nosić niż się prosić. I zdecydowanie lepiej nosić bo a nóż pomoże niż rzygać w obcych publicznych kibelkach, jak mawiam ja, po niestety intensywnych doświadczeniach na sobie.
Ta-dam! Jednym słowem burdel straszny.

Dokonałam zatem pięciominutowych porządków i oto zawartość torebki 'po':


  1. Rennie, bo nigdy nic nie wiadomo.
  2. Zredukowane do dwóch produkty do ust. Plus mocne postanowienie żeby kiedy używam czegoś innego ten torebkowy odłożyć na miejsce do mejkapowej szuflady.
  3. Perfumy, muszą być, póki moje dziecko się nie buntuje.
  4. Okulary przeciwsłoneczne, w ramach bycia optymistką pogodową, też zostawiam.
  5. Zeszyt do wszystkiego, no jak mam go nie brać, jak w nim jest wszystko?
  6. Długopis zamiast się poniewierać w czeluściach torebki ma swoje miejsce w zeszytowym miejscu na długopis. Prawda że sprytne?
  7. Giga-portfel z kartą ciąży, też być musi, nie ma to tamto.
  8. Kalendarz. Z moimi ciążowymi dziurami w mózgu absolutnie niezbędny. Jak czegoś od razu nie zapiszę to pewne bankowo że zapomnę. I jeśli czegoś jakimś cudem nie ma w zeszycie (choć jest tam wszystko) to na sto procent jest w kalendarzu.
  9. Kluczyki powinny być na swoim miejscu przy wejściu, ale ten jeden jedyny raz pozwoliłam im zostać w torebce. Niech mają! 
I tym sposobem zawartość mojej torebki udało mi się zlikwidować o ponad połowę. Lubię to, mój kręgosłup to lubi i mam nadzieję że już tak ładnie, porządnie i poukładanie zostanie.
 
A tak wygląda moja torebka po porządkach:
 


Nie lepiej?
 
Ściskamy z poczuciem dobrze spełnionego torebkowego obowiązku,
z&m

No comments:

Post a Comment