Szczęśliwie teściowie są samowystarczalni i dużo zajmują się sobą, dzięki czemu Toarzysz Mąż może spokojnie pracować a ja spokojnie wisieć z głową nad kibelkiem. Ewidentnie ma córka jadłowstręt a ja muszę się z tym użerać... Cóż, już niedługo!
Ale w przypływach lepszego samopoczucia (mojego) i braku pracy (Towarzysza Męża) staramy się coś tam robić razem i teściów śląsko rozrywać. I w ramach tych rozrywek postanowiliśmy pojechać do Browarów Tyskich, które mnóstwo znajomych nam polecało. Ja byłam tam 10 lat temu (i wszystko wyglądało zupełnie inaczej) kiedy ambitnie robiłam kurs na przewodnika wycieczek (Towarzysz Mąż umarł ze śmiechu na wieść o tym, wszak moja orientacja w terenie jest tak zła, że potrafię się zgubić w drodze z sypialni do łazienki własnego mieszkania, według Towarzysza Męża, rzecz jasna. Chciałabym ostro protestować, ale niestety mogę tylko delikatnie. Drogę z sypialni do łazienki mam obcykaną wszak i trafię nawet z zamkniętymi oczami dzięki Millusinym conocnym pobudkom w wiadomym wszystkim ciężarówkom celu, ale już z kuchnią rzeczywiście mam problem). Towarzysz Mąż był w browarze w Żywcu, ale do Tychów jakoś mu się nie udało dotrzeć do tej pory. Na szczęście, bo jedna rozrywka teściowa więcej.
Primo, dzień przed wycieczką zadzwoniłam do Browaru i zapytałam o przewodnika anglojęzycznego. Bez problemu, mówi przemiła pani, i 'czy może być 10:00?' pyta. 'Jasne' - odpowiadam ja, po czym dzwonię pięć minut później i pytam, czy może być jednak ciut później, wszak przemyślawszy długość naszego porannego zbierania się 10:00 to zdecydowanie za wcześnie. 'Jasne' - odpowiada wciąż przemiła i w ogóle nie zirytowana pani i umawiamy się na 11:00.
Bilet na 2,5godzinną wycieczkę kosztuje - uwaga - 12PLN. W tym przewodnik - człowiek, nie książka - może być i anglojęzyczny, 20 minutowy film 3D z historią browaru, upominek dla zwiedzających i pół litra piwa do degustacji. Mega deal, uważam. Szczęśliwców co się zwią studentami i emerytami cała przyjemność kosztuje złociszy sześć. SZEŚĆ! To taniej niż piwo na Mariackiej.
Do naszej zamówionej wycieczki dołączyło jeszcze dwóch chłopaków. Na oko takich z biletami za sześć złotych. Mamy więc bardzo skromne grono zwiedzającychz panią przewodnik, która wie o czym mówi. Moi teściowie zachwyceni jej angielskim, ja mniej, ale to zboczenia nauczycielskie i się czepiam. Grunt że wie o czym mówi i że teściowie zachwyceni. Towarzyszowi Mężowi też się podoba, no ale jak mu się ma nie podobać, skoro jesteśmy w browarze, a że Towarzysz Mąż jest wielbicielem piwa wiadomo nie od dziś.
Mój wystający brzuch w browarze wygląda dziwnie, ale córcia grzeczna. Pani przewodnik ostrzega, że kiedy pójdziemy zwiedzać linię produkcyjną musimy przejść trzy kilometry i nie ma możliwości odłączenia się od grupy, więc mam się zastanowić czy dam radę. A co mam nie dać!? Chyba wyglądam znacznie gorzej niż funkcjonuję. Przejście trzech kilometrów to naprawdę nie jest jakieś wyzwanie z kosmosu. Czy jest? Nie wiem, dla mnie nie było, ogólnie jestem chodząca, na szczęście.
Wycieczka wszystkim się podoba, oglądamy eksponaty, butelki, nagrody, prezentacje interaktywne i inne cuda wianki. Muzeum naprawdę świetne, na europejskim poziomie, siary nie ma. Idziemy dalej, zwiedzamy kadzie z czasów pierwszej wojny światowej, które ciągle działają, później linię produkcyjną (ulubiona część Towarzysza Męża) a jeszcze później wracamy do informacji, gdzie dostajemy otwieracze do butelek w ramach prezentów i idziemy do browarowego baru, gdzie czeka nas degustacja niepasteryzowanego piwa, też w ramach biletu. To znaczy teściów i Towarzysza Męża czeka, Milly i ja degustację piwa odpuszczamy i pijemy wodę. Wody córka też nie chce pić, więc zwiedzamy też browarowe kibelki. Co zrobić, tego się można spodziewać, i powinnam już w zasadzie być przyzwyczajona.
Tak na marginesie, browarowe kibelki też są niczego sobie.
Ogólne wrażenia towarzystwa bardzo pozytywne, spędziliśmy fajny dzień, dowiedzieliśmy się mnóstwa ciekawostek, o których nie będę pisać, bo łudzę się, że przynajmniej Ci z Was którzy mieszkają na Śląsku poczuli się na tyle zachęceni, żeby taki dzień browarowy sobie urządzić i odkryć ciekawostki osobiście. Polecamy bardzo bardzo!
Piwnie obchodzące się smakiem,
z&m
Na wejściu, gdyby ktoś nie wiedział, gdzie idzie.
Niemcy budowali!
Jeden z budynków na terenie browaru. Urzęduje tam zarząd.
I na koniec selfie aka samojebka w browarowym kibelku. czy Wy widzicie ten brzuch!?!?!?!??!?!
Wiesz co,ja to monotematyczna jestem,ale wygladasz slicznie.jak ty to robisz,ze wiszac tyle nad kibelkiem,dajesz rade?!love you slonce.a brzuszko boskie!
ReplyDeleteAgunia, daję radę bo nie mam wyjścia! Ale sporadyczne dni bez wiszenia się zdarzają i one dają mi nadzieję że to kiedyś minie :)))) Love you too, dzięki za komplementy, a brzuszko pokaźne już mocno, kiedy to się stało ja się pytam!?
Deleteboska samojebka - nie ma co, obie dziewczyny wiedza jak zapozowac :)
ReplyDeletehahah, dzięki, starałyśmy się, mimo braku doświadczenia samojebkowego :)
Delete... poczuli się zachęceni :)
ReplyDeleteNiby różne dusze chwaliły, ale nie znalazłam motywacji. A nuż teraz zadziała ?
Noooo! Polecam bardzo, warto, warto!!!!! :))))
Delete