Sunday 14 September 2014

M6 BLW - czym to się je?

Koniec szóstego miesiąca zbliża się nieubłaganie, więc korzystając z wakacji, powrotu Towarzysza Męża który zdecydowanie odciążył mnie w opiece nad Mill, postanowiłam w końcu zagłębić się w lekturze 'Baby-led Weaning: Helping Your Baby to Love Good Food' autorstwa Gill Rapley i Tracy Murkett. Po namyśle kupiłam wersję na Kindla (4.99GBP).

W tym poście przybliżę (postaram się!) trochę metodę i wyjasnię o co chodzi z tym całym BLW, odniosę się do każdego punktu, po czym zrecenzuję książkę samą w sobie, jak i książkę kucharską tych samych autorek, którą naiwnie kupiłam w Polsce, w wydaniu polskim, sądząc, że będzie dostosowana do polskich realiów kulinarnych (no ale dojdziemy do tego).

BLW - podstawowe zasady

 

Czyli Baby-led Weaning dość fajnie (moim zdaniem) przetłumaczono na polskie Bobas Lubi Wybór. W skrócie :

1) Naczelną zasadą metody BLW jest decyzja dziecka, co do tego kiedy i ile zje. Nie my, rodzice, karmimy dziecko, pilnujemy żeby zjadło tyle ile nam się wydaje za słuszne, chwalimy za ładne jedzenie, kusimy grami w 'samolocik' czy używamy innych podstępów żeby latorośl zjadła to, co chcemy, żeby zjadła. Według BLW to dziecko jest najważniejsze i to ono decyduje - podobnie jak dorosły - czy ma na coś ochotę, czy w ogóle jest głodne i czy w danym momencie ma ochotę jeść.

W myśl BLW to rodzice decydują o porze podania posiłku i o tym co znajdzie się w nim znajdzie (o tym szczegółowiej zaraz), a dziecko decyduje ile - i czy w ogóle - coś zje.

Uważam taki wybór za słuszny, koncepcja mówi do mnie, i tak jak ja nie chcę żeby mnie tuczyć kaszanką, której nie jadam, na siłę, tak nie widzę powodów żeby robić to mojemu dziecku, które dopiero ze smakami się oswajać ma. Chcę, żeby robiła to w swoim czasie, jadła to co jej smakuje, poznawała nie tylko różne smaki ale i konsystencje. A BLW to wszystko umożliwia.

2) Wprowadzanie nowych pokarmów powinno mieć miejsce, zgodnie z zalecaniami WHO, po 6 miesiącu życia dziecka (albo w  jego okolicach, kiedy rodzice widzą że dziecko garnie się do jedzenia i zwyczajnie 'jest gotowe').

O moim podejściu do rozszerzania diety w tym właśnie czasie pisałam już tu, więc po raz kolejny - get in. Mill nie ma jeszcze 6 miesięcy i spróbowała banana, maliny i brokuła. No wzięła sobie z mojego talerza, to niech ma. Widać była gotowa. Ale nie sadzamy jej jeszcze do wszystkich posiłków z nami (patrz: punkty 3 i 5).

3) I tu, coś, co powoduje że BLW jest totalnie inne od dotychczasowego podejścia do rozszerzania diety - zero papek. Według autorek książki konieczność podawania przetartych pokarmów miała miejsce, kiedy dietę rozszerzano po czwartym, a często nawet i po trzecim (!!!) miesiącu - wtedy rzeczywiście dziecko nie ma umiejętności żucia i jego układ pokarmowy nie jest przystosowany do trawienia kawałków. Jeśli jednak zastosujemy się do punktu 2 - czyli rozszerzymy dietę po szóstym miesiącu - dziecko, które jest na to gotowe świetnie poradzi sobie z miękkimi kawałkami warzyw, owoców, mięsa czy chleba i nie ma potrzeby podawania papek. Kawałki powinny być na tyle długie żeby dziecko trzymające owy kawałek w ręce miało jeszcze wystający kawałek żeby mogło go zjeść. I musi też być na tyle miękki, żeby nawet bezzębny delikwent był w stanie sobie poradzić - fair enough.

Tutaj nie planuję ortodoksji - w końcu jemy całą rodziną zupy w sezonie jesienno-zimowym, i nie widzę powodów żeby z nich rezygnować tylko dlatego, że nie da się ich zjeść palcami. Spróbować Mill na pewno spróbuje, jeśli będzie odwracać główkę i dawać nam znać że nie chce - to nie. A jeśli zje ze smakiem to na zdrowie.

4) Wartości odżywcze - Gill Rapley i Tracy Murkett twierdzą, że do ukończenia pierwszego roku życia wszelkie wartości odżywcze czerpane są i tak z mleka mamy lub MM i to właśnie mleko powinno być w tym czasie podstawą diety. Wszelkie nowe pokarmy są uzupełnieniem diety i absolutnie nie ma konieczności żeby się stresować, że dziecko zjadło za dużo/za mało danej rzeczy. Podobno badania dowodzą, że jeśli tylko dać dzieciom odpowiedni wybór - odżywiają się one w sposób niezwykle zbilansowany i dostarczają sobie wszystkiego, czego ich małe organizmy potrzebują. W dodatku unikają rzeczy, na które są uczulone. I nie ma jednej słusznej diety, nie ma odmierzania gramów/mililitrów, 'latania' za dzieckiem i wciskania jedzenia na siłę - nasza rola ogranicza się do dostarczenia odpowiedniego wyboru. Będzie dziecko chciało zjeść - to zje - nie będzie chciało - to nie. Nie ma się czym martwić pod warunkiem że wciąż karmimy mlekiem (czy to matki czy modyfikowanym) na żądanie.

Jako że wciąż karmię piersią (i mówiąc szczerze końca nie widać) BLW wydaje mi się bardzo naturalną kontynuacją tego procesu (zresztą w książce też jest o tym, że dzieci karmione piersią na żądanie same decydują kiedy i ile jedzą - więc po co nagle odwracać role i wmuszać w nie tyle ile mówią tabelki - a sami wiemy jak to jest ze statystykami - jak mamy jedną rękę poparzoną a drugą odmrożoną to statystycznie wszystko jest w porządku), ale i dzieci karmione MM mogą się zaprzyjaźnić z BLW, choć podobno ze względu na ten sam smak mieszanki, który w przeciwieństwie do mleka matki nigdy nie ulega zmianie, przyzwyczajanie się do nowych smaków może im zająć trochę dłużej. Kiedy Mill ogarnie siedzenie lepiej (patrz punkt 5) będzie z nami siadać do wszystkich posiłków, póki co sadzam ją na kolanach raz dziennie, a po ukończeniu 6 miesiąca planuję dwa razy. Zainteresowanie jedzeniem póki co jest zmienne, raz chętnie coś z talerza weźmie innym razem bardziej interesuje ją talerz a jeszcze innym patrzy na świat i kontempluje kompletnie ignorując fakt, że jej rodzice szamają obiad. W porządku, ma czas. Mleko tuczy ją na tyle, że przyrostami masy kompletnie nie muszę się martwić (z wagi urodzeniowej 2730 doszła w 5,5 miesiąca do 7560, więc, że też zacytuję naszą pediatrę - 'głodna nie jest'). Luz.

5)  Żeby rozpocząć przygodę z BLW dziecko powinno mieć umiejętność stabilnego siedzenia. Bardzo logiczne. Ja też nie jem na leżąco - zresztą niebezpieczne jest to jak szlag - ani nawet na półleżąco (czasy pożerania chipsów półleżąc przed telewizorem mam dawno za sobą).

Tak więc, wobec powyższego, nie spinam się. Mill siedzi chętnie i stabilnie na naszych kolanach i tak też ją sadzamy przy stole póki co. Krzesełko do karmienia już mamy (niedługo o nowych dziecięcych gadżetach w naszym domu, stay tuned), ale ono też wymaga od dziecka umiejętności samodzielnego siedzenia. Jako że Mill nie siedzi samodzielnie, a jej kręgosłup leży mi na sercu, krzesełko na razie stoi w rogu pokoju i cieszy oko, a wszelkie jedzeniowe próby odbywają się właśnie kiedy siedzi na kolanach naszych.

6) Jedzenie to zabawa - na początku mało jedzenia będzie trafiać do buzi. A nawet jeśli tam trafi to może natychmiast zostać wyplute. Poza tym jedzenie ląduje wszędzie - na dziecku, na stole/krzesełku do karmienia, na mamie/tacie, na przeciwległej ścianie i w wielu innych miejscach w których byśmy się tego nie spodziewali. Jednym słowem - początkowo BLW wiąże się z gigabałaganem (ale podobno to etap bardzo przejściowy i dzieci dość szybko uczą się jeść ładnie). Jak się na to przygotować? Sprawdzają się ceraty, folie do ochrony podłogi (plus bonus - jak dziecku coś spadnie na podłogę z folii można podnieść i podać z powrotem), śliniaki, ale w ograniczonym zakresie, krótkie rękawki bardziej niż długie, kubraczki do ochrony odzieży (w Ikei na przykład dostępny jest taki), jedzenie nago (choć to raczej w sezonie letnim), mienie zawsze ciuchów na zmianę dla siebie i dziecka (przy ulewającym dziecku żadna nowość). Dobrze zainwestować w szare mydło do dopierania rzeczy niedopieralnych, ale to samo ma miejsce przy papkach. W każdym razie - mamy się nie martwić bałaganem - bo on się skończy - i nie przejmować tym ile zjada bądź nie zjada dziecko. Początkowo nie kuma ono wszak że z jedzenia brzuszek robi się pełny, więc na głodnego też go nie karmmy nowymi pokarmami, bo skończy się źle (marudnym i wciąż głodnym dzieckiem) - a raczej po posiłku mlecznym (patrz punkt 4).

Dotychczasowe jedzenie które zainteresowało córeczkę (brokuł, malina i banan) i w bardzo małej części znalazło się w buzi (największy sukces z bananem, znalazłam banan w kupie, woo-hoo, i tak, poważnie się tym jaram), a w większej wszędzie indziej, więc pogłoski o bałaganie nie są przesadzone. Cóż, po prostu trzeba ten etap przejść i zaprzyjaźnić się ze ścierką. Trudno.

7) Obawy jakie ma większość rodziców - w tym ja i - w jeszcze większym stopniu - Towarzysz Mąż i - w największym możliwym chyba stopniu - moja babcia i Matka Polka - co z zakrztuszeniem?!

Autorki książki piszą, żeby nie mylić odruchu wymiotnego (gauging) z zakrztuszeniem (choking). ten pierwszy z pewnością się pojawi i dzięki niemu dzieciaki wykminią jak należy prawidłowo wkładać pokarm do ust, żeby tego odruchu uniknąć (czytaj: nie za głęboko). Wszelkie możliwe zakrztuszenia, pod warunkiem zachowania prawidłowej postawy (stabilnego siedzenia) dziecko jest w stanie opanować samo i rodzice wbrew instynktowi powinni dać dziecku chwilę na uporanie się z takim problemem.

Hmmm... Mówiąc szczerze tu mam największe obawy. Mimo tego że o żadnym poważnym zakrztuszeniu i ewentualnych następstwach problemowych z nim związanych nie znalazłam wzmianki w żadnych dostępnych źródłach, to BLW jest stosunkowo nowe i może po prostu jeszcze się tak nie zdarzyło... W ramach dmuchania na zimne wydrukowane instrukcje co robić w przypadku zakrztuszenia wiszą na lodówce i mam nadzieję że nigdy się nie przydadzą. Nie mniej jednak strzeżonego...  

8) Co jeść? Ano, według publikacji, wszystko. Pod warunkiem że zdrowe i nieprzetworzone, najlepiej domowe. I  nie ma tu ortodoksji - mówią, że jeśli przez większość czasu będziemy stosować zdrową dietę jeśli dziecko dostanie jakieś domowe ciasto (tak jak cała rodzina) w niedzielę po obiedzie to nic się nie stanie (wydaje mi się to bardzo zdroworozsądkowe. No bo jak, bez ciasta?). Należy dziecku dać wybór - co po raz kolejny podkreślam - i serwować węglowodany, białka i tłuszcze. Parę rzeczy o których powinniśmy pamiętać:

a) nie używamy soli. Możemy dosolić swoją porcję, jeśli absolutnie musimy, kiedy jest już na talerzu (ale musimy pamiętać że dzieci uczą się przez obserwację i w pewnym momencie będą chciały robić tak jak rodzice, czyli też dosalać.
b) zdarza się, że przez pewien czas dzieci jedzą potrawy z jednej grupy częściej niż z innych (na przykład węglowodany podczas faz intensywnego wzrostu). To całkowicie normalne i nie należy w to ingerować.
c) niemowlaki potrzebują więcej tłuszczu niż dorośli, dlatego jeśli my jesteśmy na diecie niskotłuszczowej do porcji dziecka dołóżmy trochę więcej masła do marchewki czy oliwy do sałatki.
d) dzieci mają zachcianki, i przez pewien czas mogą chcieć jeść same jajka czy pomidory. Bywa i przechodzi, pod warunkiem, że mimo wszystko w każdym posiłku oferujemy wybór.
f) dzieci nie mają 'ulubionych' i 'znienawidzonych' potraw. Nie zniechęcajmy się od razu jeśli dwa razy z rzędu dziecko odmówi spożycia brukselki. Może akurat nie ma ochoty, albo jeszcze do tego nie przyszedł/przyszła. Nie twierdźmy że dziecko coś lubi bądź nie, ale dajmy szansę się zaznajomić parę razy. Nie komentujmy i nie ograniczajmy wyboru. Alergenów dzieci nie zjadają intuicyjnie podobno, a reszta - zależy od dnia/nastroju/humoru/wyboru. Cierpliwości!
g) Nie dawajmy za dużo na raz - wtedy oszołomione dziecko może nie spróbować niczego. Kiedy cała zawartość jednego produktu zniknie z tacki możemy dokroić lub dołożyć, jeśli nie zniknie - zaakceptujmy fakt, że po prostu tego nie je (w danej chwili). Koniec.
h) Bierzmy pod uwagę fakt nieposiadania zębów/posiadania małej ilości zębów przez dziecko. Możemy mu przeżuć kawałek mięsa, tak jak robiono w dawnych czasach (wtedy dostanie więcej białka) albo nie przeżuwać (a wtedy dziecko wyssie soki i dostanie więcej żelaza). Wybór należy do nas.
i) Dzieci nie muszą jeść potraw mdłych i niedoprawionych. Co więcej - często dużo dzieci lubi potrawy ostre, a nawet zaskakująco ostre (historia z curry za ostrym dla mamy a dla dziecka ok przytoczona w książce zdaje się potwierdzać tą teorię).
j) Z czasem możemy wprowadzić też dipy - hummus, jogurty i inne lejące konsystencje. Maluch będzie w nich maczał palce i oblizywał, albo do zamaczania może używać też kawałków chleba czy warzyw/owoców pokrojonych w słupki.
k) Nie ma jednej szkoły co podawać i kiedy. To samo, co jedzą wszyscy domownicy. Dziecko wybierze to, czego jego organizm potrzebuje. W restauracji to samo - nie ma potrzeby zamawiać jedzenia 'dla dzieci' (nie oszukujmy się - kid's menu to z reguły frytki, smażone w głębokim tłuszczu panierowane niewiadomego pochodzenia nuggetsy z kurczaka i tym podobne koszmarki), kiedy zwyczajnie można podzielić się swoją porcją (patrz: l)
l) BLW to doskonały pretekst żeby zrewidować dietę całej rodziny. Nie spotkałam jeszcze nikogo komu by to nie wyszło na zdrowie. Jedzmy tak, jak chcielibyśmy, żeby jadły nasze dzieci. Proste.

Proste w teorii. No bo co z moją czekoladą? I ciastem? Ano, zostawię je na drzemki Milly, przeżyję. Reszta posiłków naszych jest zdrowa i zbilansowana, więc jak najbardziej się nada. A że warzywa może trochę mniej al dente? Też do przeżycia. Ogólnie BLW jest fajnym motywatorem i okazją do zrewidowania naszej diety. I odpada wtedy koszt słoiczków. I stresowania się tym, że my się nagotowałyśmy i naszykowałyśmy jedzenia dla dzieciątka, a ono foch i tego jeść nie będzie. W przypadku BLW nie szkodzi, zjemy my, więc w porządku. Aspekt ekonomiczno-praktyczno-zdrowotny - odhaczony.

Zalety (i wada)


Plusów z BLW płynie wiele - dziecko samo decyduje kiedy jest gotowe na jedzenie (podobnie jak z umiejętnością obracania się/siedzenia/chodzenia) i samo decyduje co je (pod warunkiem że ma wybór pomiędzy zdrowymi, nieprzetworzonymi produktami).

Nie stresujemy się że dziecko je mało (bo nie do końca wiemy ile, podobnie jak przy karmieniu piersią), że nie chce nic jeść (bo jeśli ma wybór to zawsze cośtam zje). Respektujemy prawo tego małego człowieczka do odmowy jedzenia, nie uciekamy się do sposobów wmuszenia w niego 'byle więcej', wszak pulchne dzieci niekoniecznie teraz są postrzegane jako kwintesencja dobrobytu (i mówię to jako mama pulchnego dziecka - cieszę się że ma apatyt i że je, ale gdyby jadła trochę mniej i była trochę mniej pulchna to świat też by się nie walił, bynajmniej).

Dzieci których rodzice stosowali BLW szczycą się różnorodnością smaków znanych i lubianych przez ich dzieci, luzem w jedzeniu poza domem i samoobsługowością niemowlęcia.

Zalety do mnie trafiają i wada, w postaci początkowego bałaganu, wydaje się wobec zalet do przejścia. Mówi to do mnie. I spróbuję.

Ale nie mówię nie zupom czy jaglankom podawanym łyżeczką. Jak jakiś przecier się trafi nie mówię że Mill go nie dostanie never ever bo nie, bo BLW nie pozwala. Zobaczymy, jak wyjdzie w praktyce. Przygotowania pomału trwają, jak widzicie, ale wszystko na spokojnie, nie na siłę, nie z pośpiechem. Jak będzie gotowa to zje.

Poza tym - ja kompletnie nie dyskredytuję mam które rozszerzają dietę w innych okolicznościach i innym czasie. Przez całą długość tego ultradługiego posta piszę o wyborze - dla mnie ważne jest, żeby moje dziecko ten wybór miało, ale respektuję też wybory innych mam. Mój wybór to BLW - ale nie oceniam innych wyborów. Jeśli myślicie że słoiki po czwartym miesiącu będą najlepszym wyjściem dla Waszego dziecka - to Wasz wybór i Wasze dziecko i mnie absolutnie nic do tego.

A książki? 

 

Metoda do mnie przemawia, a książki? Książki obie, czyli podstawowa 'Baby-led Weaning' aka 'Bobas lubi wybór' i dodatkowa książka kucharska, są, moim zdaniem, dość słabe.

A jakie mam do nich ale?

1) Nie lubię być traktowana jak idiotka. A książka o BLW traktuje czytelnika jak idiotę co kilka stron powtarzając dokładnie to samo. Serio, zapamiętam po jednym razie, góra dwóch. O tym, że dziecko musi siedzieć nie muszę czytać średnio co trzy strony. Podobnie jak o wszystkich innych zasadach. Masło maślane to mało powiedziane. Tudzież: jak opublikować materiał na artykuł w postaci książki (czytaj: rozwlec go do granic niemożliwości) i zbijać więcej kasy? Wszystko co jest w książce kucharskiej we wstępie zupełnie nam wystarczy do szczęścia, publikację 'główną' uważam za totalnie przegadaną i zbędną.

2) Książka kucharska - jak pisałam we wstępie - naiwnie sądziłam że polskie wydanie będzie dostosowane do polskich realiów. A tu psińco. Przepisy na tradycyjne dania kuchni brytyjskiej (ku radości Towarzysza Męża) typu Bubble and Squeak czy Shepard's Pie zwany plackiem pasterskim. Dużo podstawowych w Wielkiej Brytanii składników, które w Polsce są często składnikami z kosmosu, kilka literówek (wygląda na tłumaczenie w pośpiechu) i perełki w stylu potrzebujesz 25-25gr ziemniaków (str. 163). Każdy kto w kuchni czuje się komfortowo z książki i tak skorzysta - jako inspiracji, ale na odwzorowywanie przepisów kropka w kropkę bym nie liczyła. Nooo... Chyba że pałamy miłością absolutną do kuchni brytyjskiej.

Uffff... Chyba koniec. Najwytrwalszym z wytrwałych gratuluję dobrnięcia do końca tego posta! I zapraszam do podzielania się historiami o Waszym rozszerzaniu diety.

Buziaki!
z&m


Brokuł + malina: mode on

21 comments:

  1. My zaczęłyśmy z BLW po 6 m, szło pięknie, BLW fajne ! Fajny poradnik napisałaś, wiele osób nawet nie wie o BLW , im więcej się dowie tym lepiej ! :))

    ReplyDelete
    Replies
    1. :) Dzięki! A jakieś przygody z odgryzaniem za dużych kawałków/duszeniem/dławieniem/odruchem wymiotnym? Bo powiem Ci, mimo całego zaufania do tej metody, trochę mi to spędza sen z powiek...

      Delete
  2. Przeczytałam i to na telefonie. Fajnie to napisałaś, zgadzam się w 100% i co do książek też, bo już je mam. Rozgrzeszam jednak autorów bo to książka dla mas, a masom trzeba powtarzać częściej. Jestem na fb e grupie o BLW i tam wciąż ktoś pyta czy może zacząć w 5, a nawet jedna twierdziła, że siedzi jej 4,5 mies. syn i chce zacząć

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oh well, każde dziecko jest inne. Mill póki co nie je prawie nic i ja jeszcze nie czuję że zaczęłam. Od października zacznę, no! :)

      Delete
  3. Sorry za styl i literówki, ale wł karmię i usypiam😊

    ReplyDelete
  4. Popieram! Ja również nie jestem zwolenniczką "wszystko na jedną kartę". Ignaś chętnie je z łyżeczki, więc dlaczego miałabym mu to kompletnie odbierać? A książki, no cóż, w szale wyprowadzki doszłam dopiero do połowy "BLW" i mam podobne wrażenie, że już nasty raz czytam o tym samym. Całość można by zawrzeć we kilkunastu stronach, ale jak się chce bardzo rozkładać na części pierwsze... Kucharskiej jeszcze nie zaczęłam, ale martwi mnie, że przepisy nie są dostosowane do Polskich realiów :/

    ReplyDelete
    Replies
    1. No niestety, książki takie sobie, ale metoda całkiem ok :)

      Delete
  5. Oj my ostatnio mieliśmy przypadek z krztuszeniem/duszeniem (nie wiem, jak to nazwać) mały odgryzł za duży kawał ciasteczka Hippa. Myślałam już o najgorszym. Na szczęście w miarę zimna krew i filmik o pierwszej pomocy, który miałam w pamięci nas uratował. Ale chyba już do końca życia będę miała przed oczami, strach i bezsilność w oczach mojego dziecka. Póki co boję się tego BLW. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby dojść do siebie po tamtym zdarzeniu i bardziej się z tym wszystkim zapoznać. Na razie jemy papki o trochę "grubszej" konsystencji.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ciasteczko Hipp to złooooo! Dobrze że wszystko dobrze się skończyło! Ja się obawiam trochę tego ksztuszenia/duszenia właśnie, ale zobaczymy na ile kiedy zabiorę się za rozszerzanie diety porządnie (wszak Mill nie ma jeszcze 6 miesięcy więc się jeszcze nie zabrałam :) )

      Delete
  6. BLW zasadniczo mi się podoba, w teorii.. cała wizja szacunku, empatii do małego człowieka itd, to takie sensowne, eleganckie - noo - takie idące z duchem czasów, czy ktokolwiek nie zgodzi się z takimi stwierdzeniami? Nie wiem tylko czemu ma służyć w BLW ten pierwszy etap wprowadzania samodzielnego jedzenia- mówimy przecież o totalnym maluchu - ok 7 miesiąca! Jeśli ma na celu ODKRYWANIE przez dziecko smaków, kolorów i tekstur, to okej. Ale myślę, że.. równie dobrze można taki etap pominąć..w sumie duże poświęcenie ze strony rodziców, a zbyt wiele się przykłada wagi do tego etapu 'rozwałki' - tak jakby w magiczny sposób gwarantował on nam,że nasze dziecko zamieni się w smakosza i kulturalnego człowieka przy stole. Nie sądzę, że dziecko, które zacznie ciapkać zupką lub bawić się brokułem o 2-3 miesiące później coś straciło w tej nauce, może się mylę, ale obserwuję mojego synka, który wprawdzie nie jest miszczem ładnego jedzenia i mimo 2 lat z hakiem chętnie pobawi się dżemem lub kotletem, ale zasadniczo.. z jedzeniem jakoś nigdy nie mieliśmy problemów, je chętnie wszystko to co my - różnorodnie i od baardzo dawna samodzielnie. Może się mylę, może po BLW zjadałby teraz jeszcze więcej i jeszcze ładniej i tacka byłaby czystsza..kto to wie?

    Gdy był mały dostawał papki. Jadł z ciekawością, otwierajac buzię szeroko, te pierwsze marchewki - te ze zdumienia otwarte oczy, że coś może być TAK DOBRE! zresztą jego siostra robi tak samo.. miałam mieszane uczucia, gdy dziadkowie bawili się w samolociki i inne takie. Dawałam dziecku tyle ile chciało - nie robiłam afery z jedzenia, jak się teraz okazuje - całkiem słusznie (uff!), rozszerzaliśmy dietę stopniowo, dość szybko zaczęliśmy gotować podobne rzeczy dla dziecka do naszych posiłków. Zwykle jakaś część posiłku dziecka była zmielona (mięsko), ale zasadniczo z czasem nasze dania robiły się coraz bardziej zbliżone. Dziecko uczy się przez obserwację: to prawda! Nasz maluch zjada wszystko - i owoce i warzywa i mięsko, ryby.. czasem czegoś nie chce, czasem marudzi, ale zwykle chętnie siada do stołu i potrafi z nami siedzieć przy stole całkiem długo. Zanim skończył roczek już spożywał wiele posiłków samodzielnie. Pozwoliliśmy mu.. bo się domagał i to bardzo stanowczo (pewnie gdzies czytał o BLW, tylko nie potrafił nam przekazać tej wiedzy;). Często była rozwałka pod krzesełkiem, to prawda.Ale nauka ta była bardziej świadoma, niż u młodszego dziecka - wiedział, że ma do czynienia z jedzeniem, a nie z zabawą (chociaż etapu zabawy i tak nie da się uniknąć, wiadomo). Z Kropką chcemy zrobić podobnie. Póki co dajemy jej papki i kaszki. I to my trzymamy łyżeczkę. Gdy zacznie jeść stałe pokarmy zostawimy jej talerz z jedzeniem i niech działa. Jesteśmy zbyt leniwi, by ślęczeć przy dziecku z widelcem, zamiast samodzielnie zjeść ciepły posiłek. Prawdopodobnie dlatego Młody tak szybko nauczył się jeść, bez żadnych metod, i już zanim skończył roczek nie wymagał asysty przy posiłku (chyba że przy zupie:). Tak to nam wyszło w ramach accidental parenting, akurat tym razem całkiem nieźle. Więc jeśli ktoś się trochę boi BLW to myślę, że można je trochę zmodyfikować, dociąć na miarę własnych potrzeb i też się da :))) sorry za przydługawy komentarz - bardziej jak post gościnny :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. fajne zdroworozsądkowe podejście!

      Delete
    2. Też tak myślę! I fajny post gościnny, zapraszam, anytime! :)
      PS. Też myślę nad tym czy jednak nie uraczyć dziecka niektórymi produktami w formie przemielonej póki takie małe - bo fakt, to maluch totalny! Cóż, mam jeszcze dwa tygodnie, żeby przemyśleć sprawę :)

      Delete
  7. Super opisane :-) ale moja Jula zaczęła jeść papki po 4 misiacu, teraz próbujemy jeść obiadki już nie tak bardzo zmielone :P :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję, starałam się! I jak Wam idzie?

      Delete
  8. Byłam dzisiaj w księgarni i widziałam właśnie BLW. Myślę - kupować? Wchodzę na bloga, a tam... meeega post o BLW. Nie kupiłam i słusznie, bo streszczasz wszystko! Dzięki :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie ma za co! Dobrze że nie kupiłaś, książki takie-se! :)

      Delete
  9. O, o, o!!! Dziękuję za to, że miałaś tę książkę w oryginale i sama przetłumaczyłaś to o odruchu wymiotnym i krztuszeniu. W polskiej wersji jest rozróżnienie na krztuszenie (lajt) i dławienie (hard) - ale jakoś mi to nie leżało, jakoś na siłę i sztucznie rozgraniczone. A Ty piszesz, że to po prostu o odruch wymiotny chodzi (naturalne) i krztuszenie (potencjalnie niebezpieczne). To dla mnie ważne, niebawem szczegóły.
    :*

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ooooo.... To czekam na szczegóły! Widzisz, złego tłumacza do książki wzięli, no! Przecież ja bym im to machnęła gdyby się do mnie byli zgłosili :p

      Delete
  10. Dzięki za post, bo książkę mam, ale jeszcze nie znalazłam czasu, aby do niej sięgnąć;) Też byłam mocno natchniona BLW i w ciąży i w okresie wczesnego niemowlęctwa M.:) I zasadniczo u nas jest tak 50/50. Owoce, gotowane warzywa i przegryzki typu biszkopty dla niemowląt wszamia sama i całkiem dobrze to idzie. Ale jakoś nie mogę odpuścić mentalnie głównego obiadkowego posiłku w postaci nie do końca zmiksowanej papki (warzywa+mięso/ryba/żółtko). Przyrosty wagi-mimo dobrego apetyty-mamy takie jakie mamy (wg mnie szału nie ma) i mam tam jakiś komfort w głowie, gdy widzę, że cała miska została skonsumowana. Tym bardziej, że po 6 miesiącu zmagazynowana w mleku matki ilość żelaza spada i tak ważne jest, aby uzupełnić ją stałymi mięsnymi posiłkami.Btw. całe życie wszyscy mi mówili, że jestem chuda i powinnam więcej jeść i właśnie pisząc teko komenta zastanawiam się czy nie powielam tego schematu :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hehehehheeh, ale jesteś tak ładnie chuda, i Matylda też, więc schemat chyba działa! Ja, tak jak pisałam, nie jestem ortodoksem, i nie że tylko BLW i nic innego - jem zupę to i zupę Mill dostanie, co ma nie dostać :) I mentalną blokadę kawałkową też mam, w końcu ona jest jeszcze taaaaaka malutka, ale mam nadzieję że ją przezwyciężę, zwłaszcza że TM w końcu się dał przekonać i teraz sam BLW rozpowszechnia :)

      Delete