Moje samopoczucie dzisiaj może być określone jedym krótkim (szkoda że angielskim) słówkiem: broody.
Polski ekwiwalent nie istnieje, a szkoda, bo słówko nader piękne, a znaczy tyle co 'marzący o dziecku' - wedle słownika, to to znaczy, znaczy się. Ale wiemy wszyscy o co chodzi więc do rzeczy.
Odwiedziła mnie dzisiaj pewna cudowna dawno niewidziana znajoma. Z siedmioipółmiesięcznym Stasiem. A. wyglądała bosko. To znaczy ona zawsze wyglądała bosko, ale dzisiaj wyglądała jeszcze bardziej bosko niż zwykle. Niż zwykle przed ciążą w sensie, bo od ciąży się nie widziałyśmy. Więc mit pierwszy, o wyglądających jak zombie młodych mamach z podkrążonymi oczami i z zerową energią został obalony na wejściu. I tak jestem w szoku że zauważyłam jak bosko A. wygląda, bo ciężko mi było oderwać oczy od Stasia.
Stasiu wybitnym przystojniakiem jest, umówmy się. Ale jest też wybitnie bezproblemowym dzieckiem. A. wniosła Stasia w foteliku, pościągała całe zimowe czapkowo-szalikowo-kurtkowe oprzyrządowaniem, wyjęła z torby trzy (słownie i dosłownie: TRZY) zabawki wielkości nie większej niż moja pięść i położyła cały majdan (a poprzez majdan rozumiem Stasia i jego trzy zabawki) na mojej, rozłożonej specjalnie dla nich, kanapie. Nawet o kocyk się postarałam, niech ma Stasio mięciutko, ale jego jakoś wybitnie chyba to nie obeszło, myślę że byłby szczęśliwy w każdych warunkach.
Z A. zdążyłyśmy pogadać przez dwie godziny, wypić kawę, wypić herbatę, zjeść pączki (kiedy jak nie w ciąży!), zjeść kabanosy i kanapki (dobre drugie śniadanie nie jest złe), a samowystarczalny Stasio zajmował się sobą. Od czasu do czasu podpełzło dziecię do mnie lub do A., śmiejąc się, robiąc minki i słodko, acz zupełnie niezajmująco kwiląc. Marudzenie trwało minuty pół, kiedy chciał jeść. Po ekspresowym skorzystaniu z cyca Staś wrócił do swoich zabawek i bycia dzieciem absolutnie samowystarczalnym.
Chyba nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojego zachwytu. Tryb broody włączony absolutnie. Stwierdziłam że marzę o cudownym, grzecznym i umiejącym zająć się sobą dzidziusiu, który tylko się śmieje i bawi. Oj, jaka ja się poczułam gotowa żeby być w ciąży.... Muszę o tym powiedzieć Towarzyszowi Mężowi - myślę - może on też... Po czym zdałam sobie sprawę że przecież już jestem w ciąży. Że za 15 tygodni plus minus Mi będzie z nami. Że pomarańczowo kocowa kanapa i najpiękniejsze minki na świecie to wcale nie taka odległa przyszłość. Że damy radę, że będzie nawet nie jakoś, ale będzie cudownie. Że ja to jednak mam szczęście, mimo cholernej zgagi (tak, tak, ciągle nie byłam w aptece po to całe Manti), coraz większej ilości kilogramów, spuchniętych nóg (to nowość - od kiedy skarpetki zostawiają TAKIE ślady ja się pytam?!) i skurczach B-H (już pamiętam ich nazwę, ale co się będę wymądrzać) - to wszystko jest po coś.
Bardzo fajnie było choć na tą chwilę zobaczyć się z A. i zobaczyć, jak to jest mieć dzidziusia w domu.
Dzidziusie pachną pięknie.
Jestem zakochana.
Czekam na Ciebie, córeczko...
Tylko teraz masz być co najmniej taka grzeczna jak Staś! Bo nie chcę robić erraty o podkrążonych oczach i jednak wyglądaniu beznadziejnie kiedy ma się niemowlę w domu. Jasne?
Mowilam Ci ze pachna zniewalajaco.a najlepsze są ich stópki. .....
ReplyDeleteNie wiem co jest najlepsze, chyba wszystko! :)
Delete