Planujemy się zwlec z łóżka w celu zrobienia wciąż ulubionego trunku w postaci przegotowanej wody z miodem i cytryną (swoją drogą ciekawe czy moi trzej ciążowi ulubieńcy: wymieniona przed chwilą woda z miodem i cytryną, drożdżówki i michałki kokosowe, się mi kiedyś znudzą) i zamiast jak zwykle zgrabnie (na tyle na ile zgrabnie jest możliwe przy 96-cio centymetrowym brzuchu rzecz jasna) wstać jak co dzień z łóżka wydaję tylko z siebie okrzyk: AUA!
Mianowicie: moje plecy.
Szczerze mówiąc i tak jestem w szoku ze tyle udało mi się wytrzymać prawie zupełnie bez bólu pleców. Przewidywałam problem z placami już w początkach ciąży. Zresztą problem z plecami to u mnie odwieczny problem, ciężko go przy biuście po babce Molce nie mieć. Ale nie, twardo długo nic mnie nie bolało. Może to zasługa ćwiczeń (ale to osobny temat, więc napiszę o tym osobny post, co mi tam), a może po prostu szczęście, wszak po wszelkich innych dolegliwościach ciążowych w pierwszym trymestrze to jedno jedyne co udało mi się ominąć. Do czasu. A konkretniej do dzisiaj do 8:03. Rano.
Z odsieczą przychodzi jak zwykle wujek google, nieoceniona skarbnica wiedzy kobiet w ciąży i nie tylko. Zaczęłam od tej strony. No wszystko fajnie ALE... 'Silny ból pleców pojawił się nagle, w drugim bądź trzecim
trymestrze ciąży - to może być sygnał przedwcześnie rozpoczynającego się
porodu.' Ból jest silny, nie ma to tamto, ale żeby zaraz poród?!!?!? Pytanie: panikować czy nie? Jechać do szpitala? Dzwonić do lekarza? O 8:03? W niedzielę? Postanowiłam nie panikować.
Wzięłam prysznic, ciepła woda na plery. Nie pomogło, ale przynajmniej próbowałam. Chciałam ćwiczyć, ale jak tu ćwiczyć jak boli. Położyłam się na płasko na podłodze, ciągle boli. Cholerka, myślę sobie, co dalej. W końcu się poddałam. Podłożylam moją memory foam poduszkę z ikei w strategicznym miejscu nad czterema (niestety coraz większymi) literami i walnęłam się do łóżka z powrotem. W końcu jest niedziela. I trochę pomogło. Poleżałam tak, poczytałam Larssona (tak, tak, ciągle czytam drugi tom, ale w międzyczasie też inne rzeczy) i zwlokłam się dopiero na obiad u mamy (nie ma to jak niedzielny obiad u mamy). Ból przeszedł kompletnie. Szkoda że przeszedł na tatę, który zaniemógł na korzonki.
Nie urok to sracka, jak mawia moja mama.
Pozdrawiamy przedświątecznie,
z&m (wciąż bez T.M.,z a to z bólem pleców)
No comments:
Post a Comment