No i minęło jak z bicza strzelił...
Dopiero się dowiedziałam
że jestem w ciąży, a tu już tylko 100 dni...
Prawdziwą maturalną studniówkę też pamiętam, mimo tego że miała ona miejsce, strach się bać, 10 lat
temu... Fajne to były czasy. Choć dzisiaj są chyba jeszcze fajniejsze…
Studniówek przerabiałam parę, jednak znalezienie z nich
zdjęć graniczy z cudem. W tamtych czasach zdjęcia się albo miało na płytce (no
właśnie, gdzie te płytki się podziały, ja się pytam…) albo się miało wywołane
(tym bardziej, gdzie one są, ja się pytam?). Jak znajdę to dorzucę, chwilowo nie
mam pojęcia gdzie są. Może jeszcze gdzieś u rodziców? A apropos zdjęć, chcemy z
Towarzyszem Mężem nabyć aparat, coby dziecku przyzwoite zdjęcia jak się urodzi
robić, jakieś rady w tej kwestii? Bardzo mile widziane, bo moim wymaganiem jest
to, żebym mogła aparat obsługiwać jak mój aparat iPhonowy – jednym przyciskiem,
a żeby jakość była przyzwoita, zwłaszcza we wnętrzach (bo na zewnątrz to
i telefon obleci), Towarzysz Mąż się natomiast
zna bardziej i kuma co to jest ISO i różne
inne fotograficzne rzeczy których ja nie kumam jak do niedawna, nie przymierzając,
rampersów.
I jeszcze apropos zdjęć…
To nasze ciążowe mini-wspomnienia, aż do dzisiaj. A od jutra
double-digits, więc pora chyba poważniej
pomyśleć o wyprawce… Yyy....
Czerwiec 2013: Pomysł na Milly dopiero przychodzi nam do głowy.
Długi Bożociałowy łikend w Trójmieście, w którym Towarzysz Mąż był pierwszy raz,
a ja pierwszy raz od jakichś 15 lat, więc warto było się przejechać.
Lipiec 2013: Ja już wiem, T.M. już wie, ale oprócz nas nie wie nieomal nikt. Moja serdeczna krakowska przyjaciółka A.,
z którą udaje mi się pracować tego lata, dowiaduje się pierwsza, bo muszę komuś
powiedzieć, bo mam wrażenie że zwariuję. Do tej pory nie wiem, jakbym wszystko ogarnęła
bez niej (dzięki, A.!). Rzyganie pierwszosymestrowe i praca 24/24 nie idą ze sobą
w parze, zdecydowanie.
Sierpień 2013:
Moab, Utah, USA. Dzięki angielskiemu lekarzowi, który powiedział że mamy jechać
w zaplanowaną podróż poślubną, póki możemy, pojechaliśmy. Oczywiście ze stresem,
jak to będzie, ale okazało się być w porządku (mimo fatalnego samopoczucia ciążowego,
ale cóż, bywa. Przynajmniej mam wspomnienia z obrzygania połowy Stanów i pierwsze
usg z Vegas,a co!). Czuję się raz lepiej,
raz gorzej, tego dnia na tyle dobrze że przełaziliśmy po Parku Narodowym Arches
chyba z 15 kilometrów. Brzucha ciągle ani śladu, za to ała, moje cycki!
Wrzesień 2013: Pasadena,
Kalifornia, USA. Stał się cud: nie mogę
patrzeć na słodycze. Rzygam parę razy dziennie i ratują mnie tylko amerykańskie
‘saltines’ (jak nasze krakersy, tylko nietłuste). Po tradycyjnych migdałach i
imbirze rzygam jeszcze bardziej. Choć i tak wolę to niż rzyganie żółcią (przepraszam
wrażliwców – i tych których brzydzi słowo ‘rzygać’ i tych którzy automatycznie
mają w wyobraźni obrazy rzygającej mnie). Zostałam chyba pierwszą w historii osobą
która schudła w Stanach, nawet wybitnie nie próbując. Trzy kilo na minusie, jeee!
Choć mówiąc szczerze, nie wróciłabym do pierwszego trymestru za żadne skarby, nawet jak ktoś wybitnie by mnie zmuszał. Wolę być grubsza i cieszyć się jedzeniem, nie
ma to tamto. Tutaj z odwiedzaną angielską koleżanką J., która w Pasadenie robi doktorat,
mózg jeden!
Październik 2013: Lwów,
Ukraina. Z tym Lwowem to długa historia… Mieliśmy z Towarzyszem Mężem jechać już
w marcu, ale w ten akurat łikend postanowili nas odwiedzić Towarzysza Męża rodzice.
Nigdy nie jeździmy na wycieczki z biur podróży, ale tą szybką jednodniową polecili
nam znajomi, więc się skusiliśmy. Udało nam się przenieść termin wycieczki na
październik, a że będę wtedy w nieomal połowie ciąży nie przewidzieliśmy. No i jak,
jechać, nie jechać? Bądź co bądź to cała noc w autobusie, cały dzień na nogach i
kolejna cała noc w autobusie. Od ginekolożki dostałam zielone światło, zapakowałam
kartę ciąży… i pojechaliśmy. Dawno się tak dobrze nie wyspałam jak w tym autobusie
na siedząco (brak zgagi!). Brzuch już trochę było widać, z naciskiem na trochę.
Wycieczka okazała się rzeczywiście super, pani przewodnik miejska mega kompetentna,
a Milly, o której jeszcze nie wiedzieliśmy że jest dziewczynką, okazała się lubić
latać po mieście z maminym wywieszonym ozorem. W drodze powrotnej też spało się
super, to chyba przez to latanie…
Listopad 2013: Katowice,
Polska. Nie ma jak w domu. Tylko gdzie ten brzuch? Na tym etapie już chyba powinno
go być bardziej widać, prawda?
Szybkie wieczorne zdjęcie zrobione przez Towarzysza Męża na życzenie mojej angielskiej
szwagierki, która bardzo chciała zobaczyć mój brzuch. Ja też bardzo chciałam go
zobaczyć…
Grudzień 2013: Katowice,
Polska. Ciągle w domu, ale tylko do piątku. W zeszły piątek udało mi się wyskoczyć
do Częstochowy, w ten jadę do Krakowa, nareszcie! Prawie tak jak z moich małych
wypadów z ukochanego Śląska cieszę się że brzuch jest. On nawet za bardzo jest,
powiedziałabym. Zaczął mi lekko ograniczać garderobę, ale dajemy radę. Dzisiaj nawet
nabyłam centymetr krawiecki i jest mnie i Milenki, o zgrozo, 96 centymetrów. Ale
to i tak ciągle mniej niż w cyckach (mam się cieszyć czy płakać?!). Krem na rozstępy
i do przodu! Niektórzy mówią że życie zaczyna się po czterdziestce, inni że po
dwóch, a jeszcze inni że po setce właśnie. Wódki, centymetrów, dni do porodu?
Cóż, niewątpliwie niedługo się przekonamy!
Rosnące wciąż,
z&m
Odważna jesteś! My mieliśmy w trakcie ciąży jedną podróż - poślubną! ;) W planach były Włochy, 3 tygodnie pod namiotami, objazd. Dojechaliśmy do Czech, trochę gór, trochę Pragi. Skończyło się po 2 tygodniach. Upał tak dał mi w kość, do tego nudności... A z samolotem tak mnie wszyscy straszą, że nawet z weekendu w Londynie zrezygnowałam we wrześniu... :/
ReplyDeleteNo wiesz... Podziwiam z kolei ja, bo mnie ciężko by było zrezygnować z zaplanowanego wyjazdu (dobro dziecka dobrem dziecka, ale postuluję też dobro mamy. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, te sprawy :) Ja samolotów się nie boję, internet pełen jest bzdur, a dwoje lekarzy stwierdziło że nie ma problemu z lataniem w pierwszym i drugim trymestrze, więc stwierdziłam że skoro mówią że nie ma to nie ma. I nie było. I odpukać, na razie wszystko jest ok, a Młoda szaleje w brzuchu :) Nudności kiepska rzecz, też mi dokuczały, ale z dwojga złego wolałam nudności na wakacjach niż nudności w pracy :))) Ale nie martw się, Ignaś się urodzi to nadrobicie wyjazdy wszelakie!
Delete