Poza tym coraz bardziej dociera do nas że rok się kończy, że mój brzuch nie jest coraz mniejszy (choć pępek mam ciągle w środku. I rozstępów też, odpukać, póki co, brak. Ale jak to mówią nie chwal dnia przed zachodem słońca, więc nie chwalę, mimo tego że już dawno po zachodzie. Do marca różnie może być, liczę się z tym, zwłaszcza że Młoda tyje w zastraszającym tempie, ale to pewnie to dojadanie poświątecznych pierników. Jednakże, dobra nasza, nowy rok za pasem, czas postanowień noworocznych, i łudzę się że zgodnie z tradycją postanowień noworocznych właśnie zamienię pierniki i michałki kokosowe na banany i śliwki, dajmy na to. Taki jest plan, ale więcej o tym jutro).
I znów, psia kość i cholera jasna, mi się napisała dygresja na długość paragrafu, szanownych Czytelników pardon. Nie o tym miało być. Tylko o Pawlowie. Tak, tym od odruchu Pawlowa (więcej informacji w starej dobrej wikipedii czyli tu). I Towarzysz Mąż i ja się naczytaliśmy w rozmaitych źródłach i nasłuchaliśmy z rozmaitych źródeł, że jak w trzecim trymestrze (czyli albo już albo od czwartku przyszłego, ciężko stwierdzić bo wedle różnych źródeł różnie te trymestry się liczy) będziemy puszczać Milly tą samą piosenkę tudzież piosenki przez około pół godziny, to te same melodie będą ją uspokajać kiedy się urodzi (ha ha, się urodzi! dobre sobie) już. Coś w tym. Na Towarzysza Męża tak uspokajająco działał odkurzacz, jako że jego ciężarna z nim mama, a moja ciężarna wtedy z nim teściowa, która rzecz jasna moją teściową jeszcze wtedy nie była, sprzątała namiętnie. Odkurzała chyba najnamiętniej z całego sprzątania bo do wieku lat około ośmiu Towarzysz Mąż słysząc odkurzacz zbiegał do odkurzanego pokoju, wciskał się między sofę a fotel i chyba sobie pobyt w brzuchu odtwarzał, bo co by to innego mogło być.
Mnie sprzątanie takie supergruntowne jeszcze nie dopadło (pewnie jak przestanę pracować to dopadnie. Ale jeszcze nie). A nawet gdyby i dopadło, to z powodu braku dywanów, brak u nas i odkurzacza. Więc, choćbym się miała wybitnie upierać na odkurzanie paneli (a się nie upieram, co się mam upierać, jak miotła świetnie załatwia sprawę. Poza tym mankamentem, który do tej pory wydawał mi się zaletą, że nie wydaje dźwięków. Buczących dźwięków, dodajmy) to z zapawlowiania Milly na dźwięk odkurzacza nici. Tudzież dupa zbita.
Poszliśmy więc w muzykę. Nie w polecanych wszędzie Mozarta i Vivaldiego (choć też lubię, więc może jeszcze się pojawią, watch this space), ale w coś, co lubimy my, czego nam się dobrze słucha i czego mamy nadzieję Córce też będzie słuchało się dobrze. Ja chciałam dodać coś kolędowo-okołoświątecznego, ale jak słusznie zauważył Towarzysz Mąż, na Wielkanoc, a tym bardziej w lecie White Christmas to może niekoniecznie najszczęśliwszy wybór. Tak więc skończyło się na takiej oto Milly Playliście:
You're Still You, Josh Groban
I wonder (no dobra, tekst nie jest wybitnie dziecio-przyjazny, ale przecież nie będzie, póki co, o to pytać, więc niczym Scarlett O'Hara możemy się o to martwić później), Rodriguez
Chocolate, The 1975
The Times They Are A-Changin', Bob Dylan
Albatross, Wild Beasts
French Navy, Camera Obscura
Senza fine, Ornella Vanoni (wyraźne życzenie T.M.)
Haigh Didil Dum, Mary O'Hara
Moją faworytką jest zwłaszcza ta ostatnia, ale ogólnie lubię wszystko. Milly wydaje się też. Z telefonem na brzuchu, który jej gra, piszę sobie grzecznie posta a ona słucha. Planujemy kontynuować codziennie. A jak nam się znudzi to z słuchawkami przy brzuchu. Zobaczymy, czy działa, do stracenia w sumie nic.
A Wy, macie jakieś doświadczenia z takim zapawlawianiem? Sprawdziło się po narodzinach? A może to totalny stek bzdur (mówiąc o steku... chyba doczekałam się pierwszej zachcianki!)?
Zasłuchane,
z&m
Jak to określił Towarzysz Mąż: shameless selfie. Wybaczcie brak makijażu i piżamę, ale, że tak literacko zerżnę, ciemno, prawie noc, więc nie będę się wygłupiać z ubieraniem się na nowo, a tym bardziej z makijażem.
Słucha, słucha. A jaki brzuch wielki na tym zdjęciu, o retyyyy! (zdecydowanie pora rzucić pierniczki!)
Opowiadalam Ci o moich dzieciakach,jak Tymo wyspiewywal do brzucha "za gorami za lasami za dolinami,pobili sie dwaj gorale ciupagami. Hej górale,nie bijta sie,ma goralka dwa warkocze,podzielita sie".praktycznie cale 9 miesiecy.po urodzeniu,juz na pierwsze takty tej piosenki,Olusia przestawala plakac:)ale nie miala szans przy tym zasnac:)Tymo tak cwiczyl glos,ze niejeden góral by mu pozazdroscil:)
ReplyDeleteHaha, tak, Twoja historia Agi jest cudna! Z braku Tyma śpiewającego do brzucha muszę zadowolić się telefonem i gotowcami :) Nick też ciągle śpiewa (całe życie powtarzam, że z takim Towarzyszem Mężem nie potrzeba radia), może też będzie działać.
DeleteA ja zuziku pamiętam jak nosilam dzwoneczek na szyi bo tak mi poleciła kuzynka Michała z Holandii, podobno ma się dziecko oswajac z dźwiękiem nie wiem jak to wyszło Majce n dobre ale rytmicznie jest uzdolniona :-)
ReplyDeleteNo więc na pewno wyszło na dobre! Moja mama, o ile mi wiadomo, dzwoneczka nie nosiła, więc i do uzdolnienia rytmicznego daleka droga :D
Deletesusper pomysł! Masz nagraną playlistę czy odtwarzasz z neta? Może lepiej na czas zapawłowiania wyłączać WiFi i włączać tlf na airplane mode? Może panikuję, ale nigdy nie lubiłam wynalazków ludzkości... niby mówią, że te fale nie są szkodliwe, ale ja i tak nie wierzę... zwłaszcza w okresie płodowym... Buziaki!!!!
ReplyDeleteRacja Jagódek, tak zrobimy. Mam listę offline na spotify w telefonie, airplaya obsługiwać nie umiem, ale mnie Nick nauczy mam nadzieję :)
DeleteSzczerze odradzam przykładanie telefonu (o zgrozo) do brzucha, poczytaj proszę o szkodliwości promieniowania jakie emitują telefony!
ReplyDelete